BICEP i ich „Glue”. Ostatni taki klasyk?

Fot. materiały prasowe
News
Nie tylko Bicep. Irlandzka scena to światowa czołówka i ten dokument to potwierdza

Historia numeru, który przepędzał ludzi z parkietu, by następnie stać się utworem-legendą i najlepszą definicją współczesnego "instant klasyka".

Niedawno zapytaliśmy Was o ostatnie odkrycia ze świata szeroko rozumianej muzyki elektronicznej. Wśród wielu wspaniałych odpowiedzi, za które ogromnie dziękujemy, znalazły się głos mówiące, że dziś nic interesującego nie powstaje. „Że elektronika zjada własny ogon”. Owszem, być może trudno jest dziś stworzyć coś kompletnie nowego, innowacyjnego, pionierskiego. Pewnie jeszcze trudniej byłoby się z tym przebić w obliczu nadprodukcji muzyki i jeszcze liczniejszych źródeł przekazu. Dlatego współcześnie, być może bardziej niż kiedykolwiek, ogromną sztuką jest reinterpretowanie, redefiniowanie i dekonstruowanie tego, co już znamy. Rozsypywanie klocków na podłodze i układanie z nich czegoś zupełnie nowego. Jeśli dodamy do tego element zaskoczenia, jakąś niepasującą część lub autorską myśl, która pochodzi z całkowicie innego świata, to mamy szansę na stworzenie czegoś, co zwróci uwagę i wbije się na dłużej do głowy. Być może zostanie przebojem (cóż za anachronicznie brzmiące słowo!)? A może nawet współczesnym klasykiem?

Co zasługuje na miano „instant classic”?

Określenie “instant classic” stało się tak powszechne, że aż nieznośne i nadużywane. Jeśli jednak ktoś postawiłbym mnie przed zadaniem polegającym na tym, by wskazać ten jeden, wyłącznie jeden utwór, który moim zdaniem zasługuje na to miano, to nie miałbym żadnych wątpliwości co do wyboru. Myślę, że większość z Was również.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Mowa o numerze wciąż młodym, choć tak docenionym i powszechnym, że odnoszę wrażenie jakby liczył sobie nie sześć, a co najmniej szesnaście lat. Wydawać się może, że aby narobić takiego zamieszania, skupić wokół siebie tak ogromną uwagę i stać się tak popularnym, potrzeba znacznie więcej czasu. Nic bardziej mylnego. Właśnie dlatego utwór ten zasługuje na miano “instant classic”, bo był nim już w chwili premiery, choć nic tego nie zapowiadało ani przed, ani po tym, jak ujrzał światło dzienne.

Bicep
Bicep

BICEP. Chłopaki z Belfastu prężą bicepsy

Matt McBriar i Andy Ferguson nie wzięli się znikąd. Pochodzący z Belfastu duet zaczął dzielić się muzyczną zajawką za sprawą bloga (którego nadal prowadzą – nieustannie od 2008 roku!), następnie przez pierwsze samodzielne, amatorsko publikowane miksy i kompilacje, kończąc na własnej wytwórni. To właśnie założony w 2012 roku label, który nazwę wziął od wspomnianego wcześniej bloga, stał się impulsem do spróbowania własnych sił w rolach producentów i zdobycia odpowiedniej wiedzy i umiejętności, mogących się do tego przydać. Dziś archiwalne zbiory Feel My Bicep, zarówno gdy mówimy o blogu, jak i wytwórni, są najlepszym źródłem wiedzy na temat tego, skąd wzięli się McBriar i Ferguson, jaką drogę pokonali i dlaczego ich twórczość brzmi tak, a nie inaczej.

Nie ograniczając się, a tym samym grając, remiksując i wydając jednocześnie produkcje techno, house, breakbeat, italo disco i nie tylko, Irlandczycy z północy poszerzali muzyczne horyzonty i dowiadywali się coraz więcej na temat tego, jak sami chcą brzmieć. Stopniowo, zaczynając od surowego, prostego, lecz niebywale chwytliwego house’u (wspaniała EP-ka “ision Of Love), przez obudowywanie swojej twórczości w coraz to bardziej wyszukane dźwięki, BICEP, bo pod taką nazwą McBriar i Ferguson zdecydowali się funkcjonować jako producencki duet, zaczęli pisać nowy rozdział w tej pięknej historii. O potencjale w niej drzemiącym najlepiej świadczy fakt, iż jedna z jej kolejnych części ukazała się pod szyldem wytwórni-legendy, będącej samej w sobie znakiem jakości. Mowa oczywiście o Ninja Tune.

To właśnie sumptem brytyjskiego labelu wydany został debiutancki album BICEP, a miało to miejsce 1 września 2017 roku. Sama płyta, choć przyjęta pozytywnie, nie jest tu jednak najważniejsza. Zawiera jednak powód, dla którego powstał ten tekst.

BICEP – Glue

BICEP – Glue. Złe miłego początki

Zajmujący drugie miejsce na trackliście albumu utwór Glue pierwotnie nie wyróżniał się niczym szczególnym, przynajmniej nie na tyle, by publiczność oszalała na jego punkcie. Jak przyznają sami autorzy, w jego trakcie ludzie zastygali w tańcu i niewiele brakowało do wyrzucenia go z listy numerów granych podczas występów na żywo. Warto tu dodać, że “Glue” znane było na długo przed premierą płyty – BICEP grali go w zasadzie zawsze i wszędzie, choć reakcje były podobne. Nie było ich prawie wcale.

“Graliśmy go przez sześć miesięcy, zanim go w ogóle zmiksowaliśmy. Nikogo nie obchodził ten utwór. Nikt nawet nie kiwnął palcem. Gramy go na Coachelli: nie dzieje się absolutnie nic” – mówili w wywiadzie z Mixmagiem.

O trudach procesu szlifowania tego utworu, Matt i Andy wspomnieli w trakcie sesji pytań i odpowiedzi z użytkownikami serwisu Reddit:

Zaczęło się od pętli perkusyjnej, którą stworzyliśmy z innym zestawem wokali i innymi akordami. Wyrzuciliśmy wokale (które były tylko kilkusekundowymi samplami) i zaprosiliśmy Silkie Carlo do studia. Nagraliśmy nowe wokale do starych akordów (nadal E-moll) i czuliśmy, że do czegoś dochodzimy. Zostawiliśmy to na kilka miesięcy i czuliśmy, że tam coś jest, ale akordy były zbyt mdłe. Wreszcie napisaliśmy nowe akordy do wokali Silkie i oryginalnej perkusji. Zajęło to około roku zabawy i dostosowywania, powstało jakieś piętnaście wersji

BICEP – Glue. Finalnie liczy się kontekst

Punkt zwrotny leżał zupełnie gdzieś indziej, a mianowicie… na końcu. W kontekście.

To działało tylko, gdy zaczęliśmy kończyć występy tym utworem. To prawie tak, jakbyś mógł wprowadzić ludzi w “Glue”…

To podejście całkowicie zmieniło odbiór Glue, czego dowodem są słowa Matta Mertensa z Pitchforka:

„Glue” to kawałek spokojnego breakbeatu lepiej pasujący do momentu po wschodzie słońca niż do setów w godzinach szczytu. Nawarstwiające się, delikatnie pourywane brzmienia syntezatorów i wykwintne melodie trwają aż do środkowej części utworu, gdzie wprowadzony zostaje lekko melancholijny, zapętlony wokal, który sprawia wrażenie długiego wydechu, ulgi. Efekt ten rezonuje z energią rave’ów i dorobku brytyjskich prekursorów, takich jak Orbital czy Future Sound of London. (…) „Glue” jest leniwy, pozwalając słuchaczowi na relaks i swobodne oddychanie. W przeciwieństwie do logo duetu, przedstawiającego zaciśnięte pięści, ten utwór nie jest konfrontacyjny, lecz wita Cię otwartymi ramionami

BICEP – Glue (live)

BICEP. Pandemiczny flashback i TikTok

Fenomen Glue ma jednak kilka twarzy. Paradoksalnie popularności utworowi przysporzyła pandemia. To w jej trakcie Glue stał się niespodziewanie muzycznym hymnem-flashbackiem do wspomnień związanych z doświadczeniem wspólnego przeżywania, jakimi były spotkania na parkiecie w trakcie imprez. Kawałek okazał się dla wielu ludzi wyrazem tęsknoty za wszystkim tym, co za sprawą muzyki integruje i utożsamia ich ze sobą.

Co jeszcze bardziej zaskakujące, nowy-stary nostalgiczny wymiar utworu (co zresztą podkreślone zostało w teledysku do niego) szczególnie przemówił do ludzi młodych, niemogących pamiętać lat 80. i 90. Dowodem na to była niesamowita fala popularności Glue przetaczająca się przez kilka miesięcy na TikToku. To właśnie z jego użytkownikami, mającymi nierzadko mniej niż 21 lat, porozmawiał Dan Knight, dziennikarz magazynu VICE. Taką odpowiedź usłyszał od 18-letniej Georgii:

Ten utwór brzmi jak źródło pocieszenia, które łagodzi niepokój. Po prostu sprawia, że czuję się żywa i beztroska, wszystko znika. Kiedy go słucham, jestem w tym jednym momencie, jakby czas się zatrzymał

Bicep
BICEP

BICEP. Fenomen drzemiący w emocjach

Glue pokazuje jasno, że o sukcesie w muzyce nie decydują kwestie czysto producenckie, czy – mówiąc ogólniej – techniczne. Najważniejsze zawsze pozostają emocje, a te w przypadku utworu BICEP uwydatniły się za sprawą osadzenia numeru w konkretnym kontekście. W kontekście nieubłaganego końca, wyczekiwanego finału, ostatecznej kulminacji, po której następuje ulga.

Bicep – Glue (The final of Printworks closing party)

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie dziwi fakt, że to właśnie Glue było ostatnim utworem, jaki wybrzmiał w przestrzeni legendarnego klubu Printworks na imprezie zamknięcia. Moment ten to nie tylko najlepsze zobrazowanie fenomenu samego kawałka i oddanie mu należytego hołdu (choć tak naprawdę, według autorów, numer ten jest hołdem oddanym kulturze klubowej lat 80. i 90.). To jedna z najbardziej poruszających chwil we współczesnej historii muzyki elektronicznej, która – pomimo upływu lat – wciąż dostarcza nam nowe klasyki potrafiące wywoływać trudne do opisania emocje.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →