Na skróty do oświecenia – fragment książki Macieja Lorenca „Czy psychodeliki uratują świat?”
Od toksycznej substancji do oświecenia instant. Maciej Lorenc w swojej najnowszej książce rozmawia z naukowcami odpowiedzialnymi za renesans psychodelików.
Mity napędzane przez wojnę z narkotykami zaczynają ustępować miejsca dowodom naukowym. Psychodeliki, niesprawiedliwie wrzucane do jednego worka z najbardziej toksycznymi i uzależniającymi środkami, przeżywają obecnie swój renesans. Substancje pokroju psylocybiny czy LSD powoli przestają odgrywać rolę wroga publicznego. Jednak czy możemy widzieć w nich remedium na wszelkie zło współczesnego świata?
Renesans psychodeliczny widzimy nie tylko wśród informatyków i informatyczek z Doliny Krzemowej. Środkami wpływającymi na naszą świadomość równie intensywnie zainteresował się w ostatnim czasie świat akademicki. Wstrzymane przed kilkoma dekadami badania są dzisiaj wznawiane. To dzięki nim poznajemy tak wiele wartościowych zastosowań psychodelików, które zaczynamy wykorzystywać w terapii uzależnień, leczeniu depresji lekoopornej czy stresu pourazowego.
W swojej książce Czy psychodeliki uratują świat? Maciej Lorenc rozmawia z naukowcami odpowiedzialnymi za renesans psychodeliczny. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Krytyka Polityczna publikujemy fragment jego rozmowy z dr. Rolandem Griffithsem – psychofarmakologiem zajmującym się m.in. wpływem psychodelików na nasze życie duchowe.
Już niedługo będziecie mieli okazję zdobyć swój własny egzemplarz książki! Dalszych informacji wypatrujcie w nadchodzących publikacjach na naszym portalu.
Maciej Lorenc: Od ponad czterdziestu lat prowadzi pan badania dotyczące różnych substancji psychoaktywnych. W jaki sposób zainteresował się pan tą dziedziną?
Roland Griffiths: Z wykształcenia jestem psychofarmakologiem, więc dysponuję wiedzą z zakresu zarówno psychologii, jak i farmakologii. Od ponad czterdziestu lat pracuję na wydziale psychiatrii i neuronauki w Johns Hopkins University. Początkowo specjalizowałem się w substancjach zmieniających nastrój, zwłaszcza w substancjach, które często są nadużywane.
Mniej więcej dwadzieścia lat temu rozpocząłem praktykę medytacyjną, przez co zainteresowałem się naturą świadomości i naturą głębokich doświadczeń duchowych, a także niektórymi skłonnościami i dylematami pojawiającymi się u osób, które postanowiły badać własny umysł. Proces medytowania głęboko mnie zaciekawił i początkowo rozbudził we mnie wątpliwości, czy powinienem dalej zajmować się farmakologią i mechanizmami związanymi z nadużywaniem substancji. Te zagadnienia nagle stały się dla mnie znacznie mniej interesujące niż fundamentalne pytania zadawane przez ludzi, którzy naprawdę ośmielają się zgłębiać własną świadomość. Mam tu na myśli podstawowe pytania egzystencjalne dotyczące kondycji ludzkiej: „O co w tym wszystkim chodzi? Co to znaczy być świadomym tego, że jest się świadomym? Jakie jest znaczenie tego wszystkiego? Co dzieje się z nami w chwili śmierci?”.
Tak się szczęśliwie złożyło, że Bob Jessie, założyciel Council on Spiritual Practices, zapoznał mnie z Billem Richardsem, który w przeszłości prowadził legalne badania dotyczące psychodelików. Bill miał do zaoferowania perspektywę kliniczną, ale jednocześnie wyrażał bardzo zdecydowane opinie na temat tego, jaka jest natura doświadczeń wywoływanych przez substancje psychodeliczne i do czego mogą być przydatne.
Początkowo byłem sceptycznie nastawiony i nie miałem pewności, że badanie klasycznych halucynogenów przyniesie interesujące rezultaty
Uważałem, że moja praktyka medytacyjna jest zadowalającym i bardziej autentycznym narzędziem do zgłębiania świadomości. Poczułem jednak ciekawość, a na dodatek dysponowałem wiedzą na temat psychofarmakologii i substancji zmieniających nastrój. Miałem więc poczucie, że jestem odpowiednio przygotowany do tego, aby przyjrzeć się naturze doświadczeń psychodelicznych.
W 1999 roku przygotowaliśmy projekt badawczy dotyczący efektów wywoływanych przez psylocybinę u zdrowych ochotników. Kilka dekad wcześniej tego rodzaju eksperymenty zostały przerwane z powodów, które ostatecznie okazały się nieuzasadnione. Osoby decyzyjne błędnie uznały, że zagrożenia związane z podawaniem klasycznych psychodelików zdrowym ochotnikom są znacznie większe niż potencjalne korzyści. Kiedy jednak składaliśmy nasz wniosek o badania, naprawdę czułem, że mamy co najmniej pięćdziesiąt procent szans na uzyskanie pozwoleń. Nasza propozycja musiała zostać rozpatrzona przez wiele instytucji takich jak Institutional Review Board, FDA oraz DEA. Dostaliśmy zgodę i rozpoczęliśmy badania. W 2006 roku opublikowaliśmy artykuł na temat naszych rezultatów, które według nas okazały się fascynujące. W trakcie badań podawaliśmy psylocybinę ludziom, którzy zostali wcześniej starannie przygotowani i przebadani.
Zadbaliśmy również o to, aby mogli zbudować bezpieczną i wspierającą relację z osobami nadzorującymi sesje. Większości z nich przytrafiły się doświadczenia zdumiewająco podobne do naturalnie występujących stanów mistycznych, które zostały dobrze opisane w ciągu wieków. Naukowcy zajmujący się psychologią i religioznawstwem określili bardzo precyzyjne kryteria dla tego rodzaju przeżyć.
Ich cechą charakterystyczną jest poczucie, że wszystko jest jednością oraz że wszystkie rzeczy i wszystkie osoby są ze sobą połączone. Wzbudzają głęboki szacunek, a na dodatek są postrzegane jako święte i bardziej prawdziwe od codziennego stanu świadomości. Cechuje je również pozytywny nastrój, niewyrażalność oraz wrażenie wykroczenia poza czas i przestrzeń. Te przeżycia same w sobie były niezwykle interesujące, ale najbardziej niezwykłe było dla mnie to, że przypisywane im myśli, wspomnienia i pozytywne właściwości utrzymywały się przez długi czas po zakończeniu sesji.Wpływ substancji znikał oczywiście po kilku godzinach.
Kiedy jednak spotkaliśmy się z badanymi dwa miesiące później, nadal mówili o tym, że sesja z psylocybiną miała dla nich ogromne znaczenie i była jednym z najważniejszych doświadczeń duchowych w ich życiu
Postrzegali ją jako źródło trwałych i pozytywnych zmian w nastroju, nastawieniu i zachowaniu. Twierdzili, że rzadziej ulegają depresji i że stali się bardziej pogodni, bardziej altruistyczni, bardziej wrażliwi na relacje międzyludzkie i bardziej skupieni na wzajemnej pomocy. Ich opowieści były naprawdę niezwykłe. Przeprowadziliśmy również wywiady z ich najbliższym otoczeniem społecznym, czyli z osobami, które dobrze ich znały i obcowały z nimi w codziennym życiu – z ich przyjaciółmi, krewnymi i współpracownikami.
Pytaliśmy o to, czy w uczestnikach naszych badań rzeczywiście zaszły jakiekolwiek widoczne zmiany. W ogromnym skrócie tak właśnie wyglądało nasze pierwsze badanie. Jego wyniki były dla mnie niezwykłe, wręcz nieprawdopodobne. Miałem wieloletnie doświadczenie w badaniu przeróżnych substancji psychoaktywnych i nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego. W następnych latach przeprowadziliśmy wiele innych eksperymentów z udziałem zdrowych ochotników, a także osób praktykujących medytację, osób duchownych oraz pacjentów, którzy doświadczają przygnębienia, rozpaczy i niepokoju z powodu chorób zagrażających życiu takich jak nowotwory. Pracujemy również z osobami cierpiącymi na depresję i osobami borykającymi się z uzależnieniem od nikotyny. Zajmujemy się więc bardzo szerokim spektrum zagadnień.
Maciej Lorenc: Gromadzicie również informacje za pomocą sondaży internetowych. Wyniki jednego z nich pokazały, że po doświadczeniu psychodelicznym wielu ateistów przestaje nazywać się ateistami. Czy mógłby pan opowiedzieć o wpływie psylocybiny na poglądy dotyczące religii?
Roland Griffiths: Dysponujemy bardzo niewielką ilością danych na ten temat, ale rzeczywiście zauważyliśmy, że po mistycznych doświadczeniach psychodelicznych ludzie czują się bardziej uduchowieni – w szerokim rozumieniu tego słowa. Trzeba jednak pamiętać, że takie terminy jak „ateista” są bardzo nieprecyzyjne. W jednym z naszych sondaży zapytaliśmy ludzi, czy kiedykolwiek zetknęli się z czymś, co mogliby nazwać „Bogiem”. Przeprowadziliśmy to badanie na użytkownikach psychodelików i na osobach, które nigdy nie przyjmowały tych substancji.
Zauważyliśmy, że pierwsza grupa częściej opisywała siłę wyższą za pomocą sformułowań w rodzaju „najwyższa rzeczywistość”, a druga grupa była bardziej skłonna nazywać ją „Bogiem”. Są to jednak tylko słowa. Znacznie ważniejsze jest według mnie to, że w przypadku obu grup cechy przypisywane napotkanej sile wyższej były bardzo podobne. Wszyscy ci ludzie opowiadali bowiem o spotkaniach z czymś świadomym, odwiecznym, życzliwym, wszechwiedzącym, świętym i inteligentnym. Te dane mają wstępny charakter i warto byłoby przeprowadzić więcej badań na ten temat, ale nie ulega wątpliwości, że po doświadczeniach mistycznych ludzie czują silniejszy związek z szeroko definiowaną sferą duchową.
Maciej Lorenc: Wasze badania pokazują, że po doświadczeniach psychodelicznych ludzie stają się bardziej otwarci. Czy w związku z tym doświadczenia psychodeliczne mogą wpłynąć korzystnie na jakość naszych interakcji z innymi ludźmi i zewnętrznym światem?
Roland Griffiths: Rzeczywiście wiele wskazuje na to, że psychodeliki mają korzystny wpływ na zachowania prospołeczne, że zwiększają altruizm, współczucie i wrażliwość na innych. Według mnie nie jest to zbyt zaskakujące, ponieważ jedną z podstawowych cech głębokiego doświadczenia mistycznego jest poczucie, że wszystkie osoby i zjawiska stanowią jedność. Za sprawą tak głębokich przeżyć pozorne granice i różnice pomiędzy ludźmi zaczynają się rozpuszczać, a to prowadzi do większej empatii, większego uwrażliwienia na innych i większego zainteresowania wzajemną pomocą.
Maciej Lorenc: Wspomniał pan o swoich badaniach z udziałem osób praktykujących medytację. Wyniki niektórych eksperymentów sugerują, że techniki medytacyjne i psylocybina mają podobny wpływ na mózg, zwłaszcza na obszary odpowiedzialne za poczucie własnego „ja”. Czy to oznacza, że psychodeliki mogą w jakiś sposób pomóc osobom praktykującym medytację?
Roland Griffiths: W dalszym ciągu dysponujemy bardzo wstępnymi obserwacjami na ten temat. Mogę jednak potwierdzić, że pacjenci i zdrowi ochotnicy uczestniczący w naszych badaniach regularnie opisywali podobne i równie głębokie doświadczenia duchowe jak osoby medytujące. Początkowo nie było to dla nas oczywiste. Braliśmy bowiem pod uwagę możliwość tego, że psychodeliki nie będą zbyt pomocne ani skuteczne w przypadku ludzi, którzy sumiennie zgłębiają naturę umysłu za pomocą medytacji. Było jednak inaczej. Osoby medytujące również uważały, że przeżycia psychodeliczne należały do najważniejszych doświadczeń w ich życiu. Wiele z nich twierdziło, że sesje z psylocybiną miały korzystny wpływ nie tylko na ich samopoczucie i ich relacje z otaczającym światem, ale również na ich praktykę medytacyjną i poziom samoświadomości.
Psychodeliki mogą więc zaoferować pewnego rodzaju wgląd, który przenika i wzbogaca regularną medytację. Są to wstępne spostrzeżenia, ale według mnie podczas dalszych badań będziemy w stanie je potwierdzić. Warto jednak pamiętać o czymś bardzo ważnym. Żadna z osób medytujących nie twierdziła, że doświadczenie psychodeliczne mogłoby w jakikolwiek sposób zastąpić praktykę medytacyjną. Medytacja jest bowiem bardziej sprawdzonym sposobem na zgłębianie natury umysłu i prowadzi do znacznie stabilniejszych stanów świadomości.
Przypuszczam, że osoby medytujące reagowały na doświadczenie psychodeliczne nieco mniej gwałtownie i wynosiły z niego coś innego niż ludzie, którzy nigdy wcześniej nie zgłębiali mechanizmów rządzących umysłem i nie próbowali poznać jego rdzenia. Gdy człowiek regularnie siada w bezruchu i próbuje medytować, zaczyna być bardziej świadomy zmienności i nieprzewidywalności własnego wnętrza. Szybko zdaje sobie sprawę, że nie ma kontroli nad własną świadomością. Dopiero po długotrwałej praktyce jest w stanie zaprzyjaźnić się z nią i zbudować z nią bliską relację, a następnie uspokoić własne myśli i odkryć w sobie rozległą przestrzeń, która leży u podstaw wszystkich rzeczy.
Maciej Lorenc: Czy mógłby pan opowiedzieć o swoich osobistych poszukiwaniach duchowych? Jakie metody były dla pana najbardziej inspirujące?
Roland Griffiths: Zainteresowałem się medytacją za sprawą praktyk hinduistycznych, ale obecnie jest mi bliżej do metod buddyjskich. Nie jestem jednak przywiązany do żadnej konkretnej ścieżki duchowej. Bardzo interesują mnie podobieństwa pomiędzy głębokimi praktykami medytacyjnymi i modlitewnymi pochodzącymi z różnych tradycji. Staram się codziennie medytować i regularnie uczestniczę w odosobnieniach medytacyjnych. Mam zamiar dalej to robić, ponieważ dostrzegam w tym ogromną wartość.
Maciej Lorenc: Czy podczas badań nad psychodelikami dowiedział się pan czegoś szczególnie ważnego na temat ludzkiej duchowości?
Roland Griffiths: Dowiedziałem się przede wszystkim tego, że kiedy psychodeliki są przyjmowane w odpowiednich okolicznościach przez dobrze przygotowane i starannie wyselekcjonowane osoby, w ogromnej większości przypadków wywołują doświadczenia szczytowe. Za ich sprawą ludzie się otwierają i przeżywają transcendencję. W ciągu dziejów tego rodzaju doświadczenia zdarzały się naturalnie, ale nigdy nie mogliśmy badać ich w usystematyzowany sposób, ponieważ były zbyt nieprzewidywalne i często postrzegano je jako dar od boskości. Podczas naszych badań wykazaliśmy, że stany mistyczne przytrafiają się większości ludzi, którzy przyjmują psychodeliki w zoptymalizowanych warunkach. Według mnie świadczy to o tym, że te przeżycia są dla nas czymś zupełnie normalnym z biologicznego punktu widzenia. Jesteśmy zbudowani w taki sposób, aby móc ich doświadczać.
Ta perspektywa wydaje mi się niezwykle interesująca i pociąga za sobą ważne konsekwencje na wielu poziomach. Weźmy na przykład poszukiwania naukowe. Możemy zadać sobie pytanie, jakie są neuronaukowe podstawy doświadczeń mistycznych? Wiemy, że w naszym mózgu istnieją sieci, które przynajmniej w pewnej mierze pośredniczą w przeżywaniu tego rodzaju stanów. Z tego względu potrzebujemy rzetelnych badań naukowych, aby móc lepiej zrozumieć naturę tych mechanizmów. Być może uda nam się nawet odkryć, w jaki sposób osobiste cechy, oczekiwania i czynniki genetyczne zmieniają prawdopodobieństwo wystąpienia doświadczeń mistycznych. Są również pytania dotyczące trwałości wpływu doświadczeń mistycznych na zachowanie i osobowość. Wiążą się z nimi kolejne pytania dotyczące potencjalnych zastosowań terapeutycznych. Według mnie dopiero zaczynamy odkrywać, w jaki sposób możemy zoptymalizować doświadczenia psychodeliczne i jakie dolegliwości możemy leczyć za ich pomocą. Wszystkie te kwestie wydają mi się jednak mniej ważne od znacznie głębszych pytań o charakterze egzystencjalnym:
„Dlaczego nasza budowa biologiczna sprzyja przeżywaniu tego rodzaju stanów? Czy pełnią one jakąś funkcję w naszej ewolucji? Czy mogą nam pomóc w zrozumieniu natury naszego umysłu?”
Nasza świadomość w dalszym ciągu jest dla nas tajemnicą, a jej zgłębianie jest dla mnie niezwykle poruszające. Dzięki doświadczeniom mistycznym wywołanym przez psychodeliki możemy przyjrzeć się jej w bezpośredni sposób. Odsłaniają one bowiem rdzeń ludzkiej kondycji i pomagają zobaczyć naszą unikatową zdolność do zastanawiania się nad tym, co to znaczy być świadomym tego, że jest się świadomym. Pomagają nam szukać naukowej odpowiedzi na pytanie: „W jaki sposób powstaje świadomość?”. Nie jest to do końca jasne. Filozofowie i neuronaukowcy spierają się na temat natury świadomości i tego, czy w ostatecznym rozrachunku można ją zredukować do aktywności naszego układu nerwowego. W dalszym ciągu nie wiemy, dlaczego jesteśmy samoświadomi i jaki wpływ mają na to mechanizmy molekularne.
Według mnie próby zrozumienia natury naszej świadomości są niezwykle frapujące i mają ogromne znaczenie dla wszystkich ludzi. W naturalny sposób jest z nimi związane pytanie o bezinteresowność, wzajemny szacunek i gotowość do pomagania innym. Na najgłębszym poziomie wszyscy borykamy się z tymi samymi problemami. Musimy zdać sobie z tego sprawę, aby móc przetrwać jako gatunek. Powinniśmy zastanawiać się nad tym, skąd bierze się altruizm, dlaczego się pojawia i w jaki sposób możemy go wspierać. Jeśli bowiem nie będziemy pogłębiać naszej wiedzy na ten temat, w bardzo dosłowny sposób zniszczymy nasz gatunek i prawdopodobnie całą naszą planetę. Badanie wszystkich tych zagadnień nie wymaga oczywiście korzystania z psychodelików. Używanie tych substancji jest po prostu obecnie bardzo użytecznym i skutecznym sposobem na eksplorację umysłu. Nie jest jednak wykluczone, że w przyszłości będziemy modyfikować i zgłębiać świadomość za pomocą innych metod, w porównaniu z którymi psychodeliki będą wydawać się mało wyrafinowanymi narzędziami badawczymi.
Maciej Lorenc: Wspomniał pan o tym, że doświadczenia mistyczne najprawdopodobniej są czymś normalnym z biologicznego punktu widzenia i że dzięki psychodelikom można je badać w warunkach laboratoryjnych. Jednak wielu ludzi wciąż podchodzi bardzo nieufnie do tych substancji. W jaki sposób psychodeliczne stany mistyczne mogą zostać włączone do kultury świata zachodniego?
Roland Griffiths: Ten proces na pewno będzie powolny. Psychodeliki to potężne narzędzia o właściwościach reorganizacyjnych, przez co mogą być postrzegane jako zagrożenie dla jakichkolwiek istniejących struktur. Nie dziwi mnie więc to, że w ciągu dziejów ich stosowanie było wypierane przez różne społeczeństwa. Substancje te mogą wywoływać pewien rodzaj dezorganizacji, ale według mnie ta właściwość może być niezwykle korzystna. W moim odczuciu najrozsądniejszym sposobem na włączenie psychodelików do naszej kultury jest badanie ich potencjału terapeutycznego. Najpierw jednak musimy jednoznacznie pokazać, że w określonych warunkach ich podawanie jest w pełni bezpieczne. Dotychczasowe wyniki wydają się to potwierdzać. Oczywiście psychodeliki nie powinny być postrzegane jako panaceum, ponieważ niektórzy mogą doznać uszczerbku w wyniku ich przyjmowania. Prawdopodobnie nie będą one w stanie pomóc osobom o określonych cechach biologicznych lub osobowościowych, a wręcz mogą wyrządzić im poważną krzywdę.
Z tego względu w pierwszej kolejności powinniśmy określić czynniki wpływające na bezpieczeństwo ich używania. Myślę, że proces otwierania naszej kultury na psychodeliki najlepiej rozpocząć od prowadzenia badań dotyczących ich terapeutycznego wpływu na ludzi, którzy niewątpliwie cierpią – zwłaszcza z powodu depresji albo z powodu niepokoju związanego z nadchodzącą śmiercią. Podczas pracy z tego rodzaju osobami trzeba bowiem szybko dotrzeć do sedna niezwykle trudnych dylematów egzystencjalnych.
Świat zachodni w niewielkim stopniu jest oswojony z procesem umierania, ale problem ten dotyczy również wielu innych kultur. Doświadczenia wywołane za pomocą psychodelików mogą rozbudzić w ludziach ciekawość i zachęcić ich do tego, aby zaczęli rozmyślać o życiu i śmierci w sposób wolny od strachu. Niektóre osoby z ogromnym entuzjazmem odnoszą się do tych substancji i chcą jak najszybciej doprowadzić do ich legalizacji lub dekryminalizacji. Pod pewnymi względami rozumiem tego rodzaju zapał, ale według mnie może on prowadzić do pochopnych i ryzykownych działań. Osobiście wolę pracować w ramach określonych przez istniejące mechanizmy kulturowe i wprowadzać zmiany w sposób stopniowy.
Maciej Lorenc: Wasze badania dotyczące terapeutycznego potencjału substancji psychodelicznych koncentrują się przede wszystkim na trzech obszarach: na niepokoju związanym z nadchodzącą śmiercią, na depresji i na uzależnieniu od nikotyny. Czy mógłby pan powiedzieć coś więcej o leczniczym wpływie transcendentalnych stanów wywołanych przez psychodeliki?
Roland Griffiths: Zdążyłem już wspomnieć o wpływie psychodelików na niepokój związany ze śmiercią, więc pozwolę sobie zacząć od tego zagadnienia. W latach 50. i 60. przeprowadzono wiele badań, podczas których substancje psychodeliczne – zwłaszcza LSD – były podawane ludziom cierpiącym na choroby zagrażające życiu. Tego rodzaju zastosowanie wydaje się być zupełnie naturalne. Doświadczenia wywoływane za pomocą psychodelików otwierają bowiem ludzi na rozmyślania dotyczące tego, co to znaczy istnieć i być świadomym. Skłaniają do poszukiwania odpowiedzi na głębokie pytania egzystencjalne. Warto pamiętać, że prędzej czy później wszyscy będziemy musieli stawić czoło śmierci i odejść z tego świata. Nasze badania dotyczące depresji częściowo wywodzą się z pracy z osobami umierającymi, ponieważ śmiertelnie chorzy ludzie – na przykład pacjenci z nowotworami – często zmagają się z niezwykle silnym przygnębieniem.
Robin Carhart-Harris i David Nutt z Imperial College przeprowadzili niedawno pilotażowe badanie dotyczące tego zagadnienia. Przedstawione przez nich wyniki sugerują, że psylocybina skutecznie przeciwdziała depresji. Wydaje się to logiczne, ponieważ jednym z efektów wywoływanych przez tę substancję jest spadek aktywności w tak zwanej sieci standardowej aktywności, która odpowiada za poczucie własnego „ja”. Ta sieć jest ponadprzeciętnie pobudzona u ludzi cierpiących na depresję i zbyt dużo rozmyślających o własnej osobie. W dalszym ciągu nie wiemy, w jakim stopniu antydepresyjny wpływ psylocybiny wynika z czynników psychologicznych, a w jakim stopniu z czynników neurologicznych.
Jego źródłem mogą być nie tylko zmiany w światopoglądzie i podejściu do własnej osoby, ale również w działaniu układu nerwowego, który w pewnym sensie zostaje „zresetowany”
Warto również pamiętać, że depresja miewa bardzo różne przyczyny. Czasami ma związek z czynnikami sytuacyjnymi, a kiedy indziej z czynnikami czysto biologicznymi. Te fascynujące zagadnienia są obecnie przedmiotem badań w Stanach Zjednoczonych oraz w Europie. Wpływ psychodelików na uzależnienia jest równie ciekawy. Nasza obecna praca dotycząca tej tematyki również wyrasta z eksperymentów przeprowadzonych w latach 50. i 60. W większości dotyczyły one wpływu LSD na alkoholików i pokazały, że w określonych warunkach ludzie mocno uzależnieni od alkoholu mogą przeżyć głębokie doświadczenia psychodeliczne, za sprawą których łatwiej im zerwać z nałogiem.
Postanowiliśmy po prostu zmodyfikować model wypracowany w tamtym okresie i dopasować go do palaczy tytoniu. Wynikało to z tego, że mechanizm leżący u jego podstaw nie opiera się na czynnikach farmakologicznych, lecz na zmianach w światopoglądzie i poczuciu sprawczości. Z tego względu może zostać wykorzystany do leczenia wszelkiego rodzaju uzależnień, a nie tylko alkoholizmu. Postanowiliśmy osadzić sesję z psylocybiną w kontekście terapii poznawczo-behawioralnej skoncentrowanej na walce z nałogiem nikotynowym, a kierownictwo nad całym projektem objął mój kolega Matt Johnson. W badaniu pilotażowym wzięło udział piętnaście osób i po upływie sześciu miesięcy poziom abstynencji wynosił osiemdziesiąt procent. Jest to niezwykle wysoki wynik.
Obecnie prowadzimy badania, w ramach których porównujemy skuteczności terapii psychodelicznej z nikotynową terapią zastępczą. Podobne projekty są realizowane także na innych uczelniach. Michael Bogenschutz z New York University sprawdza wpływ psychodelików na uzależnienie od alkoholu, a Peter Hendricks z Uniwersytetu w Alabamie na uzależnienie od kokainy. Wyniki wszystkich tych wstępnych badań są niezwykle obiecujące. Według mnie terapia psychodeliczna może znaleźć szerokie zastosowanie w leczeniu różnego rodzaju uzależnień. Nie jest wręcz wykluczone, że okaże się skuteczna w leczeniu wszystkich zaburzeń psychicznych o charakterze behawioralnym takich jak uzależnienie od seksu, zaburzenia odżywiania czy uzależnienie od hazardu.
Maciej Lorenc: W przypadku niektórych osób psychodeliki mogą wywoływać bardzo gwałtowne wahania emocjonalne. W jaki sposób można uniknąć niepożądanych reakcji podczas terapii psychodelicznej?
Roland Griffiths: Przed rozpoczęciem terapii przeprowadzamy szczegółowe badania przesiewowe i dyskwalifikujemy wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek doświadczyli zaburzeń psychicznych albo choćby mieli w rodzinie przypadki tego rodzaju chorób. Następnie rozmawiamy z przyjętymi osobami i próbujemy nawiązać z nimi na tyle głęboki kontakt, aby móc udzielać im wsparcia podczas sesji psychodelicznej. W trakcie naszych badań używamy wysokich dawek psylocybiny, które odpowiadają pięciu gramom suszonych grzybów z gatunku Psilocybe cubensis. Doświadczenie wywołane za pomocą takiej ilości substancji może być bardzo dezorientujące i rozbudzać w ludziach wrażenie, że są kompletnie bezbronni. Bliska relacja z terapeutą ma kluczowe znaczenie, ponieważ pozwala zbudować poczucie bezpieczeństwa. Przed pierwszą sesją poświęcamy mniej więcej osiem godzin na spotkania przygotowawcze.
W dniu sesji uczestnik badania przychodzi do specjalnego gabinetu i połyka kapsułkę w obecności dwóch przewodników, którzy opiekują się nim przez następnych osiem godzin. Zasłania oczy opaską i zakłada słuchawki, w których słychać przygotowaną zawczasu ścieżkę muzyczną. Następnie opiekunowie proszą go o skierowanie uwagi na doświadczenia wewnętrzne i zachęcają do tego, aby wniknął w swoje wnętrze oraz zaczął eksplorować naturę własnej świadomości. Starają się nie ingerować w przebieg jego sesji, ale udzielają mu wsparcia we wszystkich momentach, w których pojawia się w nim niepokój. W najbardziej skrajnych przypadkach uczestnik sesji może mieć niezwykle przekonujące wrażenie, że umiera albo że oszalał i nigdy nie powróci do normalnego stanu świadomości. Jeżeli uwierzy w prawdziwość tych doznań, może poczuć przemożny strach. Z tego względu przed sesją zachęcamy ludzi, aby zachowywali spokój i dopuszczali do siebie nawet najbardziej przerażające stany świadomości.
Wszystkie te przeżycia są bowiem elementem ich jestestwa
Uświadomienie sobie tego faktu ma niezwykle duże znaczenie, ponieważ pozwala stawić czoło nawet najmroczniejszym myślom. Ludzie są w stanie wytworzyć w swoich umysłach nieskończoną liczbę rzeczy, na przykład zobaczyć demony albo nabrać przekonania, że umierają lub popadają w szaleństwo. Nakłaniamy ich jednak do tego, aby z zainteresowaniem obserwowali wszystkie zjawiska pojawiające się w ich świadomości i pamiętali o tym, że żadna z tych wizji nie jest w stanie wyrządzić im krzywdy. Tego rodzaju podejście jest niezwykle inspirujące i pomaga w zrozumieniu natury umysłu. Nie wszyscy uczestnicy sesji psychodelicznych mają przerażające doświadczenia, ale u mniej więcej jednej czwartej z nich pojawia się niepokój o różnym stopniu natężenia. Podczas tego rodzaju przeżyć niektórzy ludzie czują się tak, jakby szli po ostrzu brzytwy.
