Anja Schneider: Doszliśmy do momentu, gdzie wiele osób jakość mierzy tylko skalą wielkości
Od 25 lat tworzy scenę, dla której stała się prawdziwą legendą. Producentka, didżejka i założycielka jednej z najważniejszych wytwórni w świecie muzyki klubowej ostatnich dwóch dekad. Wytwórni, którą... opuściła. Anja Schneider opowiedziała o podejmowaniu ryzyka, oglądaniu się na innych i o tym, w jaki sposób dziś mierzy się jakość w branży muzycznej.
Anja Schneider – w poszukiwaniu wschodzących gwiazd
42-letnia dziś Niemka to postać, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Od ćwierć wieku zajmuje się muzyką elektroniczną jako producentka, didżejka, a także współzałożycielka wytwórni. Mobilee Records, label założony przez nią w 2005 roku z Ralfem Kollmannem, obrósł w legendę. Pod szyldem tej wytwórni ukazały się nagrania takich postaci jak Catz n’ Dogz, Rodriguez Jr., Darius Syrossian, Marcin Czubala czy Sascha Braemer. To za sprawą Mobilee świat muzyki elektronicznej usłyszał o nowicjuszach, którymi w chwili pojawienia się pod skrzydłami Schneider i Kollmanna byli Maya Jane Coles, Miss Kittin, Solomun czy Pan-Pot.
Anja Schneider – nowa wytwórnia, nowe wyzwania
W ubiegłym roku Anja Schneider ogłosiła koniec swojej przygody z Mobilee Records i powołanie do życia nowej wytwórni. Światło dzienne ujrzał label SoUS. Dlaczego podjęła taką decyzję? Czy dziś było jej łatwiej zacząć przygodę z nowym wydawnictwem? Na te i inne pytania Anja Schneider odpowiedziała nam podczas wywiadu w Katowicach, do których przyjechała zagrać set w ramach festiwalu Tauron Nowa Muzyka.
Anja Schneider: Jeśli żyjesz jedynie we własnej bańce, to w końcu w niej utkwisz na dobre, a przez to przestaniesz się rozwijać, staniesz się nudny…
Hubert Grupa: Zacznę od łatwego i przyjemnego pytania na rozgrzewkę. Czego słuchałaś w drodze do Katowic?
Anja Scheinder: Przyznam, że w czasie podróży dokądkolwiek staram się odpocząć, bywa, że to dla mnie jedyna szansa na chwilę wytchnienia, a zatem zakładam słuchawki tłumiące hałas z zewnątrz i… nie słucham niczego. (śmiech) Jeśli jednak nie mam zamiaru spać to decyduję się na audiobooki lub podcasty na interesujące mnie tematy.
Zastanawiam się czy jako producentka i właścicielka wytwórni często spoglądasz na inne sceny niż tylko ta klubowa. Pytam o to, gdyż np. w Polsce cały czas prężnie rozwija się scena hip-hopowa i widzę jak wiele osób reprezentujących różne inne gatunki, próbuje inspirować się raperami, wytwórniami czy markami hip-hopowymi i prowadzić karierę lub biznes w podobny sposób.
Od zawsze spoglądam w kierunku innej muzyki, by znaleźć tam coś inspirującego. Wiesz, jeśli żyjesz jedynie we własnej bańce, to w końcu w niej utkwisz na dobre, a przez to przestaniesz się rozwijać, staniesz się nudny…
Nawet jeśli mówimy o muzyce techno to widać jak zmienia się ta scena w ciągu ostatnich 3-4 lat. Oczywiście pewne nazwiska funkcjonują tu od dawna, ale w końcu do głosu doszedł nowy underground. Pojawili się naprawdę interesujący artyści. Może nie grają jeszcze na największych festiwalach, które wszyscy znamy, ale swoim przykładem pokazują, że ta scena wciąż się zmienia.
Mówiąc o innych gatunkach czy rynkach muzycznych, pomijam aspekt biznesowy. Moim zdaniem nie wszystkie mechanizmy, które sprawdzają się, np. w przypadku hip-hopu, dałyby podobny efekt jeśli chodzi o techno, a nawet przeciwnie. Mogłyby zaszkodzić. To oczywiście tylko moje zdanie.
