Pogłos się żegna. Czy właśnie nadszedł koniec klubowego undergroundu w Polsce?
Poniedziałkowy poranek powitał nas smutną wiadomością. Warszawski Pogłos ostatecznie kończy działalność i znika na dobre. Osoby odpowiedzialne za ten projekt, podzieliły się przykrymi przemyśleniami, które wiele mówią o tym, w jakich czasach przyszło nam żyć, a są to czasy, w których słowo “niezależna pasja” znaczy już niewiele. Liczy się przede wszystkich rentowność, dlatego podobnych historii jak ta Pogłosu, możemy spodziewać się więcej…
Niezależny klub Pogłos stał się ważnym miejscem dla artystycznego krajobrazu stolicy przede wszystkim z racji oddolności swoich działań – undergroundowe przedsięwzięcia, budowane z potrzeby serca i chęci twórczej samorealizacji, znajdywały tu przestrzeń dla siebie, ale – co najważniejsze – rzesze odbiorców.
Underground w dobie późnego kapitalizmu
Niestety, niezależna działalność kulturalna w dobie późnego kapitalizmu zaczyna dogorywać. Prawa rynku są bezwględne, a instytucji czy projektów, które powinny wspierać tego typu inicjatywy, w Polsce brakuje. I nie, nie utrzymają ich wejściówki za dwadzieścia złotych i dwa piwa kupione na barze.
Niezależna kultura, bez różnicy czy mówimy o undergroundowym klubie techno czy kolektywie prowadzącym akcje artystyczne aktywizujące lokalną społeczność, jest skazana na pożarcie, jeśli nie ma za sobą zabezpieczenia w postaci środków publicznych lub kapitału wypracowanego przez działalność komercyjną. Nie to powinno być głównym zadaniem osób zajmujących się tego typu przedsięwzięciami. Wszak mówimy o działalności niezależnej skupionej wokół kultury, sztuki i rozrywki, a nie gospodarczej. Wszak kultura klubowa nie jest mass-kulturą, w której przypadku o jej kondycji decyduje popyt, czyli sprzedaż.
Polski krajobraz klubowy
Nie jest tajemnicą, że wiele polskich klubów z muzyką elektroniczną funkcjonuje dlatego, że jest częścią większego interesu, nierzadko związanego np. z gastronomią. Nie ma w tym nic złego, jednak ciężko wyobrazić sobie sytuację, w której skala działań takiego miejsca uzależniona jest od wpływów generowanych tylko przez nie (czyli zazwyczaj przez bramkę + bar), bez udziału funduszy wypracowywanych gdzieś indziej, gdzie o ten zysk jest o wiele łatwiej (np. w knajpach należących do tych samych właścicieli). Projekty, które nie mają takiego zaplecza, są na przegranej pozycji – choć czasy pandemii udowodniły jak wielka może być kreatywność klubów jeśli chodzi o pozyskiwanie środków na przeżycie w sytuacji, w której nie mogły być one otwarte, to jednak było to działanie doraźne, którego efekty (zyski) zostały szybko skonsumowane na bieżące potrzeby.
W tym wszystkim nie pomaga szalejąca inflacja, a wraz z nią rosnące koszty prowadzenia działalności, nie tylko jeśli chodzi o płace i zatowarowanie, ale i najbardziej podstawowe opłaty, w tym szybujące ku sufitowi czynsze. Swoje trzy grosze dorzuca polityka miast i deweloperów, którzy ostrzą sobie zęby na budynki lub okolice, gdzie nierzadko kluby funkcjonują. Nie brakuje historii, w których to właśnie przejęcie sąsiadujących terenów czy lobbowanie przeciwko działalności nocnych klubów w pobliżu nowopowstającego osiedla, stawało się gwoździem do trumny dla niezależnej miejscówki.
Na próżno szukać też odpowiednich rozwiązań prawnych, w tym w zakresie polityki fiskalnej, gdzie stworzone zostałyby standardy odpowiadające realiom działalności niezależnych klubów. Tymczasem kluby, podobnie jak zwykli przedsiębiorcy, muszą mierzyć się ze wszystkimi trudnościami i rosnącymi kosztami wynikającymi z faktu prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce. Przypomnę – mówimy o klubach, które przecież zwykłymi przedsiębiorstwami nie są.
Spójrzmy na innych
Podczas, gdy z Europy napływają informacje dotyczące rządowych lub ministerialnych projektów mających na celu wspieranie czy ochronę klubów (przykłady z UK, Niemiec, Francji czy Holandii) lub ogółem podmiotów zajmujących sie szeroko pojętą, niezależną działalnością artystyczną, w Polsce o takich inicjatywach możemy pomarzyć. Wspomniana pandemia, mimo zintensyfikowanych działań środowiska klubowego oraz naszych apelów, nie przyniosła zmian w tym zakresie.
Jasne, ktoś powie, że niezależna kultura jest jedną z najmniej potrzebnych dziedzin – to prawda, jest mnóstwo o wiele istotniejszych gałęzi życia społecznego, które potrzebują odpowiedniej ochrony, wsparcia lub finansowania ze środków publicznych, czy to centralnych, czy lokalnych. Jeśli jednak przyzwolimy na taki porządek, klubowy krajobraz Polski będzie kreowany wyłącznie przez komercyjne podmioty, których działalność w pierwszej kolejności nastawiona jest na zysk/rentowność, a zatem podyktowana gustem masowego odbiorcy. Tym samym bookowani nadal będą wyłącznie najpopularniejsi i jednocześnie najdrożsi DJe, którzy pojawiają się tu co sezon. Zabraknie miejsca na niezależność i artystyczne ryzyko, jakim jest zaproszenie wschodzącego, undergroundowego DJa, nie wspominając już o sytuacji polskich twórców i twórczyń, którym pozostanie granie za 200 zł za noc lub niegranie w ogóle.
Przeczytaj: Jak wyglądają zarobki DJów/DJek w Polsce, a jak powinny?
Nie bądźmy skazani na dyktat masy
Pewnie niektórzy powiedzą: “Chcesz prowadzić klub? To na niego zarób”. Klub jednak nie jest i nie ma być interesem takim, jak wszystkie pozostałe. Nie ma być podmiotem nastawionym wyłącznie na działalność komercyjną, gdyż wówczas – idąc przykładem z poprzedniego akapitu – będziemy otrzymywać jedynie to, co najpopularniejsze, a niekoniecznie jakościowe, za to na pewno najbardziej rentowne.
Finalnie poszkodowani będziemy my – uczestnicy_czki życia klubowego, bywalcy_czynie elektronicznych miejscówek, artyści i artystki. Bez wspierania niezależnych miejscówek, takich historii jak Pogłosu może być zdecydowanie więcej…