Po jednej stronie widzą pustkę, kompletne szaleństwo, zniszczenie i śmierć, a po drugiej stronie widzą życie. W rzeczywistości jako świadome istoty przez cały czas kroczymy tą niebezpieczną ścieżką. Staramy się zachęcać ludzi do tego, aby pamiętali o tym podczas sesji psychodelicznych. Dzięki temu zaczynają zdawać sobie sprawę, że nawet najciemniejsze, najgłębsze i najbardziej destrukcyjne otchłanie pojawiające się przed ich oczami są po prostu wytworem ich umysłów. Każdy człowiek jest w stanie stosować tego rodzaju podejście wobec codziennych sytuacji życiowych. Może postrzegać je jako coś niezwykle kłopotliwego albo przyjrzeć się im nieco dokładniej i stwierdzić: „To tylko wytwór mojej świadomości”. Ten punkt widzenia pomaga w osiągnięciu wewnętrznej stabilności.
Maciej Lorenc: Czy zatem możemy traktować przerażające doświadczenia psychodeliczne jako okazję do wprowadzenia zmian we własnym wnętrzu?
Roland Griffiths: Oczywiście, ale warto pamiętać o zagrożeniach związanych z tego rodzaju przeżyciami. Jakiś czas temu przeprowadziliśmy badania sondażowe, podczas których zapytaliśmy ludzi o ich najbardziej przerażające podróże psychodeliczne. Niektórzy z nich mieli poczucie, że w wyniku tych doświadczeń doznali trwałego uszczerbku. Osoby te zaobserwowały u siebie różnego rodzaju zaburzenia psychiczne, takie jak objawy depresji, niepokój, paranoiczne myśli albo reakcje psychotyczne. Postrzegały te problemy jako rezultat podróży psychodelicznych, szukały profesjonalnej pomocy medycznej i żałowały, że przyjęły substancję psychoaktywną. Nie wiemy, kto dokładnie może być narażony na takie reakcje. Chciałbym jednak zaznaczyć, że uczestnicy naszych badań nie doświadczali żadnych długotrwałych problemów, ponieważ przechodzili przez badania przesiewowe, uczestniczyli w spotkaniach przygotowujących i przez cały czas mogli liczyć na nasze wsparcie. Przerażające podróże psychodeliczne mogą wręcz być traktowane jako niezwykle pouczające lekcje, które w ostatecznym rozrachunku okazują się mieć niezwykle pozytywny wpływ.
Maciej Lorenc: Jest pan mocno osadzony w świecie akademickim, a jednocześnie bardzo otwarcie mówi pan o duchowości. Czy pana zdaniem światopogląd naukowy i światopogląd religijny mogą koegzystować albo nawet wzbogacać się nawzajem?
Roland Griffiths: Absolutnie tak. Oczywiście wszyscy musimy samodzielnie zastanowić się nad tym, co to znaczy być człowiekiem. Nasze wykształcenie i specjalizacja nie mają w tym przypadku żadnego znaczenia. Pytania dotyczące natury człowieczeństwa mogą mieć charakter osobisty, naukowy albo duchowy. Dysponujemy narzędziami, za pomocą których jesteśmy w stanie systematycznie badać tego rodzaju zagadnienia. Według mnie problemy pojawiają się wtedy, gdy dogmaty stają się ważniejsze od głębokich doświadczeń duchowych. Poszczególne wyznania zaczynają wówczas wchodzić ze sobą w konflikty. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem głęboko zainteresowany rozmaitymi tradycjami duchowymi, a także stanami mistycznymi, których ludzie mogą doświadczyć w sprzyjającym kontekście religijnym. Pozwolę sobie zdradzić, że prowadzimy obecnie badania, podczas których podajemy psychodeliki osobom duchownym wywodzącym się z różnych wyznań. Mamy nadzieję, że ten niezwykle interesujący projekt pozwoli nam lepiej zrozumieć znaczenie bezpośrednich doświadczeń mistycznych.