Lubię spoglądać na to, co dzieje się w obrębie innych gatunków elektronicznych, np. wśród artystów i wytwórni zajmujących się downtempo czy muzyką industrialną…
Anja Schneider: Mogłam podjąć taką decyzję, gdyż odpowiadałam już tylko za siebie
W ostatnich miesiącach wszyscy pytają Cię w wywiadach o nową wytwórnię. Jaka jest największa różnica między zakładaniem własnego labelu w 2005 roku, a w 2018?
Gdy zaczynałam w 2005 roku nie miałam 20 tysięcy konkurentów. (śmiech) Dziś każdy ma własny label, skoncentrowanie się na dystrybucji cyfrowej sprawiło, że rynek stał się ogromny. Spójrz na taki Beatport – patrzysz na te rankingi i zastanawiasz się co trzeba zrobić, by się w nich przebić.
Oczywiście inną sprawą jest to, iż jestem dziś o wiele bardziej doświadczona. Gdy zakładaliśmy Mobilee, nie mieliśmy żadnych oczekiwań. Pomyśleliśmy po prostu “zróbmy to”. Nie mieliśmy pojęcia, że możemy odnieść tak wielki sukces. Dziś jestem bardziej zdystansowana w stosunku do tego, co dzieje się na rynku, ale wiem za to, czego chcę, przez co jestem… bardziej zrelaksowana. (śmiech)
Okej, rozumiem, jednak wydaje się, że dziś, będąc doświadczoną, ale również o wiele bardziej znaną osobą niż wówczas, powinno być Ci łatwiej, prawda?
Nie, nie było łatwiej, gdyż z początku wszyscy byli zaskoczeni, a nawet skonsternowani moją decyzją. Oczywiście mogłam zmienić swoją wizję prowadzenia wytwórni, zmienić muzykę, którą się interesowałam i nadal robić to pod szyldem Mobilee, ale wolałam zaryzykować. Chciałam podjąć ryzyko, poczuć, że robię coś nowego. Mogłam podjąć taką decyzję, gdyż odpowiadałam już tylko za siebie. Nie stał za mną wielki koncern, sztab ludzi czy coś w tym stylu. Zawsze chciałam podjąć takie ryzyko, zrobić coś szalonego. Mogłam sobie na to pozwolić, gdyż za tę decyzję i jej konsekwencje odpowiadałam ja sama.
Anja Schneider: Jeśli nigdy nie pracowałeś sam, we własnej sypialni, to najpewniej nigdy nie odnajdziesz się podczas nagrywania w prawdziwym studiu
W wywiadach z artystami będącymi także właścicielami wytwórni, wciąż często pada pytanie o to, jak kategoryzują oni twórców przesyłających do nich swoją muzykę. Czy ma dla nich znaczenie to, kim jest ta osoba, czy nagrała ten materiał siedząc w swojej sypialni i układając dźwięki jedynie za pomocą laptopa, czy może jednak wolą współpracować z kimś, kto nagrywa w studiu, w dodatku używając do tego instrumentów. Jak jest w Twoim przypadku? Czy liczy się dla Ciebie tylko muzyka, czy może jednak musisz wiedzieć kto dokładnie za nią stoi?
Oczywiście zawsze w pierwszej kolejności chodzi o muzykę, ale nie oszukujmy się, potem i tak wchodzisz na Facebooka i sprawdzać profil osoby, która do Ciebie napisała. (śmiech) Działamy w obrębie dość nowoczesnego, liberalnego rynku, więc to normalne, że chcę poznać kogoś, kto do mnie napisał. Nikt nie chce współpracować z dupkami. (śmiech)
Zapytałem o to, gdyż kiedyś Modeselektor powiedzieli mi, iż przy nawiązywaniu współpracy z nowymi artystami w Monkeytown, bedroom producers są dla nich skreśleni już na wstępie. Z kolei Nicolas Jaar ma to zupełnie gdzieś i jeśli ktoś poruszy go swoją twórczością, to nie ma dla niego znaczenia gdzie i w jaki sposób ją nagrał.
Wiesz, tak naprawdę wszyscy zaczynaliśmy jako bedroom producers. Kto, jako początkujący twórca, miał możliwość nagrywania w profesjonalnym studiu? Jeśli nigdy nie pracowałeś sam, we własnej sypialni, to najpewniej nigdy nie odnajdziesz się podczas nagrywania w prawdziwym studiu. Każdy musi jakoś zacząć, a zatem nie kategoryzuję twórców ze względu na to, czy nagrywali swoją muzykę tylko za pomocą laptopa, czy może korzystali z jakichś instrumentów. Każdy zasługuje na szansę.
Anja Schneider: Wszystko w muzyce jest sezonowe, przejściowe, ale to tak naprawdę zależy od ludzi…
Czy myślisz, że muzyka klubowa – podobnie jak moda – jest czymś sezonowym? Wiesz, ostatnimi czasy widać z jakim sukcesem powróciło wiele brzmień przypominających te z lat 90.
Muzyka zawsze była czymś sezonowym. Spójrz na to, co działo się w ostatnich latach – powrócił minimal, powrócił nawet trance… Zupełnie zmieniły się gatunki, które znałam, gdy zaczynałam. Deep house był czymś innym niż jest dziś. Ale to wszystko wraca. Mamy dziś ogromny hype na techno. Wszyscy grają na 125 bpm lub więcej, a jeszcze pięć-sześć lat temu spojrzelibyśmy na siebie i powiedzieli “nie, to niemożliwe”.
Wszystko w muzyce jest sezonowe, przejściowe, ale to tak naprawdę zależy od ludzi, którzy zaczynają interesować się taką, a nie inną muzyką. Jeśli ktoś znajdzie nagranie sprzed 10 lat i uzna, że jest to ciekawe, pokaże to innym znajomym i oni pomyślą podobnie, zaczną to grać, bawić się do tego, a wraz z nimi będą robić to kolejni ludzie, to znaczy, że mamy do czynienia z nowym hypem. Na tym polega sztuka interpretowania bez jakichś uprzedzeń czy schematów.
Anja Schneider: Dziś wszyscy tworzą elektronikę
Jesteś mamą 8-letniego syna o imieniu Rio, prawda?
Tak.
Czy zastanawiałaś się kiedykolwiek co o muzyce, którą tworzysz, grasz czy słuchasz, pomyślą Twoje dzieci, gdy będą np. nastolatkami?
Pewnie pomyślą, że to, czego słuchamy, jest okropne. (śmiech) I że wstyd do tego wracać. Gdy za parę lat mój syn znajdzie w internecie filmy, na których widać jak tańczę za konsolą, to już dziś myślę sobie “o mój boże…”.
Oczywiście żartuję, mam tego absolutną świadomość. Ale opowiem historię.
Mój syn ma 8 lat i oczywiście gra w Fortnite, choć wiem, że w tym wieku nie powinien. Jestem pod wrażeniem tej całej niesamowitej machiny marketingowej powstałej wokół tej gry. Słyszeliście o Marshmallo? To didżej, który zagrał set w grze Fortnite. Widziało go 20 milionów dzieciaków! Poleciałam do Miami, by zagrać na festiwalu Ultra, na niewielkiej, undergroundowej scenie. Oczywiście na festiwalu była wielka scena EDM, gdzie grał Marshmallo. Zabrałam ze sobą do domu program tej imprezy i pokazałam synowi, że jego mama zagrała razem z Marshmallo. Rio powiedział, że “super, w końcu mama osiągnęła jakiś sukces”. (śmiech)
Zadałem poprzednie pytanie dlatego, że wydaje mi się, iż fascynacją do muzyki elektronicznej zaraził mnie mój ojczym. Jednak gdy byłem zasłuchanym w indie rocku nastolatkiem, zgrywałem się z niego, gdy puszczał w domu synthpop czy new romantic. Gdy później zakochałem się w brzmieniu Röyksopp, Air czy Massive Attack, to odkryłem jak wiele zawdzięczam muzyce, której słuchał. Zrozumiałem to później i jestem mu za to bardzo wdzięczny.
To ciekawe jak zmieniło się spojrzenie młodych ludzi na elektronikę. Dziś wszyscy tworzą elektronikę. Raperzy nawijają do elektronicznych podkładów, podobnie wokaliści soul czy r’n’b. Elektronika przestała być osobnym gatunkiem, tak jak np. kiedyś rock. Wszyscy ją tworzą, więc elektroniką może być zarówno piosenka, w której pojawia się raper, ale też wokalistka soulowa. Pytanie jak kategoryzujemy muzykę i czy w ogóle jest jeszcze sens to robić? Skoro bit jest szybki, klubowy, elektroniczny, ale przez całą piosenkę ktoś rapuje to czy jest to elektronika czy jednak hip-hop?
Anja Schneider: Doszliśmy do momentu, gdzie wiele osób jakość mierzy tylko skalą wielkości
To prawda. Jednak czy czasem ta powszechność elektroniki nie sprawiła, że czujemy się nią zmęczeni? Coraz większe festiwale, coraz większe kluby… Przyznaję, że dziś chętniej jeżdżę na mniejsze festiwale i wpadam do mniejszych klubów. Żadnych przypadkowych ludzi czy artystów.
To wszystko ogromnie się zmieniło. Dziś najbardziej znani didżeje to prawdziwe gwiazdy. Festiwale, sceny czy kluby robią się coraz większe. Ci młodzi didżeje, którzy dziś święcą sukcesy i są popularni, potrafią zagrać na dwóch-trzech imprezach w ciągu jednego wieczoru, w dodatku w różnych krajach. Przylatują, grają dwie godziny i lecą dalej. Nie wiem czy kiedykolwiek chciałabym żyć w ten sposób.
Jednak tak działa ten biznes, prawda? Skoro artysta pracował na sukces i go osiągnął, to chce z tego wycisnąć jak najwięcej – gra więcej setów, zarabia więcej pieniędzy i wszyscy są zadowoleni. On, jego fani, promotorzy…
Doszliśmy do momentu, gdzie wiele osób jakość mierzy tylko skalą wielkości. Jeśli festiwal jest ogromny, przyjeżdża na niego kilkanaście tysięcy ludzi, to w powszechnej świadomości oznacza to, że to udana impreza. To samo dotyczy klubów czy didżejów. Oczywiście mogę dziś myśleć inaczej jako osoba, która w opinii wielu ludzi osiągnęła bardzo dużo, ale nie ma dla mnie znaczenia czy gram na imprezie dla 50 czy 5000 ludzi. Nie jest dla mnie ważne czy scena jest wielka, czy są do niej przymocowane setki świateł, czy może to zwyczajna “budka didżejska”, gdzie stoi jedynie stół z konsolą.
W wielu miejscach na świecie scena klubowa stała się sceną masową. Jeśli jakiś klub czy festiwal spotykają się z uznaniem ludzi, to oczywiście organizatorzy czy właściciele chcą więcej. Chcą budować większe sceny, ściągać na imprezy większą liczbę ludzi, zapraszać artystów z większymi nazwiskami i przez to zarabiać większe pieniądze. Oczywiście tak działa rynek i nie możemy się na to obrażać. Dlatego szczególnie doceniam miejsca, które pomimo tego, że są uważane za świetne, to zachowują swój charakter i – co ważne – skalę. Jeśli jakiś festiwal czy klub cieszą się uznaniem i nadal są miejscem, do którego jest w stanie przyjść maksymalnie 50 czy 100 osób, to od razu czuć, że właścicielami są bardzo świadome osoby i takie osoby przychodzą do ich miejsc. Granie w takich miejscach to prawdziwa przyjemność.
Choć takich miejsc ubywa ze względu na to, że nie radzą sobie z konkurencją, to wierzę, że nigdy ich nie zabraknie i że zawsze będą kluby i festiwale, które będą stawiać na jakość rozumianą w inny sposób niż wielkość sceny czy ilość ludzi, która zmieści się na imprezie. I że nie zabraknie ludzi, którzy to docenią.
Rozmawiał: Hubert Grupa