„Osiemnastka” Moby’ego dwadzieścia lat później

Moby - 18
Felieton News Recenzje
Moby

W naszej serii felietonów przypominających świetne albumy, które obchodzą w tym roku jubileusz, nie zaprezentowaliśmy jeszcze artysty, którego popularność bezdyskusyjnie wykracza daleko poza kręgi wtajemniczonych w muzykę elektroniczną melomanów. Bohaterem tego artykułu będzie postać najbardziej rozpoznawalna ze wszystkich, o których napiszemy. Panie i Panowie - Moby oraz jego 18. Zapraszam!

Moby – wyboista droga na szczyt

Osoby, które nie wtajemniczały się w dyskografię nowojorskiego multiinstrumentalisty Richarda Melville’a Halla, znanego pod aliasem Moby, może zaskoczyć fakt, że artysta zaczynał od… techno.

Kawałek 1000, wydany na niemieckiej edycji jego debiutanckiej płyty, znalazł się na liście Rekordów Guinessa jako utwór osiągający najszybsze tempo – 1015 uderzeń na minutę. Na drugiej płycie, Ambient, artysta zaprezentował zdecydowanie spokojniejsze kompozycje, oscylujące wokół ambientalnej elektroniki – niestety większość z jego wczesnych kompozycji się zestarzała.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Moby – 1000

Druga połowa lat 90. była ciężka dla Moby’ego. Artysta przez lata miał nie najlepszą passę – jego muzyka sprzedawała się fatalnie, a krytycy nie zostawiali na nim suchej nitki. Do premiery feralnej płyty Animal Rights w 1996 Moby budował swój wizerunek na muzyce elektronicznej – jego trzeci longplay Everything is Wrong odniósł umiarkowany sukces.

Moby – Hymn

Znużony monotonią produkcji muzyki klubowej postanowił zanurzyć się w brzmieniach gitar, co podzieliło (w tym wypadku gorzej) jego słuchaczy. Abstrakcja myślicie? Pojawiały się głosy, że artysta się skończył, a drudzy widzieli w tym jakieś drugie dno – hołd dla jego młodzieńczych lat, kiedy w Nowym Jorku pojawiało się mnóstwo świetnych kapel hardcore-punkowych. Z branżowych mediów tylko brytyjski NME docenił album przyznając mu wysoką notę 8/10.

Moby – Come On Baby

Efekt eksperymentu był kiepski – poza pochwałami od Bono, Axl Rose’a czy chłopaków z Soundgarden, na scenie Moby czuł się jakby zaraz miał zostać zjedzony. Jego koncerty potrafiły zgromadzić (słownie) pięćdziesiąt osób pod sceną. Artysta się załamał – przez pewien czas zastanawiał się nad rzuceniem muzyki na rzecz architektury, ale na szczęście przyjaciele przekonali go do pozostania w produkcji muzyki.

Sprawdź także: Munocast 009 :”Nie lubię klubowej napinki ani snobizmu” – Kacper Ponichtera

Po klapie Animal Rights, w 1999 Moby wydał swoją kolejną płytę, która miała zupełnie zmienić grę.

Play był pierwszym w historii albumem, który licencjonował każdą piosenkę reklamodawcom, programom telewizyjnym oraz filmom. Mało kto dziś pamięta, że na początku album był kolosalną porażką! W pierwszych dniach osiągnął zaledwie 33. miejsce na listach przebojów i sprzedał się w marnych 6000 egzemplarzy w Wielkiej Brytanii.

Moby – Porcelain

Na szczęście dla Moby’ego jego muzyka z ambientowymi pejzażami dźwiękowymi i minimalistycznymi lub ambiwalentnymi tekstami mogła nabierać różnych znaczeń, co oznaczało, że była idealna zarówno dla reklamodawców, jak i filmowców. Moby i jego management byli w stanie z powodzeniem licencjonować te same utwory różnym nabywcom, od producentów samochodów z niższej i wyższej półki, producentów sprzętu gospodarstwa domowego, po nawet tak absurdalne przykłady jak firmy zajmujące się polerowaniem trumien (!) oraz wypożyczalnie elektrycznego sprzętu do pielęgnacji psów. Efekt był bardziej niż piorunujący – ogromne pieniądze, sława i czołówki list przebojów. W skrócie: jeden z najbardziej spektakularnych sukcesów w historii rock’n’rolla. Do 2001 roku album sprzedawał się w ilości 150 000 egzemplarzy… tygodniowo (i to tylko w Wielkiej Brytanii!) i ostatecznie sprzedał się w 12 milionach egzemplarzach na całym świecie, co czyni go najlepiej sprzedającym się albumem elektronicznym wszechczasów. Play został okrzyknięty jednym z najlepszych albumów dekady, a magazyn Rolling Stone umieścił albumu na liście 500 najlepszych albumów wszechczasów.

Moby – na topie

Moby, gdy tylko wrócił z tournee, odpalił program Pro Tools by stworzyć coś nowego – nie czuł presji, by dostarczyć album, który pasowałby do komercyjnego sukcesu Play, ale presję artystyczną, by nagrać płytę, którą on i słuchacze mogliby się cieszyć. W tym celu zaczął grzebać w starych nagraniach by znaleźć odpowiednie fragmenty do nowych kompozycji – dźwięki, linie melodyczne, wokale. Dla przykładu: utwór Harbour kisił się w szufladzie od 1984 roku! W ciągu 10 miesięcy Moby wysłał do wytwórni ponad 35 płyt (!) zawierających ponad 140 piosenek (!!), które sugerowały potrójny longplay – wybito mu to z głowy. Wytwórnia V2 miała też zastrzeżenia do niektórych utworów, a konkretnie użytych w nich sampli wokalnych – były za smutne. Dodatkowo na dość stonowany nastrój albumu miał wpływ 11 września. W efekcie 18 to wyważony elektroniczny album z mocno gospelowym przesłaniem.

Moby – Signs of Love

Moby nazwał album na podstawie liczby utworów, które na nim umieścił, oraz jego zamiłowania do idei łatwego tłumaczenia tytułu i jego ambiwalentnego znaczenia. Zwrócił uwagę, że istnieją pewne „ezoteryczne powody” dla wyboru nazwy, ale nie powiedział konkretnie, o jakiej chodzi. Na swojej stronie internetowej Moby zasugerował, że ci, którzy odwiedzili Izrael i znają teorie spiskowe dotyczące istot pozaziemskich, mogą dostrzec znaczenie. Play i 18 były zbudowane wokół tej samej motywacji:

Pragnienie tworzenia pełnych współczucia płyt, które zaspokajają potrzeby czyjegoś życia – podsumował artysta.

Moby – 18

Moby – co było dalej?

18 utrzymało Moby’ego na topie – myślę, że ten album tak naprawdę ugruntował jego pozycję na rynku muzycznym oraz przypieczętował jego sławę. Tak, wiem, że Play jest lepszym albumem, ale jak pisałem wcześniej – Moby w 1999 startował z przegranej pozycji; przed premierą 18 w 2002 świat wiedział, czego się po nim spodziewać. Tym sposobem artysta wybudował sobie pomnik i zapewnił sobie nieśmiertelność w świadomości słuchaczy.

Każdemu kinomaniakowi seria filmów z Jasonem Bournem będzie się kojarzyć z Exterme Ways

Moby – Extreme Ways

Lata 00. to czas, kiedy muzyka Moby’ego dosłownie wskakiwała z lodówki. W tamtym okresie nie było dnia, kiedy o poranku jakaś popularna radiostacja nie odpaliła jego utworu… nie mówiąc już o reklamach, filmach, no i oczywiście barach i restauracjach. Sam artysta w wywiadzie z Marcinem Prokopem przed występem na Orange Warsaw Festival w 2011 przyznał, że jest pod wrażeniem, że jego muzyka, choć często smutna i nostalgiczna, tak chętnie jest puszczana przez właścicieli barów oraz restauracji. A jeśli było Wam mało, to często mogliście trafić na obszerny artykuły o nim w magazynach – nie tylko branżowych.

W 2005 Moby wydał album Hotel, z hitem Lift me up, o którym stacja TVN niedawno przypomniała w spotach promujących transmisje skoków narciarskich.

Moby – Lift me up

Kolejne wydawnictwa (choć całkiem liczne) nie odniosły już tak spektakularnego sukcesu. Choć o Moby’m nie jest już tak głośno jak w latach 00., tak wciąż pozostaje jednym z najważniejszych artystów muzyki elektronicznej.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →