„Alfabet Berta”- fragment książki „30 lat polskiej sceny techno”

Felieton
DJ Bert Czworka Polskie Radio

Jak już doskonale wiecie, pierwsza antologia polskiej elektroniki pod tytułem 30 lat polskiej sceny techno ma ukazać się jesienią w wydawnictwie Krytyka Polityczna. Będzie to z pewnością unikatowa pozycja, dokumentująca trzy dekady rozwoju kultury, która w weekendy zapełnia kluby w całym kraju.

30 lat polskiej sceny techno

Zbiórka na wydanie 30 lat polskiej sceny techno prowadzona jest na portalu Wspieram.to,  gdyż ze względu na wysokie koszty całego przedsięwzięcia, wydawnictwo zdecydowało się poprosić o wsparcie społeczność klubową.

Do napisania tekstów zaproszono ponad 70 artystów, wydawców oraz promotorów. Redakcji książki podjęli się Radosław Tereszczuk, Łukasz Krajewski i Artur Wojtczak, związani ze sceną od wielu lat.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

30 lat polskiej sceny techno. Esej DJ-a BERTA

Aby zachęcić Was do udziału w zbiórce i dziękując jednocześnie za tak aktywny, spontaniczny w niej udział (ponad 400 osób już wpłaciło datek!), prezentujemy Wam ekskluzywnie fragment eseju BERTA, jednej z najbardziej cenionych postaci na naszej scenie, DJ-a i producenta oraz dziennikarza radiowej Czwórki.

Norbert Borzym to istna encyklopedia muzyki tanecznej – zresztą przekonajcie się sami!

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Andrew Weatherall to mój heros – Bert w rozmowie z Alexem Kubaczewskim

ALFABET BERTA

„D” jak DJ

DJ to najważniejsza persona w klubie – od niego zależy to, jak potoczy się klubowa noc. Jeśli zagra dobrze, będzie zacna zabawa. Jeśli zagra źle (jak chociażby Ron Hardy w latach 80., który pokłócił się z kochankiem), wyjście do klubu może okazać się niewypałem. Byłem świadkiem kilku DJ-skich porażek. Jedną z nich był występ Lady Miss Kier w Piekarni z grupy Deee-Lite. Artystka nie była w stanie grać, a płyty miksował za nią jeden z naszych kolegów. Ale i jemu po chwili znudziło się ukrywanie pod stołem i miksowanie w pełnej konspiracji. Gwiazda wieczoru, która wcześniej ocierała się o ścianę w ekstazie, musiała wrócić za gramofony. I to dopiero była porażka!

Kilka lat temu graliśmy jako Last Robots w Hybrid Tent na Audioriver i to właśnie wtedy poznałem jedną z najciekawszych postaci wśród DJ-ów, totalnego świra. Mowa o Kavinskym – Francuzie, który tamtej nocy załatwił się tak, że zagrał za niego rodak SebastiAn. W tym czasie Kavinsky skupił się na pokazie supermocy. Po przeczyszczeniu nosa nasz superheros zgasił kipa na własnym przedramieniu. Na oczach tysięcy ludzi wypalił sobie kilka dużych dziur we własnym ciele. Być może gdyby potrafił się kontrolować, byłby z niego dobry DJ. O dobrych DJ-ach mógłbym mówić godzinami – na pewno są to płytowi selekcjonerzy, którzy potrafią zaskakiwać. I nie grają przebojów. Dobrze, gdy potrafią sprawnie miksować, ale nie jest to najważniejsze.

Historię DJ-owania w Polsce (i na świecie) można podzielić na dwa okresy – epokę analogową (lub winylową) i epokę cyfrową. Zdefiniował je, jak to zazwyczaj bywa, rozwój technologiczny. Pojawienie się i popularyzacja internetu otworzyły przed nami niesamowite możliwości. DJ-ską gwiazdą można było zostać z dnia na dzień. I, co więcej, nie trzeba było mieć własnych płyt. Muzykę można było, przy odrobinie sprytu, ściągnąć za darmo i wypalić na CD. I to właśnie pojawienie się profesjonalnych odtwarzaczy CD zakończyło epokę winylowego DJ-a. Teraz zapewne powiecie: „Ale jak to? przecież cały czas gra się z winyli!”. Owszem, gra się i sam to robię z przyjemnością, ale winyl nigdy nie będzie już dominującym nośnikiem na scenie klubowej. Tego procesu nie da się odwrócić.

Ta transformacja zaczęła się w 2001 roku wraz z pojawieniem się odtwarzacza Pioneer CDJ-1000, który posiadał emulację winyla i pozwalał na skreczowanie. Udowodnili to A.Skillz i Krafty Kuts podczas jednego z występów w Piekarni. Pamiętam, jak DJ-om opadły szczęki – nikt już nie miał wątpliwości, że to jest właśnie przyszłość. Kilka lat później popularność zdobyły systemy DVS typu Serato i to był koniec dominacji płyty winylowej. Paradoksalnie jednak to właśnie Digital Vinyl System, czyli granie muzyki z laptopa i kontrolowanie jej za pomocą płyt winylowych z kodem czasowym, stał się w prostej linii kontynuacją tradycji winylowego DJ-owania. W 2005 roku większość DJ-ów przeszła na opcję „cyfrową”.

Dała ona każdemu równe możliwości. Dokonała się demokratyzacja zawodu DJ-a. Od tej chwili mógł być nim każdy. Zniknął „cenzus płytowy”, a samo DJ-owanie stało się po prostu tańsze, bo muzykę można było mieć za darmo. Wciąż trzeba było się jednak uczyć miksowania – tego żmudnego procesu ćwiczeń, prób i błędów, który przerabiał każdy winylowy DJ. Z czasem jednak zaczęły pojawiać się coraz bardziej udoskonalone odtwarzacze, precyzyjnie oceniające BPM-y.

Tym samym proces ustawiania prędkości przy użyciu słuchu przestał być istotny. Miksowanie stało się łatwiejsze – jedno przesunięcie suwaka i płyty grały w tej samej prędkości. „Płyty” to zresztą za dużo powiedziane – kufer z płytami czy klaser z CD zamienił się w pendrive z setkami nagrań do wyboru.

Kolejnym etapem w procesie automatyzacji DJ-owania było pojawienie się w profesjonalnych odtwarzaczach (i systemach DVS) przycisku sync. Ta innowacja sprawiła, że współczesny DJ (ten z kategorii leniwych) nie musiał już nawet ustawiać prędkości płyt.

Z powodu ogólnodostępności różnorakiej stylistycznie muzyki powoli zaczął zanikać charakterystyczny dla lat 90. podział na sceny. Zaczęły się dokonywać stylistyczne wolty – na przykład popularni house’owi DJ-e zaczynali grać techno. Jeden z ambitnych warszawskich DJ-ów tak poszukiwał własnego stylu, że co kilka miesięcy grywał inny gatunek. Zaczynał od reggae, potem otarł się o modny wśród nastolatków w drugiej połowie pierwszej dekady XXI wieku fidget, francuskie electro, deep house, french house. Aż wreszcie skończył na trapie i r’n’b. Cały proces muzycznych poszukiwań wyżej wymienionego nie mógłby się odbywać bez darmowego dostępu do muzyki. W epoce winylowej ten DJ poszedłby z torbami.

Epoka cyfrowa przyniosła dostęp, dla wielu darmowy, do software’u umożliwiającego tworzenie muzyki. Jeszcze w latach 90. producentem mógł być ten, kto posiadał własne studio, własny sprzęt i umiał go obsługiwać. Stąd też popularne w latach 90. współprace producentów i DJ-ów. W ramach takiej właśnie współpracy DJ Darren Emerson dołączył do Underworld jako ekspert od muzyki klubowej.

Wraz z pojawieniem się Cubase’a, VST w 1999 roku, a potem Abletona i innych programów, producentem mógł zostać każdy. Z czasem okazało się, że wystarczy do tego komputer. Teraz DJ mógł zostać producentem (i na odwrót). Produkcje stały się wizytówką DJ-a. A dziś produkcje to największy magnes, który przyciąga tłumy na występy DJ-ów.

W świetle zmian technologicznych pojawia się pytanie – jak rozwinie się sztuka DJ-owania w przyszłości? Naprawdę trudno to przewidzieć. Jak na razie żadna maszyna nie jest w stanie zastąpić człowieka. Emocje przekładają się na selekcję. Dobry DJ potrafi ocenić reakcje publiczności i dobierać tak kolejne płyty, żeby budować energetyczną dramaturgię. Nazywa się to programowaniem. Można to tez nazwać manipulacją emocjami. Dobry DJ potrafi też zaskakiwać.

„E” jak ecstasy

Narkotyki w polskim dyskursie publicznym są tabu. I o ile ludzie powoli przestają się bać mówić o marihuanie, o tyle inne używki nadal otacza aura milczenia. Tymczasem narkotyczne loty – bez względu na to, czy to się komuś podoba, czy nie – są nieodłącznym elementem opowieści o polskiej scenie klubowej.

Jednym z najważniejszych środków odurzających na scenie klubowej było ecstasy, czyli swojska „piguła”. Mała pastylka o działaniu euforycznym – za sprawą zawartego w niej MDMA – powoduje wyrzut serotoniny, szybko więc stała się najpopularniejszym narkotykiem. Dzięki niej tancerz z drewnianymi nogami stawał się Johnem Travoltą z „Gorączki sobotniej nocy”, bo to, co esctasy dawała użytkownikowi, to wyjątkowe „czucie muzyki”. Także kontakty międzyludzkie stawały się łatwiejsze. Po pigule poznawało się nowych przyjaciół. Rozmowa z obcą osobą, nawet dla kogoś z natury nieśmiałego, przestawała być problemem. Słyszałem, że wiele trwających do dziś związków i przyjaźni miało swój początek w MDMA. Wiele osób podkreśla, że dzięki pigułom – i tańcząc na klubowym parkiecie – czuło jedność z innymi bawiącymi się osobami. To poczucie bycia wielką rodziną było jednym z najlepszych doświadczeń, jakie doznali.

I nie ma w tym nic dziwnego – ten bardzo empatyczny narkotyk w pierwotnym założeniu był lekiem. Miał pomóc rozwiązywać skomplikowane relacje rodzinne i problemy osobiste, a dziś leczy się nim osoby ze stresem pourazowym, między innymi byłych żołnierzy walczących w Iraku i Afganistanie. Kilka lat temu bardzo interesujące wyniki badań klinicznych nad MDMA zaprezentował brytyjski kanał Channel 4 (dwugodzinny materiał można znaleźć w sieci). Wtedy przed kamerami przeprowadzono testy kliniczne i dzięki temu narkotyk prawdopodobnie już niebawem powszechnie zostanie uznany za lek.

Nie zapominajmy jednak, że czym innym są testy pod opieką lekarzy, a czym innym samodzielne dawkowanie na imprezie.

Nie chcę wchodzić w moralizatorski ton, jednak zażywanie narkotyków niesie ze sobą niebezpieczeństwa i o tym należy zawsze pamiętać. Nigdy nie wiadomo, co się bierze i jak mocny jest narkotyk. Czasami zawarta w nim substancja może być czymś innym, niż oczekiwano. Anegdotyczny wymiar zyskała historia pewnego znanego warszawskiego DJ-a, który został zatrzymany przez policję tuż po wyjściu z legendarnego stołecznego klubu. Pechowiec przesiedział parę godzin na komisariacie na Wilczej, bo znaleziono przy nim pigułę. Po kilku tygodniach wezwano go na posterunek, gdzie oddano mu zarekwirowany „narkotyk”. Usłyszał, że ma szczęście, bo jedynym składnikiem tej substancji była kofeina.

Inni mieli mniej szczęścia i to właśnie drugą historię należy zapamiętać.

Zapewne wiele osób kojarzy zdarzenia sprzed kilkunastu lat, kiedy w Trójmieście pojawiły się piguły o nazwie „UFO”. Narkotyk zamiast euforycznego MDMA zawierał jakąś zabójczą truciznę. Doskonale pamiętam ten pechowy weekend, bo akurat wtedy grałem w Sopocie. Na sofach w Sfinksie leżało mnóstwo otumanionych, dalekich od euforii osób. Później okazało się, że ktoś umarł na pobliskiej plaży, a tydzień później życie straciły kolejne osoby. Był to jeden z najgorszych weekendów w dziejach polskiej sceny klubowej.

Ponadto spożywanie piguł w połączeniu z innymi narkotykami, włączając w to alkohol, zawsze niosło duże ryzyko. A, jak wiadomo, ludziom często brakuje umiaru.

Na znanych festiwalach poza granicami Polski postawiono na edukację i promocję bezpiecznej zabawy. Na słynnym barcelońskim Sonarze można sprawdzić swoją pigułę w festiwalowym laboratorium i nikt nie wezwie policji ani ochrony.

MDMA przeżywało szczyt popularności w latach 2000–2005. O ile na początku jedna sztuka kosztowała 30-35 złotych (pamiętajmy, że był to rok 2000!), to kilka lat później można je było kupić za kilka złotych! Ten spadek ceny, jakości i zwyczajne zmęczenie materiału sprawiły, że o pigułach na długo zapomniano…

Dziś MDMA występuje także w formie kryształu i zwana jest „emką”, „molly” lub po prostu kryształem. Niektórzy mówią o niej także: „Madonna”!

(…)

Norbert Borzym / DJ Bert. DJ, remikser, producent i dziennikarz muzyczny. Występuje w duetach Holiday 80 i Last Robots. Od 2006 roku związany z Czwórką Polskim Radiem – autor m.in. „Kluboteki” i „12 cali na godzinę”. Wcześniej można go było usłyszeć w Radiostacji. Zainteresowania pozamuzyczne: historia.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →