Time Warp Mannheim 2013 – RELACJA MUNO.PL

Wydarzenie

Powoli opadają już emocje po tegorocznej edycji Time Warp w Mannheim. Zapraszamy Was do przeczytania naszej relacji z tego niezwykłego wydarzenia.

Ciężko znaleźć w ciągu roku imprezę podobną do tej. Rozpoczynająca na dobre elektroniczny sezon w Europie, będąc przedsmakiem przed wydarzeniami na Ibizie i największymi letnimi festiwalami. Miejsce, do którego organizowane są pielgrzymki z każdego zakątka świata, określane matką wszystkich halowych festiwali na świecie.
Konsekwentnie, budowana latami marka Time Warp inspiruje dziś każdego – od artystów, którzy wspólnym głosem określają niemiecką edycję za jedną z najlepszych, na jakiej mieli zaszczyt zagrać, po publikę, która corocznie tłumnie zapełnia kompleks Maimarkthalle. Time Warp to bez wątpienia obowiązkowa pozycja dla każdego, kto ceni sobie elektronikę na najwyższym levelu. Takich wydarzeń po prostu nie omijamy – zapraszamy do lektury.
Fot: Photo-company
Nie sposób nie zacząć od najważniejszego elementu całej układanki, która każdego roku budzi największe kontrowersje. Zgromadzeni artyści podczas edycji w Mannheim jeszcze przed ich ogłoszeniem są w 90% wszystkim znani – na próżno szukać tutaj wyszukanych nazwisk, które elektryzują świat swoimi podbojami producenckimi. Wyselekcjonowana grupa baronów całej sceny to głównie osoby, które dziś nie muszą już niczego udowadniać – na swój status pracowały lata, stając się dzisiaj żyjącymi ikonami muzyki elektronicznej. Nie wszystkim się to podoba – schemat, który pojawia się na niemieckim Time Warp coraz mniej ekscytuje. Z drugiej strony nie sposób znaleźć innej okazji w ciągu roku do usłyszenia na jednej imprezie wszystkich najważniejszych graczy – ta idea przyświeca tutaj od lat, będąc niedoścignionym wzorem dla innych.
Kolejnym charakterystycznym dla Time Warp czynnikiem jest ultra hedonistycznie nastawiona publika, której zachowanie wskazuje na ich wyjątkowe ciśnienie związane z tą imprezą. Najwięcej uczestników pochodzi rzecz jasna z Niemiec, choć będąc w środku złudzenie, że jest inaczej jest w zupełności wytłumaczalne – z każdej strony atakowani jesteśmy temperamentem południowców i wielbicieli Techno z Wysp. Ich szczególna nadaktywność jest głównie zauważalna na trzecim „włoskim floorze” – to w końcu tutaj stałym punktem programu jest ich bohater narodowy Marco Carola – jeśli nie jesteśmy ortodoksyjnymi fanami tego pana, lepiej sobie darować tam jego występ.
Fot: Photo-company
Ogromna przestrzeń kompleksu Maimarkthalle to bolączka dla eklektycznych fanów, którzy potrafią znaleźć na każdej scenie coś dla siebie – wycieczka pomiędzy floorami wśród rozentuzjazmowanego dzikiego tłumu nie należy tu do najłatwiejszych. Trzeba uzbroić się w cierpliwość lub zakorzenić się w jednym miejscu – syndrom każdego większego festiwalu, z takim stanem rzeczy trzeba zwyczajnie się pogodzić. Podobnie jak z kolejkami do baru i toalet – swoje trzeba odczekać i koniec kropka. Cenowo niestety sytuacja przedstawia się dość dramatycznie – z edycji na edycję jest coraz drożej. Uboższa za to w tym roku prezentowała się scenografia i efekty wizualne – w porównaniu z zeszłym rokiem, gdzie zainstalowana została prawdopodobnie największa w historii obok projektu Amon Tobina konstrukcja mappingowa wypadła dość blado. Najciekawiej eksponowała się najmniej gwiazdorsko obsadzona scena z numerem 4 – umiejętnie rozmieszczone ledy wzdłuż całej długości robiły nieziemskie wrażenie – najlepsze momenty zarezerwowane zostały dla koloru fioletowego, który zamiatał całym floorem.
Po latach spędzonych na parkietach niemieckiej edycji Time Warp nauczyłem się jednego – ta impreza to trzy sety (Väth, Garnier, Hawtin), cała reszta zaś to dodatek do złotego tria. Ale od początku – zaczęliśmy od trzęsienia ziemi w wykonaniu Tommy Four Seven – Anglik z każdym występem udowadnia, że jest nie tylko wybitnym producentem– jego umiejętność selekcji to rarytas wśród setów Techno. Dość dziwne było pojawienie się po nim duetu Lexy & K-Paul, których obecne granie ma więcej wspólnego z dyskoteką niż z jednym z najbardziej szanowanych festiwali na świecie. Gaiser szybko pozwolił zapomnieć o poprzednikach – jego minimalowe bomby odpowiednio wprowadziły nas na techniczne drogi. Czarnym koniem okazał się kwartet Keinemusik – ze świecą dziś szukać tak wyszukanej tech housowej muzyki, będzie głośno jeszcze o tych panach.
Fot: Black Boxes
Headliner każdej edycji Time Warp profesor Sven Väth, po rzekomej metamorfozie, z nowym image niczym Ghandi nie porwał nas w takim stopniu, w jakim nas przyzwyczaił, zwłaszcza w Mannheim. Nie rozkochał mnie w swoim romansie z płytami house i techno – szybko zainstalowałem się na 1 floorze, gdzie swoją bezkompromisową epopeję rozpoczynał człowiek, którego obok Svena zawsze znajdziemy w składzie Time Warp w każdym z krajów. Chris Liebing, który nie bawi się w monotonie swojego przyjaciela Speedy J to zdecydowanie dużo lepszy dj. Fanatyk basu i niskich częstotliwości nie oszczędzał nas od pierwszej minuty, obezwładniając i szarpiąc układem nerwowym – najnowszy remix Black Asteroid „Soothe My Soul” dla Depeche Mode to najlepszy moment tej edycji Time Warp a może i w jej całej historii.
Wczesne godziny to skarb dla fanów muzyki przez duże M – poranne voodoo monsieur Garniera to argument, dla którego będę pojawiał się w Mannheim każdego roku. Pochmurna, oziębła aura sobotniego dnia szybko poszła w niepamięć – Garnier podpisał kilka lat temu kontrakt ze słońcem, dzięki czemu mogliśmy raczyć się prawdopodobnie najlepiej wyselekcjonowaną muzyką w radosnej atmosferze. Celebracja życia i nieopisane piękno chwili – tego trzeba doświadczyć na własnej skórze.
Fot: Photo-company
Dużym zaskoczeniem okazał się występ Ellen Allien w dość wątpliwym stanie, której selekcja zahaczała o błysk geniuszu – złego słowa więcej o tej pani nie powiem. Ostatnie momenty to rzecz jasna generał Hawtin z całą armią za plecami. Obecne sety Richiego mało wspólnego mają z jego legendarnymi surowymi setami, cholernie niepokojącymi performancami sprzed lat, przy których włos się jeżył całe sześć godzin. Więcej tu zabawy niż wizjonerskiej muzyki, do której nas niegdyś przyzwyczaił – optymistyczny charakter seta udzielił się jednak wszystkim,
Maimarkthalle opuściliśmy z wielkim uśmiechem. Bajka się skończyła. Powalająca produkcja w akompaniamencie z herosami naszego życia. Niekończący się rave w towarzystwie znajomych, których widuje się czasami tylko przy tej okazji. Momenty obrastające w legendę, które wspomina się przez cały rok. Niemiecki Time Warp to wypadkowa najważniejszych rzeczy w moim życiu – przyjaźni i muzyki. Widzimy się za rok!
Tekst: Paweł Chałupa





Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →