Tych płyt i artystów słuchaliśmy. Flashback: lipiec 2020

Artykuł
flashback lipiec 2020

Półmetek wakacji już za nami, a zatem pora na podsumowanie najciekawszych płyt lipca. W kolejnym wydaniu sięgam do japońskiego techno, emotywnego ambientu i melodyjnego house'u. Przed Wami kilka godzin najświeższej muzyki!

Ostatni miesiąc nie przyniósł większej zmiany w trybie organizacji koncertów i imprez. Druga fala koronawirusa, którą sygnalizuje zwiększona liczba zachorowań, bynajmniej nie zapowiada zmiany obostrzeń epidemiologicznych i powrotu do upragnionego clubbingu. Nie siejąc jednak zbytniego defetyzmu, pozostawiam Was z selekcją premierowych krążków. Zanim znów spotkamy się na klubowym parkiecie, sięgnijcie po jeden z nich. A może od razu po wszystkie? Nicolàs Jaar, Jessy Lanza i Howling na jednej playliście brzmią jak coś nieoczywistego i gwarantującego dużą dawkę muzycznych doznań.

Rival Consoles – Articulation 

Londyńska wytwórnia Erased Tapes ma nosa do artystów, którym kreowanie niezwykłego, niepowtarzalnego klimatu przychodzi z dużą łatwością. W jej katalogu znajduje się choćby Ólafur Arnalds, czołowy przedstawiciel nurtu modern classical, nieprzeciętny pianista Nils Frahm albo wszechstronny japoński wibrafonista Masayoshi Fujita. Nie mniej interesującą postacią w rosterze oficyny jest Ryan Lee West, który jako Rival Consoles występuje na scenie już od ponad dziesięciu lat. Articulation to jego kolejny udany materiał będący emanacją fascynacji ambient techno i surowym, organicznym IDM-em.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Rival Consoles – Articulation flashback

Rival Consoles – Articulation

Podobnie jak na płycie Persona i Night Melody, tak i tym razem Anglik sięgnął po swoją największą broń – rozedrgane, poddane syntezatorowej dekonstrukcji beaty. Ich rytm najsilniej unaocznia się choćby w utworach Fordwardism i Sudden Awareness of Now. Artysta – niczym Kiasmos, Jon Hopkins albo Max Cooper – niestrudzenie eksploruje te bardziej organiczne, surowe odcienie elektroniki. W przypadku Articulation jego poszukiwania zakończyły się dużym sukcesem: materiał broni się jako emotywna, wielowątkowa opowieść. Gdyby stwierdzić, że Przelot Ptaków to muzyczne odzwierciedlenie lata, nowość od Rival Consoles można by nazwać hymnem na cześć mroźnej, długiej zimy.

Jessy Lanza – All The Time

Pamiętam, gdy trzy lata temu udałem się na koncert Jessy Lanzy podczas katowickiego OFF Festivalu. Choć nie miałem względem niego wygórowanych oczekiwań, już od pierwszego utworu byłem oczarowany charakterystycznym stylem Kanadyjki. Eksploracja dyskografii wokalistki dodatkowo utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto mieć oko na jej dalsze poczynania. Na All The Time, które wydała obchodząca w tym roku dwudzieste urodziny oficyna Hyperdub, czekałem więc z dużą niecierpliwością.

Jessy Lanza – All The Time flashback

Jessy Lanza – All The Time

Co tu dużo pisać – nie rozczarowałem się, choć spodziewałem się, że premierowy krążek Lanzy będzie dla mnie trochę bardziej zaskakujący. Artystka powiela schematy znane z wcześniejszego Oh No Pull My Hair Back, serwując coś sytuującego się na przecięciu nowoczesnego R&B, elektropopu i szybszego oblicza synthpopu. Nowy materiał wprowadza jednak do jej stylu znacznie więcej zmysłowości (Baby Love) i stonowanie (Alexander), które zgrabnie równoważą klubowe inspiracje (Face). Warto dodać, że All The Time stanowi najintymniejszą propozycję w dorobku wokalistki. Jessy otwarcie śpiewa o niełatwych doświadczeniach z przeszłości i towarzyszącej jej frustracji, zachowując przy tym dużą autentyczność.

Lone x KETTAMA – Lone x KETTAMA

Krótkie, choć dostarczające wielu muzycznych wrażeń wydawnictwo to efekt kooperacji dwóch nieprzeciętnych postaci z Wysp Brytyjskich. Po jednej stronie barykady stanął Matt Cuttler, szerszej publiczności znany jako Lone. Drugi producent to ulubieniec Mall Graba, niespełna dwudziestodwuletni Evan Campbell, czyli KETTAMA. Pole do wspólnej eksploracji klubowych brzmień zapewniła im kultowa belgijska wytwórnia R&S. Tyle z faktografii – warto od razu przejść do samego materiału, bo panowie nieoczekiwanie sprawili dużą radość miłośnikom nieoczywistej elektroniki.

Lone x KETAMMA – Lone x KETAMMA flashback

Lone x KETAMMA – Lone x KETAMMA

Premierową EP-kę otwiera chwytliwy, gęsty utwór The Way You Feel, w którym euforyczne, zabarwione kwaśnym elektro sample spotyka drum’n’bassowy rytm dyktowany przez automaty perkusyjne. Anniversary samego KETTAMY oscyluje z kolei wokół podobnych brzmień, jednak pierwsze skrzypce grają tu przede wszystkim charakterne, bulgoczące beaty. LoneDragonrush postawił z kolei na bardziej organiczny, przypominający momentami eksperymentalny IDM anturaż. Choć ten brawurowy split z powodzeniem sięga do klasyków clubbingu z lat 90., ma w sobie wiele ożywczej świeżości. Warto go sprawdzić!

Daniel Szlajnda – Komorebi 

Daniel Drumz, nestor rodzimego clubbingu, dotychczas był kojarzony głównie z owocnych współprac ze środowiskiem beatmakerów i przedstawicielami hip-hopu. Jego premierowy krążek, pierwszy wydany pod własnym nazwiskiem, stanowi dużą woltę stylistyczną i może roztoczyć przed nim zupełnie nowe horyzonty. Szlajnda poszedł bowiem w nieoczywisty, syntezatorowy ambient, któremu blisko do dokonań wybitnych minimalistów na czele z Philipem Glassem.

Daniel Szlajnda – Komorebi

Daniel Szlajnda – Komorebi

Komorebi (to japońskie słowo oznaczające rozproszone światło słoneczne przedzierające się przez korony drzew) od pierwszych minut imponuje swoim dopracowaniem i organicznością. Producent na potrzeby nagrań zbudował własny syntezator modularny, którego przestrzenne brzmienie zgrabnie koresponduje z atmosferycznymi tłami. Artysta zmienił podejście do storytellingu w komponowaniu – umiejętnie buduje napięcie, stopniowo wprowadzając kolejne ścieżki perkusjonaliów i instrumentów. Dobrze słychać to choćby w utworze Rebirth, do którego Szlajnda zaprosił coraz bardziej rozpoznawalną wiolonczelistkę Karolinę Rec, Resinę. Oby więcej takich wydawnictw polskich wykonawców!

Shinichi Atobe – Yes

Atobe, jedna z najbardziej enigmatycznych postaci japońskiej elektroniki, powrócił z albumem, który bez dwóch zdań można okrzyknąć mianem znakomitego soundtracku beztroskich wakacji. Yes to kolejny dowód na to, że producent najlepiej czuje się w melodyjnym deep house, skręcającym niekiedy w stronę balearycznych, euforycznych beatów i łagodnego dub techno. Choć pierwszy utwór, Ocean 7brzmi jak wycinek jakiejś synthwave’owej ścieżki dźwiękowej retrofuturystycznej gry, Shinichi płynnie przechodzi do samego epicentrum roztańczonego parkietu.

Shinichi Atobe – Yes

Shinichi Atobe – Yes

Lake 2 z wwiercającym się w głowę lejtmotywem, tytułowy utwór przywodzący na myśl najznamienitsze nagrania z szufladki lo-fi house, a wreszcie Lake 3 ze znakomitym, perkusyjnym wprowadzeniem – każda z kompozycji broni się czymś przyjemnym dla ucha. Artysta nie sili się na wymyślne eksperymenty, tylko konsekwentnie kroczy ścieżką, na której królują bezpretensjonalne, lekkie beaty. Na Yes coś dla siebie znajdą zarówno fani space disco (Ocean 1), jak i prostszych, melodyjnych rytmów (Lake 3). Atobe, robisz to bardzo dobrze!

Howling – Colure

Pięć lat po wydaniu entuzjastycznie przyjętego debiutu Sacred Ground duet Howling triumfalnie wraca do gry. Ry Cumming (znany także jako Ry X) i Frank Wiedemann (połowa DJ-skiego duetu Âme) należą do czołówki tych wykonawców, którzy potrafią wydobyć z organicznej elektroniki wiele melancholii i emocji. Łącząc kruchy, delikatny wokal z minimalistycznymi, stonowanymi aranżacjami, serwują słuchaczowi intymne, kameralne utwory pełne wrażliwości.

Howling - Colure lipiec 2020

Howling – Colure

Colure to idealna propozycja dla tych, którym przypadły do gustu dokonania Christiana Löfflera, Gidge albo HVOB. Oscylując wokół elektronicznego singer-songwritingu i melodyjnego ambient techno, panowie znów dowiedli, że skrzyżowanie pozornie dwóch niepasujących do siebie gatunków może przerodzić się w zgrabny, spójny materiał. Trzynaście premierowych piosenek stanowi zręczną ilustrację tytułu krążka – kolur jest bowiem punktem zrównania dnia z nocą. – „Pochodzimy z dwóch różnych planet, każdy z nas dryfuje na własnej orbicie, ale jesteśmy razem, gdy tworzymy wspólnie muzykę” – tłumaczyli artyści. Trudno o lepsze podsumowanie myśli przewodniej ich nowego albumu.

Julianna Barwick – Healing Is A Miracle

Kiedy myślę o wykonawczyniach, które od samego początku kariery miały pomysł na siebie, jedną z pierwszych osób przychodzących mi do głowy jest ona. Już stosunkowo nieznanym albumem Sanguine z 2007 roku udowodniła, że jej mocną stroną jest emotywny, oparty na zapętlonych partiach wokalnych ambient. Z jednej strony przywodził on na myśl folkowe dokonania Julii Holter albo Grouper, z drugiej – oniryczny new age spowity dużą dozą duchowości. Od tego debiutu minęło kilkanaście lat, w trakcie których styl Julianny Barwick wykrystalizował się w jeszcze czystszą, wyjątkową formę. Dziś z pełnym przekonaniem mogę napisać, że opanowała sztukę operowania elektronicznymi loopami do perfekcji. Jak nietrudno zgadnąć, są one również obecne na nowym albumie Amerykanki, choć w ich uporządkowanej strukturze pojawia się kilka niespodzianek.

Julianna Barwick – Healing Is A Miracle

Julianna Barwick – Healing Is A Miracle

Stosunkowo krótkie Healing Is A Miracle zabiera słuchacza w podróż do krainy medytacyjnej łagodności, wyciszając już od pierwszych taktów Inspirit. Producentka z powodzeniem przełamuje jednak repetytywne aranżacje, zgrabnie wplatając w nie muzyczne urozmaicenia. W utworze Oh, Memory sprawne ucho usłyszy nieśmiało przebijające się partie harfy autorstwa Mary Lattimore. In Light gości wokalistę islandzkiej grupy Sigur Rós, Jónsiego, który uzupełnił spokojny styl Barwick szczyptą bardziej wyrazistej, poszarpanej elektroniki. Na albumie ślad odcisnął też Nosaj Thing, zabarwiając ambientowe tło kompozycji Nod subtelnymi beatami. Ninja Tune, wydawca albumu, po raz kolejny miał nosa!

Nicolàs Jaar – Telas

Gdyby przygotować zestawienie najbardziej produktywnych artystów ostatnich miesięcy, Nicolàs Jaar z pewnością znalazłby się w jego czołówce. Wydawnictwa amerykańsko-chilijskiego producenta opisywałem już na łamach Muno.pl dwukrotnie. Za pierwszym razem pisałem o jego pobocznym projekcie Against All Logic, w którym z powodzeniem dekonstruuje mechanizmy rządzące współczesną muzyką klubową. Muzyk na przekrojowej płycie meandruje pomiędzy eksperymentalnymi aranżacjami, samplowymi woltami a industrialnymi inspiracjami. W kwietniu z kolei zachwalałem Cenizas, odę na cześć niedopowiedzeń, subtelności i awangardowego minimalizmu. Już oba te krążki wywindowały wykonawcę na szczyt nieprzeciętnych postaci, których drugim imieniem jest eklektyzm. Jaar nie spoczywa jednak na laurach i wyciągnął z przepastnego archiwum kolejną niespodziankę.

Nicolàs Jaar – Telas

Nicolàs Jaar – Telas

Trwającemu niemal godzinę Telas daleko do tanecznych, rytmicznych brzmień, które chętnie w swoich setach wykorzystaliby jego koledzy po fachu. Zamiast nich, Jaar roztacza unikalne mikroświaty pod znakiem gatunkowej różnorodności. Otwierające  Telahora rozpoczyna się plemiennym otwarciem upstrzonym perkusjonaliami, które szybko przeradza się w syntezatorową suitę. Telahumo najbliżej do ilustracyjnego, wielowątkowego ambientu, a Tellalás z powodzeniem znalazłoby się na playliście z muzyką elektroakustyczną. Producent nie poszedł na łatwiznę, ale przygotował wymagający, pełen aranżacyjnych smaczków materiał. Zdecydowanie warto zapoznać się z nim w dobrych warunkach akustycznych.

Romare – Home

Lipcowe zestawienie zamykamy drugą nowością prosto z wytwórni Ninja TuneHome to powrót Archiego Fairhursta na wydawniczą ścieżkę – jego ostatni album, Love Songs: Part Two, ujrzał światło dzienne w 2016 roku. Warto było czekać cztery lata – Romare znów połączył oczekiwania fanów tanecznego clubbingu i muzyki, która nadaje się do słuchania w bardziej kameralnych warunkach. Home można bez dwóch zdań określić mianem pomostu łączącego oba te podejścia  do elektroniki.

Romare – Home

Romare – Home

Na poprzednim krążku Love Songs: Part Two producent udowodnił, że nieobca mu żonglerka między UK bassem a kolażami stworzonymi z sampli, syntezatorów i żywych instrumentów. Premierowe utwory również zaświadczają o jego dużej artystycznej zręczności. Obecne w nich house’owe aranżacje (The River, Heaven) żywo korespondują z bardziej melodyjnymi momentami (Sunshine). Romare jednocześnie nie ucieka od łagodniejszego, skrojonego na soulowo-jazzowy anturaż stylu (Deliverance, Home), przypominając o tym, że beatmaking nie musi wiać nudą. Czekam na jego koncert w Polsce – czuję, że te piosenki mogą znakomicie brzmieć na żywo!



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →