Hekato: „Przestałam marzyć. Robię tak, jak czuję” [wywiad]
Mając lekko ponad 20 lat, wlewa nadzieję w serca fanów deep techno marzących o kolejnej artystce dostarczającej najpiękniejsze chwile. Malującej emocjonalne obrazy. Dźwiękiem. Jak na prawdziwą koneserkę sztuki przystało. Rozmawiam z Hekato o wartych porzucenia zainteresowaniach, nowym życiu i przełomowym występie, który zmienił wszystko.
Hekato. Nic się nie zgadza
Na krajowym podwórku jest od niedawna. Można powiedzieć, że od wczoraj. Jej szybujący w górę progres widać gołym okiem. Zadziwia skromnością, lecz nie brak w niej brawury. Ostatnie półtora roku to dla Julii Kaczmarczyk emocjonalny rollercoaster. Wiele zmian i trudnych decyzji, które musiała podjąć, odbijają się na niej do dziś. Hekato z początków działania i dziś, to dwa przeciwległe bieguny. Alfa i Omega. Obecnie bardziej niż kiedyś lubi podejmować nieoczywiste decyzje. Nasza rozmowa jest jedną z nich.
Spotykamy się na kilka godzin przed jej debiutem w Sfinksie700. O losach klubu wiekowo starszego od niej dowiadywała się jedynie od znajomych. Nic dziwnego, że od pierwszych minut czuje lekką tremę – „Jestem tutaj pierwszy raz. Często słyszę historię o danym klubie, w którym mam grać. Fajnie jest doświadczać tego i tym razem. Jestem wdzięczna, że mogę w końcu zagrać w „Sfinie”. Zresztą tak samo było z Tresorem. Tresor też znałam tylko z opowieści”.
Po wcześniej zrobionych zdjęciach na plaży i przed budynkiem udajemy się do jego środka. Przekroczywszy drzwi od strony zaplecza, czujemy unoszącą się charakterystyczną woń. Tak pachnie 30 lat historii. Nie do pomylenia z niczym innym. Po szczegółowym oprowadzeniu Julii po klubie i wykonaniu kolejnych fotografii, nasze spotkanie kontynuujemy w słynnym vip roomie. Wchodząc do niego, pierwsze, co rzuca się w oczy, to zakupione na jarmarku przed pandemią chińskie drewniane fotele i stół o dość znacznych gabarytach. Ich wyjątkowość dopełniają archiwalne plakaty imprez z początku wieku: Jacek Sienkiewicz, Highfish, Mic Ostap czy wzmianki o zakazie dresów, toxykaliów oraz własnych napojów, nostalgicznie przypominają o roku 2002. Zakryte dziesiątkami naklejek lustro zawieszone na innej ścianie przepuszcza odbicie jedynie fragmentarycznie. W rogu na wprost wejścia, gdzie przez lata stało pianino, swoje miejsce znalazł biały fotel dentystyczny. Nic się tu nie zgadza. Kwintesencja jedynego w swoim rodzaju Sopockiego Forum Integracji Nauki, Kultury i Sztuki.
Czytaj również: Selekcja: Hekato dla Muno.pl: „Jestem silnie przywiązana do twórczości Nessa”
Hekato. Nowy świat
Upływające minuty przybliżają nas do wywiadu. Jej pierwszego w krótkiej przygodzie z elektroniką. Przed włączeniem dyktafonów Julia odpala papierosa. Po chwili kolejnego. Jest bardzo rozemocjonowana. Dla rozluźnienia atmosfery dywagujemy o głupotach. Już wcześniej widziałem jej tatuaż. „Techno” z kropką na końcu zdobi jej prawą dłoń. „Zrobiłam go głównie dlatego, że techno było dla mnie czymś nowym. Wcześniej w ogóle nie miałam o nim pojęcia. Nie miałam z nim styczności. Nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Pewnego dnia wszystko pokazały mi osoby, które w techno siedziały mocno od dłuższego czasu. Byli zżytą ekipą. Żyli imprezami, wiedzieli, co jest pięć. Automatycznie przyłączyłam się do nich. Do tego świata, jeszcze zanim zaczęłam grać. To był bardzo szalony okres”.
Dowiaduję się, że tatuaż pojawił się nieco później. Po przeżytych imprezach w P23, tydzień w tydzień. Żeby posłuchać muzyki, ale i dla atmosfery. Od razu poczuła, że przynależy do świata techno. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że świat ten jest mocno zepsuty.
Przez ludzi właśnie.
„Im dłużej w nim tkwię, widzę coraz więcej zepsucia. Nie interesuje mnie chęć bycia didżejem tylko po to, żeby być zauważoną. Liczy się tylko muzyka, brzmienie i dźwięk”.
Po tych słowach dostrzegam bijącą od Hekato wrażliwość. Gdy opowiada o muzyce i podkreśla każdą jej składową. Nie wyobraża sobie bez niej życia. Bez techno. Z tego powodu tak bardzo się go trzyma. Jak nic innego docenia fakt, że znalazła cel i wiarę w to, co robi. Coś, w czym czuje się jak ryba w wodzie. „Nawet nie mówię o graniu w klubie. Kocham grać sama dla siebie w domu. Wcześniej gdy grałam, muzyka działała na mnie jak najlepsza terapia. Występy zawsze bardzo mocno mnie stresowały. Na pewnym etapie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno chcę grać i być DJ-ką. Uważałam, że jestem ofiarą własnych emocji i stresu. Momentami było dla mnie to nie tyle wyniszczające, co wewnętrznie pobudzało we mnie tak wiele emocji, że już sama nie wiedziałam, o co chodzi”.
Muzyka w życiu Julii obecna była od zawsze. Jej mama zapisała ją na lekcje śpiewu i tańca ludowego w miejscowym teatrze. Wczesna styczność ze sztuką w długofalowej perspektywie okazała się mało atrakcyjna. Szukała innej zajawki. W różnych dziedzinach. Wybór padł na modeling.
Hekato. Telewizja kłamie
„Sporo osób namawiało mnie do tego. Głównie przyjaciele, nauczyciele ze szkoły. Byłam w technikum. Kuba, mój ówczesny przyjaciel, bardzo często robił mi zdjęcia. Myślałam, że to będzie moja droga. Niestety, nie jest to takie łatwe i kolorowe. Na pewno dla mnie nie było. Głównie przez castingi i opinie na temat swojego wyglądu. Nigdy nie byłam w stanie dojść do oczekiwanej formy perfekcji” – w głosie Julii słyszę niepewność. Widać, że był to dla niej specyficzny czas. Kolejny papieros wchodzi do gry, a wraz z nim wyznanie o problemach z depresją – „Ciągle podcina skrzydła i wiarę w siebie. Z jednej strony pchałam się w ten modeling, bo myślałam, że to będzie dla mnie coś fajnego. Z drugiej strony bardzo mnie to niszczyło i wykańczało”. Dostała się do Top Model. Wtedy też odkryła, że nic w tym świecie nie jest czarno-białe. „Liczy się wyłącznie wygląd oraz kontakty” – dodaje.
Kocham grać sama dla siebie w domu. Wcześniej gdy grałam, muzyka działała na mnie jak najlepsza terapia. Występy zawsze bardzo mocno mnie stresowały. Na pewnym etapie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno chcę grać i być DJ-ką.
Z ciekawości pytam, czy załapała się do emitowanego w telewizji odcinka, przy okazji zahaczając o wątek krótkich włosów, które kojarzyłem ze zdjęć z tego okresu: „Decyzję o ścięciu włosów podjęłam z dnia na dzień. Po prostu spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że mnie wkurzają. Obcięłam je nożyczkami. Sama. Potem i tak musiałam iść do fryzjera. Co do odcinka to było ze mną raptem kilka przebitek. Casting numer jeden, casting numer dwa i finałowa pięćdziesiątka z całej Polski”. Pojechała na bootcamp, lecz nie zgodziła się na oferowane warunki. Tłumaczy, że realizatorkę bardziej interesowały informacje o rodzinie i szczegóły z życia prywatnego, aniżeli ona sama. Julii wyraźnie to nie pasowało, nie zależało, by wychodzić przed szereg i udawać, że wszystko jest w porządku – „Jesteś w programie albo cię nie ma. Więc ja wolałam się zmyć. Myślałam, że jestem tam z innego powodu. Ale już na castingach wyciągają od ciebie masę informacji. Formularze, ankiety do wypełnienia. To było chore”. Bardziej ją to dołowało, niż uszczęśliwiało. Trudny okres modelingu, Hekato podsumowuje słowami o braku akceptacji dla swoich zdjęć, „na które nawet nie mogła patrzeć”. Nie chciała nigdy się skupiać na swojej urodzie.
„Na chwilę obecną czuję się szczęśliwa. Czuję, że krew w moich żyłach pulsuje, że oddycham głęboko. Robię to, co przychodzi mi naturalnie. Przestałam marzyć. Robię tak, jak czuję. Kiedyś moim marzeniem było, żebyście napisali o mnie artykuł, żebym mogła zadzwonić do mamy i powiedzieć: „Mamo, zobacz, robię coś na poważnie”. I to się stało. Bardzo szybko. Po drodze oczywiście też pojawiło się kilka innych marzeń, które się spełniły” – wyjaśnia, odpowiadając na pytanie o bycie szczęśliwą tu i teraz.
Hekato. Skierować uwagę
Największym jak dotąd zrealizowanym marzeniem Hekato okazała się Całość. Nigdy nie przynależała do żadnej grupy robiącej coś wspólnie. Dzielącej pasję. Jeśli widziała inną osobę, która na co dzień produkuje i żyje tylko tym, inspirowała się nią. Pragnęła działać równie mocno. Artystą, którego podaje za przykład, jest Dominik (Mislaw) – „Znaliśmy się dużo wcześniej. Wiedziałam, że od 10 lat już produkuje muzę. Długo był niezauważalny. Wydawało mi się wręcz, że specjalnie był gdzieś spychany na bok. Nie wiem dlaczego. Jego wiedza, warsztat i to, co robił, już wtedy były zadziwiające. Nikt go jednak nie zapraszał na grania”. Julia nie była w stanie zrozumieć, skąd wziął się hype właśnie na nią. A przecież nie produkowała. Przez swój brak pewności siebie doszła do wniosku, że chce wykorzystać to, co ma, że to na niej skierowana jest cała uwaga. Żeby móc się nią podzielić z resztą, która produkuje i ma zdaniem DJ-ki dużo więcej do pokazania.
Po kilku łykach wody kokosowej Julia odkrywa kulisy nadania obecnego kształtu Całości – „Na początku mieliśmy być w dużo większym składzie. Co naturalne, osoby zaczęły odchodzić. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie patrzymy w tym samym kierunku. Nie idziemy tym samym torem. Projekt powstał na „Tamce” (Wyspa Tamka – przyp. red.), ponieważ przez parę miesięcy wynajmowaliśmy większą ekipą jedną z tamtejszych przestrzeni”. Od początku zbierają niesamowity feedback. Hekato nazywa to czymś „potężnym”. Docenia fakt, że ludzie czują emocje razem z nimi. Za przykład podaje rozmowę z nieznanym chłopakiem, który zdecydował się na wyrażenie swojego podziwu, porównując granie członków Całości do najdalszego lotu w kosmos – „Jak słyszę to raz, drugi, trzeci, czwarty, szósty, siódmy, musi coś w tym być. Ludzie dostrzegają, że najważniejsza dla nas jest muzyka. Ci, którzy jej słuchają, jeżdżą na imprezy, widzą to i słyszą. Nie da się tego nie zauważyć”.
A to wszystko w ciągu ostatnich czternastu miesięcy. Począwszy od publikacji przełomowego seta dla platformy Polish Techno.logy, po Całość, na bookingu w Tresorze kończąc – „Możliwość pokazania się było dla mnie czymś, czego nie zakładałam. Serio. Do tej pory to do mnie nie dotarło. Że po prostu jestem w tym i działam”. Wspomniany set pokrył się zaproszeniem do występu na LAS Festival – „Teraz jak na to patrzę, to uważam, że w ogóle nie byłam przygotowana do tego grania. Wiedza techniczna, o sprzęcie, cokolwiek. Na tamte okoliczności był to skok na zbyt głęboką wodę. Mimo to cały czas czułam wiarę ludzi. Mówiono mi, że powinnam to robić. Motywowałam się, choć wewnętrznie byłam zbyt słaba. Stanąć przed sobą, przyznać, że cokolwiek potrafię, nie było proste”.
Czytaj również: Samowystarczalni, pragnący wynieść wszystko na światowy poziom. Poznajcie Całość, nowy twór polskiej sceny
Hekato. Uwierzyć w siebie
Jeden z ostatnich wyjazdów Hekato do Berlina zmienił wszystko. W jego trakcie wydarzyło się coś, czego do dzisiaj nie potrafi zdefiniować. Niesamowity przepływ emocji, totalnie nieograna selekcja. Back to back z RETHE w Anomalie nazywa życiówką. Gdy pytam o obecne źródło motywacji, odpowiedź nacechowana jest pewnością, stanowczym słowotokiem, o który w trakcie rozmowy nie jest łatwo – „Czuję, że doszłam do tego etapu, w którym napędzam się sama. Wyjazd z Piotrkiem (RETHE – przyp. red.) pokazał mi bardzo dużo. Przed występami zdarzają się spotkania, kolacje. W ich trakcie staram się siedzieć z boku. Nie odzywam się za dużo. Jestem typem obserwatora. Przed graniem powiedziałam sobie: „stara, nie musisz wcale się odzywać, oni zrozumieją, gdy posłuchają, jak grasz”. Tak też się stało. Julia dzięki temu w końcu uwierzyła w siebie. Wspomniany na początku Tresor był pod tym kątem równie pomocny. Wciąż jednak nie był to Transformator – „pierwsze miejsce we Wrocławiu, w którym poczułam się dobrze” – oznajmia z uśmiechem na twarzy.
Osoby zaangażowane w klub na starcie dawały Julii dużo ciepła. Czuje się w nim bezpiecznie. Może być sobą. Nie ma wątpliwości, że gdyby nie popularny „Transfo„, wiele rzeczy by ją ominęło. Albo by ich nie było. Z tego też względu tak dużo energii i pracy wkłada w jego rozwój. „Bycie rezydentem nie powinno polegać tylko na robieniu imprez i udostępnianiu postów. Powinno brać się czynny udział w budowaniu klubu i sceny. Niestety, okazuje się, że w wielu innych przypadkach wcale nie o to chodzi. Chcę iść do przodu, ciągle się rozwijać”. Tym samym temat schodzi na produkcję i powody, dlaczego tworzenie deep techno nie cieszy się zainteresowaniem wśród kobiet – „Wydaje mi się, że na pewnym etapie, jak już DJ-ka osiąga sukces czy pewien level, kończy na tym, bo tak jest wygodniej. Wiadomo, że nie każdy może zostać producentem. Jeśli faktycznie chcesz to robić i tak bardzo kochasz muzykę, twórz ją. Rozwijaj się nie tylko samym graniem”. Naturalnie w tym miejscu nie mogło zabraknąć pytania o kroki Hekato w tym kierunku – „Owszem, działam. Pomału. To złożony proces. Na szczęście mam wokół siebie osoby, które robią to na światowym poziomie. Nie powiem, że zaczęłam produkcję na poważnie, ale chcę w nią iść. Na sto procent”.
Mimo to cały czas czułam wiarę ludzi we mnie. Mówiono mi, że powinnam to robić. Motywowałam się, choć wewnętrznie byłam zbyt słaba. Stanąć przed sobą, przyznać, że cokolwiek potrafię, nie było proste.
Dzisiejsze deep techno postrzega za gatunek bardziej wymagający aniżeli dawniej. Zdecydowała odciąć się od tego, co było. Chciałaby zostać królową closingów, dlatego zmienia styl grania. Najlepiej czuje się, grając jak najpóźniej. Wiedząc, że nic jej nie ogranicza. Niczym w Anomalie i Tresorze. Polubiła grać szybciej, bardziej energicznie. Skupiać się na innym groove. Sama Julia się zmieniła, więc trudno, żeby styl grania nie poszedł z tym w parze. Zawsze powtarzała, że cokolwiek będzie robiła, najważniejszą rolę odgrywać będą emocje. „Uświadomiłam sobie, że przez dłuższy czas byłam mocno nieszczęśliwa i zagubiona. Muzyka deepowa była formą terapii, zawsze wyciągała mnie najgłębszego dołka. A ponieważ w moim życiu wszystko się zmieniło, zaczynam życie od nowa”.
Hekato. Nie czuć żalu
„Mac Miller. Mój pierwszy najprawdziwszy idol. „Kupił” mnie swoją wrażliwością, poczuciem dźwięków, rytmu. Totalnie mnie porwał. Czułam jego prawdziwość. I to mnie zauroczyło. Potem się zakochałam w całej jego twórczości. Działał na mnie równie mocno, jak techno teraz” – pytanie o idola przerodziło się w wyjawienie sekretu pierwszej miłości. Zabieg jak najbardziej spontaniczny. Podobnie jak krótka wzmianka o wrocławskiej scenie, pozbawionej przestrzeni z konkretną atmosferą, vibem, w której nie są ważni zagraniczni headlinerzy, nieraz kosztujący krocie. Hekato podkreśla znaczenie artystów lokalnych. Ich umiejętności. Zgadzam się z nią, że polska scena pozbawiona jest społeczności, nawet lokalnych – „Nie ma… całości, która jednoczyłaby wszystkich. Ludzie nie przychodzą na konkretne nazwiska, tylko do miejsca. Gdyby każdemu chociaż trochę zależało bardziej na tym, żeby taką społeczność zbudować, żyłoby się nam lepiej. Wiele osób, mam wrażenie, zamyka się na swoje dobro. Nic innego nie jest dla nich istotne”.
Bycie rezydentem nie powinno polegać tylko na robieniu imprez i udostępnianiu postów. Powinno brać się czynny udział w budowaniu klubu i sceny. Niestety okazuje się, że w wielu innych przypadkach wcale nie o to chodzi.
Po zmianie mieszkania chwali sobie panującą w nim atmosferę. Opowiada o nowym współlokatorze Łukaszu – filmowcu, który równie mocno, co Julia, złapał muzycznego bakcyla. Lepszych warunków do życia nie mogła sobie wymarzyć – „Artyzm wisi w powietrzu. Cały czas. Tego chyba mi brakowało w tamtym życiu. To było dla mnie mega ważne, bo ciągle czułam jakąś blokadę, czegoś mi brakowało. Nie chcę czuć do siebie żalu, że znowu poszłam w melanż, zapominając o wszystkim tym, co najważniejsze. Muzyka. I nic więcej. Taka już jestem”.