DJe dominują w line-upach festiwali. Co to mówi o kondycji współczesnej sceny?

Fot. Brandon Erlinger Ford / Unsplash.com
News

Sezon festiwalowy rozkręca się na całego. Każdego tygodnia na świecie, w tym też w Polsce, odbywają się setki imprez z różnych przedziałów gatunkowych. Niezależnie od tego, czy byliśmy na Open’erze, czy udamy się na FEST Festival, wszystkich nas łączy jedno - jeśli chodzi o elektronikę (choć nie tylko), jesteśmy skazani na DJów. Jeśli chodzi o inne gatunki - na solowe projekty. Odkładając na bok aspekt artystyczny, mówi to bardzo wiele o ekonomii branży muzycznej. I niestety, nie mówi to nic dobrego.

Przeglądając line-up wymienionego już Open’era, można zauważyć jedną zależność. W stosunku do lat minionych, w składzie imprezy znalazło się znacząco mniej zespołów (o polskich już w ogóle możemy zapomnieć). Dominują jednosobowe live acty, artyści elektroniczni występujący w formule DJ setu, składy hip-hopowe składające się zazwyczaj z MC, hypemana i DJa. Owszem, ktoś powie, że to znak czasów i konkretnej mody w muzyce – rock (i wszystkie jego odnogi), gatunek nierozerwalnie kojarzony z instytucją zespołu, odszedł do lamusa, pop skupił się wokół jednostki (prócz paru wyjątków, lecz na popowym szczycie znajdują się dziś głównie soliści), a najpopularniejszy dziś nurt, czyli rap, opiera się na wspomnianym już schemacie złożonym z zaledwie 2-3 osób. Rzecz jasna, w każdej z tych dziedzin zdarzają się przypadki rozbudowanych składów, live bandów, itd., lecz to wciąż zdecydowana mniejszość.

Fot. Xandro Vandewalle / Unsplash.com

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi…

Co, prócz gatunkowych i pokoleniowych zmian spowodowanych modą na to czy inne brzmienie, jest źródłem tej sytuacji? To proste – pieniądze. Nie opłaca się dziś zakładać zespołu, grać w nim i koncertować, gdyż bookerom nie opłaca się zapraszać takich podmiotów do współpracy. Dlaczego? Rosnące koszty organizacji pracy, logistyki, noclegów, zwrotów, riderów, itd., powodują, że do głosu znów dochodzi prosta kalkukacja. Problem jednak nie dotyczy wyłącznie 4-5-osobowych formacji – trudności pojawiają się już na poziomie solowych live actów, nierzadko wymagających nieco więcej zachodu jeśli chodzi o zaplecze technicze, obsługę, transport, itd.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Tym samym, wygrzebująca się wciąż z popandemicznej recesji branża muzyczna, jednocześnie odczuwająca dziś skutki rosnącej inflacji, liczy pieniądze bardzo skrupulatnie i coraz częściej zamiast zespołu, któremu trzeba zapewnić nocleg dla kilku osób, zwrócić niemałe koszty podróży oraz – co najważniejsze – zapłacić wyższe niż wcześniej honorarium, wybór pada na indywidualne i możliwie najprostsze (przez to najtańsze) w realizacji opcje, w tym DJów i DJki.

Fot. Zac Bromell / Unsplash.com

Co kto daje, co kto chce

Choć wspomniałem na wstępie, że należy na bok odłożyć aspekt artystyczny, to siłą rzeczy go nie unikniemy. Owszem, DJ jest w stanie zrobić show dzięki swoim umiejętnościom, charyzmie, kontaktowi z publicznością czy oprawie występu. Jednak formuła DJ setu, jakkolwiek nie wspaniałego pod kątem techniki i selekcji, pozostanie DJ setem – od początku do końca otrzymamy podobny zestaw wrażeń. Tymczasem w przypadku zespołów czy producentów grajacych live acty sytuacja jest bardziej złożona i dynamiczna – tutaj zakres możliwości jest o wiele większy, podobnie jak spektrum tego, co formacja/producent może pokazać na scenie w stosunku od bujającego się za konsoletą DJa (w skrajnych przypadkach chwytającego za mikrofon (meh), strzelającego confetti w publiczność (fuj) czy tańczącego na stole (…)).

Wróćmy jednak do ekonomii – bilet na pociąg, jednoosobowy pokój w hotelu, najprostszy setup, nieskomplikowany rider. Wszystkie te czynniki składają się na atrakcyjną ofertę dla bookera, który zamiast jednego zespołu grającego 2-godzinny koncert, może w tej samej cenie zaprosić czterech didżejów i obstawić nimi skład sceny na całą noc. Czy ludzie będą bawić się gorzej lub lepiej? Wszystko zależy od charakteru imprezy, oczekiwań jej uczestników oraz od zbudowania odpowiedniej narracji wokół występu. Popularność DJów już dawno dorównała, a nawet nierzadko wyprzedziła zespoły, głównie za sprawą mediów społecznościowych, które – znów – łatwiej obsługuje się w pojedynkę niż odpowiada za nie w cztery osoby.

Zjawisko to kiełkowało od paru lat, lecz dopiero popandemiczna recesja i większa ostrożność spowodowana napędzanymi inflacją kosztami, sprawiły, że przybrało ono widoczną gołym okiem skalę.

Fot. Italo Almeida / Unsplash.com

Prowadzenie zespołu się nie opłaca…

Impulsem do rozwinięcia tego wywodu był artykuł I can’t keep making a loss’: bands shun UK festivals as touring costs rise autorstwa Jamesa Tappera, który został opublikowany w The Guardian. Dziennikarz skupił się głównie na perspektywie artystów i artystek, będących często członkami i członkiniami zespołów, i ich miejsca na osi konfliktu „koszty prowadzenia zespołu vs wynagrodzenie”. Tapper zwraca uwagę także na politykę bookingową brytyjskich festiwali, dla której – podobnie jak w Polsce – coraz ważniejszą kartą przetargową staje się wysokość wszystkich opłat związanych z zaproszeniem zespołu, a niekoniecznie jego atrakcyjność dla odbiorców.

W tekście Brytyjczyka pojawia się wątek elektroniczny, który znakomicie oddaje meritum problemu. Jego bohaterką jest Elkka.

Elkka, artystka elektroniczna, której klubowy hit „Burnt Orange” z 2021 roku pomógł jej zdobyć rezydencję w radiu Radio 1, zagrała set DJ-ski na tegorocznym Glastonbury. „Muszę być naprawdę, naprawdę wybiórcza co do tego, czego się podejmuję i czy jest to możliwe finansowo”, powiedziała artystka, której prawdziwe imię to Emma Kirby. „Jestem także DJ-ką, więc czasami patrzę na coś i myślę, że nie mogę sobie pozwolić na live act, ponieważ jest zbyt drogi, by go zrealizować. Wtedy występuję jako DJ-ka – ale mam szczęście, że mam taką możliwość”.

Nawet jako wschodząca solowa artystka, Elkka potrzebuje specjalisty od techniki, który utrzymuje w sprawności jej syntezatory i maszyny perkusyjne, aby nie zawiodły podczas występu, dźwiękowca na żywo oraz menedżera trasy. Czasami godzi się na wyjazd, który nie przynosi zysku. „Jestem artystką queerową. Lubię grać w miejscach, gdzie jestem wśród sojuszników, ale takie imprezy nie zawsze mają środki finansowe, aby cię tam zabrać. Ale nie mogę kontynuować działalności ponosząc duże straty”, powiedziała Kirby.

ELKKA | Boiler Room x FLY Open Air 2022

…granie live actów też?

Stanowisko i realia przedstawione przez Elkkę nie napawają optymizmem. Rezygnacja z artystycznych ambicji, które nie mogą zostać zrealizowane z powodów ekonomicznych? Brzmi to niesłychanie przykro, a przecież mówimy o twórczyni posiadającej pewną rozpoznawalność i status (w ciągu ostatnich lat, Elkka zagrała w Boiler Room, wydała w Ninja Tune, a także była kuratorką słynnej serii DJ-Kicks). Co jeszcze istotniejsze – mówimy o jednoosobowym live act’cie, nie o występie pięcioosobowej kapeli grającej na klasycznym instrumentarium przewożonym osobnym busem.

Fot. Engin Akyurt / Usplash.com

A co na to publiczność?

Niewiele zapowiada by tendencja uległa zmianie, zwłaszcza, że sytuacja ta zdaje się nie być szczególnie dokuczliwa dla publiczności – sądząc po frekwencjach na setach didżejskich, czy to na scenach, czy to w strefach sponsorskich, dla większości uczestników festiwali liczy się rozrywka, niezależnie od tego, czy dostarcza ją DJ grający z kontrolera all-in-one, do którego wpiął pendrive’a, czy zespół, który wydał na sprzęt i studio kilkadziesiąt tysięcy. Oczywiście, są miejsca i wydarzenia, na których takie zjawiska nie będą miały racji bytu, gdyż ich publiczność oczekuje czegoś więcej (co może przełożyć się na wysokość i sprzedaż biletów), lecz nie da się ukryć, że stanowi to niszę wobec tego, jaki obraz dostarczają nam większe, mainstreamowe imprezy.

Fot. Zac Bromell / Unsplash.com

Każdy może zostać DJem, każdy może zagrać na festiwalu (?)

Sytuacja ta powoduje jeszcze jedną rzecz – DJów będzie przybywać, czy nam się to podoba, czy nie. Próg wejścia jest niski jak nigdy dotąd, a w zasadzie nie ma go prawie w ogóle – dostępność wiedzy, zasobów i technologii jest większa (i tańsza) niż kiedykolwiek, zatem coraz pokaźniejsze grono osób będzie chciało spróbować swoich sił licząc na to, że kiedyś – podobnie jak ich ulubione zespoły – dane im będzie wystąpić na festiwalu. Dziś ten scenariusz jest wielce prawdopodobny.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →