Michał Piwowar (P23/CEL): „Bylibyśmy hipokrytami prosząc ludzi o pieniądze” [wywiad]

Wywiad
Michał Piwowar - Fot. Plawskiphoto

O wrażeniach z ostatniego festiwalu Up To Date, przyszłości Upper Festival, powrocie imprez w mury P23, CELu, krótkim epizodzie pracy w 999, nadchodzących wydawnictwach Penery czy pojmowaniu muzyki zatracającej się w swojej przeciętności. Zapraszamy na rozmowę z Michałem Piwowarem (Sierra Cosworth), artystą, promotorem, połową duetu Penera, oraz jednym z głównodowodzących katowickimi P23 i CELem, nowym klubem na elektronicznej mapie Polski.

Sierra Cosworth (solowy projekt Michała Piwowara przyp. red.) w rejonie województwa Śląskiego znany jest równie mocno, co urodzony w Katowicach, były dziennikarz TVN, Kamil Durczok. Na przestrzeni ostatniej dekady trudno znaleźć inicjatora tak wielu ważnych dla Katowic projektów. Oprócz wyżej wspomnianych działalności, od 2010 roku sprawuje on dodatkowo pieczę nad kolektywem SZOK, odpowiedzialnym za organizację imprez techno i drum&bass w całej Polsce.

Bezkompromisowy, szczery i nad wyraz wylewny w swoich poglądach, w charakterystycznym dla siebie stylu, opowiedział nam nie tylko o sprawach stricte klubowych, ale również osobistych. O tym, jak z 17-letniego raczkującego dopiero producenta ibm i ambietów, stał się „korpośmieciem”, jak z początkującego organizatora imprez rockowych po upływie lat został  jednym z pomysłodawców i innowatorów festiwalu muzycznego oraz dlaczego jego zdaniem muzyczna ciekawość wśród odbiorców w długofalowej prognozie będzie chylić się ku upadkowi, przeczytacie w naszym wywiadzie. Zapraszamy do lektury.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

P23 – Fot. Plawskiphoto

Michał Piwowar: „Upper Festival wraca w 2021 roku” – wywiad

Damian Badziąg: Jak wrażenia po Up To Date Festival?

Michał Piwowar: Mam trochę inne spojrzenie na to jak wyglądało tegoroczne UTD. Trudno mi powiedzieć, ile w tegorocznej edycji, było ducha poprzednich lat. Ile było w niej tej legendarnej już gościnności organizatorów i ich ciekawych pomysłów na adaptację terenu. Byłem pierwszy raz i według tegorocznych standardów, było to najbliższe sanitarnemu ideałowi wydarzenie. Przez co momentami zdawało się być trochę dziwnie, jakby zimno. Brakowało mi uśmiechów ludzi i widoku emocji, które targały nimi pod maskami. Jednak muzycznie – sztos.

Jak na mocno skrojony budżet, Dtekk wybrał zajebisty sposób na uchowanie tego eklektyzmu poprzednich edycji, wybierając jednak wielu mniej znanych artystów. Niczym nie ustępujących jednak tym większym gwiazdom z wcześniejszych lat. Z tymi maskami, mierzeniem temperatury i w ogóle, to niezły cyrk. Ale cóż. Lepiej tak, niż wcale. Pierwszy raz też wlazłem do FOMO i muszę powiedzieć, że to najlepszy lifting lokalu (czyli istniejącego w tym miejscu wcześniej klubu Metro), jaki kiedykolwiek widziałem.

Jako główny organizator innego festiwalu, Upper Festival, brałeś w ogóle pod uwagę jego organizację w dobie pandemii?

Michał Piwowar: Byliśmy w trakcie ogłaszania festiwalu, kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia o lockdownach w innych krajach. Odpuściliśmy. Sytuacja była niepewna. Sam na początku dezynfekowałem ręce do krwi i unikałem kontaktu z ludźmi, zamykając P23 zanim nakazały nam to władze. Kiedy wszystko wróciło do „nowej” normalności i dowiedzieliśmy się więcej na temat tego wirusa i całej pandemii, gdy okazało się, że wirus ten ani nie jest tak śmiertelny, ani tak zakaźny, jak wróżyły nawet w miarę optymistyczne marcowe prognozy, było już za późno na promocję.

Nie chcieliśmy robić Uppera na pół gwizdka. Ograniczać się lajnapowo do kilku sąsiednich krajów, borykać z koronawirusowymi zasadami, które mogłyby skoncentrować na sobie wspomnienia naszych gości i gdzieś zgubić fundamenty Upperka, czyli m.in. otwartość i tolerancję. Bardzo proszę żołnierzy social distancingu o nie zgłaszanie mnie do Ziobry. Nie uważam wszak, by wirus był niegroźny dla pewnych grup ludzi, dlatego też ciągle ograniczam kontakt ze starszą częścią mojej rodziny i sam noszę tę maseczkę wszędzie, gdzie to wymagane.

P23 – Fot. Plawskiphoto

Michał Piwowar. Powrót w klubowe mury

Gdy tylko sytuacja związana z pandemią się uspokoi, planujesz reaktywować Upper Festival do formuły do jakiej nas przyzwyczaił? Czy temat zamknięty, a w planach masz zupełnie inny projekt? I nie mówię o CELu, do którego przejdę później.

Michał Piwowar: Normalnie jedziemy z Upperem 2021. Mam już sporą część line-upu, a na dniach wrzucimy info o dacie i tańsze bilety dla odważniejszych w planowaniu przyszłości.

Nawet w sytuacji, gdy będziecie zmuszeni – odpukać – dostosować festiwal do „noszenia masek, mierzenia temperatury i całego cyrku”? W końcu lepiej tak, niż w ogóle.

Michał Piwowar: Tak, nawet wtedy. Ale nie sądzisz, że to nierealny scenariusz?

Uważam, że absolutnie niczego nie można być pewnym. Szczególnie w Polsce, gdzie dopiero po 4 miesiącach rząd przypomniał sobie o sektorze kultury, w którym kluby i tak wciąż uważane są za element drugiej, jak nie trzeciej, kategorii. Wiele klubów w czasie lockdownu posiłkowało się różnymi sposobnościami do organizowania imprez. Głównie dzięki otwartym przestrzeniom. W tym również Wy. Jako jeden z głównodowodzących P23 jak zapatrujesz się na sezon jesień-zima? Czego możemy się spodziewać i jaką formę będą miały imprezy?

Michał Piwowar: Najchętniej parafrazowałbym Twoje pierwsze zdanie, bo niczego nie można być pewnym. Na pewno nie decyzji, jakie podejmie rząd w nadchodzących tygodniach. Wsparcie dla klubów. Hehe. I to „hehe” niech pozostanie moją odpowiedzią na ich reakcję na tragiczną sytuację sektora eventowo-klubowego. Żeby dostać kasę, trzeba się bardzo nagimnastykować i najlepiej prowadzić 6 innych biznesów wokół tego. A i tak musisz sprzedać sprzęt, oddać leasing albo zadłużyć się jeszcze bardziej.

Oczywiście, wiele osób na tym skorzystało, my też nie narzekamy. Udało się nam dostać dofinansowanie na zakup nagłośnienia, co w przyszłości podniesie bardzo standardy dźwięku w obu naszych katowickich lokalach. Nie każdy jednak ma zaplecze wspaniałych ludzi, biegłych we wnioskach i prawnych kwestiach. Ci musieli działać często w sposób graniczący z legalnością. Ja ich nie winię, wręcz kibicuję, by zostawieni sami sobie, przeszli przez to bez szwanku. Zapędziłem się, wrócę więc do pytania.

P23 będzie działało. Mamy mnóstwo miejsca, wentylację i kawał placu przed wejściem. W tym sezonie za każdym razem otwarte będą wszystkie nasze sale. To blisko 1500 m2. Możemy więc wpuszczać kilkaset osób, bez obaw o przepełnienie lokalu i o zbytni ścisk. Oczywiście, musimy i będziemy katować o bezpieczny dystans i maseczki, a dezynfekcja rąk na wejściu będzie obligatoryjna. Hektolitry płynu czekają, by wysuszyć ręce śląskich rejwerów.

CEL – Fot. Miśka Kuczyńska

Michał Piwowar. CEL – nowy klub w sercu Katowic

Jak przetrwaliście pandemię bez zorganizowanej zbiórki, która dla 95% klubów w Polsce, okazała się niemalże jedyną deską ratunku na przetrwanie?

Michał Piwowar: Zgarnęliśmy te „bajońskie” sumy z zapomogi covidowej. Ja sprzedałem swoje gramofony, zrobiliśmy też parę sponsorowanych streamów. I gdy już zużyliśmy całe oszczędności, a chleb stał się czymś odległym, nagle pojawił się on. Czerwiec. Wraz z nim stopniowe zdejmowanie obostrzeń z eventów outdoorowych. Pomogła też akcja Going, gdzie nasi klubowicze mogli kupić cegiełki, które później uprawniały do wejścia na nasze post-lockdownowe eventy. Zbiórki rozumiem, ale bylibyśmy hipokrytami próbując pozyskać takie wsparcie, bo przez większość czasu dawaliśmy jakoś radę.

Nie tak dawno poinformowałeś, że na elektronicznej mapie Katowic powstaje nowy klub – CEL. Jaki cel (śmiech) przyświeca przyszłemu miejscu?

Michał Piwowar: CEL de facto ma być naszą główną lokacją. Wraz z chłopakami, z którymi otwieramy lokal, widzieliśmy tendencję, która wskazuje, że P23, pomimo kilku lat stażu, nie jest w stanie być co weekendową destynacją dla niektórych klubowiczów. Porcelana jest daleko od centrum. Dla wielu to wręcz wycieczka. Śląsk nie ma jednego centrum. Dużo ludzi dojeżdża do Katowic z miast ościennych. Nie jest ciężko wyobrazić sobie, że połowa biforków, które miały kończyć się wizytą w naszym klubie, kończyła się rozejściem do domu. Dopóki istniał INQbator, z którym również ściśle pracowałem, nie chcieliśmy się wciskać do centrum i robić konkurencji w niezbyt uprzejmy sposób, który już pokazał jeden klub w tym mieście. Nieistniejący zresztą. Widocznie kto szabelką wojuje…

Po INQ pozostała ogromna dziura w centrum Katowic, której nieduża SIXA nie jest w stanie uzupełnić. Z SIXĄ pozostajemy w uprzejmych relacjach. Nie będzie wojny, jaką prowadził wspomniany wcześniej lokal od szabelki. CEL ma być czymś nowym, ale już znanym. Naszym głównym celem jest przekonanie ludzi, którzy bali się klubów w Katowicach. Powody? Segregowanie przez wygląd, orientację, a nie przez zachowanie. W CELu postawimy też na dyskrecję, czyli „no photo policy”. Chcemy odejść od podawania czasówek, schować headlinerów, wspierać za to lokalnych artystów. A tych mamy pod dostatkiem i niczym nie ustępują graczom z berlińskiej czy londyńskiej sceny. Kluczowym elementem ma być nagłośnienie. Ale nic więcej nie powiem.

Michał Piwowar

Michał Piwowar (Sierra Cosworth) – Fot. Krzysztof Karpiński

Michał Piwowar. Dziewiątkowy epizod

Na kiedy przewidujecie otwarcie?

Michał Piwowar: Październik, choć ciężko o dokładną deklarację.

Półtora roku temu w wywiadzie z nami rozmawiałeś z Arturem Wojtczakiem o ledwo otwartym wówczas klubie 999, który miałeś prowadzić z m.in. Terstinem. Z czasem jednak zaprzestałeś działać w strukturach klubu. Dlaczego? 

Michał Piwowar: Miałem pomóc w uruchomieniu Dziewiątek. Na dłuższą metę nie byłbym w stanie pogodzić absorbującego ogrom czasu P23, z występami w innych klubach, produkcją muzyki i ogarnianiem 999. Zresztą, ten warszawski klub miał sporo problemów na początku i tylko wytrwałość Mateusza oraz Oli powoduje, że dalej istnieją. W formie co prawda bliżej nieokreślonej, ale jednak.

Żałujesz odejścia?

Michał Piwowar: Nie, bo też nie zdążyłem się zżyć z Warszawą. Chyba wolę tam bywać, niż żyć i mieszkać. Ponadto, mamy tu za dużo do zrobienia. Przyszłe edycje Uppera, CEL czy kolejne Penerskie wydawnictwa to zdecydowanie moje priorytety na ten moment.

Michał Piwowar, Penera

Penera – Fot. Fot. Plawskiphoto

Michał Piwowar. Penera z nowymi wydawnictwami

A propos wydawnictw. Przypomnę tylko, że oprócz solowego aliasu Sierra Cosworth, współtworzysz duet Penera z Piotrkiem Ładą. Z tego, co mi wiadomo, planujecie kolejne wydawnictwo. I z moich tajnych informacji wynika, że jeden z utworów nadchodzącej EP zagraliście na niedawnym Maratonie Miłości ekipy nomen omen Dziewiątek.

Michał Piwowar: Oh, piękne wydarzenie to było. Jedno z tych, które będę pamiętał przez długie lata. I właśnie tutaj wychodzi ta wytrwałość dwóch głównych postaci z 999. Pomimo szeregu problemów, robią tak gruby i totalnie profesjonalny event. Co do wydawnictwa, to tak, mamy z Piotrkiem dwie gotowe EPki, które są kontynuacją naszych poprzednio publikowanych utworów. Trochę snobistycznego elektro, trochę cringe’owej stopy i inspiracji jungle. Jeden z numerów zremixuje zresztą Sept, a pierwszą EPkę, z uwagi na kryzys, który bardzo mocno dotknął labele, wydamy własnym sumptem. Mamy już zresztą kolejny materiał od niesamowicie zdolnego wariata z Katowic. Holoe skończył dopiero 18 lat, a już kręci numery, które spokojnie mogłyby wyjść spod rąk chociażby Rothera czy Shinry.

Solowy projekt usuwa się w cień, czy może wręcz przeciwnie – jeszcze nie jednym nas zaskoczy?

Michał Piwowar: Produkowałem już dużo wcześniej, bo aż 11 lat temu. Był to mój projekt z dziwnymi trójkącikami w nazwie i smutnymi samplami z Imogen Heap. Tak, to era witch-house’u, ale bardzo proszę, nie kontynuuj tego tematu, bo zrobię się czerwony jak Kalifornia w ostatnich dniach. Potem, już podczas posługiwania się aliasem Sierra Cosworth, zrobiłem pojedyncze utwory, które skończyły na moim dysku. Był też remix, który można znaleźć na kanale Hate Lab. Dopiero z Piotrkiem złapaliśmy vibe i obaj wzajemnie motywujemy się do kończenia utworów. A to zawsze przychodzi najtrudniej. Piotrek ma też dużo większe doświadczenie w wyciąganiu brzmienia numerów czy przygotowaniu ich pod mastering.

Fot. Plawskiphoto

Michał Piwowar: „Muzyka jest dla mnie wszystkim”

Już raz mnie prosiłeś bym dalej nie pytał, ale jako, że ludzie pragną i domagają się chleba i igrzysk, nie mogę ich zawieść. Opowiedz więcej o erze witch-house’u i późniejszej przemianie nastoletniego Michała.

Michał Piwowar: Aż wszedłem na jeszcze jeden last.efemowy profil, który zawiera moje pierwsze niemrawe próby opanowania produkcji. To nawet o 2008 rok zahacza, a tagi wskazują na idm i ambient. Witch-house był potem. Mając 17 lat łatwo się złapać modnym, ale niszowym trendom. Wyklikałem kilka utworów, jeden znalazł się nawet na kompilacji norweskiego labelu, Cowshed records. Ale mogłem przekręcić nazwę. Szybko się zniechęciłem i przekierowałem swoje siły na organizację.

Pierwszy gig, który zrobiliśmy wraz z ziomami w nieistniejącym już klubie rockowym o nazwie Kultowa, to było coś bardzo dziwnego. Z jednej strony metalcore, deathcore i rapcore, z drugiej breakcore i neurofunk. Jakoś to potem samo poszło i wraz z kolegą Opalińskim stworzyliśmy bassowy cykl Drum’a’turgia, w który stopniowo wplatałem house, techno i electro, porzucając po kilkudziesięciu edycjach ten cykl, którego motorem napędowym jest aktualnie Contact. Pierwszy raz zagrał u mnie w wieku 16 lat. W INQ, dla pełnego klubu. To byli czasy panie!

99,9% x 8: Penera

Mieszanie różnych stylów zostało Tobie do dzisiaj. Przykład z brzegu – wspomniany występ na 50h Miłości i wpleciony w set jeden z numerów Palucha i…Eldo, ze swoim kultowym już freestylem. W którym momencie Twojej przygody z muzyką znalazło się jeszcze miejsce na polski rap?

Michał Piwowar: Pojmowanie muzyki poprzez gatunki uważam za obrazę dla niej samej. Szczerze powiedziawszy ostatnio nie słucham za dużo elektroniki, a jak już to w innej formie (może poza electro). Katuję Eartheater, dużo CTM-owych ambientów i noise’u. Strasznie jaram się kilkoma polskimi muzykami jazzowymi, jak Sławek Jaskułke czy Kuba Kapsa. Od techno młucki wolę The Cure i The Smiths, a od drumowego świdrowania brytyjski post-punk jak Fontaines D.C., Idles czy The Murder Capital.

Powinienem rzucić teraz jakimś banałem o tym, że muzyka jest dla mnie wszystkim, ale w sumie to jest. Jestem w tym miejscu, bo słuchałem muzyki od zawsze. W gimnazjum słuchałem nałogowo Toola, w podstawówie trensowych kompilacji, ale też kasety z numerem Głucha Noc od Peji. To było na pierwszym walkmenie Sony z napisem BassBoosted, który od razu zastąpił odtwarzacz mp3. Teraz jest Spotify, niedługo chip w mózgu. I w tym wszystkim znika unikalność.

Tak, jak wspomniane Cure, Tool i inne Metalliki, miały swoje lata na szczycie już kilkadziesiąt wiosen temu, ale ciągle kochani są przez miliony słuchaczy. Żyjemy w czasach, gdzie artysta pojawia się i znika, a każdy kolejny album często oddala go od statusu supergwiazdy, jaki niegdyś przyklejano nie tylko popowo-trapowemu, miałkiemu shitowi, ale i tak istotnym artystom, jak Pink Floyd czy Bowie. To oni zapracowali na aktualną mnogość gatunków i ich nieszablonowość. Może to i dobrze, bo prawdziwy underground nim pozostanie. Boję się jednak, że prowadzi to ku totalnemu przykryciu mainstreamowych mediów wtórną muzyką, na którą wolę więcej nie tracić naszej rozmowy.

Fot. Plawskiphoto

Michał Piwowar. Nowe twarze, a zderzenie z realiami sceny

Zastanawiałeś się kiedyś, czym zajmowałbyś się w życiu gdyby nie muzyka?

Michał Piwowar: Nie miałem potrzeby, ale przez dłuższy czas, zanim mogłem utrzymywać się z muzyki, byłem korpośmieciem. I choć dużo mi to dało, bo nauczyło systematyczności, zrozumiałem po co szatan stworzył tabelki w excelu. Nikomu nie polecam takiej drogi.

Rozmawiamy tuż przed Waszą pierwszą imprezą w klubowej scenerii, a mianowicie przed wizytą włoskiego duetu 999999999. Jednym z zaproszonych przez Was artystów jest PAWEL, którego kariera w ostatnim czasie rozwija się bardzo szybkim tempie. Pamiętasz podobny przypadek, kiedy to w tak krótkim czasie artysta (w dodatku w czasach pandemii) zdobył sympatię tak szerokiego grona ludzi z branży?

Michał Piwowar: Nie wiem, czy warto nazywać jego muzyczną drogę, słowem „kariera”. Patrząc przez pryzmat nudnej i wtórnej sceny techno, to jest on jednak graczem z dość ambitną muzyczną wizją i wyszukanym stylem. Od samego początku pokazuje konkretne skille w mixowaniu winyli, których mogłoby pozazdrościć mu wielu snobów i self-made profesorów polskiej sceny. Paweł nie atakuje milionem zdjęć, nie robi sobie kariery obrazkowej, nie prosi się też na granie, nie męczy buły promotorom. I jest serio spoko gościem. Więc może po prostu zasłużył i ma predyspozycje do śmigania za deckami dobrych klubów.

Są jeszcze organizatorzy, szukający takich ludzi. Którzy najpierw publikowali swoje mixy a dopiero potem opłacali grafików i zakładali instagramy, pokazując, że rozumieją, co tak naprawdę jest najważniejsze w clubbingu. Ostatnio tak ostrą krzywą wzrostu szacunku widziałem w przypadku Private Press. I tu również, najpierw były genialne występy live, świetne wydawnictwa, a dopiero potem social media.

Dostrzegasz na tej „nudnej i wtórej scenie techno” jeszcze inne warte uwagi nazwiska, którymi warto pochylić się bardziej? Pytam poniekąd też jako promotor. Zaskocz mnie.

Michał Piwowar: Nie chciałem zabrzmieć jak malkontent, ani sugerować, jakoby polskie techno miało się źle, ale często niestety sprzedaje się zbudowane na samplach z paczki laysów business-techno z tekhałsowymi build-upami i mrocznym słowem po angielsku przed dropem, bezduszny łomot albo smutne i pozbawione groove’u sety. Jakbyśmy gdzieś zatracili muzykę i stała się ona jedynie tłem, poboczną atrakcją do ćpania. W tym wszystkim, jednak jest sporo nowych twarzy, które wymykają się tym schematom, eksperymentują i grają pełne funu sety.

Lockdown trochę zakrzywił mi spojrzenie na to, kogo można określić w kategorii świeżych twarzy. Mimo wszystko wesprę tutaj chłopaków z mojej ośki, czyli Water Please. Jest i jechane i połamane, grają niesztampowo, a ludzie i tak krzyczą średnio co 30 sekund. Dużo więcej nazwisk mógłbym podać, wchodząc na temat electro i breaków, ale jakimś niefortunnym zbiegiem zdarzeń nasza rozmowa zeszła na techenko.

Fot. Plawskiphoto

Michał Piwowar. Monopol współczesnego techno

Co masz do „techenko”?

Michał Piwowar: Techno wyraźnie przykryło inne gatunki, niegdyś równie popularny house spychając go na margines. O DNB i jungle najprawdopodobniej pamiętają już tylko najstarsi klubowicze. Próby urozmaicania klubowych programów o np. post-club czy footwork kończą się w wielu miejscach wtopą albo totalną konsternacją widowni, która po kilkukrotnej wizycie w danym miejscu spodziewała się tego, co wcześniej. Nie wiem, czy długofalowo nie spowoduje to zatracenia jednej z – według mnie – przynajmniej, kluczowych ról clubbingu – pobudzania muzycznej ciekawości wśród klubowej wiary.

Mówisz o polskiej scenie czy ogólnie?  

Michał Piwowar: Ogólnie, ale jako przykładu używam sceny, którą chyba poznałem z każdej strony.

Myślę, że w tym momencie można śmiało zakończyć. Dziękuję, Michał, za cierpliwość i poświęcony czas. Powodzenia i oby bez kolejnego lockdownu!  

Michał Piwowar: Pozdrowienia dla wszystkich, którym się chciało dotrzeć do końca! Dzięki za rozmowę.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →