Michał Jabłoński: „Scena muzyki elektronicznej nie kończy się na Polsce” [wywiad]
O festiwalu w dobie pandemii, artystach bojących się prawdy, powodach emigracji z Warszawy, lekcjach z Abletona, dzieciństwie i związanym z nim porannym rytuałem, pasji do filmów sience fiction, przewadze PlayStation nad Xboxem oraz uwielbieniu dla Hideo Kojimy i Hansa Zimmera. Zapraszamy na wywiad inny niż wszystkie. Przed Wami Michał Jabłoński jakiego nie znacie.
Michał Jabłoński to artysta nietuzinkowy. Można by rzec – człowiek orkiestra. O wielu twarzach, zainteresowaniach i pasjach. Kryjący w sobie niespożyte pokłady energii i samozaparcia. Bezgranicznie dążący do zrealizowania wszystkich postawionych celów. Na przestrzeni lat współtwórca i członek wielu przedsięwzięć związanych ze sceną muzyki elektronicznej. Obecnie skupiony na innych projektach, o których dowiecie się z poniższej rozmowy.
Prywatnie? Bezkompromisowy, pewny siebie, mający swoje zdanie i nad wyraz wylewny. W wolnych chwilach miłośnik muzyki filmowej, gier komputerowych, postapokaliptycznego świata rodem z filmów sci-fi czy bajek transmitowanych na zapomnianym już kanale Polonia 1. Bez zbędnego przedłużania – zapraszamy do lektury.
Michał Jabłoński. Mniej o techno, więcej o reszcie – wywiad dla Muno.pl
Damian Badziąg: Przed wywiadem zaproponowałeś mi, żebyśmy w jego trakcie nie wypowiadali słowa „techno”, ani zbytnio nie rozmawiali o scenie skupionej wokół niego. Dlaczego?
Michał Jabłoński: Uważam, że wszystko co można napisać na temat „techno”, zostało już poruszone w setkach wywiadów w naszym kraju i poza nim. Temat wydaje mi się już oklepany i nudny.
Obserwując Twoje social media, nie trudno nie zauważyć, że jesteś zagorzałym orędownikiem przestrzegania zasad bezpieczeństwa związanych z koronawirusem. Maseczki, zdroworozsądkowe myślenie, występowanie tylko na otwartej przestrzeni. W obliczu spodziewanego nawrotu wirusa i wzrostowej tendencji zachorowań, jak podchodzisz do organizacji imprez i festiwali w – nie oszukujmy się – najtrudniejszych dla sceny czasach? To odpowiedni czas na organizację dwudniowego festiwalu?
Michał Jabłoński: Od marca nasza scena, jak i sceny w innych krajach, borykają się z ogromnym problemem, jakim jest COVID-19. Wielu ludzi potraciło pracę, wiele jednostek musiało pozamykać przestrzenie na eventy. W tym kluby, branża techniczna od światełek, nagłośnienia itd. Wszyscy mają problem. Bardzo duża część branży rozrywkowej ma kredyty, leasingi, czynsz do opłacenia, ZUS. Ludzie zostali z tym sami. Niestety. Na szczęście – lub nie – pandemia wybuchła w marcu, przed sezonem letnim, gdzie na ogół dominują plenery, więc niektóre miejsca funkcjonowały. Często, jak wiemy, kluby mają swoje letnie miejscówki, więc w małym stopniu mogły się odkuć.
Michał Jabłoński: W Warszawie, od czasu budowy Bulwarów Warszawskich, takich miejsc znacznie ubyło. Wiele miejscówek po prostu zniknęło. Inne się przeniosły, ale otworzyły się też nowe miejsca, np. taki Plener, w którym miałem okazję zagrać chyba 4 razy w tym sezonie letnim, z czego się bardzo cieszę, ponieważ za każdym razem wszystko było 10/10. Przez szum informacyjny, który – nie ma co ukrywać – jest wszędzie na pierwszym miejscu, sam trochę zgłupiałem. Może i się przestraszyłem. Może poczułem potrzebę odpowiedzialności za siebie i innych, ale podjąłem decyzję, by nie przyjmować zaproszeń do małych, ciasnych, nieklimatyzowanych klubów. Decyzja była bardzo ciężka ze względów finansowych, bo przez długi czas utrzymywałem się tylko z produkcji filmów i grafik na potrzebę imprez oraz oczywiście z grania.
Nieraz spotykałem się z negatywnymi opiniami na temat mojej decyzji, typu: „nie ma co panikować”, „olej to”. Pojawiały się też opcje „przekupstwa” (proponowanie wyższych stawek), byle bym pojawił się w klubie. Ze względu na to, że Dorota (partnerka życiowa Michała, przyp. red.) ma astmę, postanowiłem przestrzegać wszystkich obostrzeń i także trochę zmusić ludzi do myślenia. Sytuacja jest trudna dla wszystkich. Bez względu na to, czy pandemia jest, czy jej nie ma. Tak czy siak, powinno się zachować wszelkie środki ostrożności. Nie mam nic do wydarzeń w dużych przestrzeniach z limitem ludzi. Jak ktoś jest odpowiedzialny, ma łeb na karku, ma dobrą ekipę, podchodzi do tematu poważnie, nie kieruje się tylko kasą, a najważniejsze jest dla niego bezpieczeństwo gości i potrafi o wszystko zadbać, to okej.
Michał Jabłoński: Większe miejsca, takie jak na przykład Tama, mają idealne warunki przestrzenne, by sobie poradzić. Z tego co wiem, trzymają się liczebnych restrykcji. Małe kluby pozostaną pewnie zamknięte. Do kiedy? Tego nikt nie wie. Ale pojawiają się ogromne wydarzenia, w ogromnych halach, więc ludzi też na pewno będzie ogrom. Nie tylko na scenie techno. Takie przedsięwzięcia, oprócz gości, wymagają dużego nakładu ludzi biorących udział w samej produkcji, jak np. ochrona, technicy, barmani, artyści, media itp. Temat jest dla mnie abstrakcyjny. Uważam, że nie jest to do ogarnięcia, na pewno nie w sposób bezpieczny.
Inni też by chcieli się odkuć, zadbać o swoich pracowników, którzy też mają przecież rodziny do wykarmienia itd. Niestety – są równi i równiejsi. Coś tutaj poszło ewidentnie nie tak i jestem w szoku, że ludzie po prostu to akceptują. Dla mnie to już nawet nie jest śmieszne, dziwne czy niefajne. To jest po prostu nie fair zachowanie w stosunku do innych – klubów, promotorów i do całej branży rozrywkowej w kraju. Zasady i obostrzenia są po to, by ich przestrzegać, dotyczy to wszystkich(!), jednak tak nie jest.
Od marca na naszych oczach wylewa się masa hejtu i krytyki. Każdy na każdego ciśnie, wszędzie jad, przepychanki, robienie „nielegali”, narzekanie na brak pomocy od rządu nawet przez osoby, które nigdy z państwem nie rozliczyły się legalnie za granie. Obłęd! Mi po prostu w pewnym momencie opadły ręce i zwątpiłem. Ciężko się patrzy na to, co się dzieje na scenie, nad którą ciężko pracowali moi starsi znajomi. Miałem nadzieję, że ten impas nas zdeterminuje i trochę wzmocni, a jest chyba odwrotnie. Oczywiście nie jest to regułą i są nadal jednostki robiące świetne rzeczy, którym bardzo mocno kibicuję.
Michał Jabłoński. Problem, o którym nikt głośno nie mówi
W niedawno opublikowanym u nas wywiadzie, Paweł Ławniczak stwierdził, że „wiele osób aktywnych na scenie, nie chce głośno mówić, co myśli”. Skoro problem jest, o którym mówi się wyłącznie prywatnie i w niewielkich grupkach, to jakbyś zachęcił resztę ludzi z branży, którzy myślą podobnie, jak Ty, by zaczęli mówić głośno o tym, co ich gryzie? Skoro również nie podobają im się pewne zachowania względem sceny, którą również budują? Czego się boją, skoro i tak to wszystko zaszło za daleko?
Michał Jabłoński: Odpowiedź jest bardzo prosta: wszyscy boją się, że wylecą z obiegu i nie będą grać. Niektórych, od zawsze, prawda i szczerość bolały najbardziej. Wiele osób uważa, że pewne informacje nie są przeznaczone dla „publiki”. Ja uważam zgoła inaczej. Nigdy nie bałem się napisać czegoś publicznie lub powiedzieć w twarz tego, co myślę. Bardzo cenię sobie szczerość, jednak – niestety – to rzadkość na scenie. Informacje tak czy siak, szybko dochodzą tam, gdzie ich nie chcemy. Tak to już jest.
Michał Jabłoński: Non stop dostaję (nie wiem, dlaczego akurat ja) informacje od znajomych, że klub, promotor lub ogromny festiwal nie zapłacił komuś za granie. Jak to jest możliwe, że na wydarzeniu, które wypaliło, pojawiły się setki albo i tysiące osób, promotor nie ma odliczonej kwoty przed występem dla artysty. Mało tego, często artyści milczą i czekają na swoje wynagrodzenie. Czasem bardzo długo. Podczas, gdy inne wydarzenia tego samego promotora, odbywają się non stop. Nie mówią niczego publicznie również dlatego, bo boją się, że na tym zakończy się ich współpraca. Że może to pójść dalej i dalej. Jeżeli nie będziemy reagować, a będziemy pozwalać na takie zachowania, to artyści po prostu przestaną być szanowani i traktowani poważnie.
I niestety, taki proces obserwuję od kilku lat. Ogromni promotorzy, ogromne wydarzenia, ogromne line-upy, a zdarzało się, że mój techrider nie był spełniony nawet w 20 procentach. Nie godzę się na to, by być traktowanym jak artysta drugiej kategorii, bo mam polskie nazwisko czy gram na supporcie.
Nie mam na to rady. Już dawno pochowałem nadzieję na zmiany na lepsze. Wielu próbowało, wiele osób będzie próbować, ale ja wysiadam z tego pociągu. Każdy musi przejść tę drogę do momentu, aż ściśnie dupę, weźmie się w garść i skuma, że „scena muzyki elektronicznej” nie kończy się na Polsce. „Rób swoje, nie patrz na innych” – to najlepiej się sprawdza. Potrzebowałem kilku długich lat, by to zrozumieć. Każdemu polecam zrobić to jak najszybciej.
Michał Jabłoński. „Twarda dupa” to podstawa
Długo czekałeś na okazję taką, jak ta, by móc opowiedzieć o tym wszystkim? Miałeś możliwość, ale nie skorzystałeś?
Michał Jabłoński: Czy czekałem? Nie. Od zawsze mówiłem to, co myślę. Masa rzeczy zraziła mnie do sceny. Przestałem się nią interesować i teraz chcę tylko robić muzykę. Nowe trendy spowodowały, że zrozumiałem, że szkoda mojego czasu na myślenie o tym. Jest masa ciekawszych zajęć. Moja opinia i to, czy coś głośno powiem, nic nie zmieni. A już na pewno nie na plus, bo i tak każdy powie, że po prostu hejtuję, marudzę itd.
Czym różnisz się od reszty artystów w naszym kraju? W ujęciu tylko i wyłącznie muzycznym. Bo co do reszty, nie mam wątpliwości.
Michał Jabłoński: Co wyróżnia mnie od reszty artystów w naszym kraju? Myślę, że twarda dupa. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Nie pozwalam sobie wejść na głowę. Nie pozwalam dyrygować mną pod dyktando trendów, promotorów, klubów. Wiem, że najłatwiej mają konformiści, ale mnie to nie interesuje. Nie pragnę sławy i blasków jupiterów. Chcę robić swoje, w zgodzie ze swoim sumieniem.
Zauważyłem też, że „artyści” nie szukają nowości w tym, co robią. Nie szukają dobrych i sprytnych rozwiązań, dzięki którym mogą się rozwijać szybciej i łatwiej. Niektórym wystarczą 3 piwa na barze i bycie w centrum zainteresowania przez 5 minut.
Ja od dziecka mam dziwną potrzebę tworzenia, interesowania się coraz większą ilością różnych rzeczy, które mogą współpracować z dźwiękiem, ale też rozwijania innych pasji. Nie lubię ścisku, nie lubię brnąć w to, czego już jest za dużo. Zawsze staram wyróżniać się czymś innym niż to, co akurat jest modne. Bez względu na to, czy mówimy o muzyce, czy innych aspektach życia.
Michal Jablonski – Phantom Pain
Michał Jabłoński. Mur Chiński i Koloseum
Stąd pomysł na jeszcze jedno zajęcie, jakim są lekcje z Abletona, których od jakiegoś czasu udzielasz?
Michał Jabłoński: Na rozpoczęcie lekcji z Abletona zdecydowałem się wraz z momentem lockdownu. Stwierdziłem, że dobrze byłoby produktywnie wykorzystać ten czas i dać natchnienie czy narzędzie innym. Gdy zamknęli nas w domach, wyemigrowałem na wieś, z dala od Warszawy. To był idealny czas na przewartościowanie moich priorytetów, ale też idealny moment, by „może” coś zmienić na scenie, np. zwiększyć liczbę producentów w naszym kraju lub wnieść coś wartościowego do życia innych – zdolność poruszania się w środowisku Abletona. Nie ukrywam, że odkąd przyłożyłem się do muzyki, moje życie zrobiło się po prostu ciekawsze i fajniejsze. Ableton daje nieograniczone możliwość twórcze, ale też pozwala na oderwanie się od rzeczywistości i stworzenie swojego prywatnego „świata”.
Zostawiłem za sobą ludzi, którzy byli w stanie oddać nerkę za klub piłkarski. Zostawiłem za sobą ludzi toksycznych, ze starych czasów, którzy wyśmiewali moje zainteresowania, nie wspierali itd. Dzięki produkcji muzyki, zobaczyłem wiele niesamowitych miejsc na ziemi, od Koloseum w Rzymie, po Mur Chiński. Nie byłoby to możliwe, gdybym tylko puszczał cudze kawałki. Kocham zwiedzać i poznawać nowe miejsca, ciekawe osoby. Gdybym nie robił muzyki, prawdopodobnie bym nie zaprzyjaźnił się z niektórymi artystami i innymi wspaniałymi ludźmi w kraju, jak i poza nim. Dodatkowo, produkcja pomogła mi lepiej zrozumieć sam proces, od powstawania pojedynczych dźwięków, do grania moich utworów przez innych artystów w setach, w których niejako tworzą ich interpretację.
Michał Jabłoński: Produkcja i zagłębienie się w muzykę w to, jak jest stworzona, bardzo pomogły mi w występach, które mogę ciągle rozwijać, ulepszać, starać się uczynić je jeszcze ciekawszymi. W końcu mówimy o występach dla ludzi, którzy zostawiają pieniądze na barze, na bramce, poświęcają swój czas i nerwy w PKP, żeby pojawić się na moim graniu. Obserwuję bardzo uważnie nowych producentów w naszym kraju i chciałbym, aby było ich więcej. Oczywiście, co jakiś czas trafiają się bardzo obiecujące postacie i jestem pewien, że dużo osiągną w przyszłości, jak np. Szmer czy OTHK.
