Wrocławskie kluby, które zostały zamknięte cz.2

via facebook.com/ccbookings.official
Artykuł
UP

Przeprowadzony research z zamkniętymi, wrocławskimi klubami był na tyle obfity, że nie mogło obyć się bez drugiej części zestawienia. Oto kolejne propozycje miejsc, które zapisały się na kartach lokalnego clubbingu.

Poszukiwanie kolejnych, zamkniętych klubów w stolicy Dolnego Śląska w których wybrzmiała muzyka elektroniczna okazało się kopalnią bez dna. Sami jesteśmy zaskoczeni jak wiele miejsc we Wrocławiu, na długo przed naszym istnieniem, aktywnie działało w sferze klubowej. Do niektórych z nich, pomimo wielu starań, nie byliśmy w stanie rzetelnie dotrzeć – właściciele zapadali się pod ziemią, o jakichkolwiek materiałach w Internecie można zapomnieć.

Nawet jeśli dziedzictwo wrocławskiego clubbingu nie jest wyjątkowo bogate czy legendarne w porównaniu do Warszawy, Łodzi czy Poznania, to warto się nad nim pochylić, nie tylko dla samego dziejopisarstwa, ale również zastanowienia co zyskaliśmy i czy czegoś nie straciliśmy.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Krakowska 180

Na takie miejsce jak Krakowska 180 czekał cały taneczny, ambitny, zajawiony różnymi aktywnościami Wrocław. Weekendowe imprezy rozkręcała rodzima śmietanka i przedstawiciele będącej wówczas na topie berlińskiej sceny house/minimal. W tym miejscu odbywały się eventy łączące ze sobą muzykę, modę, sztukę, film i teatr.

Czytaj także: Wrocławskie kluby, które zostały zamknięte – cz.1

Projekt Krakowska 180 był swego czasu najlepszą opcją dla osób szukających alternatywy na klubowej mapie Wrocławia. Postindustrialna przestrzeń zaaranżowana przez kreatywnych ludzi oraz cykliczne eventy o tematyce muzyczno – kulturalno – artystycznej były znakiem rozpoznawczym Krakowskiej 180.

fot. Łukasz Kopaczyński
fot. Paula Bartczak
fot. Seb Martinez

Mam wiele wspaniałych wspomnień z tym miejscem, nie sposób je wszystkie wymienić – to było prawdziwe szaleństwo. Robiliśmy tam wiele ciekawych projektów nie tylko muzycznych, ale też modowych, teatralnych, dyplomy ASP, market itp. Ostatnio wspominałam improwizację grania „na tym co było pod ręka” przez Eskmo podczas Before Tauron Festival gdy odcięło prąd, urodziny Muno z Luomo oraz moją 2-letnią córkę jeżdżąca rowerkiem podczas prób koncertu Noviki. Kilka razy nie było nam do śmiechu. Odmrażanie rur, gdy temperatura była mocno minusowa a przyjeżdżał grać Lopazz, odwoływanie imprezy przez zalany parkiet w momencie awari w starym budynku lub gdy wydarzyła się katastrofa smoleńska a Vincenzo był już w drodze do nas

– Anna Podrez

Lulu Belle

Lulu Belle był klubem muzycznym znajdującym się w poklasztornych piwnicach przy ul. Purkyniego 1. W ciągu tygodnia rozpiętość gatunkowa opiewała na brzmienia z gatunku pop, jazz, rock, dub czy środowe jam session. Podczas weekendu wrocławskie kolektywy (głównie Kickbeat) organizowały tutaj imprezy z muzyką elektroniczną.

W trakcie działalności technicznej piwniczki przewinęły się wielkie nazwiska jak Emerson, Ed Davenport, Adam Port, Koljah, Mori, Dj Flush, Javier Logares czy Mano Le Tough. Nie zapomnimy imprezy, kiedy jednego wieczora zaproszono Alexa.Do i Rødhåda – taki zestaw dla 50 osób na parkiecie jest dzisiaj czymś nie do pomyślenia. Za soundsystem odpowiedzialny był Janko, nagłaśniający wówczas wszystkie imprezy techno we Wrocławiu.

Lulu był mocno specyficznym miejscem. Wchodząc do niego zastaliśmy kompletną surowiznę a każda impreza wymagała konkretnego przygotowania. Wchodziliśmy całą ekipą na 6 godzin przed imprezą i wszystko ogarnialiśmy od podstaw. Poznało się tam wiele osób, które do dzisiaj pracują razem. Myśląc o tamtejszych imprezach pamiętam noce, gdzie sprawdzał się mój ukochany breakbeat.

– Matt Vein (1/2 Mindfuckers)

Ośrodek

Ośrodek był wyjątkowym miejscem na tle innych ze względu na swój specyficzny „blichtr”. W środku znajdowała się restauracja, która z racji swojej lokalizacji była pewnego rodzaju bohemą – dopiero ekipy Kickbeat, Beat that Night i Impulse of Tunes zamienili ją w regularny klub. W ten sposób elegancka knajpka będąca częścią Teatru Muzycznego Capitol przepoczwarzyła się w klubowy plac zabaw.

via facebook.com/media4city

Do współpracy przy tym projekcie zaprosili mnie dwaj serdeczni znajomi – Sobol (Sobolevsky) i Krzyś (Chris In). Z Sobolem, z racji jego mocnej zajawy w grafikę, miałem możliwość rozwijać część wizualną imprez, czego następstwem były przestrzenne video instalacje, z których korzystaliśmy podczas wydarzeń w Ośrodku. Z kolei Chris In, CEO jednego z pierwszych w Polsce record shopów (Reaktor), miał jak na tamte czasy spore możliwości bookingowe. Dzięki niemu sięgaliśmy po naprawdę ciekawe postacie. Mocnym punktem programu Ośrodka były słynne noce sylwetrowe przeniesione z klubu Intro. Otwarcie roku spod znaku Space Night’s gdzie od nocy do białego rana grała cała plejada lokalnych gwiazd – te czasy minęły bezpowrotnie i cieszę się, że mogłem być ich częścią.

– Rodrigezz

UP

Krótka historia najsłynniejszego dachu we Wrocławiu dostarczyła niezapomnianych, epickich imprez. Wrocławski UP uważany był za najlepszy letni spot w mieście. Do miejsca inspirowanego barcelońskim Diagonalem i imprezach na wysokości w trakcie OFF Sonar schodził cały Wrocław. Poranki skąpane słońcem, afterowy vibe i najlepszy house od miejscowych DJ-ów – UP do dzisiaj wspominany jest z zawadiackim uśmieszkiem.

fot. Daniel Goraj
kluby
via facebook.com/ccbookings.official

Myślę, że każdy kto przychodził regularnie na dach wspomina to z pewnym sentymentem. Nie przypisywałbym jednak temu miejscu szczególnego znaczenia. Działaliśmy zaledwie dwa letnie sezony. W tamtym czasie na pewno wyróżniał nas program, który wypełniał cały tydzień. Przychodziło do nas na nieformalny after praktycznie całe wrocławskie gastro. Prawdziwą siłą tego miejsca była świetna ekipa, która tworzyła na dachu niepowtarzalny klimat. Większość składu do dzisiaj utrzymuje kontakt i dobre relacje. Reszta to już historia.

– Darek Saltea

WZ

Nie ma wrocławianina, który w czasach świetności WZ nie odwiedził choćby raz tego miejsca. Jego początki przypadają na 2001 rok, stając się we Wrocławiu największą imprezowo-koncertową przestrzenią w mieście. W „Wuzecie’ regularnie odbywały się koncerty gwiazd rodzimej estrady, zagranicznych wykonawców światowego formatu oraz liczne imprezy o charakterze klubowym. W tamtych czasach mało kto myślał o profilowanych miejscach, dlatego WZ odwiedzał dosłownie każdy. Imprezy dla licealistów, koncerty Behemotha, oficjalne before party przed Sunrise Festival czy występy TEDE i O.S.T.R – w tym miejscu grane było dosłownie wszystko. Wpadł Benny Benassi, Paul Oakenfold a nawet Danzel (ten od Pump It Up). W ostatnich latach WZ reaktywowała się na dwie bardzo ważne imprezy klubowe z udziałem Dixona (będącego wówczas no.1 według DJ Maga) oraz Magdy.

Burn Studios pres. Pets Recordings night with DIXON & CATZ 'N DOGZ

Przygoda z WZ (nazwa dyskoteki, która wcześniej funkcjonowała w tym miejscu) zaczęła się dość przypadkowo. W 2013 szukaliśmy miejscówki (off location, a nie regularnie działającego klubu), aby zrobić imprezę z okazji 10-lecia wytwórni Pets Recordings, należącej do Catz ‘n Dogz. Głowiliśmy się, szukaliśmy wszędzie i jak zawsze okazało się, że „najciemniej pod latarnią”. Jeśli mnie pamięć nie myli, to mój ówczesny wspólnik – Piotr Cynar – zapytał na głos „co się dzieje z miejscem, w którym funkcjonowała popularna WZ-ka?”. To było jak olśnienie. Potężna, opuszczona, industrialna przestrzeń, w samym centrum miasta. To było to. Kilka dni później już rozmawialiśmy z właścicielem o możliwości zorganizowania w tym miejscu wydarzenia muzycznego.

kluby
kluby

10 listopada w tej właśnie przestrzeni zrobiliśmy imprezę „10y of Pets Recordings”, na której obok Catz ‘n Dogz wystąpił sam Dixon. Niewiele brakowało, a nie doleciałby na tę imprezę, ale to historia na osobny artykuł. Finalnie wszystko się udało, to był fantastyczny gig, który zresztą został doceniony przez publiczność, gdyż za tę imprezę otrzymaliśmy Munoluda, w kategorii Impreza Roku (imprezę zorganizowaliśmy z pomocą ekipy Suck my Bass). Samo miejsce okazało się strzałem w dziesiątkę!. Rok później w tym samym miejscu ponownie gościliśmy duet Catz ‘n Dogz oraz Magdę – to już była impreza spod szyldu Wooded. Ten event także pozwolił nam wypełnić klub po brzegi. Niestety, to tyle jeśli chodzi o sensowną reaktywację tej przestrzeni. Były plany na kolejne eventy pod tym adresem, ale miejsce zostało oddane w ręce stałego najemcy, który otworzył tam (funkcjonującą do dzisiaj) dyskotekę X-Demon.

– Rafał Cały

Radiobar

Zlokalizowany na wrocławskim Rynku, tuż pod Empikiem, RadioBar należy uznać za pierwszy, pełnoprawny klub w historii miasta. RadioBar na początku swojej działalności miał być wyłącznie barem serwującym wykwintne, wyszukane trunki. Niewielka, podłużna sala z dominującym długim barem w stylu przydrożnych lunch barów Ameryki lat 50., przyciągała wzrok mnóstwem kolorowych neonów. Grand opening odbył się w noc sylwestrową w 1995 roku. W 1999 roku miejsce powiększyło przestrzeń o salę stricte taneczną, gdzie przez lata odbywały się legendarne imprezy. Rafał Wilczyński, właściciel knajpy okazał się wizjonerem, który dał pomysł, idee, skrajny perfekcjonizm i dbałość o detal. Znany z audiofilskich zapędów zmuszony był do małej rewolucji, gdy przyszło do odpowiedniego przygotowania klubu pod względem technicznym. W tamtych czasach żaden dostępny soundsystem nie spełniał jego oczekiwań.

Zamówił głośniki, które zostały wykonane jako indywidualny projekt wykonany przez niemieckiego dźwiękowca. Końcówki z najwyższej pułki, okablowanie najgrubsze jakie kiedykolwiek widziałem, mikser STANTON lampowy, top level. CD playery zawsze najwyższy model Pioneera. Rafał stworzył audiofilską rodziną, samemu posiadając wybitny słuch i smak muzyczny na światowym poziomie

– Marcin Kamola
kluby
fot. Daniel Czaja
kluby
fot. Daniel Czaja
kluby

Olivier Janiak tańczący na barze

W 2001 roku RadioBar jako pierwszy w Polsce wystawił własną platformę na Love Parade. Rok później Newsweek umieścił wrocławską miejscówkę w pierwszej trójce najlepszych klubów w Polsce, tuż obok warszawskiej Piekarni i sopockiego Sfinska. Klub mieścił 800 osób, posiadał trzy bary z wielkim, obniżonym parkietem i centralnym ołtarzem – DJ-ką (stali bywalcy nazywali RadioBar swoim kościołem). Rezydentami tego miejsca byli przede wszystkim DJ Qube, Ld Bogee, DJ Incognito (Daniel Czaja – Czajnik) oraz Dj Natan. W RadioBarze zagrali również Dj Matush, Glasse, Tenesie, DJ T, Paul Jackson, Funkerman (Fedde le Grand), Miqro, Novika ,Reni Jusis czy Stephan Mandrax (Shakedown).

Kto raz wszedł raz do RadioBaru już w nim pozostał – wspomnieniami i myślami po dzień dzisiejszy. W tym miejscu muzyka miała być początkowo tylko dodatkiem, który ostatecznie przemieniał Radio Bar w jeden wielki parkiet taneczny. Przybywało coraz więcej klienteli, bywały noce, że zmuszeni byliśmy odmawiać wstępu z przepełnienia. Miejsce okazało się zjawiskowe do tego stopnia, że w ciągu czterech miesięcy klub stał się weekendową, obowiązkową pozycją dla artystów, aktorów, sportowców oraz tak zwanej klienteli wyższej sfery nowobogackiej.

DJ Cube – Radio Bar mixtape

Grałem w tym miejscu przez trzy dni w tygodniu, nie opuszczając żadnej imprezy przez osiem lat. Dzięki zaufaniu ze strony właściciela miałem absolutnie wolną rękę w kwestii muzycznej. Sukcesywnie tworzyłem klimat tego miejsca poprzez takie gatunki jak house, minimal, tribal, 2step, garage czy bassline. Nie naśladowałem bardziej znanych DJ-ów, nie inspirowałem się klubami Ibizy czy Londynu. Po muzyke bardzo często jeździłem do Berlina, tylko po to, żeby wrócić z jednym winylem, którego nie mogłem doczekać się puścić na następnej imprezie. Klub zamknięto na początku 2007 roku z powodu braku możliwości przedłużenia dzierżawy najmu. Obcy kapitał i sprzedana kamienica zmusiły nas do opuszczenia lokalu. Żegnaliśmy się przez trzy dni… ale to już osobna historia.

– Dj Cube

Dziwne dni

Niewielki squotcik przy Kazimierza Wielkiego 35 na początku swojego istnienia spełniał rolę kafejki internetowej i baru ze stołem bilardowym. Nikt wtedy nie przypuszczał, że „weekendowe szaleństwa” odbywające się przy komputerach w świecie gier strategii zamienią się w regularne imprezy z muzyką elektroniczną. Na przestrzeni lat zagrali tutaj wszyscy liczący się, lokalni DJ-e. Mogliśmy usłyszeć m.in. Rodrigezza, Vestera, Danny’ego, Jumpera, Mr. Wakko, Seba, Plana ale i Marike czy Angelo Mike’a.

Pamiętam jak kilku osiłków wyniosło stamtąd stół bilardowy. Sytuację tą uznaje za początek klubowej wersji Dziwnych Dni. To był symboliczny, skromny opening naszej cyklicznej, tanecznej imprezy Bomber Clock. Wiele późniejszych wydarzeń powstało na bazie naszej formuły. W 2002 roku przymusowo wróciłem do kraju. Nie było wtedy zbyt wiele opcji dla tworzenia własnej, kreatywnej rzeczywistości nawet w takim miejscu jak Wrocław. Po kilku próbach szukania pracy zajałem się promowaniem imprez na pełen etat. Gdyby nie Dziwne dni i nasze imprezy z pewnością nie byłbym dzisiaj tą samą osobą. Powstało wtedy wiele, bardzo istotnych więzi, za które jestem niesamowicie wdzięczny

– Trusty aka Polanski
kluby
via facebook.com/dziwnedni
kluby
via facebook.com/dziwnedni

Intro

INTRO był kolejną miejscówką we Wrocławiu, gdzie w latach 2004-2006 acid i hard techno szukało swojego miejsca. Takiego, by pod osłoną nocy, w świetle stroboskopów i zasłony dymnej przemielić to, z czym przychodzili zajawkowicze tych gatunków. W ramach cyklu This is UK style zagrali tam m.in. ANT, Clodagh, D.A.V.E. The Drummer, Thermobee i wielu przedstawicieli lokalnej sceny, nadmieniając naszą polską legendę, DJ Wojtiego. Piwnica przy Placu Solnym 15, gdzie mieszała się atmosfera cegły, dartów i przypadkowych rockowych klimaciarzy, była ciekawym tyglem. To miejsce gdzie nie obowiązywały konkretne zasady, co sprawiało, że ekspresja muzyczna stała się tu niepohamowana.

Pamiętam, że wiele razy po udanej imprezie, gdy cichła muzyka i zapalano światło, a ostatnie ekipy szybko zmykały na after party, zostawałem sam z Mainlinerem, wynosząc we dwójkę całe nagłośnienie, które za każdym razem trzeba było przywozić do klubu. Można sobie wyobrazić dwóch ziomków, na maksa zmęczonych po przygotowaniach i imprezie, pchających się w kondygnacje po krętych schodach do góry, z głośnikami wielkości lodówki, niczym żuki gnojowe pchające swoje syzyfowe kamienie. Mimo, że leciały faki i teksty „nigdy więcej”, robiliśmy to dalej przez kilka kolejnych lat.

– NorF
kluby
fot. Darry Dooman
kluby
fot. Darry Dooman

Acid Valentines | Klub Intro (2007)



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →