Dobra i zła rąbanka. Kto ma prawo do rejwu? [Rave – polemika]

News

Bardzo cieszymy się, gdy nasze artykuły wywołują emocje i środowiskową dyskusję, a jeszcze bardziej konstruktywną polemikę. Dlatego z chęcią publikujemy nadesłany do nas tekst będący próbą odniesienia się do recenzji filmu “Rave”, napisanej przez redaktora Artura Wojtczaka. Autorem polemiki jest osoba biorąca udział we wspomnianej produkcji, lecz zarazem postać mająca od lat ogromny wpływ na kształt rodzimej sceny klubowej. Oddajemy w Wasze ręce tekst autorstwa Gregora Różańskiego, współtwórcy filmu.

Dodamy, iż przedstawione niżej stanowisko jest stanowiskiem przedstawionym przez Gregora Różańskiego, nie zaś przez redakcję Muno.pl. Tekst opublikowany przy zachowaniu oryginalnej pisowni.

„Rave” – film pełen fałszywych tez i straconych szans – recenzja Artura Wojtczaka


Dobra i zła rąbanka. Kto ma prawo do rejwu?

Mija miesiąc od premiery filmu Rave Dawida Nickela i Łukasza Rondudy, w którym też miałem swój skromny udział. Uznałem, że zamiast reagować na kalumnie i złośliwości pod jego adresem dam hejterom się wygadać i poprzeżywać emocje.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Nie będę się wypowiadał w kwestiach kunsztu filmowego i reżyserskiego, bo to nie moje pole, a styrta się dalej pali to dorzuce do ognia – mam parę uwag co do ataków na tzw. „ideologię” tej produkcji – jako osoba uwikłana w ten film, a nawet jego „oficer polityczny”, jak to ktoś stwierdził, to się wypowiem.

Te wszystkie nerwowe krytyki zwłaszcza „z branży” świetnie potwierdzają tezy i przekaz filmu: Istnieje „nasze dobre techno” i ich „łupanka / rąbanka”. Najlepiej jakby nie było wolności wypowiedzi, a już na pewno nie interpretacji. Nie wolno szukać żadnych wyjaśnień, tworzyć analogii i metafor, używać innej perspektywy ani metod analizy innych niż nudna faktografia. Niestety wiele komentarzy można streścić do zwykłego: “dobór tematów/ muzyka/opinie /tezy w filmie złe bo nie moje i tyle”.

Po pierwsze dla mnie to nie jest film o całej krajowej historii techno, nawet nie odczułem żeby był to główny cel tego filmu – oficjalny tytuł RAVE / REJW odnosi się do stylu życia bohaterów, a sama pisownia sugeruje opowieść o tym jak adaptujemy zagraniczne zjawisko Rave na polski grunt jako nasz Rejw. Przy czym twórcy skupili się na punkcie widzenia młodszych pokoleń.

Za to jest to na pewno film o młodzieńczych marzeniach, o komunikacji między pokoleniami, o podzielonym i sfrustrowanym społeczeństwie (co też pokazują komentarze), które nawet techno jako rzekomą muzykę miłości i przyjaźni może używać za pole samczej bitwy o swoja racje, o to kto lepszy, a kto gorszy.

Co do tzw. Manieczek – Pomijając intelektualne i klasowe dekoracje lub ich brak – manieczkowe techno to po prostu muzyka skuteczna, tak jak każda muzyka ludowa lub plemienna, która integruje swoją wspólnotę czy społeczność. Tak jak każda inna porządna techno scena oferuje zabawę, euforię, poczucie jedności lub eskapizm, zależnie od intencji i potrzeb uczestników.

Nazywajcie sobie estetykę polskiej pompy jak chcecie. Nie ma to żadnego znaczenia, gdy okazuje się ona często bardziej porywającym i ciekawszym klimatem niż wiele ambitnych imprez z pretensjami.

Muzyka prosta jak cep? Z jednej strony wielu nie może przeżyć filmowego porównania techno do rytmu cepa (skojarzenia industrialne good, a rolnicze już bad), a z drugiej zarzuca się temu „wiejskiemu techno” właśnie pewien cepizm. Po doświadczeniu minimalizmu i wynalezieniu pętli/loopów od ponad pół wieku dalej kogos boli estetyczna i aranżacyjna „prostota” produkcji, bo najwidoczniej tutaj mamy minimalizm środków źle urodzony, nie nasz, nieświadomy, wieśniacki.

Tadeusz Kantor – Tiesto – mat. autora

Ten nurt był po prostu tandetny, o jakości, o której trudno nawet dyskutować. Książka o Tadeuszu Kantorze nie leży na tej samej półce co biografia (sic!) Zenka Martyniuka, a Explosion Kalwi & Remi to nie Make You Scream VTSS

Czy redaktor Wojtczak po tym znamiennym zdaniu nazwałby też czymś tandetnym i prymitywnym np. wenezuelski raptor house, brazylijski baile funk, tanzańskie singeli lub angolskie kuduro? Chętnie bym posłuchał argumentów o jakościowej, a na pewno ideologicznej wyższości np. minimal techno nad polską pompą.

Tandeta – pogard. «rzeczy tanie, niedbale wykonane lub bez wartości»” – wszystkie wspomniane sceny łącznie z polska pompą narodziły się w dość ubogich warunkach ekonomicznych i technicznych, na tanich komputerach, na pirackich serwisach filesharingowych, za to często są w stanie przekazać więcej autentyczności niż produkcje z “poważnych” studiów i labeli. Wszystkim tym lokalnym gatunkom zarzuca się “rąbankę na jedno kopyto”, a często na tym polega ich surowy urok.

To szczególnie zabawna sytuacja, gdy ta chwalona przez przez wielkomiejskich pasjonatów elektronika „ta lepsiejsza i poważniejsza” niż „wiejskie i dresiarskie techno”, wciąż jest dla wielu również bezmyślną i monotonną łupanką.

Przede wszystkim: dajcie się ludziom cieszyć elektronika na swój sposób! Nikt wam nic nie odbiera. Im więcej pisków tym więcej dowodów na to jak krucha i wiecznie zagrożona jest tożsamość polskiej sceny techno, a raczej nie sceny tylko samych marudzących – żeby przypadkiem nikt nie pomyślał o nas, że my prostaki. I w wiekszosci sa to głosy męskie, bo znowu ktoś odbiera im godność i szkaluje w oczach świata, bo znowu coś jest nie po ich myśli…

Często z rozmów z ludźmi spoza Polski można wywnioskować coś innego niż te nasze jęki i lęki przed kiczem i tandetą: polska wixa / pompa, z didżejskim odgłosami i okrzykami (ma to dancehall, miał to stary house, ma nadal wixa), wydaje się dla innych egzotyczna i charakterystyczna jak inne lokalne sceny elektroniczne, nasz techno folklor. Tymczasem nasi rodzimi wixofobowie zapomnieli albo nie wiedzą co np. dawniej wyprawiał na mikrofonie Sven Vath (ikona niemieckiego techno) niczym niemiecki DJ Hazel [link].

I podkreślam: używam tu słów techno i rave jako szerokie i bardzo pojemne pojęcia ze wszystkimi ich potocznymi skojarzeniami, oznaczające całościowo repetetywną elektroniczną muzykę taneczną i jej scenę od lat 90. bez podziałów. Pierwsza lepsza definicja:

A rave (from the verb: to rave) is a dance party at a warehouse, club, or other public or private venue, typically featuring performances by DJs playing electronic dance music. (…) While some raves may be small parties held at nightclubs or private homes, some raves have grown to immense size, such as the large festivals and events featuring multiple DJs and dance areas”

i w ramach tego szerokiego spektrum zmieścimy i Berghain, i Manieczki, i Sfinks w Sopocie, i śp. klub Sfinks w Rawiczu.

I co ważne i zgodne z powyższym: wixa to też rave. Bez względu na to jak obrazoburczo to brzmi dla wielu. Sednem sceny rejwowej była zawsze profanacja sztywnych starych ograniczeń i świętości. Możemy uznawać wixę i rave za osobne sceny i gatunki, ale język jest tworzywem plastycznym i można uznać wixę za polski odpowiednik rejwu. Pochodzące z bliskiej dla Manieczek gwary wielkopolskiej “wiksowanie” i „wiks” czyli m.in. “lanie, bicie, cios” (np. dostać wiks, jechać autem na pełnej wiksie = pełnym gazie) idealnie obrazuje brzmienie pompującego i uderzającego hard house i hard trance granego w przybytkach i „świątyniach jazdy” jak Ekwador. Natomiast pochodzące z anglo-normandzkiego i średnio-dolno-niemieckiego raver / reven / rave to “mówić / zachowywać się jak szalony”, po prostu szaleć – co też oddaje emocjonalną naturę takiej zabawy. Jeśli ktoś nie widzi ani nie czuje tu pokrewieństwa tych żywiołów to trudno!

Tak jak różne, a nawet sprzeczne mogą być partie polityczne, szkoły filozofii, nurty i style w sztuce, tak samo jak bardzo różne dyscypliny zawiera słowo sport – od rzutu siekierą i MMA, po łucznictwo czy szachy – tak samo wiele odmiennych nurtów i światów mieści się w terminach techno, rave, house i kultura klubowa.

Czy cierpiąca przez ten film „miejska scena” jest skrycie zazdrosna o polska wieś i drzemiący w niej potencjał i entuzjazm? Czego przejawem może być zarówno inteligencka chłopomania jak i klasizm. Czasem szukając na wsi uzdrowienia i świeżości, a czasem uprawiając gatekeeping, nie pozwalając wejść do kanonu tworom wiejskiej kultury, ośmiesza je i traktuje niepoważnie. Z drugiej strony straumatyzowani przez minione epoki starsze pokolenia, też wśród klubowiczów, boją się jak ognia myślenia o klasach (w imię zasady „podziałów i nierówności nie ma jeśli o nich nie mówimy”), udając, że wszyscy jestesmy równi, ale jak widać są i równiejsi i bardziej uprzywilejowani do wypowiadania się i rejwowania.

Znawcy polskiego techno najchętniej widzieliby je zawieszone w próżni, bez kontekstów, niezwiązane z okolicznościami, z polską historią, z żadna polityką, jakoby wzięło się znikąd, a jeśli już to raczej z Berlina niż z Polski, a już na pewno nie z polskich peryferii. Dalej utrwalając narodowy wstyd i poczucie niższości. Na kolanach witając import, bookingowy kult cargo i kulturową kolonizację. Gdy zaś Polacy z prowincji zainspirują się czymś z zagranicy i zinterpretuja po swojemu i nie należy to do jedynej słusznej linii to już należą im się baty! I kto tu nachalnie swoją ideologię wciska? I wyklucza poza nawias kultury klubowej?

Wspomniana w tekście Wojtczaka jako estetyczna antyteza Kalwiego i Remiego VTSS nie ma takich kompleksów i nieraz grywała różne wersje Kalwi i Remi – Explosion, które ze swoja melodią i energią jest po prostu utworem wspaniałym i ponadczasowym. Czy polscy techno puryści pozwolili na to? Czy wydali stosowne zezwolenie? Jest to jej autonomiczny gest didżejski, tak jak swoją autonomiczna koncepcje przyjęli twórcy dokumentu, którzy nikomu nic nie obiecywali, a juz na pewno nie obiecywali dokumentu który jest „Historią o Wszystkim i Wszystkich” i która wszystkich na pewno zadowoli.

Film Rave jest próbą osadzenia tego fenomenu właśnie w tym co realnie się działo w kraju, próbując się przypatrzeć tendencjom jakie panowały w polskim społeczeństwie. Zachłyśnięcie zachodem panowało tak samo w miastach jak i na wsiach. Manieczki próbowały naśladować scene holenderska i niemieckiego trance tak jak miejskie kluby urządzały symulacje Berlina, Detroit, Londynu itp. każdy chciał się poczuć lepiej niż polska szarość beznadziejna codzienna.

Ten nasz clubbing to pokłosie ekonomicznej terapii szokowej i w USA, nasz muzyczny Dziki Zachód jeśli chodzi o przeskok i tempo zmian.

Polecam tu tekst ekipy etnograficznej, która badała temat przy okazji mojego projektu o Manieczkach w ramach techno-wystawy w Muzeum Sztuki Nowoczesnej [link].

Swoja drogą Ekwador Manieczki jako jedyna ekipa z Polski miała oficjalnie swoja platforme na Love Parade w 2002 – czy to był przejaw tandety i upadku czy po prostu znak czasów? Na pewno było to wyróżnienie środowiska o mocnym wizerunku (a takich rzeczy nikczemnicy i zawistnicy nigdy nie wybaczają).

Wbrew temu co wydaje się niedowiarkom klub Ekwador to nie zwykła gminna tancbuda, tylko miejsce hołdujące pewnemu love-paradowemu etosowi z końca lat 90. (czyli kiedy powstał), który go odróżnia od innych klubów pozamiejskich. Nie ma tam “koszularskiego” lub techno-czarnego dresskodu ani innej dyskryminacji na wejściu. Za to panuje swoboda, która mogłaby zaskoczyć niejednego „mieszczanina”.

Materiały autora

Nigdzie jak właśnie w naszym kraju swojska grupa „koneserów” ma chorobliwy problem ze związkami techno z progresywnymi czy lewicowymi ideałami. A z czym innym mialaby miec? Na takich ideach wyrosła i takimi była napędzana od początku. Od zawsze była to muzyka emancypacyjna i kulturotwórcza dla tych pokrzywdzonych przez kapitalizm, dla mniejszości, dla osób queer, czarnych, latynosów, proletariatu itp. Łączyła, dodawała otuchy i pozwala uciec choćby tylko mentalnie od codziennej opresji. I równie emancypacyjną siłę miala dla społeczności wiejskich, które dzięki swojemu techno mogły też umocnić się, poczuć się razem, i nie ma znaczenia czy kierowała tym czysta chęć rozrywki czy inne aspiracje.

Uniwersalizm i egalitaryzm tej muzyki w różnych jej odmianach to prawdziwy fenomen. Być może dla wielu Polaków w techno atrakcyjny był nie tyle futuryzm typu “my som roboty”, zimna estetyka, “muzyka techniczna”, a bardziej głębszy korzeń plemienno-wspólnotowy techna: One nation under one Beat. Jak u Reni Jusis: „wszyscy razem w jednym tempie”, a do tego przystępny entry level, który obecni snobowie chcieliby zepsuć znowu wybierając kto może, a kto nie może brać udziału w clubbingu.

Ważniejsze niż technologiczny optymizm, wydaje się oddanie siebie „Potędze Klimatu”, cytując wiksiarskich didżejów-wodzirejów: „kochani! najważniejsze są wspomnienia, tego nikt wam nie zabierze” – i właśnie to jest niematerialny kapitał symboliczny dla klasy pracującej potransformacyjnej Polski, nowe wiksowe, rejwowe, imprezowe wspomnienia i sentymenty (nowy proletariat jako sentymentariat), których nie odbierze żadna odgórna siła.

Niestety, niektórzy biali mężczyźni o niezłym statusie (bo serio prawie nikt inny nie narzeka na “ideologię” i politykę w rejwach) najchętniej chcieliby zapomnieć o nieznośnie lewicujacym rodowodzie elektroniki i powtarzają swoje „skupmy się na muzyce” oraz bajki o apolityczności rejwu. Drogie białasy, wyluzujcie, błagam, bo jest już za śmiesznie…

Historia klubowa w Polsce ma dwie trajektorie – naśladownictwo zachodu oraz próby dokopania się do swoich własnych korzeni w tym temacie (czego objawem jest mieszanie muzyki z polskimi motywami i tworzenie własnych lokalnych mitologii i nostalgii). Napady na „ideologie filmu Rave” tylko próbują zatrzymać proces określania własnej tożsamości i historii, która jest różnorodnym wielogłosem, a nie jednolitą wykładnią, z której należy kogoś wykluczać pod zarzutem „tandety” lub nieprawomyślności. Twórzmy otwarte historie i herstorie zamiast gett dla opowieści, których się wstydzimy.

Książka 30 lat techno w Polsce również w swojej formie i treści jest dowodem na to jak chaotyczna i różnorodna jest nasza scena, jak zupełnie różne podejścia i wspomnienia mają jej uczestnicy – i jak niełatwo jest przez to wszystko przebrnąć i uporządkować. Film “Rave” za to nie jest ani antologią tekstów ani przekrojowym obrazem, lecz subiektywnym autorskim wyborem pewnych historii, faktów, anegdot i losów bohaterów ułożonych wedle również subiektywnych preferencji. Nie jest też ostatecznym dziełem na temat sceny, tak jak niektórzy przesadnie do tego podchodzą.

Na pewno cieszy to, że mamy o tym wszystkim dyskusje, a film zawiera treści, które jak widać prowokują do spodziewanych i niespodziewanych refleksji. Film bez wad i kontrowersji, który by zreferował „co trzeba” mógłby nie wzbudzić żadnej takiej debaty. Wady są częścią człowieczeństwa, bez nich pewnie byłoby nudno.

Dzięki takim sytuacjom widzimy co kogo boli i może to razem przepracujemy i dojdziemy kiedyś do jakiegoś konsensusu. Zamiast rościć sobie prawo do monopolu na swoją prawdę demonopolizujmy tą przestrzeń. Wierzę, że w techno jest miejscem dla wszystkich, którzy tolerują inności, różne gusta i spojrzenia na wspólne tematy, i dla miłośników winyli i empetrójek, dla starych didżejów z CDJami i dla didzejek z kontrolerami i „to jest najpiękniejsze w tym zawodzie, jadąca wiara”. Polskie techno bez jadu jest możliwe.

Autor: Gregor Różański



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →