Warszawskie kluby, które zostały zamknięte – cz. 3

fot.Marszulla
News

Po raz trzeci wracamy do Warszawy, by przywołać wspomnienia o klubach, których już nie ma. Przypominam, że nie mieliśmy założenia, by przygotować chronologiczne, kompletne zestawienie miejsc, jakie zniknęły z krajobrazu miasta – celem tych felietonów jest swoista „podróżna magiczna” po "krainie klubów", które odcisnęły piętno na kształtowaniu się stołecznej sceny. Dziś przeczytacie o kilku prawdziwych perełkach!

ALFA

Lata 90. to czas, gdy kultura house i techno przenikała się ze światem hip-hopu. Obie te subkultury z impetem wdzierały się do miejskiej tkanki europejskich miast właściwie w tym samym czasie. DJ Mic Ostap tak wspomina tę miejscówkę przy Placu Narutowicza w wywiadzie do książki 30 Lat Polskiej Sceny Techno.

Wszystko zaczęło się w Alfie. Tam leciał hip-hop w piątkowe wieczory, a sobota była poświęcona techno. Pamiętajmy, że nowych, dostępnych nagrań w Polsce w postaci oryginalnych winyli czy płyt CD nie było aż tak wiele, by wypełnić całą noc co tydzień nowościami jednym stylu muzycznym. Stąd eklektyzm setów. Tam właśnie spotkałem Volta aka DJ 600V.

A o historii sprzedaży miksera, zakupionego wcześniej w sklepie na Placu konstytucji przeczytacie w książce.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

A pamiętasz jak 93 Alfa Kolorszok a wśród nich i ty
A pamiętasz jak 94 na Złotej Hybrydy i wieczne afery

DJ 600V „93-’94”


Przeczytaj: Blue Velvet, Nowa Jerozolima, W5, Utopia… warszawskie kluby, które zostały zamknięte – cz. 1


M25

M25 był niesamowitym miejscem, które pojawiło się w Warszawie dzięki Krystianowi Legierskiemu. Inspiracja dla tej industrialnej przestrzeni był berliński Berghain i angielskie rave’y przy słynnej autostradzie M25. Polska scena zresztą najsilniej inspirowała się Berlinem oraz Londynem. Klub mieścił się na ulicy Mińskiej na warszawskiej Pradze – z dala od centrum i zgiełku lewobrzeżnej Warszawy. Budynek był częścią fabrycznego kompleksu, oszklony z każdej strony. Wchodząc na teren obiektu, słyszałeś odgłos szybek drżących od basu. Kiedyś wokół przestrzeni M25 były tylko gruzy i pustostany, a teraz jest tam kulturalne centrum SOHO Factory.

Mia Twin tak przywołuje swe wspomnienia z tym miejscem:

M25 wspominam z sentymentem jako miejsce łączące ludzi, klimat artystyczny i muzyczny – czułam się tam swobodnie. Klub miał niesamowity, industrialny charakter. Pamiętam ekscytację jedną z imprez, na której miałam przyjemność zagrać w tym miejscu: lato 2010, dobre nagłośnienie i Adam Beyer jako headliner na głównej scenie.


GROTA


Grota była klubem zlokalizowanym w ścisłym centrum stolicy i zdecydowanie jednym z ulubionych miejsc do grania DJ-a i producenta AKME (Maq The Dog). To był wg niego pierwszy warszawski klub, który poza dobrym soundsystemem, zadbał również o aranżację wnętrza.

fot. AKME

W latach 90-tych kluby w większości charakteryzował bardzo surowy, industrialny klimat. W Grocie natomiast mieliśmy scenę główną zaprojektowaną i starannie wykonaną w jaskiniowej, „kamiennej” stylistyce, a druga, mniejsza sala wyłożona była od podłogi po sufit białym futrem. To naprawdę robiło wrażenie na klubowiczach i artystach odwiedzających to miejsce. Sama lokalizacja była także niebanalna – klub mieścił się w podziemiach pod Trybuną Honorową na Placu Defilad. W miejscu tym imprezowali już wcześniej dawni socjalistyczni prominenci, by uczcić swoje długie i płomienne przemówienia do „ludu pracującego Warszawy”. Grota nie działała długo, ale zdążyła ugościć wielu świetnych artystów – głównie krajowych, choć grywali tam też zagraniczni reprezentanci.

X-It w Grocie / fot. AKME
fot. AKME

FILTRY / SPACE FILTER

Klub Filtry zaczął swoją działalność już w 1992 roku przy Zespole Stacji Filtrów na Ochocie (ul. Krzywickiego) pod nazwą Space Filter i potocznie nazywany był przez jego bywalców oraz mieszkańców Ochoty po prostu Filtrami. Miejsce działało tylko przez dwa lata (co jest dość charakterystycznym okresem dla klubów w Polsce), a wyróżniała go z pewnością możliwość puszczania swojej muzyki przez gości. „Tu można było potańczyć zarówno do Pearl Jam, jak i The Prodigy. Tu przychodziło się dla muzyki, a wśród bywalców pojawiały się największe gwiazdy z Korą na czele” – pisał wspomnieniowo o Filtrach magazyn K Mag.

Czy zdajecie sobie sprawę jaki wpływ na karierę DJ-a Berta (Holiday 80) miała wizyta w Filtrach? Zwłaszcza, że wtedy nie był jeszcze admiratorem nocnego życia! Bert doskonale pamięta swoją pierwszą wizytę w Filtrach. Zabrał go tam… jego sąsiad. To właśnie u niego było wówczas specjalne miejsce spotkań blokowej ekipy zainteresowanej nową muzyką. Był to bowiem jedyny kumpel, który posiadał płyty i odtwarzacz CD, które przywiózł sobie z Kanady.

Zastanawiałem się chwilę, bo byłem raczej domatorem, a życie nocne nie było czymś, co mnie jakoś pociągało. Ale pomyślałem – ech, czemu nie. W sumie to niewiele wiedziałem o klubach. Byłem wprawdzie w Alfie i to tam usłyszałem pierwszego DJ-a w życiu – DJ-a Volta. Muzyka mi się spodobała, bo słuchaliśmy wtedy dużo hip-hopu, ale samo miejsce już tak sobie. No i wreszcie wybraliśmy się do Filtrów, pojechaliśmy tam nocnym autobusem. I to było inne miejsce. Kosmiczne wręcz! Schodziło się po schodach w dół, lampy fluorescencyjne tworzyły jakiś magiczny klimat, a na wejściu przybijano na ręku pieczątkę.

To było dla Norberta Borzyma jak wejście do podziemnego świata. Bert nie pamięta dokładnie kto wtedy i nie miało to dla niego znaczenia.

Z głośników leciało coś, co wtedy uznałem za techno, ale czy było to techno, to niestety trudno dziś zweryfikować. Doskonale za to pamiętam jakieś stare numery Red Hot Chilli Peppers, z pierwszego czy drugiego albumu, a także „Jump Around” House of Pain. Uwielbiałem ten numer. To chyba wtedy pierwszy raz tańczyłem na imprezie. Potem poszliśmy do baru, raczej pogadać niż kupić drinka, bo na drinka nie było mnie stać. I wtedy kolega szeptem mówi do mnie: poznajesz, poznajesz? Patrzę, a tam przy barze siedzi Kayah. Już wtedy była dość znana, choć wielką sławę zdobędzie dopiero w następnych latach. Tak mi się spodobało, że na następną imprezę do Filtrów zabrałem kumpli z liceum. Polubiłem życie nocne, od którego tak stroniłem. Ta wizyta to był przełomowy moment w moim życiu.


HORYZONT

Horyzont to miejsce wspominane przez co najmniej kilka osób na łamach antologii o trzydziestu latach polskiej sceny klubowej. „Horyzont jest określany mniej jako klub, a raczej o miejsce przy ośrodku harcerskim na Cyplu Czerniakowskim, które miało służyć idei sceny soundsystemowej i acid house’owej” – mówi w rozmowie ze mną Wojtek Szymocha – legenda Radiostacji. Klubów praktycznie jeszcze wtedy nie było – zresztą tak to wyglądało na całym świecie. Początkiem tej idei były imprezy w łaźni na Chmielnej (kiedyś Rutkowskiego). Horyzont to klub żeglarski, który wynajmował pomieszczenia na imprezy okolicznościowe np. wesela. Tymczasem Skandal (Dariusz Hajn – wokalista punkowego Dezertera) zgłosił organizowanie tam imprez trance’owych. Muzycznie był to miszmasz undergroundowych dźwięków; od acidu do industrialu. W organizację zaangażowani byli: Wojtek Szymocha, Parys, Pinkie, Pawlik, Przemek Mielczarek, Karol Suka. W tej miejscówce odbyło się około 10 imprez – w części bardzo mocnych.

Właściciele obiektu byli zniesmaczeni, ponieważ liczyli na sprzedaż cateringu – tymczasem imprezowiczom nie chciało się tam jeść. Gdy byli mocno „skwaszeni”, szukali raczej wody. – wspomina Wojtek.

Pamiętam moment będący jednym z najlepszych w życiu w moich przygodach z kulturą klubową. Dorwałem wtedy płytę „L Tambourine D Bronx” – to był taki prekursor przedstawienia „Stomp”. Oni grali na beczkach taką transową muzykę. Gdy puściłem tę płytę to zrobił się totalny szamański rytuał – każdy wziął to, co miał pod ręką i wybijał rytm – butelką, puszką. A te dźwięki były dość inwazyjne dla osób, które nie były z nami w tym transie. Właściciele lokalu powyrywali kable ze ścian i wyłączyli korki, byśmy przestali grać. I mimo że nie było prądu, ludzie nie przestawali tańczyć, tupali w ziemię. Tego nie dało się wyłączyć. I była to jedna z ostatnich imprez w tym miejscu.

Imprezy w Horyzoncie doskonale pamięta również dziennikarka Machiny i ówczesna managerka wytwórni Pomaton EMI (która wprowadzała na polski rynek dużo muzyki elektronicznej) – Agnieszka Wojtowicz, która przypomina, że w późnych latach 80. i wczesnych 90. istniały właściwie tylko kluby studenckie (do których muzyka techno raczej nie mogła zawitać). Stąd potrzeba organizacji imprez z techno czy trance w miejscach takich właśnie jak budynek klubu żeglarskiego.

Imprezy w Horyzoncie odbywały się w drewnianej sali, w dość niedużej przestrzeni, przy świetle stroboskopowym. Modus operandi całości stanowili oczywiście Skandal oraz Cha Cha, czyli Wojtek Szymocha. Wojtek miał rodzinę w Niemczech, a więc lepszy dostęp do zagranicznych, trudno dostępnych płyt. Imprezy horyzontowe rozrosły się w pewnym momencie do imprez outdoorowych porównywalnych do sporych eventów psychedelic trance – klub był na uboczu, muzyka mogła właściwie dudnić do rana, nikomu nie przeszkadzając. Miejsce było więc znakomicie zlokalizowane – blisko centrum, ale jednak „ukryte”. Szamańskie techno-obrzędy z powszechną dostępnością środków psychoaktywnych były czymś wyjątkowym w krajobrazie przed-klubowej Warszawy.


Przeczytaj: Klatka, 1500 m2, Piekarnia… warszawskie kluby, które zostały zamknięte – cz. 2


BALSAM

Ruszamy na Mokotów! Tam – w słynnych fortach – mieścił się klub Balsam będący ulubionym miejscem lokalsów, ale i społeczności skupionej wokół muzyki hip-hop czy breakbeatów.Tu koncertowała Muzykoterapia, Natu z Envee’m i Junior Stress oraz O.S.T.R. z Sofą. Novika tak wspomina tę miejscówkę:

Balsamowi najbliżej było do dzisiejszego warszawskiego Spatifu. Królował tam funk, breakbeat, a publika była eklektyczna. Pojawiali się tu fani indie-rocka, ale i hip-hopowcy mogli tu się dobrze bawić. Pamiętam kilka mocnych imprez z kolektywem Beats Friendly oraz mój występ z Envee , może dlatego, że mam nadal z tego występu zdjęcia autorstwa Marszulla. Tam również często grali nieodżałowani Niewinni Czarodzieje.

Novika i DJ Glasse / fot. arch Noviki
Novika i Envee / fot. Marszulla

KOTŁY

Adres ul. Bema 65 to znowu niejeden klub, który zapisał się w pamięci mieszkańców stolicy. Tutaj chodziliśmy do Kotłów, No Mercy i Voo Doo. Radek Tereszczuk (30 Lat Polskiej Sceny Techno) tak opisuje to miejsce:

Pod koniec lat 90. w Warszawie prawilne, prawdziwe techno było towarem nieco deficytowym. Zwłaszcza jeśli potrzebowałeś regularnych jego dawek serwowanych w odpowiednim dla niego „środowisku naturalnym”. Dlatego właśnie klub Kotły był tak ważny. Odbywające się tam co dwa tygodnie imprezy z pod znaku Minimalna Prawda były jedyną alternatywą dla dalszych wyjazdów w poszukiwaniu dźwięków od których byliśmy już mocno uzależnieni. Zamiast do Berlina wystarczyło podjechać pierwszym nocnym albo ostatnim dziennym autobusem na Bema 65, gdzie tworzący kolektyw Minimalna Prawda DJ-e: Gigi, Reck, Pejot, Krisb, Pete Bull i None robili dobrą robotę. Często zapraszani byli też goście z kraju i zagranicy. Ciemna piwnica na dalekiej Woli była wtedy jedynym regularnym przejawieniem naszej kultury. Całość dopełniała audycja MP nadawana na falach legendarnej Radiostacji.


UNDERGROUND MUSIC CAFE

Underground Music Cafe znajdował się przez wiele lat w ścisłym centrum Warszawy – na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, obok pierwszego w Polsce McDonaldsa (kto pamięta scenę rzucania metalowymi stolikami w ochronę klubu, która nie chciała wpuścić pewnych gości?!). Miejsce łączyło różne gatunki muzyczne: house, hip-hop oraz RnB. Grywał tu Seb Skalski, Easy, Glasse, DJ Macu, Paweł Bobrowski, Tennesee, występowali Sistars, Tede czy Reni Jusis.

Klub istniał do momentu rozpoczęcia budowy drugiej linii metra.

fot. FB UMC

W roku 2023 raper Tede poświęcił piosenkę dedykowaną Underground Music Cafe, która sporo mówi o klubowej selekcji…


999

W zestawieniu nie mogło zabraknąć tego dość świeżego akcentu: klubu 999 z Placu Dąbrowskiego. Czerwone światła, industrialny wystrój, kraty i słynny wiatrak – charakterystyczny design wnętrza Dziewiątek od początku przypadł do gustu klubowiczom.

fot. A. Wojtczak
fot. A. Wojtczak

Klub gościł wielu znakomitych DJ-ów: od Private Press po DJ-a Seinfelda czy Inhalt der Nacht, a jego znakiem rozpoznawczym stały się maratony rave’owe typu „999 – 48 godzin”, które stopniowo stawały się coraz dłuższe. Klub borykał się jednak z problemami natury technicznej, a jego istnienie przerwała pandemia. Impreza promująca wydanie książki 30 Lat Polskiej Sceny Techno była zaplanowana, zareklamowana plakatami, ale… nigdy się nie odbyła.

Artur Wojtczak / fot. Andrzej Serwach

Klub 999 jest jednak czymś wyjątkowym: mimo zamknięcia ekipa promotorów utrzymuje to miejsce w pamięci jako „klub lotny” – z imprezami w różnych lokalizacjach, na które przychodzą tłumnie fani klimatu 999. I ta idea jest naprawdę fantastyczna! 999 forever!




Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →