Tych płyt i artystów słuchaliśmy. Flashback: sierpień 2020

Artykuł
Tych płyt i artystów słuchaliśmy w sierpniu 2020

Wakacje się skończyły, a zatem pora na kolejną odsłonę comiesięcznego podsumowania płytowego. Tym razem przygotowaliśmy coś dla fanów lekkiego, wakacyjnego house'u, techno, ale i łagodniejszego dream popu. Zapraszamy do odsłuchu w całości lub po kawałku!

Disclosure – ENERGY

Bracia Lawrence po pięcioletniej przerwie wydawniczej z przytupem powracają do gry. Prawie półtoragodzinne ENERGY umacnia ich w gronie tych twórców, którym udaje się połączyć ze sobą mechanizmy rządzące mainstreamem i świadomość własnych, elektronicznych korzeni. Choć nowa płyta częściej niż Caracal albo Settle skręca w stronę radiowego popu, nietrudno o znalezienie w niej smakowitych, klubowych kąsków przywodzących na myśl najlepsze wakacyjne imprezy.

Disclosure – Energy

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Podobnie jak w przypadku innych wydawnictw, tak i teraz formacja postawiła na staranną selekcję gości. Ich obecność mocno determinuje klimat i tempo poszczególnych aranżacji. Duety z Kelis, Mickiem Jenkinsem Slowthaiem oscylują wokół nowoczesnego, nośnego beatmakingu zmieszanego z soulem i R&B. Współpraca z Channel Tres odsłoniła z kolei słabość Brytyjczyków do melodyjnego, podbitego wokalami house’u. Ciekawym, choć nasuwającym podejrzenia o tzw. kulturowe przywłaszczenie tropem są też momenty, gdy Disclosure sięga po zabarwiony etnicznym stylem afrohouse – jak w duecie Douha (Mali Mali) z wokalistką Fatoumatą Diawarą albo Etran, gdzie pojawia się nigeryjska formacja Etran Finatawa. Tak duża rozpiętość stylistyczna materiału ma swoje plusy, ale i wady – chwilami po prostu brakuje w nim większej spójności.

Kelly Lee Owens – Inner Song

Już pierwszy self-titled album Walijki był mocną przesłanką ku temu, by bacznie przyglądać się jej poczynaniom. Nieczęsto zdarza się, żeby debiutant zaprezentował tak spójny, a zarazem nowatorski pomysł na swój styl. Koncept Kelly Lee Owens nie wydaje się skomplikowany – producentka łączy senny, łagodny pop z aranżacjami oscylującymi wokół minimal / ambient techno i wyrazistym deep house’em. Na skrzyżowaniu dobrze znanych gatunków udało jej się jednak zbudować odrębny, wyrazisty mikroświat. Artystka do jego eksploracji szybko zaprosiła zachwyconych słuchaczy, dziennikarzy i kolegów po fachu. Po premierze albumu nawiązała współpracę z St. Vincent, jej utwory w swoich pokazach wykorzystał Aleksander McQueen, a o stworzenie remiksu poprosiła ją sama Björk.

Kelly Lee Owens – Inner Song

Pociąg napędzany hype’owym paliwem był więc mocno rozpędzony. Nie ukrywam się, że bałem się, czy Kelly na drugim krążku spełni pokładane w niej duże oczekiwania. Wysoko postawiona poprzeczka mogła być strącona z hukiem, a jednak wokalistka sprostała niełatwemu wyzwaniu. Inner Song unaocznia szerszy wachlarz jej producenckich zdolności. Pojawiają się tu wyważone, spokojniejsze utwory (Wake-UpL.I.N.E), jednak najciekawiej dzieje się, gdy Owens puszcza hamulce i podróżuje do samego epicentrum tanecznych rytmów. W singlowym On leniwie snująca się melodia przeobraża się w ekstatyczne, nieznośnie chwytliwe techno. Jeanette dekonstruujące powtarzalny beat elektryzuje od pierwszych sekund, a basowa końcówka Night przypomina to, za co pokochaliśmy Moderat. Całość stanowi zgrabną kontynuację poszukiwań Walijki, którą na żywo będziemy mogli posłuchać na warszawskiej Smolnej już pod koniec marca.

A. G. Cook – 7G

Alexander Guy Cook od wielu lat stoi na czele peletonu tych, którzy rewolucjonizują muzykę elektroniczną. Twórczość Brytyjczyka najłatwiej połączyć ze zjawiskiem deconstructed club music, czyli nurtem redefiniującym myślenie o clubbingu. Artysta jest założycielem netlabelu PC Music – oficyny prezentującej śmiałe, przekraczające granice gatunkowe interpretacje popu. Cukierkowe, przaśne aranżacje, wokaloidy, autotune’y i pojawiające się tu i ówdzie sample – worek inspiracji producenta zdaje się nie mieć dna, będąc trafną, dźwiękową analogią zmieniającej się stowaryzowanej rzeczywistości.

A. G. Cook – 7G

Trzeba przyznać, że na debiutancki album A. G. Cooka czekaliśmy całkiem długo. Cierpliwość została jednak wynagrodzona z nawiązką – artysta oddaje w ręce słuchaczy siedmioczęściowy, ponad dwuipółgodzinny materiał, na który spokojnie można przeznaczyć kilka wieczorów. 7G to istny rollercoaster przez różne rewiry eksperymentalnej, poskręcanej elektroniki. Łatwiej napisać chyba, jakiego stylu nie spróbował producent niż wymieniać te, wokół których oscyluje. Na albumie znajdziemy plądrofoniczne eksperymenty w stylu Daniela Lopatina, drum n’ bassowe i IDM-owe naleciałości, które płynnie przechodzą w popowe, basowe aranżacje. Cook bawi się konwencjami i nagrywa covery Sii, Blur i The Strokes, ucieleśniając tym samym ideę syntezatorowego postmodernizmu. Odsłuch jego krążka to niełatwa, ale satysfakcjonująca podróż.

Ital Tek – Dream Boundary

Drugie tegoroczne wydawnictwo spod rąk Alana Mysona to uzupełnienie tego, co mogliśmy usłyszeć na zaprezentowanym w maju Outland. Brytyjczyk, który na scenie jest obecny już od ponad dziesięciu lat, konsekwentnie kroczy wytyczoną przez siebie ścieżką wiodącą przez chłodne rejony ambientu, IDM-u oraz ilustracyjnej elektroniki. Nie inaczej dzieje się w przypadku Dream Boundary, które – jak trafnie stwierdził jeden z internautów – znakomicie sprawdziłoby się jako soundtrack do nieistniejącego filmu sci-fi.

Ital Tek – Dream Boundary

Aranżacje każdego z pięciu premierowych utworów są do siebie dość zbliżone. W kompozycjach dominują silne kontrasty – syntezatorowe, zahaczające o grime ściany dźwięku zderzają się z łagodniejszą melodyką. Ital Tek, podobnie jak opisywany przeze mnie w zeszłym miesiącu Rival Consoles albo Mark Pritchard, wydobywa z nieanalogowych dźwięków to, co mistyczne, organiczne i niepokojące. Andrew Ryce z portalu Resident Advisor miał sporo racji, określając to wydawnictwo jednym z najlepszych w dorobku muzyka.

Washed Out – Purple Noon

Choć chillwave lata świetności ma już podobno dawno za sobą, jego czołowi reprezentanci wciąż nie zaprzestają swoich artystycznych poszukiwań. I bardzo dobrze, bo w przeładowanej bodźcami rzeczywistości nadal potrzeba łagodnych, uspokajających dźwięków muśniętych nutą pogłosów, estetycznie bliskich lo-fi oraz uzupełnionych leniwie snującymi się wokalami. Przeczuwałem, że w takim stylu będzie utrzymane najnowsze wydawnictwo Washed Out i myliłem się tylko nieznacznie.

Washed Out – Purple Noon

Pomyłka wzięła się stąd, że w odróżnieniu od albumów pokroju Within and Without albo Paracosm, Ernest Greene postanowił odważniej poflirtować z nowoczesnym popem i R&B. Aranżacje utworów uzupełnionych o taki anturaż nabierają nowej mocy, nie tracąc jednocześnie wiele ze swojego marzycielskiego, lekko psychodelicznego klimatu. Balearyczne beaty (Face Up) zestawione z kojącymi, atmosferycznymi tłami nadal mają w sobie wiele nostalgii i tęsknoty za bezpowrotnie utraconym spokojem. Gdyby Washed Out lub podobni jemu Toro y Moi albo Tycho znaleźli się w radiowych ramówkach, świat byłby piękniejszy.

Vladymir Dubyshin – Pornographic Novel

Dubyshkin należy do grona nowej fali twórców, którzy nie traktują muzyki z przeszłości jako niepożądanego odpadu do natychmiastowego pozbycia się z kolekcji płyt. Tak rozumiana retromania manifestuje się na wielu polach – jedni organizują nielegalne rave’y w środku lasu, inni wplatają w swoje aranżacje sample z zapomnianych przez lata piosenek. Wspomniany już Rosjanin, podobnie jak klubowa duma narodowa VTSS albo Schacke, w historii elektroniki z ubiegłego wieku szuka nieokiełznanej energii, przyspieszonego tempa i trance’owych wariacji. Kolejnym owocem jego eksploracji jest Pornographic Novel, które ukazało się nakładem trip, wytwórni Niny Kraviz.

Vladymir Dubyshkin – Pornographic Novel

O wydawnictwie co nieco napisał już mój redakcyjny kolega Damian Badziąg – z jego tekstem możecie zapoznać się tutaj. Sam mogę dodać, że zgadzam się z jego opinią, zwłaszcza tą, że w materiale słychać inspiracje brzmieniami lat 90. Dubyshkin raz za razem skręca w szybsze rejestry, meandrując pomiędzy trance’em, wschodnią odsłoną eurodance’u a żwawym hardcore. Serwuje zawrotne tempo, beaty nieznośnie wwiercające w głowę, jednak brakuje mi jednego – konceptualnego uzupełnienia. Jak sam tytuł wskazuje, album stanowi hołd oddany amatorskiej, niskobudżetowej pornografii nakręconej w Rosji. W tak nieoczywistej referencji widziałbym pole do większych popisów – niepokornych sampli lub quasi-zmysłowych interludiów.

Himalaya Collective – Nebula

Nie będę ukrywać, że w przypadku tego albumu – jeszcze zanim zdążyłem odsłuchać go w całości – zaciekawił mnie sam jego koncept. Składanki z utworami wielu artystów to wciąż nie tak popularna idea, która równoważy autorskie, nużące niekiedy wydawnictwa. Wiele z nich ukazuje się w związku z konkretnym wydarzeniem, jubileuszem lub zbiórką charytatywną. Szkoda, bo pomysł zestawienia obok siebie różnych twórców niemal zawsze równa się nieoczekiwanym odkryciom i gatunkowym woltom.

Tych płyt i artystów słuchaliśmy w sierpniu 2020

Himalaya Collective – Nebula

Nebula sygnowane marką Himalaya Collective, czyli kolektywu spontanicznie zawiązanego jeszcze w 2016 roku, nie broni się jednak wyłącznie nieoczywistym jak na polskie warunki pomysłem. Materiał stanowi rozbudowaną emanację wysokiego poziomu, na jakim od lat stoi rodzima scena beatmakerska. Trzy grosze dołożyły do niego dobrze znane postacie, od których można było się dużo spodziewać. Shiny Eyes SzattaKocie Oczy Moo Latte czy Lobster Roll Pepe. pozytywnie zaskoczyły, z lekkością meandrując pomiędzy melodyjnym UK house’em a instrumentalnym hip-hopem. Miłą niespodziankę sprawili też ci, którzy nie wypłynęli dotąd na szersze wody producenckie. Sprawnie operują samplami, skutecznie eksploatują możliwości padów, a kiedy trzeba, zaglądają na półki z drum’n’ bassem albo garage. Lo-fi hip-hop radio – beats to relax/study to odchodzi do lamusa, teraz liczy się Nebula!

Regina Leather – Portraits of a Collective Hallucination

Paolo Di Nola, autor projektu Cosmic Metal Mother, dotychczas był kojarzony z lekkich, niezobowiązujących melodii utrzymanych w klimacie nu disco i house’u. W ostatnich miesiącach radykalnie zmienił swój anturaż – i radykalnie to mało powiedziane. – Mój nowy projekt to eksperyment oparty na tonach, sygnałach i zniekształconych barwach dźwięku, które maszyny generują podczas awarii. Muzyczny krajobraz, w którym powtarzalność oraz głębia akordów tworzą skonstekstualizowane tekstury cyklicznych dźwięków – tak pisze o swoim nowym projekcie Włoch. Jego autorski opis dobrze oddaje organiczny, zmechanizowany klimat, który jest dominantą Portraits of a Collective Hallucination. 

Tych płyt i artystów słuchaliśmy w sierpniu 2020

Regina Leather – Portraits of a Collective Hallucination

Krótka EP-ka została wydana przez niewielką, należącą do duetu Karenn oficynę VOAM. Patrząc na poprzednie albumy zaprezentowane przez wytwórnię, mogłem przypuszczać, w jakim klimacie zostanie utrzymana. Trudno było się pomylić – Regina Leather kontynuuje tropy podjęte przez Blawana i Pariaha, chociaż jego materiał zdaje się znacznie bardziej poskręcany i eklektyczny. Wspominana już dekonstrukcja brzmieniowa nie łączy się raczej z klasyczną melodyką. Bliżej jej do upstrzonego zaskakującymi rozwiązaniami kolażu dźwiękowego. Dobrze słychać to choćby w otwierającym album Tip, gdzie ambientowe interludia zderzają się z basowym, repetytywnym beatem. Kto lubi industrialne techno kryjące w sobie nieoczywiste smaczki, szumy i przestery, ten bynajmniej nie będzie tą nowością zawiedziony.

Jaga Jazzist – Pyramid

Na sam koniec zestawienia propozycja, która nie leży co prawda w epicentrum klubowego parkietu, ale przypadnie do gustu tym, którzy lubią nieoczywiste połączenia elektroniki z innymi gatunkami. Jaga Jazzist, niepokorny oktet z chłodnego Oslo, debiutuje w należącej do Flying Lotusa wytwórni Brainfeeder, znakomicie zaświadczając o tym, że ich drugim imieniem jest eklektyzm. Panowie płyną na tej samej fali, co ikoniczni wykonawcy reinterpretujący jazz i osadzający go w nowych kontekstach – Kamasi Washington, BADBADNOTGOOD albo Kamaal Williams. Ich najnowsza propozycja brawurowo wymyka się zaśniedziałym schematom i konwencjom.

Tych płyt i artystów słuchaliśmy w sierpniu 2020

Jaga Jazzist – Pyramid

Rozbudowane partie instrumentów w czteroczęściowym Pyramid przybierają różne nieoczywiste odcienie. W otwierającym krążek Tomita blisko im do transowego krautrocka, który w Spiral Era przeobraża się w kaskadę kosmicznych syntezatorów. Formacja po raz pierwszy zdecydowała się na samodzielny miks oraz mastering materiału, co zaowocowało serią zaskakujących muzycznych smaczków. Słychać tu echa radosnej, niczym nieskrępowanej improwizacji, której inspiracje leżą w odległych geograficznie źródłach. The Shrine to hołd złożony niepokornemu, nigeryjskiemu twórcy afrobeatu, Fela Kuti, a Tomitę zadedykowano japońskiemu gigantowi elektroniki, Isao Tomicie. Po ostatniej płycie bałem się, że Jaga Jazzist pójdą w stronę generycznego, bezpłciowego muzaku, jednak Pyramid triumfalnie rozwiało moje wątpliwości.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →