Tauron Nowa Muzyka Festiwal 2018 RELACJA

Relacja

Wizyta w Katowicach stała się dla nas tradycją, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Sprawdź które występy zapadły nam w serca i pamięć...

W tym roku Tauron Nowa Muzyka po raz pierwszy odbył się w ostatni weekend czerwca. Kolejne przenosiny terminu w jakim odbywa się festiwal spowodowane były migracją w kalendarzu Open’era i mogły mieć wpływ na nieco niższą frekwencję podczas tegorocznej edycji.

SPÓŹNIENI ALE DOTARLI!

Wizyta w Katowicach stała się dla nas tradycją, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Nie mogliśmy sobie pozwolić na wyjazd już w czwartek, więc niestety ominął nas koncert otwarcia Carl Craig & NOSPR pres. Versus, aczkolwiek z relacji kilku osób wynika, że niekoniecznie było czego żałować.
Koncert wypadł ponoć dość blado jak na możliwości jakie daje sala i orkiestra NOSPR. Utwory z granego już kilka lat materiału „Versus” miały brzmieć dość chaotycznie i nie powiązane spójną ideą. Sam nie jestem specjalnie fanem koncepcji „techno w wersji klasycznej”, więc tym bardziej nie żałuję…

MUZYCZNY WYKŁAD W NAMIOCIE RED BULLA

W piątek dotarliśmy na miejsce ok. 22 i po szybkim przepakowaniu ruszyliśmy w stronę terenów byłej kopalni Katowice, gdzie odbywa się główna część festiwalu. Zdążyliśmy idealnie na jeden z kluczowych w tym roku występów jakim był Flanger! Bernd Friedmann i Uwe Schmidt podczas tegorocznego „Taurona” mieli jeszcze zaplanowane występy jako Burnt Friedman oraz Senor Coconut, ale to właśnie ich wspólny projekt Flanger był numerem jeden na liście tegorocznych must-see. Panowie zebrali w namocie Red Bulla całkiem sporą grupę miłośników eksperymentalnych brzmień.
Po pierwszych dźwiękach zacząłem szukać wzrokiem muzyków na scenie, lecz dopiero po dłuższej chwili zauważyłem ustawioną na wprost sceny wysepkę wokół której zgromadziła się część fanów chcąca z bliska podpatrzeć muzyków.
Długi i szeroki stół zastawiony był dużą ilością sprzętu, a animatorzy całego zamieszania stali naprzeciw siebie skupieni i zanurzeni w sonicznym szumie. Pierwsza część występu dźwiękowo była bardzo elektroniczna, przy czym konstrukcje utworów nawiązywały do silnych wpływów jazzowych jakie towarzyszą Flangerowi od początku istnienia.
Mniej więcej do połowy koncertu atmosfera stawała się coraz gęstsza przy nawarstwiających się kolejnych strukturach rytmicznych, aż panowie dość raptownie oczyścili klimat i już do samego końca zabrali nas w dalszą podróż po świecie swoich dźwiękowych pejzaży… Świetny, zaskakujący i na pewno jedyny w swoim rodzaju! Tak po krótce można by opisać wykład jaki dali ci dwaj profesorowie dźwięku.

MISTYCZNY VARG I KONCERT HOLDENA

Przerwa by ochłonąć i przywitać się z tradycyjnie niemałą ilością znajomych, którzy zjechali z całej Polski i wracamy znów do namiotu Red Bulla, bo już zaczyna mistyczny Varg… Nawiedzone wokale, plemiennie rytmy i chłodne skandynawskie melodie mniej więcej pokrywały się z moim wyobrażeniem, lecz szef Northern Electronics potrafił też zabrać nas na wycieczkę w bardziej połamane rejony bassowe i electro. Varg zagrał oczywiście kilka utworów ze swojego świeżo wydanego nakładem Posh Isolation albumu Nordic Flora Series Pt.5: Crush, który przy okazji polecam.
Nie zostaliśmy do samego końca, ponieważ postanowiliśmy zajrzeć co tam wyprawia James Holden ze swoim zespołem mimo, że koncert odbywał się w jednej z zamkniętych sal koncertowych zwanej More Music Hall… Do tych zamkniętych przestrzeni na letnim festiwalu wciąż nie potrafię się przekonać, ale koncert James Holden & The Animal Spirits napewno był ciekawy. Żywa perkusja, sekcja dęta, Holden z syntezatorami & to wszystko w towarzystwie brytyjskiej artystki tańca Lucy Suggate. Było psychodelicznie, spirytualnie, kolorowo i choć fanem Holdena nigdy nie byłem i pewnie już nie zostanę, to warto było.

NA KONIEC ELECTRO!

Następnie ruszyliśmy znów w stronę zewnętrznych scen. Po króciutkim postoju na Carbon Stage, skąd skutecznie wygoniły nas dochodzące dźwięki granego przez Global Diggers radiowego (s)hitu Panjabi MC, wróciliśmy na scenę okraszoną dwoma czerwonymi bykami. Tu Dj Stingray grał klasyczne electro i robił to jak zawsze fachowo.
Po nim na scenie pojawiła się Courtesy, która umiejętnie ciągnęła dalej temat electro, ale niestety z coraz większą domieszką trance’owego sznytu. Na tym postanowiliśmy zakończyć zwiedzanie scen pierwszego dnia.

SKOCZNY MORITZ, IZRAELSKI TECH HOUSE I AFRO BOMBA

Drugi dzień festiwalu chcieliśmy zacząć już popołudniu w Parku Boguckiego, a następnie obejrzeć spektakl „Uran Uran” oraz kolejno występy Senor Coconut, Burnt Friedman czy Nightmares On Wax, ale jak wiadomo festiwal to nie bajka i wcześniejsze plany czasem podlegają weryfikacji…
Takim sposobem na terenie festiwalu wylądowaliśmy dopiero ok. północy i udaliśmy się znów na Red Bull Stage ponieważ tam grał właśnie Moritz Von Oswald. I tu zaskoczenie, nie spodziewałem się tak imprezowego seta w wykonaniu legendy dubtechno! Po nim pojawili się Red Axes, i tak jak tech-housowych duetów djskich wyjątkowo nie trawię, to udało im się nawet zatrzymać nas na parkiecie przez chwilę.
Równolegle na Carbon Stage przygotowywano scenę pod występ Gato Preto i tam właśnie udaliśmy się na ostatnie podrygi tej nocy. Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż zespół ten potrafiłby rozruszać chyba nawet trupa swoją mieszanką żywych bębnów, elektronicznych brzmień, afrykańskich rytmów i żywiołowych wokali charyzmatycznej Gato! Usatysfakcjonowani, ale zmarznięci (nad ranem było 7 stopni!) i zmęczeni postanowiliśmy udać się więc na fajrant.

WISIENKA NA TORCIE

Niedzielny koncert zamknięcia w magicznej sali koncertowej NOSPR zapowiadał się jako gwóźdź programu i zdecydowanie spełnił pokładane w nim nadzieje. EABS stanęli na wysokości zadania i zagrali świetny koncert, w czasie którego mogliśmy usłyszeć utwory z wydanej specjalnie na tę okazję płyty winylowej Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda) Live.
Publiczność wielokrotnie nagradzała zespół spontanicznymi brawami, a utwór „Free Witch and No Bra Queen/Sult” oczarował wszystkich zgromadzonych. Po prawie godzinnej przerwie wreszcie na scenie pojawił się Sampha wraz z trzema członkami zespołu. Koncert obfitował w zmiany nastrojów podobnie jak jego genialny debiutancki album Process. Były piękne ballady jak „Too Much”, czy „(No One Knows Me) Like The Piano” jak i bardziej energiczne utwory typu „Blood On Me”, które w innych okolicznościach przyrody zapewne porwałyby publiczność do dzikiego tańca.
Emocje jakimi artysta się dzieli są wręcz namacalne i bardzo prawdziwe, co też zgromadzona publiczność nagradzała wielokrotnie gromkimi brawami. Bis, podczas którego cała czwórka uśmiechnięta od ucha do ucha grała na jednym zestawie perkusyjnym stojąc w kółeczku wokół niego, to już była wisieńka na torcie.
Podsumowując, po raz kolejny wyjeżdżaliśmy z Katowic zadowoleni. Tauron Nowa Muzyka to bez wątpienia festiwal, na który warto wracać!
Relację przygotował: Filip Feelaz Weymann
Zdjęcia: Dominika Dąbrowska
Foto główne: Radosław Kaźmierczak


Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →