Czy raperzy przejmą kluby? P.A.F.F., hip-hop i elektronika – ASUS x Muno
Niewielu jest w Polsce ludzi, którzy mają tyle talentu, artystycznej elastyczności, luzu i… rozpoczętych projektów. Pewnie też nikt inny w tym kraju nie miał okazji współpracować zarówno z Popkiem, jak i z Major Lazer. A to wciąż niebywale skromny wycinek kariery Pawła Kasperskiego, człowieka, który jak nikt inny rozumie, zna i potrafi połączyć światy hip-hopu i muzyki elektronicznej. Z P.A.F.Fem rozmawiamy w ramach cyklu #DOSOMETHINGAMAZING współtworzonego z marką ASUS Republic of Gamers.
“Człowiek-orkiestra” to w mojej opinii chyba jedno z najczęściej nadużywanych określeń. Myślę tu zarówno o mówieniu w ten sposób o kimś, jak i o opisywaniu samego siebie, co nierzadko ma miejsce w notach biograficznych. W znakomitej większości przypadków, artystom pozostaje pewny obszar do zagospodarowania, na który brakuje im czasu lub kompetencji. Weźmy za przykład muzykę. Napisać utwór, w sensie tekst i melodię, to podstawa, choć i tu można wesprzeć się czyimś talentem. Następnie aranżacja i samodzielnie zarejestrowanie wszystkich partii. Okej, do zrobienia, choć dla wybranych. Stworzyć teledysk? Zaprojektować okładkę? Do tego poziomu docierają już naprawdę nieliczni. A teraz pomyślcie sobie o kimś, kto potrafi to wszystko i robi to notorycznie. Co najciekawsze, za każdym razem inaczej, na nowo. Pomyślcie, że jest ktoś, kto potrafi zbudować swoją artystyczną tożsamość od początku do końca, a potem powtórzyć to kilkanaście, może kilkadziesiąt razy. I nie ma zamiaru przestać. Geniusz? Szaleniec? A może człowiek-orkiestra?
P.A.F.F. Artysta w skali 180 stopni
Znajdujący się przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie, a powstały w 1980 roku budynek, w którym mieści się dziś Teatr Capitol, gościł najbardziej kreatywne umysły polskiej kultury ostatnich czterech dekad. Od reżyserów, scenarzystów, pisarzy, przez aktorów, choreografów, a na kompozytorach i muzykach kończąc. Pewnego lipcowego popołudnia do tego grona wybitnych osobistości dołączył Paweł Kasperski. W zasadzie znalazł się w nim w momencie, w którym przekroczył próg budynku. Tyle wystarczyło. Capitol – miejsce naszego spotkania – powinien być dumny, iż ktoś taki odwiedza jego wnętrza.
32-letniego twórcę z Wrocławia nie sposób zaszufladkować etykietą “producenta”. “Człowiek-orkiestra” pasuje dużo lepiej. Znany przede wszystkim jako P.A.F.F., Kasperski jest artystą funkcjonującym na przecięciu wielu dziedzin i gatunków. Zawdzięcza to nie tylko niezaprzeczalnemu talentowi i umiejętności bezczelnie szybkiego uczenia się. Przede wszystkim to zasługa jego otwartej, kreatywnej głowy i braku czegoś, co wielu artystów posiada w nadmiarze.
Brak spiny
Zaczynał od trance’u, przeleciał przez niemal wszystkie odsłony muzyki elektronicznej, od ambientu przez house po techno, po drodze mocno zbliżył się do bardziej mainstreamowej stylistyki, zahaczył o pop i dancehall, a do tego wszystkiego znakomicie odnalazł się w hip-hopie, z którym dziś jest najmocniej kojarzony. Jeśli powiesz, że nigdy nie usłyszałeś żadnego jego numeru – nie uwierzę Ci. Unitra Audio, Paff Bangerski, Hayfevah, DJ FFAP FOLDER, DJ Mżawki Litry. To tylko niektóre jego aliasy. Wymieniać dalej? Dziesiątki razy słyszałeś jego utwory, a pewnie nawet o tym nie wiedziałeś. I nie ma w tym nic złego, bo sam P.A.F.F. przez lata ukrywał swoją prawdziwą tożsamość. Muzyka była na pierwszym miejscu i to ona miała się bronić sama, a nie twarz czy nazwisko jej autora.
P.A.F.F. Wspólny kumpel Diplo i Popka
W całej estetycznej rozpiętości swojej twórczości, Kasperskiemu udaje się przeforsować (pewnie nawet nieświadomie) dwie cechy towarzyszące jego podejściu do muzyki. Po pierwsze: jest autentyczny – zna się na rzeczy, nikogo nie udaje, po prostu robi to, co lubi i na co ma ochotę. Po drugie: bawi się muzyką. Trance? Nie ma sprawy. Ambient? Proszę bardzo. Hip-hopowy beatmaking? Żaden problem. Bycie ghost producerem dla znanych postaci ze sceny? Da się zrobić. Zaproszenie do grania w audycji u Diplo i wspólny numer (i teledysk!) z Popkiem? Takie rzeczy tylko u P.A.F.F.-a.
Wszechstronność to wciąż zbyt skromne słowo, by położyć je na górze talii określeń, jakimi można byłoby opisać Kasperskiego jako twórcę. To artysta w skali 180 stopni. Kompletnie nie zaskoczę się informacją o tym, że za jakiś czas zamierza napisać operę czy skomponować muzykę sakralną. Właśnie dlatego znalazł się w gronie bohaterów akcji #DOSOMETHINGAMAZING, których charakteryzuje wszechstronność w procesie twórczym, testując tym samym hybrydowy laptop ASUS ROG Flow Z13.
Brak ograniczeń w wizji tworzenia musi iść w parze z brakiem ograniczeń w samym procesie powstawania. Jak wiadomo, chodzi tu nie tylko o umiejętności, ale i technikalia. Mając na uwadze wszystko to, co napisałem wyżej, P.A.F.F. od początku wydawał się najlepszym kandydatem do miana bohatera tekstu, który powstał w ramach współpracy z marką ASUS, przy okazji kampanii promocyjnej modelu ROG Flow Z13, mającego możliwości znacznie wykraczające poza kompetencje bycia czołowym laptopem gamingowym na rynku. Jak się okazuje, potencjał tego sprzętu znakomicie sprawdzi się w warunkach pracy, kogoś takiego jak Paweł. Produkcja muzyki, montaż filmów, tworzenie animacji, projektowanie grafik – dla sprzętów z serii Republic of Gamers to żadne wyzwanie.
Skoro o gamingu była mowa – ASUS ROG Flow Z13 to tytan wydajności i nieograniczonych możliwości. Sprzęt stworzony z myślą o graczach, który swoim potencjałem wykracza daleko poza rozrywkę. Mocarny procesor Intel® Core™ i9 najnowszej generacji, karta graficzna RTX 3050Ti w wersji laptopowej i to nadal nie wszystko – dzięki zewnętrznej karcie ROG XG Mobile, moc rośnie jeszcze bardziej i żadne wyzwanie – czy to gamingowe, czy związane z pracą kreatywną – nie stanowi trudności. To wszystko zostało zamknięte w laptopie wyposażonym w tryb tabletu (za sprawą ekranu dotykowego), w poręcznej i ergonomicznej obudowie – już nie musisz być przykutym do biura i stacjonarnego komputera PC. Możesz zrobić wszystko dzięki sprzętowi, który zabierzesz ze sobą wszędzie, gdzie chcesz.
Kampanii przyświeca hasło Let’s Do Something Amazing, które znakomicie oddaje charakter sprzętu i jego przeznaczenie. Niezależnie od tego gdzie jesteś, dzięki mobilności ROG Flow Z13, jego ergonomii, ekranowi dotykowemu, wydajności i mocy zwiększonej za sprawą XG Mobile, jesteś w stanie zrobić wszystko. Nic Cię nie ogranicza, więc Zrób Coś Niesamowitego.
P.A.F.F. – wywiad
O wspomnianych już braku ograniczeń i braku spiny, o byciu elastycznym w podejściu do siebie, świata i muzyki, o współczesnym obliczu romansu między elektroniką, a hip-hopem. Zapraszam do rozmowy z P.A.F.F.-em.
Hubert Grupa: Porozmawialiśmy trochę o różnorodności, o tym, jak żonglujesz stylami, w jak elastyczny sposób przechodzisz z jednego do drugiego. To samo dotyczy samego procesu twórczego? Czy wraz ze zmianą projektu, którym aktualnie chcesz się zajmować, zmieniają się także Twoje warunki pracy?
P.A.F.F.: Nie, w zasadzie warunki wciąż mam te same. To kwestia mindsetu. Do produkcji wystarczą mi proste, lecz niezawodne rozwiązania i sprzęty – solidny komputer, interfejs audio, klawiatura MIDI i monitory odsłuchowe. To wszystko. Większość muzyki tworzę u siebie w mieszkaniu.
P.A.F.F. Muzyczna schizofrenia
Jak w ogóle funkcjonujesz jako twórca tylu projektów? Czy jesteś nimi wszystkimi jednocześnie, czy może organizujesz to jakoś, np. dzielisz na etapy w stylu “teraz zajmuję się Unitrą Audio, za pół roku usiądę do czegoś od P.A.F.F.a”?
Mam wrażenie, że to jest taka trochę moja wewnętrzna muzyczna schizofrenia (śmiech). Owszem, mam kilka muzycznych osobowości, które narzucają swoje zasady – np. gdy siadam do projektu Unitra Audio, to uruchamia się we mnie bardziej emocjonalne podejście do muzyki, ciut bardziej niszowe, podziemne. A wiesz, gdy robię rzeczy pod ksywką P.A.F.F., to są przeróżne brzmienia, bardziej rozrywkowe, głównie jest to muzyka do zabawy.
To dość ważna rzecz, że umiesz określić nie tylko stylistykę, ale pewne inne cechy takie jak np. ładunek emocjonalny związany z danym projektem. Skupmy się na P.A.F.F.ie – jest on punktem wyjścia, bo to trochę taki projekt-matka, prawda? Chyba w żadnym innym projekcie nie łączysz tak wiele elementów wszystkich swoich muzycznych osobowości. W dobie TikToka trendy, również te w muzyce, zmieniają się szybciej niż kiedykolwiek, dlatego zdaje się, że P.A.F.F. to właściwy człowiek na właściwe czasy – elastyczny, wszechstronny, potrafiący wbić się w każdy trend, zwłaszcza ten na pograniczu elektroniki i hip-hopu, który chyba nigdy nie miał się lepiej.
Tak, to prawda. Nie chcę sobie czegokolwiek przypisywać w stylu bycia jakimś tam prekursorem tej kombinacji, ale wydaje mi się, że byłem jednym z pierwszych producentów w Polsce, którzy robili to na tak dużą skalę, praktycznie od lat 00.
Zawsze marzyłem o tym, by polscy raperzy zaczęli nawijać na klubowych bitach. Wówczas było to bardzo ciężkie, często karykaturalne. W zasadzie jedyną osobą, która lubiła takie rzeczy był Bosski Roman z Firmy, z którym zrobiłem mnóstwo muzyki. Ostatnio wypuściliśmy album pod nazwą PASSKI.
Z biegiem lat zauważyłem, że raperzy zaczęli się otwierać na to, czego dobrym przykładem jest to, że w 2013 roku zrobiłem wspólny mixtape PAFFISTOTEDES, który wydaje mi się, że był trochę rewolucyjny jak na tamte czasy w Polsce. To była ciężka elektronika z polskimi rapowanymi wokalami. Czegoś takiego, na podobną skalę, wówczas nie było.
P.A.F.F.: Tamagotchi było punktem przełomowym dla rapu i elektroniki w Polsce
Dziś rap i elektronika mają się doskonale, czego przykładem jest to, jak wygląda dziś wiele koncertów hip-hopowych. To praktycznie regularna, klubowa impreza, z mocnym basem i zawrotnym tempem.
Zgadza się. Mam wrażenie, że w Polsce na dobre zaczęło się od Tamagotchi. Wtedy rap i elektronika wyszły ze swoich niszy i trafiły do mainstreamu. Ten kawałek leciał na zapętleniu w popularnych radiostacjach, to był punkt przełomowy. A może się mylę? Nie wiem, ale tak to odbieram. Wówczas nasi raperzy zaczęli zauważać to na taką skalę. Pojawiało się coraz więcej przykładów z USA. Dziś Beyonce zaprasza do nagrywania płyty Honey Dijon, a u Drake’a tracki produkuje Black Coffee. Raperzy nawijają na deep house’owych podkładach. Wcześniej robili to głównie artyści z Ukrainy czy Rosji, gdzie rap od dawna miał klubową otoczkę.
A czy Tobie zdarzyło się współpracować z kimś, kogo wcześniej nie posądzałbyś o to, że odnajdzie się w takiej stylistyce?
Wiesz, gdy robiłem pierwszy utwór z Dwoma Sławami, to nie spodziewałem się, że oni w ogóle siedzą w takich rzeczach. Pierwsze ich płyty były mocno oldschoolowe – klasyczne sample, ograne bity, itd. Dopiero potem się otworzyli na te “bardziej Asfaltowe” brzmienia. Nigdy nie podejrzewałbym ich o to, że chcieliby zrobić klubowy banger w stylu electro house w okolicach 128 BPM. A jednak zrobiliśmy taki numer pod tytułem Penga Boys, który – no, muszę nieskromnie przyznać – na ich koncertach robi niesamowitą robotę.
Gdzieś tam w kuluarach podsłuchałem kiedyś Wojtka Sokoła i ogromnie zaskoczyłem się jego wielką wiedzą na temat muzyki klubowej.
Tak, też kiedyś czytałem wywiad z nim, w którym opowiadał, że zdarza mu się grywać w klubach, nawet jakieś niszowe rzeczy typu ambient.
P.A.F.F. Polscy raperzy na elektronicznej fali
Przypominam sobie, że przy okazji powstania wytwórni MOST Records, którą założył z Rafałem Grobelem, Sokół pytany skąd ten pomysł wspomniał, że polski rap, ze względu na barierę językową, jest mniej lub bardziej hermetyczny. Z kolei elektronika mówi językiem uniwersalnym, rozumianym tak samo na całym świecie. Zgodzisz się z tym?
Nie do końca, bo spójrzmy na przykład na światowe playlisty Spotify – znajdziesz tam polskich raperów, którzy nawijają po polsku. Już wcześniej świat zachwycał się ukraińskimi raperami, którzy także lecieli na elektronicznych bitach, a przecież nikt nie rozumiał o czym jest ich muzyka. Z naszego podwórka dobrym przykładem jest Malik Montana, który doskonale radzi sobie zagranicą, zwłaszcza ze swoimi bardziej klubowymi kawałkami.
Skupmy się na moment wyłącznie na elektronice. Zaczynałeś od trance’u, który zdaje się przeżywać renesans.
Wszystko działa jak sinusoida. Trance wraca, techno zwalnia, zaraz znów będzie na odwrót. Chwilę temu ci, którzy jarali się hard techno, będą jarać się eurodancem. I tak w kółko.
P.A.F.F. DJ Bigos i czterdzieści aliasów
Nie kusi Cię by wrócić do tej stylistyki? Albo zacząć nowy projekt?
Kusi mnie cały czas. (śmiech) Chętnie miałbym ze czterdzieści aliasów jeśli tylko bym mógł, ale niestety nie jest to dobre posunięcie pod względem marketingowym. Konsultowałem to i z moim menedżerem, i różnymi ludźmi, i wszyscy przewracają oczami. “Broń Boże, kolejny alias już dobra, skończ.” (śmiech)
Przez lata ukrywałeś swoją tożsamość. Czy dziś zdradziłeś już wszystkie projekty, za którymi stoisz? Ile ich było?
Tak, myślę, że tak. Z piętnaście? Czasem różniły się tylko zapisem ksywki, bo np. wymagała tego umowa z jakąś zagraniczną wytwórnią, w której kraju tworzył już ktoś o podobnym pseudonimie. To zresztą rodziło przezabawne sytuacje, np. kiedyś podpisałem się jako DJ Bigos (śmiech).
Co takiego?
Zgłosiła się do mnie wytwórnia reprezentująca jakiegoś francuskiego lub belgijskiego rapera, już nie pamiętam. Zapytali czy chciałbym stworzyć remiks w stylu Melbourne bounce, który był wówczas bardzo modny. Zgodziłem się, ale przechodząc do formalności uznałem, że nie chcę tego podpisywać jako P.A.F.F. lub jakimkolwiek innym moim aliasem. Ludzie z wytwórni zaproponowali, by wymyślić coś na szybko. Powstała dość zabawna sytuacja, ktoś rzucił abym podał nazwę jakiegoś tradycyjnego polskiego dania. W ten sposób zrodził się DJ Bigos (śmiech).
To doskonały przykład podejścia, które jest rzadkością w świecie muzyki klubowej – podejścia bez spiny. Mam wrażenie, że wszyscy chcą być uważani za “poważnych producentów”. Twoje podejście i takie przykłady jak DJ Bigos czy DJ Mżawki Litry, to dowód na to, że masz z tym luz.
Przez lata miałem mega spinę, przyznaję. Dlatego potrzebowałem tworzyć mnóstwo aliasów, by zachować strefę komfortu. Przez lata tworzyłem anonimowo, dopiero po czasie przyznałem się, że np. Unitra Audio czy DJ Mżawki Litry to ja.
P.A.F.F. Anonimowość jako strefa komfortu
Tak, pamiętam, gdy o tym zakomunikowałeś.
Tak, przez lata mogłem bez trudu lawirować i np. pod aliasem DJ Mżawki Litry tworzyć sobie takie śmieszkowe rzeczy, a zaraz wracać do Unitry Audio i robić coś emocjonalnego. Długo było to bezpieczne rozwiązanie, ale wiadomo, z biegiem czasu, rosnącą gdzieś popularnością i coraz szerszym gronem współpracowników, trzeba było coś z tym zrobić.
W dzisiejszych czasach bycie anonimowym jest w pewien sposób i ekscytujące, i ekskluzywne.
Prawda. To trochę jak z byciem ghost producerem kogoś, że kogo utwór, który się wyprodukowało, odniósł sukces, a nikt z Twoich znajomych nie wie, że Ty jesteś jego autorem. Wówczas budzi się we mnie troszeczkę egoizmu, bo kurczę, chciałbym, żeby ludzie wiedzieli, że to moje. (śmiech) Może dlatego jestem kiepskim ghost producerem? Żartuję. A tak na serio, to przez lata miałem takie poczucie, że chciałbym by ludzie wiedzieli, że “to moje”, więc dziś już raczej wszystko robię bez przykrywki.
Jednak pewnie chciałbyś spróbować czegoś nowego pod kolejnym aliasem.
Tak, ogromnie fascynuje mnie ostatnio amapiano. Zastanawiałem się, w ramach którego z moich projektów mógłbym zająć się tworzeniem takiej muzyki, ale doszedłem do wniosku, że w ramach żadnego, więc będzie trzeba coś wymyślić. (śmiech)
P.A.F.F. (Techniczne) marzenie na jawie
Skupmy się na moment na technikaliach. Z czym masz największy problem w studiu?
Z cable managementem (śmiech). Widok pod moim biurkiem to jakiś koszmar. Dlatego ROG Flow Z13 to sprzęt-zbawienie: 1-2 kable, do tego możliwość pracy bezprzewodowej z każdego miejsca dzięki trybowi tabletu. Marzenie na jawie.
Wspomniałeś na początku o tym, że głównie pracujesz w studiu w mieszkaniu. Zdarza Ci się jednak zacząć tworzyć coś “tu i teraz”, w niestandardowych warunkach?
Tak, absolutnie. Nierzadko zdarza mi się zacząć jakiś szkic utworu podczas podróży, np. w samolocie, dlatego mobilne sprzęty są zawsze mile widziane. Nie muszę mieć na nich całej swojej bazy programów, jednak jeśli mogę pracować za pomocą FLa (Fruity Loops – przyp. red.), to tak naprawdę mam już wszystko, czego mi potrzeba.
ROG Flow Z13 włączyłem w trakcie dzisiejszej podróży do Warszawy i przygotowałem na nim wszystko, co chciałem. Fakt, że tak niewielki, mobilny sprzęt ma równe, a czasem nawet większe możliwości od tego stacjonarnego, którego nie sposób zabrać ze studia, to jedno z największych zaskoczeń. Dodatkowo wygoda użytkowania jest kosmiczna. Spędzając wieczór w hotelu sprawdziłem również możliwości sprzętu odpalając Photoshopa. Poza działalnością muzyczną projektuję również okładki swoich płyt i właśnie jedną z nich udało mi się dopracować na testowanym sprzęcie. Dzięki zewnętrznej karcie graficznej i 14-rdzeniowym procesorze Intel® Core™ hybrydowy sprzęt działał bardzo płynnie, a rysik dostępny w zestawie pozwolił na na doszlifowanie szczegółów. Po pracy miałem już czas na chwilę odpoczynku, więc postanowiłem odpalić GTA i urządzić sobie typowo gamingowy wieczór, bez konieczności odpalania klasycznego “PCeta”, ale z podłączeniem zewnętrznej karty graficznej GeForce RTX™.
Jest coś, czego szczególnie oczekujesz od sprzętu, na którym pracujesz?
Niezawodności, po prostu. Nie chodzi tu o sytuację, w której sprzęt się zatnie, bo tego w ogóle nie dopuszczam do myśli. Mowa o tym, że korzystając z mnóstwa programów i wtyczek jednocześnie, nie spowoduje to problemów na etapie pracy w trybie ciągłej edycji – żadnych spowolnień czy zniekształceń. Tutaj ROG Flow Z13 sprawdził się bez najmniejszego zarzutu. Powiem nawet, że próbowałem go trochę “zarżnąć” ilością wykonywanych jednocześnie procesów i nic z tego, wszystko działało z największą płynnością. Nawet się nie zagrzał, komputer pracuje niewiarygodnie cicho, nawet pod pełnym obciążeniem.
Artykuł powstał we współpracy z marką ASUS Republic of Gamers.