Fly Bermuda Festival – RELACJA MUNO.PL
Tegoroczna edycja Fly Bermuda Festival już za nami. Zapraszamy Was do przeczytania relacji Muno.pl z tego niezwykłego wydarzenia!
Powrót do Berlina zawsze wywołuje u mnie salwy nieopisanej ekscytacji. Trudno się jednak dziwić, czterogodzinna podróż autem wystarczy, aby znaleźć się w epicentrum muzyki elektronicznej. Chyba nigdy nie dotrze do mnie fakt, że tak blisko znajduje się kompletnie inny świat, osobiste spełnienie marzeń o miejscu, w którym główną rolę odgrywa muzyka. Kontrast z własnym podwórkiem widoczny na każdym kroku – daleko mi do narzekania, jednak zetknięcie z tym, co dzieje się w stolicy Niemiec to niezła lekcja pokory dla każdego z nas.
Fot. Ruben Salgado Escudero
Miasto, do którego regularnie zjeżdżają się pielgrzymki z całego świata w ramach najintensywniejszych przeżyć klubowych musiało w końcu doczekać się swojego festiwalu z prawdziwego zdarzenia. Biorąc przykład z najlepszej tego typu inicjatywy w Europie – Amsterdam Dance Event – również Berlin postanowił zorganizować przedsięwzięcie, w którym biznes i muzyka tworzyć będzie wspólny monolit, zapraszając na cały tydzień zarówno ludzi z branży muzycznej jak i fanów elektroniki. Berlin Music Days to nic innego jak tydzień z muzyką w każdym jej aspekcie. Warsztaty, showcase’y, wystawy, kursy, pokazy, spotkania biznesowe, imprezy klubowe – co tylko dusza zapragnie. Idealna okazja do zapoznania się z Berlinem w pełnej okazałości – poza dziesiątkami imprez w najlepszych klubach, można było kupić ciuchy od Ellen Allien, skorzystać ze zniżek w największych sklepach z winylami czy zobaczyć unikatowe filmy w wiadomej tematyce. Raj.
Fot. Jesper Ipsen
Nas jednak najbardziej zaciekawił ostatni dzień Bermudy, w którym to sfinalizować miały się wszystkie wydarzenia z całego tygodnia. Zwieńczenie odbyło się na legendarnym lotnisku Tempelhof – to tam zaproszone zostały największe z największych postaci na scenie, bawiąc się razem z kilkudziesięcioma tysiącami ludźmi podczas ostatniego dnia święta muzyki w Berlinie. Tegoroczna edycja Fly Bermuda to w moim odczuciu zupełne przeciwieństwo tego, co mogliśmy zaobserwować rok temu. Wtedy brakowało klimatu, sety jakieś takie niewyraźne a ludzie niezbyt skorzy do zabawy. Przyznaje się – jechałem tam ze sporymi obawami mając w pamięci okoliczności z zeszłego roku.
Już przed wejściem na płytę lotniska wszystkie wątpliwości zostały szybko rozwiane. Napięcie przed nadchodzącymi wydarzeniami dało się wyczuć na każdym kroku – po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak ważne w aspekcie ogólnego wrażenia jest zabieranie ze sobą dobrej zabawy na imprezę. Celebrację zaczęliśmy od mocnego uderzenia, czyli dwóch setów pełnych brudnego electro. Moonbootica oraz Lexy&K.Paul perfekcyjnie wprowadzili nas na imprezowe tory – po takim początku pewne było, że może być już tylko lepiej. Warto nadmienić, że główna scena to niekończący się floor, z piekielnym nagłośnieniem i oprawą podporządkowaną Plastikmanowi – w związku z tym zaobserwować mogliśmy największą przestrzeń dla wizualizacji, z jaką się do tej pory spotkałem – artyści grający na tej scenie wyglądali jak mrówki przy tym, co ich otaczało. Muzykę house idealnie zdefiniował duet Tiefschwarz oraz najbardziej pokręcone trio tego wieczoru, czyli DoP. Ci drudzy, w akompaniamencie z szalonym performancem pod sceną zachwycili cały drugi hangar – kto nie był, ma czego żałować!
Fot. Jesper Ipsen
Czarnym koniem okazała się malutka scena sygnowana marką Beatport. Klimat jaki wytworzył się podczas seta Sigha ciężko opisać – około 400 osób z 30.000 dało porwać się ciężkostrawnej muzyce Anglika, który zaczarował czarnymi krążkami z dub-techno. Spotkanie ze Svenem Väthem to już standard przy okazji pojawienia się jego persony w składzie, podobnie było i tym razem. Świętując 30-lecie kariery ponownie udowodnił, że jego czas na scenie jest uzasadniony – jego muzyka rusza tyłkiem i sercem, tylko on potrafi nas wprowadzić w stan szaleństwa, ale i poruszenia.
Przed trzecim spotkaniem z najsłynniejszym alter-ego Richiego Hawtina miałem wątpliwości, czy aby na pewno jest on jeszcze w stanie mnie czymś zaskoczyć. Poza kilkoma schematami z poprzednich występów udało się Plastikmanowi pokazać rzeczy, których dotąd nie widziałem. Show najbardziej mroczne, apokaliptyczne, momentami przerażające – tak głęboko potrafi zabrać tylko on. Głębszy oddech udało się złapać przy chilijskim szamanie Villalobosie. Do tej pory jego muzyka mnie zwyczajnie nudziła, ciężko mu było mnie porwać – postanowiłem być na całym secie starając się zrozumieć jego geniusz. Udało się. Zabrał mnie do miejsca, w którym stopa i pozostałe elementy znikają, a na wierzch wychodzą inne, z zupełnie innego wymiaru. Prawdziwie iście duchowa podróż. Na koniec przebojowy duet Pan-Pot, którego nie da się nie polubić. Zagrali bardzo 'hiciarsko’, nie dało się jednak inaczej o tej porze – skutecznie postawili na nogi przy rozświetlonym parkiecie kilka tysięcy do końca walczących klubowiczów, rozlewając wszystkim w ramach podziękowania niemiecki nektar Jagermaister.
Fot. Maxim Rosenbauer
Po wyjeździe z żadnego innego miasta europejskiego nie odczuwam tak wielkiego żalu z powodu jego opuszczania. Berlin jest jak wesołe miasteczko dla dzieci, mając na miejscu wszystko to, co najlepsze – od jedynego w swoim rodzaju powietrza, przez najbardziej uświadomioną publikę i totalnej abstrakcji i kreatywności widzianej na każdym kroku do najlepszego miejsca dla muzyki elektronicznej. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, musicie tu wpaść – najlepiej przy okazji Berlin Music Days a już obowiązkowo na Fly Bermuda. Do zobaczenia za rok!
Foto główne: Jesper Ipsen