NarkoMerytoryka: Wojna z narkotykami i jej opłakane skutki
Wojna z narkotykami trwa już piątą dekadę i zdaje się przynosić więcej szkód, niż pożytku. Jak wygląda historia światowej ofensywy przeciw substancjom psychoaktywnym? Czy ma ona polski rozdział? I, co najważniejsze, czy przyniosła zamierzone skutki?
Na początku lat 70. ubiegłego wieku Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę narkotykom. Przyjęty wówczas model polityki represyjno-prohibicyjnej rozniósł się na cały świat, nadając ton publicznej debacie o środkach psychoaktywnych. Nie inaczej stało się w Polsce, choć na tę trzeźwą imprezę przyszliśmy wyraźnie spóźnieni. Dzisiaj pytamy o skutki dekad walki z obrotem i konsumpcją środków psychoaktywnych. Czy cel ofensywy został osiągnięty?
Wróg publiczny nr. 1
Wrogiem publicznym numer jeden w Stanach Zjednoczonych jest nadużywanie narkotyków. Jeśli chcemy stanąć do walki z tym wrogiem i go pokonać, musimy przystąpić do nowej, zmasowanej ofensywy.
– mówił w 1971 roku Richard Nixon, rozpoczynając w USA tzw. wojnę z narkotykami.
Choć ONZ już dziesięć lat wcześniej przyjął jednolitą konwencję o środkach odurzających, to słowa 37. Prezydenta Stanów Zjednoczonych sformułowały tytuł dla światowej kampanii przeciwko narkotykom. Wówczas rozpoczął się również nowy rozdział tej moralnej krucjaty, nazywanej powszechnie wojną z narkotykami. Od tamtego czasu USA zaczęło przeznaczać gigantyczne środki finansowe na ograniczenie zarówno podaży jak i popytu na nielegalne substancje psychoaktywne. Obecnie szacuje się, że w trakcie trwającej pół wieku wojny z narkotykami, Stany Zjednoczone przeznaczyły na jej cel w sumie ponad bilion dol.
Obecnie wiemy jednak, że ofensywa przeciwko środkom psychoaktywnym miała czysto polityczne cele. Zarówno w USA lat 70., później naśladującej tę politykę Wielkiej Brytanii, jak i we współczesnej Polsce, narkotyki funkcjonują jako wygodny temat zastępczy, bądź mechanizm represji określonych grup.
Wiedzieliśmy, że nie możemy zdelegalizować ani protestów przeciwko wojnie, ani ciemnego koloru skóry. Mogliśmy jednak uderzyć w te grupy poprzez doprowadzenie do tego, żeby społeczeństwo zaczęło kojarzyć hipisów z marihuaną, a czarnoskórych z heroiną, po czym zdelegalizować te substancje i wprowadzić surowe kary za ich posiadanie.
– mówił doradca Nixona, John Ehrlichman.
Polska Wojna z Narkotykami
W czasie kadencji Nixona Polska wciąż funkcjonowała w realiach PRLowskich, w których środki psychoaktywne, inne niż alkohol i tytoń, były praktycznie nieobecne w debacie publicznej. Dodatkowo pierwsze ustawy regulujące stosowanie środków odurzających miały (jak na dzisiejsze realia) raczej liberalny charakter. Posiadanie podobnych substancji w niewielkich ilościach i na użytek własny nie podlegało wówczas karze. Zmiany przyniósł dopiero rok 2000.
Wówczas przestępstwem stało się posiadanie nawet nieznacznych ilości nielegalnych środków psychoaktywnych. Podobnie do Nixona w Stanach Zjednoczonych, w Polsce kapitał polityczny na wojnie z narkotykami zbijał m. in. ówczesny Minister Sprawiedliwości Lech Kaczyński, jak i jeden z jego najbliższych współpracowników – Zbigniew Ziobro.
Choć drakońskie prawo zaczęło traktować posiadanie nawet najmniejszych ilości substancji jako przestępstwo, Polacy nie zamierzali przestać stosować środków psychoaktywnych. Na miejsce „tradycyjnych” narkotyków, pojawiły się tzw. dopalacze. Ich producenci wykorzystując luki prawne, wprowadzali do sprzedaży substancje odurzające nieobjęte ustawami.
W 2008 roku w Polsce zaczęły powstawać tzw. smart shopy, sprzedające dopalacze jako przedmioty kolekcjonerskie. Kolejne sposoby walki z tą formą dystrybucji zaowocowały jedynie falą zatruć wśród użytkowników dopalaczy. Nie zmniejszyły one jednak skali problemu. Dopiero rok 2015 przyniósł rzeczywisty krok naprzód w walce z „projektowanymi narkotykami”. Wprowadzona wówczas ustawa kontynuowała jednak model restrykcyjno-opresyjny, który wciąż nie rozwiązał w pełni problemu.
Zyski, straty i alternatywy
Między latami 1998 a 2016 spożycie konopi wzrosło o ponad 30%, natomiast opiatów o blisko 50%. Prohibicja nie zmniejszyła ilości użytkowników środków psychoaktywnych. Mimo zamykania granic, zerwanych łańcuchów dostaw i innych obostrzeń, nie zmniejszyła jej również pandemia. Choć ONZ w 1998 roku obiecało „świat wolny od narkotyków” już w 2008, zarówno użytkowników, jak i nowych narkotyków tylko przybywa.
Równocześnie wojna z narkotykami pochłania rokrocznie horrendalne sumy z budżetu, które przeznaczane są na ściganie i zamykanie w zakładach karnych młodych osób. W Polsce w 1999 roku postępowań wszczętych z ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii było 4,2 tys., w 2020 roku liczba ta wzrosła do ponad 34 tys. Ci, którzy faktycznie borykają się z uzależnieniem, nie mogą w tym przypadku liczyć na pomoc. Ich sytuacja życiowa staje się jeszcze gorsza, a jej poprawa utrudniona, co skutkuje jedynie pogłębieniem choroby.
Od dawna wiemy, że wojna z narkotykami nie stanowi rozwiązania problemu. Jednak co jeśli ta stanowi problem sam w sobie? Na szczęście nie musimy długo szukać, by znaleźć alternatywy. Wśród nich najskuteczniejsza może okazać się licencjonowana sprzedaż. W tym przypadku przykładem świeci nie tylko Holandia, ale również sama kolebka najdłuższej wojny współczesnego świata. W Stanach Zjednoczonych marihuanę kupimy w celach leczniczych już w 33 stanach, z czego w 11 jest ona dostępna w celach rekreacyjnych.