Ciężką decyzją było rozpocząć nauczanie, ponieważ – może zabrzmi to śmiesznie, ale… – nie lubię występować publicznie. Zawsze stresujęsię przy większych wystąpieniach. Lekcje, które prowadzę, odbywają się zawsze indywidualnie. Nie robię tego szablonowo i do każdego podchodzę inaczej. Zgłaszają się do mnie osoby, które nigdy nie otworzyły Abletona, nigdy nie dotykały sprzętu DJ-skiego, ale czują potrzebę tworzenia lub chociaż spróbowania swoich sił w temacie produkcji. Bywały też osoby, które nie miały opanowanego sprawnego korzystania z komputera, co też w moich lekcjach biorę pod uwagę i staram się te luki uzupełniać. Dbam o swoich uczniów też po lekcjach: dostają ode mnie paczki sampli, narzędzia do Abletona, cenne rady (mam taką nadzieję).
Prócz nowicjuszy, zgłaszają się też znajomi i nieznajomi z Polski i z innych krajów, którzy robią muzykę nawet 10 lat i dłużej. Przy okazji dziękuję wszystkim za zaufanie w tej kwestii.
Michał Jabłoński. Sample pack na Loopmasters
Dlaczego postanowiłeś udostępnić swoje sample na Loopmasters? Czyli, jakby nie było, największej prywaty artysty, jaką można sobie tylko wyobrazić.
Dlaczego nie techno?
Michał Jabłoński. Największe marzenie
Jakie jest Twoje największe marzenie związane z muzyką?
Michał Jabłoński: Moim największym marzeniem jest stworzyć cały soundtrack do filmu, serialu lub gry. Nie ukrywam, że w przyszłości chcę to wszystko zrealizować. Jestem cholernie uparty i od dawna pracuję nad tym, by spełniać swoje marzenia, ale zawsze w zgodzie z samym sobą. W tym roku pierwszy raz w życiu zajmowałem się produkcją muzyki „pod kino”. Mówiąc dokładniej – zostałem poproszony o wykonanie coveru utworu – z tego, co się orientuję – bardzo znanego, starego polskiego zespołu w wersji house.
Propozycja ta wynikła nagle. Początkowo producent filmu odezwał się do mnie, bo natknął się w sieci na mój kawałek Sinister Mystery, wydany w wytworni Animal Farm. Chciał użyć go w swoim nowym filmie – miał być tłem sceny w klubie. Gdy trochę się poznaliśmy, poprosił mnie o wyżej wspomniany cover. Dzięki temu zrozumiałem, jak takie studia filmowe w ogóle pracują z artystami i jak wszystko składają w całość. Przeprowadziłem wiele rozmów z osobami z branży filmowej, głównie zza granicy. Prowadzę rozmowy z kilkoma, według mnie, ciekawszymi studiami, głównie specjalizującymi się w CGI (Computer-Generated Imagery), jak i mniejszymi studiami filmowymi.
Michal Jablonski – Sinister Mistery
Michał Jabłoński: Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku, ruszę też z produkcją muzyki do gry w klimacie fantasy w trybie rozrywki „Battle Royale”, którą tworzy mój znajomy. Niestety na razie brak konkretów. Mam świadomość, że to bardzo długi i złożony proces. Produkcja już wystartowała i nie mogę się doczekać, aż rozpocznę pracę nad pierwszym soundtrackiem. Uważam, że to będzie taki sam przełom w moim rozwoju, jak kiedyś występ w legendarnym klubie Tresor, którego nie zapomnę do końca życia! To był mój pierwszy występ poza granicami kraju, który jednocześnie otworzył przede mną naprawdę wiele możliwości. Czeka mnie sporo nerwów, spięć z producentem gry, wiele wyzwań jak np. przełamanie swoich barier i nawyków, a także po prostu praca twórcza, w której mogę wpłynąć na to, jak użytkownik gry, czyli gracz, będzie przyjmować cały produkt.
Większość ludzi, których znam (producentów), ma podobne marzenia. Zagrać w klubie „x”, u boku artysty „y”, wydać w wytwórni swoich marzeń, zrobić „epicki” balet, którego „nikt wcześniej nie zrobił”. Kiedyś też tak myślałem. Też miałem takie marzenia. Mam nadzieję, że na tych marzeniach, ich rola, jako producentów, się nie skończy i będą obierali nowe cele. Prawdopodobnie, kiedyś, pewnie na podwórku, usłyszałem, że: „tylko piz*y obierają sobie łatwe cele”. Proste, ale trafne. Co więcej, kieruję się tym od 2003 roku, a każda porażka tylko motywuje mnie bardziej do realizacji swoich marzeń.
Michał Jabłoński. Pierwsze zetknięcie z science fiction
Twój pierwszy w pełni ambientowy LP Dark Matter idealnie potwierdza Twoje słowa o wszystkim tym, co związane i rozumiane jest z szeroko pojęta muzyka filmową. Sam niedawno stwierdziłeś, że: „[…] w albumie można usłyszeć moją wizję takiej podróży (kosmicznej), która dodatkowo osadzona jest w postapokaliptycznym świecie SCI-FI”. Przybliżysz nam swoje początki z tym gatunkiem filmowym, oraz który film wywarł dotychczas na Tobie największe wrażenie?
Michał Jabłoński: Pierwsze motywy sci-fi dostawałem na tacy razem z śniadaniem, gdy zbierałem się do przedszkola. Tak! Chodzi o program telewizyjny Polonia 1 i poranny blok niesamowitych seriali w stylu: Czarodziejskie Zwierciadełko, Yattaman, Daimos lub niepokonany Gigi la Trottola. Były nafaszerowane fantastyką, jak i sci-fi, a do tego anime. Czarodziejskie Zwierciadełko było jak magiczny artefakt, dzięki któremu dziewczynka zmieniała swoją postać, czy to w psa, czy w nauczycielkę. Można powiedzieć, że była to pierwsza Mystique. Daimos, ogromny robot, który miota ogniem z klaty. Totalna bijatyka z wątkiem miłosnym, w którym główna postać, która sterowała Gundam, zakochała się w córce generała o imieniu Erika. Wspólnie przeprowadzają inwazję na Ziemię.
Michal Jablonski – Beached Things
Michał Jabłoński: W przedszkolu też nie dawali mi odetchnąć od sci-fi i fantasy. W przedszkolnych przedstawieniach grałem drzewo, wiatr lub gadającą żabę. Kiedyś jeden rodzić przyniósł do placówki kilka kaset VSH z serialem Transformers, wyprodukowanym przez Marvel Productions w roku 1984. To było coś! Bardzo długo musiałem znosić gadanie rodziców, że nie mogę iść z nimi do wypożyczalni kaset VSH, ponieważ są tam rzeczy nieodpowiednie dla mnie, że jestem za młody. W końcu, jak postawiłem na swoim, dowiedziałem się, że chodziło o półkę z kasetami dla dorosłych, którą mijało się obok kasy wypożyczalni. Gdy miałem już dostęp do wypożyczalni, razem z bratem zaczęliśmy masowo oglądać sci-fi i fantasy. Mortal Kombat widziałem ponad sto razy, podobnie jak Gwiezdne Wojny.
Fantasy i sci-fi to moje ulubione gatunki filmowe. Pobudzają wyobraźnię, przenoszą nas w inny świat. Podobnie jak muzyka czy gry. Należę do osób, które od samego początku, za każdym razem, starają się wcielić w bohatera, postawić na ich miejscu i przeżyć te niesamowite przygody, których niestety nie uda mi się zrealizować. Największe wrażenie zrobił na mnie pierwszy Blade Runner (Blade Runner 2049 urwał mi głowę pod każdym względem), Ghost In the Shell a także Obcy: Ósmy pasażer Nostromo. Pociesza mnie jeden fakt, ponieważ udało mi się dożyć ery początku cyberpunku, robotyki i biomechaniki. Przyszłość jest teraz.
Michał Jabłoński. Być jak Hideo Kojima
Od jakiegoś czasu pracujesz nad swoim pierwszym filmem sci-fi (trochę też horrorem), który ma być dodatkowo wzbogacony autorską ścieżką dźwiękową. Możesz zdradzić więcej szczegółów? O tym, że chcesz stworzyć pełen soundtrack do filmu już wspomniałeś, ale widzisz siebie w przyszłości również jako twórcę filmów?
Michał Jabłoński: Początek wszystkiego miał miejsce podczas wybuchu epidemii w kraju. Jak już wspominałem – wyemigrowałem daleko od Warszawy. Głównie ze względów bezpieczeństwa, ale też po prostu skorzystaliśmy z lockdownu i możliwości odpoczynku. Tam, gdzie mieszkałem, mogliśmy swobodnie poruszać się bez maski, wyjść nad rzekę itd. Mimo tego, że w tym okresie powstał album, który niebawem się ukaże (z muzyką filmową między innymi), sporo czasu poświęciłem na rozwój innych niż muzyka, pasji. Jedną z nich jest grafika.
Nie jestem turbo sztosem w temacie, ale to pomagało mi nie zwariować, gdy w panice po każdych zakupach, dezynfekowałem nawet puszkę coli po powrocie ze sklepu. O Covid-19 nikt nic nie wiedział, a ja widziałem przed oczami sceny z World War, Resident Evil lub kultowego filmu Epidemia. Ze względu na to, że mam bardzo dużo znajomych, którzy nie tylko zajmują się muzyką, ale również produkcją filmów, grafiką lub animacją, non stop wsiadali mi na głowę, że marnuję czas tworząc to, co tworzę, w programie After Effect. Tłumaczyli, że jest software, gdzie mogę być „bogiem”. Kto by nie skorzystał z takiej okazji? Bardzo długo mnie namawiali bym zmienił środowisko pod 3D. Ciężka praca, nerwy, momentami aż telepały mi się dłonie przez to, że nie mogę w krótkim czasie stworzyć tego, co chce. W końcu doczekałem się momentu, gdzie program stał się dla mnie może nie tyle prosty, co zacząłem go rozumieć.
Michał Jabłoński: Od zawsze, chciałem mieć taką władzę, jak Hideo Kojima. Stworzyć własne środowisko z zachowanymi wszystkimi prawami fizyki, własnymi modelami, własną ścieżką dźwiękową. Był to przełom w moim życiu, a także chwila załamania. Od dawna, miałem to na wyciagnięcie ręki, tylko jak zwykle lekceważyłem rady bardziej doświadczonych w tym temacie znajomych. Przyznałem się do błędu i przycisnąłem temat. Dziękuję Łukasz Płonka i Tomasz Gawroński za pokazanie drogi.
Obecna technika pozwala chyba już na wszystko, jeżeli chodzi o produkcję. Ludzie mogą sobie wydrukować cokolwiek zaprojektują (np. w Blenderze (software)) i korzystać z tego. Jakiś czas temu widziałem, jak pewna ekipa, wydrukowała specjalnie zaprojektowany dziób dla ptaka, który stracił go w trzech czwartych. Uważam to, za coś niesamowitego.
Michał Jabłoński: W moim pokoju za dzieciaka zawsze był TV z konsolą. Wiele lat minęło zanim również pojawił się w nim szary pecet z kineskopowym monitorem. Od dziecka chciałem zrealizować nawet coś krótkiego, jednak w stu procentach swojego. Od A do Z. Wielką inspiracją dla mnie jest moje ulubione studio Dust. Moja produkcja może nie będzie światowym hitem, nie mam parcia na sławę. Będę starał się, jednak przełożyć to wszystko na wirtualną rzeczywistość, żeby doznania jeszcze bardziej wzbogacić przestrzennym dźwiękiem osadzonym w VR. By przedstawić to, co lubię i pokazać innym, dlaczego jestem fanatykiem fantasy i sci-fi.
3D zajmuję się czysto hobbistycznie. Nie wiążę z tym przyszłości. Na chwilę obecną jest to moje główne zainteresowanie. Nie zmienia to faktu, że przynosi ono plusy, ponieważ odpoczywam od produkcji muzyki, którą zajmowałem się od wielu lat. To nowe hobby daje mi niesamowity relaks, odpoczynek, ale też spełnienie.
Michał Jabłoński. Początki z teaserami
Jak wygląda sprawa z teaserami? Czy w ich przypadku również możemy mówić o inspiracji z zewnątrz? Pamiętasz pierwszy materiał tego typu i czego dotyczył?
Michał Jabłoński: Tak, pamiętam swoje początku z teaserami imprez. Po dłuższej przerwie, razem z Bóg Jest W Techno, wznowiliśmy projekt, który stworzyłem z Dorotą – Niedorzeczne Techno. Stwierdziliśmy, że całą wizualną stronę chcemy utrzymać w klimacie z wodą i rzeką, nawiązując do krajobrazu Stolicy. Wymagało to nakręcenia materiałów i zmontowania tego na potrzeby promocji imprezy. Budżet był mocno ograniczony, więc szukaliśmy tanich rozwiązań. Najtańszym i najszybszym rozwiązaniem było po prostu wyprodukować to samodzielnie. Gdy wraz z Pawłem pojawialiśmy się nad Wisłą w Warszawie, zawsze coś kręciliśmy, a potem to montowałem.
Uczę się bardzo szybko, więc zacząłem dłubać tutoriale z After Effect i Premiere od Adobe. Po 4 dniach byłem już w stanie wyprodukować nasz własny teaser. Nic specjalnego, kawałek VSK– Resistance w tle i kilka ujęć z kiepsko dopasowanymi kolorami i dynamiką wyświetlanych artystów. Ponieważ inni promotorzy i kluby coraz częściej się do mnie odzywali z requestem o pakiety graficzne, po pewnym czasie mocno w to wsiąkłem – głównie właśnie w teasery. Dla przykładu, z Pawłem Koskiem, który jest ojcem cyklu imprez Rezonans, nawiązaliśmy długą i regularną współpracę. Konkretny koleś. Wymagający, ale dający mi wolną rękę i możliwość rozwoju. Pozdrawiam Paweł i uważaj na siebie gdziekolwiek jesteś. Mam nadzieję, że szybko wrócimy do naszej współpracy!
Michał Jabłoński. Hans Zimmer i Jeff Mills jako ambasador Ziemi
O Hideo Kojimie wspomniałeś wyżej, jednak zastanawiam się, na ile kluczowy wpływ na Twoją twórczość miał nie tylko Japończyk, ale Hans Zimmer, którego nie da się nie usłyszeć przesłuchując oba Twoje ambientowe LP. Którego muzyka idealnie wpasowuje się do Twojego wymarzonego świata sci-fi.
Michał Jabłoński: Jako gracz, zaczynałem swoje przygody z grami na pececie u dziadka, który był inżynierem automatyki. Programował, znał pięć języków, zwiedził cały świat, a jego pecet zajmował 3/4 przedpokoju. Od tamtego momentu Pegasus był rozgrzany do czerwoności i zanim pojawiła się pierwsza konsola Sony (PSX), to jeszcze był Dreamcast czy Sega Saturn lub Mega Drive. Pamiętam też stres, nerwy i rzucania ku*wami na mały odtwarzacz taśm Comodore 64, kiedy gra się nie odpalała. Loteria. Albo zadziała, albo trzeba było czyścić głowicę i kasetę, na której była gra. Gry były na kasetach magnetofonowych. No, przecież obłęd!
Jak się pojawił PSX, brat pokazał mi grę produkcji Konami. Głównym twórcą i pomysłodawcą był Japończyk – wspomniany wcześniej Kojima, były wiceprezes Konami, a obecnie prezes własnego studia Kojima Productions. Ostatni tytuł Death Stranding, na który czekałem chyba z 6 lat, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Bardzo wpłynął na sposób postrzegania świata, który mnie otacza oraz na to, co może przynieść przyszłość. Hideo jest takim producentem gier, którego każdy produkt jest dla mnie czymś „wow”. Grafika, dobrana lub specjalnie stworzona muzyka na potrzeby gier, dynamika, budowa nowego silnika Fox Engine. To są naprawdę ogromne i innowatorskie produkcje. Hideo jest u mnie numerem 1.
Michał Jabłoński: Seria Metal Gear Solid, gry komputerowe, są obecnie dla mnie pełniejszą sztuką, niż wyprodukowanie kawałka, oddania go do labelu czy posłuchania na imprezie. Muzyka elektroniczna powiedziała już chyba wszystko. Mało jest artystów, którzy zaskakują mnie swoją pracą. Są wyjątki, jak Aphex Twin, Squerepusher lub pan Jeff Mills, który – naprawdę – powinien być ambasadorem Ziemi w pierwszym kontakcie z obcymi. Jeff Mills będzie pierwszym DJ-em, który poleci w kosmos nagrać set. Mam nadzieję, że to się uda, ponieważ nie ma co ukrywać, że JM ma już swoje lata, a taka akcja wymaga bardzo dobrego zdrowia. Fizycznego, jak i psychicznego. Trzymam kciuki! Wymienieni przeze mnie artyści od zawsze trafiają w punkt i pokazują coś nowego. Widać, że ciągle szukają, że chcą czymś zaskoczyć.
Wracając, Metal Gear Solid, to historia, która bije na głowę większość produkcji Hollywood. Pomysłami i scenariuszem. Ukierunkowało mnie to mocno w stronę sci-fi. Kocham świat gier komputerowych, ale nie jest on dla każdego.
Michał Jabłoński: Nie pamiętam, ile miałem lat, gdy pierwszy raz usłyszałem Hansa Zimmera, ale kojarzę, że emitowano wtedy w kinach Króla Lwa. Byłem dzieciakiem. Pamiętam płacz całej sali, gdy Mufasa został zabity, jednak dzięki rytuałowi jakim był McDonald po każdej wycieczce, jakoś to przeżyłem, uff! Cała scena nie byłaby tak smutna, gdyby nie Hans Zimmer, który swoimi dźwiękami potrafi z obrazu wycisnąć łzy. Do tej pory zaskakuje mnie za każdym razem. Piraci z Karaibów, Blade Runner 2049 z Benjaminem Wallfischem, gdzie naprawdę zrobili kawał dobrej roboty. Dorównali Vangelisowi, który zajmował się soundtrackiem do pierwszej części Blade Runner. Ponad to Interstellar, który jest dla mnie filmem nr 1 sci-fi. Wyciskacz łez na maxa. Jako film i muzyka. Płaczę za każdym razem tak, by Dorota nie widziała.
Szczerze? Jak bym miał wybierać, kto miał na mnie większy wpływ, na to co teraz robię, to wolałbym chyba zjeść wątróbkę z cebulką, której fanem nie jestem i od której cofa mi się na sam widok. Innymi słowy: marzę o tym, by uścisnąć dłoń Jeffa Millsa, Hideo Kojimy i Hansa Zimmera za to, kim jestem teraz.
Michał Jabłoński. Tylko Sony
Jako fan gier przewidujesz sukces PlayStation 5 po tym, co dotychczas zaobserwowałeś? Spodziewałeś się grafiki na takim poziomie, jaki został zaprezentowany w trakcie pierwszego gameplayu Unreal Engine 5? A może jednak najnowszy Xbox?
Michał Jabłoński: Sukces PlayStation polega na tym, że oni od początku nawiązali współpracę z zajebistymi producentami gier. Stworzyli zajebistego pada i za każdym razem tworzą design konsoli, który osobiście mi się podoba. Biała PS5 wygląda słabo, ale czarna. O matko! Również to, że nie jest to produkt Microsoftu, który znienawidziłem po niebieskich ekranach. Niestety, technika mnie zmusza do tego, by używać czasem Windowsa ze względu na ceny i środowisko animacji i grafiki, które bardziej mi odpowiada niż w systemie OSX. Nie działa to jednak w przypadku gier – te wyłącznie na konsolach do gier Sony.
Kiedyś miałem „X-Klocka”. Najgorszy moment w moim życiu. Brak exclusive pozycji, pad jakiś taki za duży i do tego na baterie, niewygodny, a design konsoli po prostu słaby. Jak ktoś chce ze mną pograć online lub pogadać o grach i jest fanem X-Klocka, niech nie podbija! Sony wykorzystało najlepszy moment jaki można. Kojima podjął decyzję o odejściu od Konami. Zakończył swój wkład w serie Metal Gear Solid i postanowił kontynuować pracę nad pierwszym produktem swojego oficjalnego studia.
Michał Jabłoński: Niestety, Konami uznało, że są w stanie udźwignąć temat serii MGS i postanowili wydać grę bez Kojimy o nazwie Metal Gear Survive. Szanuje Konami za to, że puścili Silent Hill i pomogli Kojimie się rozwijać, jednak bez nich, nie miałby pewnie możliwości, rozwinąć się do tego stopnia. O czym sam przyznał w jednym z wywiadów. Niestety nie podołali z tematem. Dostali pocisk od fanów serii MGS, a ja pierwszy raz nie zakupiłem gry, tylko pożyczyłem by ją sprawdzić. Innymi słowy, nie ma Metal Gear Solid i Big Bossa bez Hideo Kojimy. Koniec, kropka.
Sony otworzyło swoje studio, które planuje tworzyć głównie exclusive pozycje. Death Stranding było pierwszą współpracą Sony Studio z Hideo Kojima Production Studio. Efekt jest 10/10, mimo że gra nie biła rekordów sprzedaży. Pamiętam, jak ogłoszone zostało Unreal 5. Kisiel w gaciach, orgazm i totalny mindfuck. Każdy gracz zdawał sobie sprawę, że kolejna generacja konsol będzie wymagać czegoś nowego i każdy wiedział, że to będzie na bank najsławniejszy i jeden z lepszych silników gier jakim jest Unreal. Pamiętam też, że Dorota miała do mnie mega ważną sprawę lub po prostu za coś mi się obrywało. Nie przejmowałem się tym jednak. Odliczałem godziny, minuty i sekundy do prezentacji Unreal 5 i nic innego się w tym momencie nie liczyło.
Michał Jabłoński: I boom! Jest! Unreal 5. Pokaz sceny, mocy, gry świateł, dynamiki. Tak, to jest to! To, czego gracze potrzebują. Na co czekali. Nie mogę się doczekać PS5 VR. Niestety, gameplay to jest coś bardzo osobistego moim zdaniem. Gameplay bardziej może pokazać moc, detale i wszystko, z czym zmierzymy się podczas rozgrywki i przygody. Nie można w stu procentach oddać się temu. Musisz sam sprawdzić, by wiedzieć, czy to jest to. Dla mnie i tak dycha. Przyznam, że nie spodziewałem się aż takiej mocy.
Wojna konsol trwa. Trwa od zawsze. Polecam ostatni bardzo zajebisty dokument na Netflix: High Score: Złota era gier, a także 7 odcinek 17 Sezonu South Park. Wracając, do X-Boxa – nie ma o czym rozmawiać. Nie lubię, nie polubię i nigdy nie kupię. Ave, Sony!
Michał Jabłoński. Cartman daje czadu
Na sam koniec wywiadu, skoro już wywołałeś South Park, i mając na uwadze to, że na nowo odgrzebałeś wszystkie sezonu Dragon Balla (tak, stalkowałem Ciebie przed wywiadem), nie mogę nie zadać tego pytania: South Park czy Dragon Ball.
Michał Jabłoński: Damian, przeginasz, haha. To tak, jak porównywać Rolanda TR-909 i Xone 92. Dwie zupełnie inne rzeczy. Dragon Ball zaczarował mnie za dziecka walką dobra ze złem, super postaciami, mocami, sci-fi, fantasy, anime i opowieściami tak wielu historii i przygód. Zżyłem się ze wszystkimi postaciami. Nieraz uroniłem łzę podczas oglądania Dragon Ball, chociaż dla wielu osób, jest to zwykła bajka animowana. DB jest ze mną od zawsze i co jakiś czas wracam do Smoczych Kul.
Michał Jabłoński: Natomiast South Park jest mocną pozycją, ale nie dla każdego. Jak jesteś wrażliwy na rasizm, homofobiczne teksty, nie masz dystansu do niektórych delikatnych tematów, to zdecydowanie South Park nie jest dla Ciebie. Serial ten jest tylko dla ludzi, którzy mają dystans, ponieważ momentami jest bardzo grubo. Za co go uwielbiam. To jest typowa „życiówka”, dlatego teraźniejsze problemy od razu wpadają do miasteczka South Park. Polecam każdemu fanowi najnowszy, godzinny odcinek 24 sezonu pod tytułem Pandemic Special. Randy Marsh po ćpaniu kokainy z Mikołajem w poprzednim sezonie, musi wypić piwo, którego nawarzył podczas tripu z Myszką Miki w Chinach. Tak, Cartman daje czadu jak zwykle.
Wychodzi na to, że Michał Jabłoński to taki Cartman sceny techno.
Michał Jabłoński: Screw u guys, I’m going Home!