Wschód polskiego chilloutu. 20 lat temu ukazał się solowy debiut Smolika

News
Andrzej Smolik

14 maja mija dwadzieścia lat od chwili premiery płyty, która zmieniła bardzo dużo, choć... na dość krótko. Równo dwie dekady temu Andrzej Smolik zaprezentował solowy debiut, a brzmienie z pogranicza chilloutu i trip-hopu przeskoczyło z niszy do mainstreamu, z którego gdy zniknęło, to zniknęło w ogóle i powinniśmy coś z tym zrobić.

W wielu przeprowadzonych ostatnimi latami wywiadach, znakomita część moich rozmówców i rozmówczyń była zgodna – polska scena elektroniczna rozwija się lepiej niż kiedykolwiek. Jednak im dłużej o tym myślę, coraz częściej łapię się na tym, iż chodzi tu głównie o progres w zakresie skali. Większe kariery, większe środowisko, większe kluby, większe festiwale. To, czego mi brakuje najmocniej to różnorodności. Mam wrażenie, że polska elektronika “wyjaławia się”.

Problem (u)rodzaju

Oczywiście, dla chcącego nic trudnego – w niszy można znaleźć muzykę każdej maści, od balearic i ambientu, przez elektropop, downtempo, trip-hop, aż po co bardziej eksperymentalną i eklektyczną stylistkę. Szkopuł w tym, że w przeciwieństwie do sytuacji sprzed 15 czy 20 lat, taka muzyka pozostaje w najgłębszej niszy (a wystarczy przypomnieć wypowiedź Marcina Czubali z rozmowy w Munocaście, w której to przypomniał jak to dwadzieścia lat temu muzyka techno czy house była obecna… w publicznej telewizji) i nic nie zapowiada, by miałoby się to zmienić. Tymczasem właśnie dwie dekady temu pewna płyta zapoczątkowała w Polsce prawdziwy boom na brzmienie łagodne, lounge’owe i arcyprzyjemne.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Dwadzieścia lat temu Andrzej Smolik zaprezentował swój pierwszy, solowy album zatytułowany Smolik. Jeśli nazywając swój debiut w ten sposób, 31-letni wówczas muzyk podjął (być może) nieświadomą próbę zdefiniowania tego, czym jest, a w zasadzie czym ma być polski trip-hop, to wyszło mu to znakomicie.

Smolik – Robot Dance

Gdyby nie własne wspomnienia, tekst ten mógłby mieć lakoniczny, kronikarski charakter lub mógłby nie powstać w ogóle. Tymczasem gdy jakieś 15-16 lat temu, po wczesno nastoletnim zachłyśnięciu się indie rockiem i britpopem, zafascynował mnie trip-hop spod znaku Massive Attack, Portishead, Air, Télépopmusik czy Röyksopp, szybko zacząłem szukać podobnych brzmień na polskim podwórku. Ku mojemu zaskoczeniu, wybór był niemały.

Polski eter chilloutem wyściełany

Na polskiej scenie pierwszej dekady XX wieku nie brakowało artystów i artystek umiejętnie odnajdujących się w niespiesznej, sennej estetyce. Wymieńmy choćby takie twory i postacie jak Skalpel, Futro, Mathplanete, Novika, Pati Yang, Silver Rocket, Bisquit, Loco Star, Husky, Old Time Radio czy 15 minut projekt. Lista ta mogłaby być znacznie dłuższa, bo przecież mówimy jedynie o pewnym trzonie – w tamtym okresie trip-hop bez oporów mieszał się z hip-hopem i popem, a momentami też soulem czy jazzem.

Loco Star – Gunshot Glitter

Ogromny wpływ na powstanie i rozwój zjawiska jakim był “polski chillout” miała obecność miejsc i osób, dzięki którym tego typu brzmienie mogło docierać szerzej. Nie sposób tu pominąć zasług Noviki czy Bartka Winczewskiego, dziennikarzy i dziennikarek związanych z kultową Radiostacją, czy wielu mniejszych i większych rozgłośni lub magazynów. Mainstreamowe radia podpatrywały to, co przyciągało uwagę ówczesnych słuchaczy, i same chętnie sięgały po polską elektronikę w nieco spokojniejszym wydaniu. Trip-hop, downtempo i pochodne bez trudu można było usłyszeć w autorskich audycjach Trójki i innych wiodących stacji tamtego okresu.

Smolik. Zrobić pierwszy krok

Wróćmy do punktu wyjścia, a raczej wejścia. W 2001 roku Andrzej Smolik był już dobrze znaną postacią na polskiej scenie. Zaangażowany w wiele projektów z pogranicza rocka i popu (m.in. Wilki, Kasia Nosowska, Myslovitz), cieszył się mianem cenionego producenta, multiinstrumentalisty i kompozytora. Zapowiedź jego solowego debiutu była sporym wydarzeniem, choć wielu ówczesnych dziennikarzy wstrzymywało się od prognozowania tego, jak brzmieć będzie pierwsza autorska płyta Smolika. Zresztą z perspektywy czasu wydaje mi się, że żadne przepowiednie nie byłyby równie ciekawe, co sama rzeczywistość.

Album Smolik był zaskoczeniem na co najmniej kilku płaszczyznach. Bodaj po raz pierwszy na polskim rynku fonograficznym pojawiła się rodzima pozycja z tak dopieszczoną, wymuskaną elektroniką na ciut wolniejszych obrotach, która choć czerpała wiele z zagranicznych inspiracji, to jednak niesamowicie wyraźnie podkreślała swój oryginalny rodowód. Z jednej strony koncept Smolika łączył to, czym w tamtym czasie fascynowali się polscy prezenterzy i didżeje, a z drugiej tworzył kompletnie nową niszę, w której między trip-hopowo-downtempowymi strukturami prześlizgiwały się wpływy dream popu, ambientu i hip-hopu.

Smolik – 50 tysięcy 881 (feat. Artur Rojek)

Smolik i goście

Jednak tym, co wówczas najmocniej działało na masowego odbiorcę i stanowiło o sukcesie wydawnictwa, była obecność zaproszonych do współpracy gości. Wystarczy wymienić tu Artura Rojka (rozpoczynającego marsz ku szczyt popularności – Smolik ukazał się między premierami kultowych albumów Myslovitz: Miłości w czasach popkultury i Korova Milky Bar), Novikę, Pawła Krawczyka (Hey), Bogdana Kondrackiego (Kobong) i Jacka Perkowskiego (T.Love). Tak pisał o tym Borys Dejnarowicz w swojej recenzji dla Porcysa:

Właśnie zaproszeni na sesję goście, a nie sam mistrz ceremonii, decydują o charakterze poszczególnych nagrań. A może inaczej: goście poszerzają obszar stylistyczny, gospodarz go zawęża i dodaje mu spójności.

Już od pierwszego solowego albumu, wokół Andrzeja Smolika pojawiło się pewne przeświadczenie mówiące o tym, że obecność na jego płycie może być szansą na rozpoczęcie nowego etapu w karierze zaproszonego artysty lub artystki. W przypadku Smolika, za przykład można podać Kasię Nowicką. Choć Novika święciła już wówczas spore sukcesy jako członkini zespołu Futro, to jednak zaśpiewanie singlowego T.Time pchnęło jej karierę na nowe tory. W kolejnych latach coraz częściej pojawiające zaproszenia do współpracy sprawiły, że już same kooperacje wystarczyły Novice do wydania pierwszej płyty, która zbierała je na jednym wydawnictwie. Mowa o albumie feat. Novika.

Smolik – T.Time (feat. Novika)

Kolejne płyty Smolika dały polskiej muzyce takie postacie jak Mika Urbaniak (fantastyczne Who Told You na albumie Smolik 2) czy – a raczej przede wszystkim – Kasię Kurzawską. Wokalistka formacji SOFA była bodaj najjaśniejszym punktem płyty 3. Najpierw zabłysnęła w S.Dreams, a później oczarowała wszystkich w Close Your Eyes.

Smolik – S. Dreams (feat. Sofa)

Trip-hop po polsku

Sam Smolik – tak mniej więcej do czwartego solowego albumu – konsekwentnie wyznaczał standardy w polskim trip-hopie, któremu – w przeciwieństwie do brytyjskiego pierwowzoru – odebrał sporo brudu, a dodał nieco magii. Myśląc o polskiej elektronice z okolic spokojniejszych gatunków, mam w głowie właśnie to smolikowskie brzmienie. Spokojne, leniwe, niespieszne, oszczędne, ale i pobłyskujące pięknymi refleksami. Zdecydowanie więcej tu elementów balearicu czy ambientu niż hip-hopu, więcej spokojnych perkusjonaliów niż kanciastych automatów.

Smolik – Close Your Eyes (feat. Kasia Kurzawska)

Na sam koniec trochę boomerskiego narzekania. Słuchając dziś debiutu Smolika mam wrażenie, że zestarzał się on pięknie, choć niesamowicie szybko. Album ten brzmi jakby był z kompletnie innej epoki, innej sceny. Trudno mi wyobrazić sobie, by dziś mógł pojawić się podobny krążek, ale – co o wiele bardziej istotne – by mógł kogokolwiek zainteresować.

Owszem, trzeba i warto docenić tu pojedyncze przypadki. Nietrudno odnaleźć echa lat 00. w wydawnictwach stylistycznie określanych mianem Baltic beatu czy polo house’u. Mowa tu głównie o pozycjach z katalogów wytwórni The Very Polish Cut Outs, Transatlantyk czy Polena Recordings. Pejzaż, Jaromir, Etnobotanika, Low Key i Meeting By Chance (za oba projekty współodpowiada Marcin Cichy), Noon czy Das Komplex to kilka postaci z niewielkiego grona rodzimych artystów, którzy wciąż próbują przemycać w swojej twórczości elementy gatunków takich jak balearic czy downtempo.

Wrócić do sypialni

Podczas gdy wciąż emocjonujemy się tym, co wydają Christian Löffler, Ry X, Bonobo czy The Cinematic Orchestra, nie potrafimy docenić (a nawet znaleźć) podobnych brzmień na rodzimym podwórku. Nie będę ukrywać – tęskno mi do tamtych chilloutów, o których w swoim znakomitym tekście wspominał redaktor Filip Kalinowski. Może na przykład pojawienie się producenta/producentki (wzorem Smolika czy Mariusza Szypury, odpowiedzialnego za wspomniany projekt Silver Rocket), który miałby w sobie tyle odwagi i siły przekonywania, by nagrać album, do którego zaprosiłby interesujących polskich wokalistów/wokalistki (a tych u nas nie brakuje), zasiałoby ziarno, z którego wykiełkowałoby coś innego, ciekawszego od tego, co obecnie ma do zaoferowania polska elektronika, zarówno ta, której bliżej na klubowe parkiety, jak i… do sypialni.

Na poprawę nastroju włączam sobie tę playlistę i… wracam na kanapę. Wam polecam to samo.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →