Dekada debiutu Kamp! i… zaprzepaszczonej szansy polskiej muzyki?

Piotr Porębski (źródło: facebook.com/kampmusik)
News
Kamp! - fot. Piotr Porębski

Ostatnia dekada w polskiej muzyce - którą moglibyśmy liczyć od premier tak ważnych płyt jak Granda Brodki (2010) lub debiutu Kamp! (2012) - jest przedziwna. Z jednej strony jeszcze nigdy nie mieliśmy tak popularnych artystów, którzy grają równie wielkie koncerty i zarabiających równie niesamowite pieniądze. Z drugiej strony, od dawna polska muzyka tak mało kogokolwiek interesowała poza granicami ojczyzny. Na próżno szukać rodzimych twórców w line-upach zagranicznych festiwali, w szeregach światowych wytwórni czy na łamach najważniejszych magazynów. Czy "grube czasy" polskiej sceny nie doprowadziły do... zjedzenia własnego ogona? Czy prócz elektroniki, metalu, jazzu i neoklasyki jesteśmy w stanie czymkolwiek zwrócić na siebie uwagę zagranicznych odbiorców, dziennikarzy czy bookerów?

23 listopada minęło równo dziesięć lat od wykonania tego ujęcia*, a tym samym dziesięć lat od premiery mojej absolutnie ulubionej polskiej płyty z dziedziny szeroko pojętej muzyki elektronicznej i chyba muzyki w ogóle.

Jak ognia unikam próby obiektywnego oceniania jakiegokolwiek (wy)tworu artystycznego (tylko własne zdanie, mordo!), lecz w tym wypadku zrobię wyjątek i napiszę, iż mowa o albumie, który można śmiało określić mianem jednego z najlepszych, jaki rodzima fonografia wydała, widziała i słyszała nie tylko w tym dziesięcioleciu.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Kamp! przed koncertem w klubie SQ w Poznaniu w dniu premiery debiutanckiej płyty, 23.11.2012

Minęła dekada, a autorzy tego krążka nadal należą do wąskiego grona moich krajowych ulubieńców, a trzeba przyznać, iż była to dla nich dekada tyle szalona, co obfitująca w zakręty (nie tylko stylistyczne) i sinusoidy (nie tylko nastrojów).

Jednak korzystając z okazji, chciałbym podzielić się obserwacją i napisać o czymś innym.

Polska muzyka eksportowa, której… (już) nie ma

Minęła dekada, w czasie której polska muzyka stała się niebywale hermetyczna i choć zbudowała własną tożsamość i status (kto dziesięć lat temu marzył o rodzimych artystach wyprzedających stadiony lub występujących w prime time’owych slotach na czołowych festiwalach w kraju?), to ma coraz mniej argumentów, by zwrócić na siebie uwagę zagranicznego odbiorcy.

Dlatego debiut Kamp! jest tak ważny i wartościowy, gdyż otworzył niszowemu polskiemu zespołowi drzwi do grania koncertów w całej Europie, a nawet dalej, podczas gdy współcześni rodzimi artyści – nawet ci stadionowi – nikogo w tej Europie nie interesują (choć pewnie nie mają nawet takich potrzeb), z wyjątkiem twórców szeroko rozumianej elektroniki, metalu, jazzu i neoklasyki.

Kamp! – Cairo

Polacy na scenach Europy

Można wiele mówić o polskiej scenie przełomu lat 00./10., lecz chyba nigdy wcześniej ani później (dziś to już w ogóle) nie mieliśmy tak wielu formacji, które miały szansę ugrać/zagrać cokolwiek poza granicami ojczyzny. I choć wspomniane grupy mogły jedynie pomarzyć o takich stawkach i tłumach jak te, które dziś są normą dla artystów z czołówki rodzimego popu i rapu (głównie, ale nie wyłącznie), to ci sami artyści mogą im zazdrościć występów na SXSW, The Great Escape, Exit, Sziget, Colours Of Ostrava, Eurosonic czy Reeperbahn i zagranicznych koncertów granych dla kogoś więcej niż lokalnej polonii. Gwoli ścisłości – jasne, do wielu z tych występów nie doszłoby gdyby nie prężnie działające wówczas biura eksportowe, jak np. dobrze prosperujący wtedy Instytut Adama Mickewicza, lecz z jakiegoś powodu obcokrajowi bookerzy przyjmowali propozycje, a nierzadko później ponawiali zaproszenia.

Czy narzekam? Z jednej strony trochę tak, bo prócz wymienionych już neoklasyki, metalu, jazzu i elektroniki trudno czymkolwiek zainteresować zagranicznych słuchaczy, dziennikarzy i bookerów. Z drugiej strony trochę nie, bo to tak naprawdę wybór samych artystów.

Kamp! – Melt

Współczesne realia

Dziś, w realiach post-pandemicznej rzeczywistości, do grania koncertów w największych klubach, na czołowych festiwalach czy w ramach popularnych tras, zaproszenia otrzymuje dość wąskie i powtarzające się grono twórców i twórczyń. Bookerom brakuje odwagi (i środków), by zaryzykować i dać szansę artystom ze średniej i niższej półki popularności (i nie ma co się dziwić, dlatego tak bardzo potrzebujemy showcase’ów i mediów). Niech za to muzykom nie brakuje odwagi, by zaryzykować i nagrać coś (tak, tak, zaśpiewajcie coś po angielsku od czasu do czasu, to nie boli), co niekoniecznie zawojuje OLIS, lecz może dać przepustkę na zagraniczne sceny i światowe (play)listy.

Ktoś napisze, że moje narzekanie jest nie na miejscu i że powinniśmy cieszyć się, iż rodzimi artyści wyprzedają stadiony, grają na wielkich festiwalowych scenach czy generują miliony wyświetleń i odsłuchów w sieci, a tym samym zarabiają na tym krocie. Że Polacy w końcu zaczęli chętniej wydawać pieniądze na bilety na koncerty. Ubolewam jedynie nad tym, iż beneficjentami tej hossy jest szalenie ograniczone grono twórców, podczas gdy w kraju nie brakuje arcyutalentowanych artystów, niemogących liczyć na regularne koncerty nawet w niewielkich lokalach.

Kamp! – Heats

Dowody sukcesu

Mam jednak nadzieję, że dojdzie do pozytywnego sprzężenia zwrotnego i podobnie jak doczekaliśmy się absolutnego boomu (i mody) na polską piosenkę i ogółem na śpiewanie/pisanie tekstów w rodzimym języku, m.in. za sprawą sukcesów choćby Dawida P., tak wkrótce pojawi się ktoś, kto pokaże, iż paszport z orzełkiem (rozumiany bardziej jako mindset polegający na tym, że szczytem ambicji i miarą sukcesu jest np. występ w ramach jednego z obwoźnych festiwali w tym kraju) nie musi być ograniczeniem i pozwoli osiągnąć zagraniczny sukces. Naśladowcy znajdą się sami.

Czy nie cieszą mnie sukcesy Dawida, jemu podobnych i wszystko, co z tym związane? Oczywiście, że cieszą. Jednak zamiast kolejnego pełnego Stadionu Narodowego, znacznie bardziej doceniam zaproszenie Hani Rani do Cercle, EABS wychwalanych pod niebiosa przez Gillesa Petersona, Zamilską rozkochującą w sobie Iggy’ego Popa, kolejną świetną recenzję płyty Trupa Trupa na Pitchforku, kontrakt VTSS w Ninja Tune lub sympatię Carla Coxa do An On Bast. To te informacje idą w świat, a nie kolejny wyprzedany Torwar czy platyna zrobiona na setnej płycie z interpretacjami wierszy Herberta lub coverami Osieckiej.

Kamp! – Distance Of The Modern Hearts

Nic nie trzeba, wszystko można, tylko… po co?

Ostatecznie mówimy jednak o muzyce – dziedzinie, w której nikt niczego nie musi, za to może wszystko. Chcesz śpiewać po polsku? Śpiewaj, nikt nie broni. Tylko nie narzekaj później, że w kółko wałkowani są inni, popularniejsi od Ciebie artyści, że nie grasz koncertów lub wytwórnie mają Cię gdzieś. Oczywiście, zmiana środowiska (języka, gatunku, itd.) nie zagwarantuje sukcesu, ale skoro wielu twórców uważa, że na rodzimym podwórku zrobiło się tłoczno, ciasno, wtórnie i hermetycznie, a perspektyw na prędką zmianę sytuacji nie ma, to może warto zaryzykować. Nic nie tracisz – wszystko możesz, nic nie musisz.

Problem w tym, że dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, nie opłaca się być oryginalnym (wiem, brzmi banalnie, ale jednak). Jest zupełnie przeciwnie – to działa na niekorzyść. Mówili nam o tym w Munocaście m.in. Agim i Jurek Przeździecki, wskazując na to, iż dziś artyści muszą się „sformatować” pod dyktando wytwórni czy festiwalu, jeśli chcą liczyć na angaż.

Munocast: A_gim: „Między kiczem a tym, co wartościowe, jest bardzo cienka granica”

Bookerzy, ogólnie mówiąc branża, ale i – co gorsza – słuchacze zostali rozpieszczeni i rozleniwieni, i zamiast poszukiwać czegoś nowego, wolą iść po łatwym i przyjemnym sznureczku skojarzeń. Znaleźć nowego artystę A, który brzmi podobnie jak ten bardziej znany artysta B. Czysta kalkuacja, zero elementu zaskoczenia.

Trudno zatem oczekiwać, iż w nadchodzących latach doczekamy się takiej płyty jak debiut Kamp!, która nawet dekadę od swojej premiery nadal rozpala wyobraźnię, przywraca wspomnienia i daje poczucie, że na polskiej scenie wydarzyło się coś wyjątkowego. Coś niepodobnego do wszystkiego, co było przedtem i potem.


*jest to kadr z wywiadu nagrywanego dla redakcji Brand New Anthem w przestrzeniach nieodżałowanego poznańskiego klubu SQ, gdzie Kamp! zagrali koncert w dniu premiery swojej debiutanckiej, obchodzącej dziś 10. urodziny płyty.

Kamp! – Kamp!



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →