Vi: „Żyjemy szybko i wymagamy od siebie strasznie dużo” [wywiad]
„Właśnie chyba najcudowniejsza jest ta hipnoza, która wszystkich czaruje i urzeka" – mówi nam Victoria „Vi" Żydowska. W obszernym wywiadzie rezydentka kolektywu SLAP i klubu Ciało, opowiada o swoim nowym cyklu imprez, problemach z depresją, zmianie stylistyki, krakowskim epizodzie, eksperymentowaniu i wspaniałych ludziach.
Vi. Między jawą, a snem
Damian Badziąg: Pewnie inaczej, niż sobie zakładałaś, przebiegało ogłoszenie Twojego pierwszego pełnoprawnego cyklu imprez, jakim jest Aura. Mówię rzecz jasna o toczącej się wojnie w Ukrainie.
Vi: Ciężko jest w ogóle myśleć o czymkolwiek przyjemnym w tej sytuacji. Tym bardziej kiedy znam wiele osób pochodzących stamtąd i wiem, jak bardzo to przeżywają. Jednak musimy jakoś normalnie żyć i funkcjonować. Trudne jest poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie, kiedy niedawno żyliśmy pandemią, a teraz tak blisko nas jest wojna. Starałam się w tej strasznej sytuacji docenić przede wszystkim to, że mogłam zrobić takie wydarzenie i to jeszcze w swoje urodziny.
Dlaczego Aura?
Vi: Uwielbiam poezję i pojęcia, które są metafizyczne, oddające coś, co mocno odczuwamy; a to jest nienamacalne. Sama aura oznacza zjawisko, w którym mamy zdolność do dostrzegania niematerialnych kształtów czy kolorów… Dla mnie to słowo jest niejednoznaczne i bez ograniczeń. Jest na granicy czegoś pomiędzy jawą a snem; czegoś abstrakcyjnego i psychodelicznego. Taka właśnie będzie Aura.
Czym w praktyce Aura miała różnić się od innych imprezowych cyklów?
Vi: Chcę, aby odbiorca mógł poruszyć swoje zmysły. Pierwszą najważniejszą sferą będzie oczywiście ta muzyczna. Zarówno Marco Shuttle, jak i Dtekk to DJ-e, którzy mają bardzo szerokie spektrum selekcji. Potrafią dostarczyć wiele emocji i wprowadzić słuchacza w niesamowite stany. Ten swego rodzaju eklektyzm i otwartość są bardzo ważnym sztandarem tego projektu. Kolejnymi elementami Aury będą sfera wizualna i zapach.
Vi. Najcudowniejsza hipnoza
Jak wyszło w praktyce?
Vi: Wyszło przepięknie! I dokładnie tak, jak planowałam. Cała DJ-ka była przystrojona w świeże kwiaty takie jak lilie, astromerie, goździki, trawy pampasowe. Urocze były dla mnie momenty, kiedy ludzie wąchali i dotykali te kwiaty z reakcją: „są prawdziwe!”. Za DJ-ką widniał piękny print autorstwa mojej drugiej połowy, Tomka Gawrońskiego (Tving Stage Design). Grafika była o tyle niezwykła, że była w kształcie okręgu, a w momencie zmiany koloru światła i jego ustawienia powodowały, że grafika była niczym żywy wizual. Niejedna osoba zaczepiała mnie, myśląc, że był to ekran ledowy i wyświetlane na nim wizualizacje. W klubie rozpyliłam eteryczny zapach z kolekcji Składu Kolonialnego o nazwie Marakech. Do tego wspaniałe sety moich gości, pięknie uśmiechnięci ludzie i pełny parkiet.
Dlaczego akurat podejście florystyczne do Aury i taka, a nie inna oprawa graficzna?
Vi: Przed przygodą z techno moją wielką pasją był teatr. Jako nastolatka spędzałam wiele czasu w teatrze i nawet zdarzało mi się grywać w paru spektaklach, bo moim wielkim marzeniem było zostać aktorką. Nauczyło mnie to, jak ważne jest budowanie klimatu poprzez dekoracje. Później, kiedy poznałam Tomka, pokazał mi magię świata wizualnego oraz to, jak ważne jest właśnie połączenia światła i muzyki. Jeździliśmy do Berlina czy Budapesztu do klubów, aby zobaczyć i przeżyć to tworzenie klimatu. Niesamowitym przeżyciem było zobaczenie show Richiego Hawtina CLOSE na Melt Festival. Wtedy zobaczyłam, jak można połączyć obraz z dźwiękiem. Dzięki Tomkowi uczestniczyłam w wielu projektach w teatrach czy na festiwalach, gdzie zobaczyłam od kuchni moc działania światła, instalacji czy mappingu na odbiorcę.
Dla mnie event powinien być całością. A światło czy moc obrazu jest najlepszym do tego narzędziem, by przenieść się do innego wymiaru. Sama na co dzień pracuję w branży oświetleniowej w firmie Chors, która produkuje jedne z najpiękniejszych lamp w Polsce. Tutaj jeszcze bardziej stałam się świadoma potęgi światła i tego, jak oddziałuje ono na człowieka. Samą barwą światła i jego jakością możemy mieć wpływ na otoczenie, odbiór kolorów i nasze samopoczucie.
Możesz w takim razie podać sobie rękę z Axisem operandi, również dbającym o formę wizualną swoich imprez Biotechnologia. Kolejny – Michał Gutkowski, opakowujący swój cykl Psylocybina w coś więcej niż tylko muzyka. Kolejny artysta deepowo-hipnotyczny. Coś jest magicznego w tych gatunkach, prawda?
Vi: Właśnie chyba najcudowniejsza jest ta hipnoza, która wszystkich czaruje i urzeka.
Szykujesz zmiany względem kolejnej edycji?
Vi: Pragnę, aby Aura była wydarzeniem, które będzie się odbywać co 3-4 miesiące. Dziś, kiedy mamy kalejdoskop eventów, chcę, aby maksymalnie było to doświadczenie wyjątkowe. Jestem w trakcie planowania kolejnego wydarzenia i projektowania z Tomkiem nowych dekoracji.
SLAP PODCAST #7 / Vi
Vi. Czas i cierpliwość
Bardzo emocjonalnie podeszłaś do imprezy, przez co musieliśmy poczekać kilka dni na dokończenie rozmowy. Miałem niefart czy zawsze taka jesteś?
Vi: Rzeczywiście, bardzo emocjonalnie podeszłam do tego projektu. Jest to projekt, który chciałam zrobić już 3 lata temu. Kiedy w końcu dostałam zielone światło, poświęciłam całą energię, by jak najbardziej szczere i prawdziwie pokazać ludziom Aurę. Dla mnie to wydarzenie było moim osobistym odrodzeniem i tak trochę „być albo nie być”
„Wydaje mi się, że przed pandemią wielu z nas „tworzących” scenę techno było pochłoniętych szałem i nieskończonością możliwości w tworzeniu kolejnych eventów, powalających line-upów, nazwisk. Było odczuwalne, że ludzie przychodzący na wydarzenia nie mają już tej samej iskry radości w oku na kolejną imprezę, a wręcz przesyt” – tymi słowami, w nawiązaniu do przeprowadzonej wspólnie Selekcji, podsumowałaś rok 2020. Minęło 15 miesięcy i tu rodzi się pytanie: wciąż dostrzegasz brak „tej samej iskry radości w oku na kolejną imprezę”, czy jednak upatrujesz szanse na to, że „odbiorca porusza już, tudzież może poruszyć dopiero swoje zmysły”?
Vi: Nie ukrywam, że podobne obawy towarzyszą mi dalej. Obserwowałam różnice w spadku frekwencji w klubach przez ostatnie miesiące. Myślę natomiast, że każdy z nas musi odnaleźć się w obecnej rzeczywiści. A to, patrząc na obecną sytuację, nie jest łatwe… Jeszcze miesiąc temu ciągle głównym tematem była pandemia. Dziś wiemy, że w ponad miesiąc wiele obostrzeń w różnych krajach zostanie wycofanych. Pojawia się nadzieja. I bardzo mocno wierzę w to, że ta „iskra” się odrodzi. Potrzeba tylko czasu i cierpliwości, aby odnaleźć się w tych warunkach. Trzeba eksperymentować, próbować, czasem zaryzykować. Myślę, że Aura może wielu słuchaczom przynieść ukojenie.
Tobie udało się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości?
Vi: Staram się, jak mogę. Choć jest mi czasami bardzo, bardzo trudno, ponieważ od półtora roku leczę się na depresję. Biorę leki, które pozwalają mi funkcjonować. Dzięki nim mam siłę, żeby wstać i umyć zęby, ale też pozwalają mi pójść spać. Kiedy jest się bardzo wrażliwym ciężko znaleźć sens w takiej rzeczywistości, a także budować relacje z ludźmi.
Czytaj także: Psycholog Martyna Trzepizur na temat depresji: „Depresja to nie choroba? Depresja jest chorobą” [wywiad]
Vi. Czuć się normalnie
W którym momencie zdałaś sobie sprawę z tego, że to depresja, a nie zwykłe zmęczenie, „gorszy dzień”?
Vi: Stało się to, kiedy zauważyłam, że mijają miesiące, a ja nie byłam w stanie wstać rano, zabrać się za jakieś rytualne codzienne czynności jak właśnie umycie zębów, kąpiel, makijaż. Przestałam całkowicie dbać o swój wygląd zewnętrzny. Ciężko było mi przygotować sobie posiłek. Nawet oglądanie seriali na Netflixie było czynnością, której nie chciałam robić. No i przede wszystkim bezsenność, okropny stan lęku, poczucia winy i bycia niepotrzebnym. A potem spanie do godzin popołudniowych. Okropne poczucie zmęczenia i ból mięśni, różne objawy psychosomatyczne, nad którymi nie byłam w stanie zapanować.
Zakładam, że skoro trudno było Tobie wykonywać najprostsze codzienne czynności, jeszcze trudniej jest zrobić krok ku podjęciu próby walki z depresją. Kiedy powiedziałaś sobie, że trzeba coś z tym zrobić? Że trzeba zacząć żyć normalnie.
Vi: Stany lęku i niemocy były coraz silniejsze. Jakoś rok temu zdecydowałam się pójść do nowego lekarza psychiatry i na terapię.
Rok temu, kiedy kluby pomału wracały do żywych, a Tobie przybywało kolejnych dat w kalendarzu, jaka rolę w tym całym okresie odegrała dla Ciebie muzyka?
Vi: Muzyka i granie były chyba jedynymi momentami, które były w stanie przywrócić mnie do żywych. To były jedyne momenty, w których mobilizowałam się do tego, żeby „czuć się normalnie”. Nawet w listopadzie, kiedy zdobyłam się „na odwagę próby samobójczej”, nie chciałam odpuścić z graniem, pomimo że wielu znajomych doradzało mi, abym przestała grać.
Przestała grać i co dalej?
Vi: Wiem, że wiele bliskich osób zmartwiło się tą informacją, że przedawkowałam leki i trafiłam do szpitala. Jednak, kiedy się obudziłam i odzyskałam siły, pierwsza rzecz, o jakiej pomyślałam, było to, że oczywiście chce wrócić do domu i że chce grać, eksplorować muzykę i żyć nią. Całe to zdarzenie potraktowałam jako odrodzenie. Zaczęłam wszystko od nowa. Słuchanie muzyki i diggowanie dało mi ogromnie dużo siły. Wiem, że w takiej sytuacji dla wielu osób jest to straszne, ale nie da się usiąść, zamknąć w domu i stwierdzić „będę na siebie uważać”. Dlatego, pomimo że dotychczas o tym zdarzeniu wiedziało parę najbliższych mi osób, kiedy patrzę na to, co się dzieje, uważam, że o problemie depresji należy głośno mówić. Żyjemy w chorych czasach, w których pomimo niedawnej pandemii jest ciągły wyścig, a do tego social media nie ułatwiają funkcjonowania osobom wrażliwym czy o niskiej samoocenie. Żyjemy szybko i wymagamy od siebie strasznie dużo. Wiele osób, których znamy, nawet nie przyszłoby nam do głowy, że cierpi na taki problem. A trzeba pamiętać, że depresja to choroba śmiertelna.
Vi. Najtrudniejsza decyzja
Pochodzisz z Tarnowa w Małopolsce, lecz z upływem czasu przeniosłaś się do Wrocławia. Jak przebiegał rozkwit tarnowskiej DJ-ki, która ma w swoim CV powiązania z krakowską sceną?
Vi: Nie było to łatwe wybić z Tarnowa. Pomimo że 20 lat temu tarnowskie życie klubowe z techno pięknie się rozwijało, kiedy zaczynałam w mieście nie było już żadnego działającego klubu, a środowisko było niechętnie nastawione do moich prób stanięcia za DJ-ką. W Krakowie swoje początki miałam na Szpitalnej – miło wspominam zaproszenie Olivii na cykl Freshstart czy Matika Automatika na jedną z moich ulubionych serii Playmate. Później zostałam rezydentką Prozaka.
Jak wspominasz krakowski rozdział z naciskiem na Prozaka 2.0 właśnie?
Vi: Był to rozdział, który nauczył mnie wiele pokory i cierpliwości. Przez 2 lata jako rezydentka Prozaka zagrałam tam wiele długich nocy, które bardzo dużo mnie nauczyły. Jednak nigdy nie było to miejsce, w którym mogłabym powiedzieć, że czuje się jak w domu. Z Krakowem też mimo wszystko nie czułam nigdy przynależności, ani też przywiązania do tamtejszej sceny. Miło wspominam okres działań Olivii na Szpitalnej 1. To były wspaniałe imprezy i intrygujące programy, które miały ogromny wpływ na poszerzanie moich muzycznych horyzontów. Szczególnie mocno zapadła mi w pamięci impreza Working Class Hero z Errosmith i We Will Fail. Niesamowite live’y. Utkwił mi w pamięci też closing Chrono Bross, czyli Olivii i Kinzo Chrome. Wiele bym dała za track listę zagranych przez nich wtedy płyt. Bardzo podziwiam ich technikę miksu i stylistykę.
Jak to jest być drugą polską artystą_tką, który_a zagrał_a w HÖR?
Jakoś dwa tygodnie przed moją datą w HÖR zobaczyłam, że zagrała tam VTSS i Setaoc Mass. Nie ukrywam, że moja trema zaczęła sięgać zenitu. Kiedy zaproszono mnie do HÖR ich fan page na Facebooku miał zaledwie 500 lajków. Cieszę się, że uczestniczyłam w inicjatywie, która tak się rozwinęła.
Odnajdujesz się w streamach tego typu? Myślisz wówczas o rozstawionych kamerach, o tym, że ogląda Ciebie kilkaset osób?
Nie przepadam za tą formą. Zdecydowanie wolę mieć przed sobą żywych tancerzy i czerpać ich vibe, który jest motorem napędowym mojego seta.
Mniej więcej w połowie Twojej przygody z Krakowem doszło do kolejnej sporej zmiany w Twoim życiu. Jak już zdążyłaś wyznać w naszej Selekcji, przygodę z techno zaczęłaś w 2016 w trakcie secret party w Heideglühen, gdzie usłyszałaś siedmiogodzinny set Richiego Hawtina. „Od tamtego wydarzenia zakochałam się w brzmieniu minimal techno”, po czym nastąpiła „najtrudniejsza decyzja” – zmiana stylistyki na deep techno.
Vi: Zakochałam się w hipnotycznych brzmieniach już kiedy usłyszałam pierwszy raz Evigta Mörkera w 2017 roku. Jednak kiedy trafiłam na track Marco Shuttle Oscillate, dla mnie wtedy świat stanął w miejscu. To było sedno tego, czego szukałam w muzyce elektronicznej. Odmieniło mi to postrzeganie totalnie wszystkiego. Zaczęłam patrzeć zdecydowanie szerzej na spektrum możliwości w tworzeniu selekcji. Twórczość Marco jest bez wątpienia najbliższa mojemu sercu. To właśnie dzięki niemu podjęłam decyzje o zmianie stylistyki w graniu. Było to trudne, bo na początku obrania tej drogi promotorzy bookowali mnie, myśląc, że wciąż zagram pompujące minimale. I nagle był zgrzyt. Mimo to jestem szczęśliwa, że dzięki tej muzyce jestem w tym miejscu, w którym jestem.
Vi @ Up To Date Festival 2020 Pozdro Techno x Podlaskie
Vi. Dziwne doświadczenie
Mówisz o Evigtie Mörkerze, Marco Shuttle, ale jest jeszcze jedna postać, dzięki której „możesz zagrać wszystko, która odmieniła Twoje pojmowanie DJ-ingu”. Wiesz, o kim mówię.
Vi: Wspaniała Ellen Allien. Dla mnie to postać ikona. Od zawsze byłam zafascynowana jej wizerunkiem. Dla mnie jest ona ucieleśnieniem Berlina. To był zaszczyt zagrać po niej closing w Prozaku. Grając wtedy po niej i obserwując jej szeroki wachlarz selekcji, uwierzyłam trochę w siebie. I pomyślałam, że mogę przecież grać, co chce i nie muszę zamykać się w żadne ramy. Może to brzmi banalnie, ale kiedy ma się 19-20 lat łatwo jest popaść w ograniczenia „aby spodobać się innym”.
Jak z kolei gra się closing po Hectorze Oaksie? Jeden z dziwniejszych bookingów w Twoim życiu?
Vi: Jest to dziwne doświadczenie, ale wspominam je pozytywnie. Nie boje się eksperymentować. Pamiętam, że ludzie nie chcieli zejść z parkietu, a ja wspominam to jako jedną z lepszych imprez w Krakowie, na której grałam.
Jak eksperymentujesz muzycznie?
Vi: Przede wszystkim nie lubię się ograniczać. Eklektyzm jest chyba najlepszym pojęciem, które tutaj pasuje. Fascynują mnie różne gatunki. Grając sety lubię wychodzić poza schematy, bawić się tempem i stylistyką. Szczególnie na closingach.
Vi. Tamte czasy
Gdzie i kiedy znajdujesz zatem czas na Republikę, Marka Bilińskiego, Joy Divisiona, Boy’a Harshera?
Vi: W codzienności. Na co dzień właśnie słucham wymienionych przez Ciebie artystów. Kocham muzykę ubiegłego wieku, szczególnie lata 60. i 80. Jestem wielką fanką The Doors. A z racji tego, że uwielbiam nostalgię, przy takiej muzyce czuje się bezpiecznie i błogo.
Myślisz, że pasowałabyś do tamtych czasów?
Vi: Wydaje mi się, że na pewno bardziej bym się odnalazła mentalnie. Dziś ludzie okropnie pędzą i zaniedbują relacje.
Chyba nie powiesz tego o SLAPie i Ciele, których jesteś rezydentką?
Vi: Ciało jest w końcu miejscem, w którym czuję się jak w domu. Jest to przestrzeń, w której mogę się rozwijać i przeżywać wiele magicznych nocy. Bez Ciała nie byłoby Aury. Każdy z rezydentów to wspaniała osoba i genialny DJ. Jestem szczęśliwa, że mam takich ludzi wokół siebie. Również chłopaki ze SLAP przyjęli mnie jak rodzina. Poza wspólnymi działaniami wspieramy siebie nawzajem. Cieszę się też, że kalejdoskop eventów sprawił, że mogliśmy grać wspólnie w formie b2b i dzielić się swoją techniką. Chyba właśnie potrójny b2b z Michałem i Karolem na Wisłoujściu był właśnie takim najciekawszym doświadczeniem, które pokazało, jak fajnie przez muzykę można się zjednoczyć i na sobie polegać.
Czego mogę Tobie życzyć na najbliższe miesiące?
Spokoju, który jest dla mnie podstawą do wewnętrznej energii, siły i szczęścia.