Znów wieje nudą. Bonobo idzie na łatwiznę w nowym utworze
Czyżby Bonobo utwierdził się w przekonaniu, iż kierunek obrany na ostatniej płycie jest tym właściwym? Muzyk podzielił się utworem, który nie wnosi absolutnie nic nowego.
Bonobo – odkrywca dźwięków i talentów
Bonobo, czyli Simon Green, przez długi czas był dla mnie artystą, który nie splamił się wydaniem słabego czy choćby przeciętnego albumu. Ba, niewielu twórców odcisnęło na mnie równie wielki wpływ za sprawą swojej muzyki. Genialne płyty z początku kariery, w tym kultowe już Animal Magic i Dial „M” For Monkey, to albumy, do których wracam pomimo upływu lat. Inspiracje tymi wydawnictwami wybrzmiewają w kawałkach kolejnych, znacznie młodszych od Bonobo artystów. Z biegiem czasu dorobek Brytyjczyka powiększał się o krążki absolutnie wyjątkowe, które do dziś mają wiernych fanów.
Wystarczy wspomnieć choćby Black Sands, na którym Simon Green odkrył przed światem wokalną perłę, jaką była nieznana wówczas nikomu Andreya Triana. Stay The Same, Eyesdown czy The Keeper z jej udziałem to idealnie wyważone kompozycje. Subtelny, soulujący głos urodzonej w Londynie Triany doskonale wybrzmiewa na tle elektroniki opartej na żywym instrumentarium. Organiczność tego krążka, podobnie jak poprzednich płyt, była tym, co przez długie lata wyróżniało Bonobo na tle wielu podobnych mu producentów. Prawdziwymi gratkami dla fanów były trasy koncertowe, w które Green zabierał ze sobą cały zespół. W ich ramach, muzyk związany z wytwórnią Ninja Tune, odwiedzał także Polskę.
Podobnie było po premierze The North Borders, piątego krążka w dorobku Greena. Wśród gości znów znalazło się miejsce dla nieoszlifowanego diamentu, jakim była Szjerdene. Jednak jednym z najmocniejszych punktów wydanego w 2013 roku albumu był numer Heaven for the Sinner, gdzie udzieliła się Erykah Badu. Obecność tak uznanej postaci jedynie potwierdziła status Greena jako jednego z najważniejszych twórców elektroniki spod znaku trip-hopu czy downtempo.
Na twórczej mieliźnie
Niestety, świetna passa zakończyła się wraz z premierą krążka Migration. Chyba żadna z dotychczasowych płyt Bonobo tak bardzo nie podzieliła dotychczasowych fanów muzyka. Owszem, obecność Nicka Murphy’ego aka Cheta Fakera czy znanego z Rhye Mike’a Milosha otworzyła artystę na nowych słuchaczy. Nie da się jednak ukryć, iż ostatni krążek Brytyjczyka pełen był schematyczności i przewidywalności.
Bonobo osiadł na twórczej mieliźnie prezentując album, w którym brakowało zaskoczenia – proste kompozycje nie porywały warstwą dźwiękową, która prezentowała się wyjątkowo ubogo na tle wspomnianych już Black Sands czy The North Borders. Brakowało również chwytliwych motywów, jak choćby te znane ze starszych kawałków, takich jak Kiara, Terrapin czy Kotta.
Prezentując Migration, Bonobo odłożył na bok eksperymenty i dał słuchaczom krążek łatwy i przyjemny. Z jednej strony nie ma w tym nic złego. Wszak nie każde wydawnictwo musi być efektem mozolnej pracy z zastępami wokalistów, instrumentalistów i producentów, czerpania inspiracji z najodleglejszych zakątków świata czy porywania się na karkołomne kombinacje elektroniki z jazzem, soulem lub muzyką afrykańską. Z drugiej, Bonobo przyzwyczaił nas do wysokiej jakości twórczości i do odkrywania nowych brzmień lub postaci. Na Migration Brytyjczyk poszedł na łatwiznę – zaprosił znanych gości, zaprezentował nieskomplikowane brzmienie i… skazał krążek na zapomnienie. Szósta płyta w dorobku Greena nie jest materiałem, do którego wraca się z równie wielkim sentymentem, jak do wcześniejszych wydawnictw. Czy Bonobo wyciągnął z tego lekcje? Wygląda na to, że niekoniecznie.
Bonobo – nowy album? Przyszłość niepozbawiona obaw
Linked, najnowszy numer Brytyjczyka, to kolejny, nieskomplikowany materiał. Na próżno szukać w nim powiewu świeżości, jak i nawiązań do twórczości z przeszłości Greena. Mamy do czynienia z dynamicznym, quasi-house’owym kawałkiem, któremu nie można zarzucić chwytliwości. Niestety, nie stanie się on raczej diamentem w koronie twórczości Greena. Jeśli Linked ma być zapowiedzią nowego materiału Bonobo, to nie jestem dobrej myśli. Kawałek brzmi jak odrzut z Migration. Wskazywać może na to również jego oprawa graficzna.
Mam nadzieję, iż zaprezentowanie tego kawałka to zabieg, który ma na celu pokazanie przez Greena, że żyje, ma się dobrze i nie zapomniał o muzyce. Nie sądzę, by Linked było zwiastunem nowego materiału. Ostatnie miesiące Bonobo poświęcił na granie setów w ramach autorskiego cyklu, gdzie prezentował dokonania młodych twórców. Wierzę, iż poznanie nowych brzmień natchnie Greena do podjęcia ryzyka i eksperymentowania z własnym brzmieniem. Być może efektem tego będzie kolejny album. Album, za sprawą którego Bonobo znów udowodni, że jest producentem, którego warsztat i horyzont twórczych inspiracji wykracza daleko poza zasięg dostępny dla innych.