Muno TeleGram: HATELOVE: „ Zawsze stawiałem produkcje na pierwszym miejscu”
Zbierał pieniądze na fundację Aborcyjny Dream Team i dom dziecka. Wydał parę EP-ek, kolejne zapowiedział, stworzył kilka numerów disco. Pozbywając się krzyża ze swojego pseudonimu nie zmienił życia o 180 stopni, za to bardzo chętnie utrzymywałby się z samego grania. HATELOVE, po zeszłorocznej Selekcji i kilku innych wzmiankach, wraca do nas jak bumerang. Bo dlaczego by nie.
Jak bardzo artysta może rozwinąć skrzydła w ciągu trzech lat? To zależy. Od kilku czynników. Aktywności internetowej, jakości wydawnictw, znajomości. Kluczowe są rzecz jasna także talent, pracowitość, samozaparcie. Nie wszystkim się to udaje, również z różnych względów. Są natomiast tacy, którzy przy jednoczesnym lenistwie i pasji do muzyki, potrafią wzbić się ponad swoje słabości. Bez nepotyzmu, klubowych i agencyjnych znajomości. Bez afiszowania się w social mediach zdjęciami z sesji zdjęciowych, nie mając na koncie nawet najmniejszego muzycznego dokonania. Tacy, którzy chcą i dążą do tego, aby zaistnieć wyłącznie dzięki ciężkiej pracy i konsekwencji. Dzięki muzyce. Własnej muzyce.
Fot. Kacper Samsonowski
HATELOVE. Artysta co się zowie
Dla Filipa Hodura droga na – nie bójmy się użyć tego słowa – szczyt przebiega bardzo harmonijnie. Od typowego zajwakowicza zapraszającego na każde, nawet najbardziej kameralne granie, wpuszczającego numer za numerem, urósł (nie fizycznie gdyż wtedy miałby ze 3 metry wzrostu) do miana jednego z najciekawszych producentów sceny techno młodego pokolenia. Wszystko w wieku 23 lat. Po dwóch zmianach pisowni aliasu, utworach granych przez zagraniczne tuzy i wspólnych występach z równie znanymi krajanami.
HATELOVE to już poważnie liczący się gracz rozchwytywany zarówno solo, jak i w duecie Paranoia tworzonym z Violentem. To producent pełną gębą potrafiący odnaleźć się nie tylko w techno, ale też w disco, czy muzyce filmowej. To w końcu przyszłość polskiej sceny o nieograniczonych możliwościach producenckich i empatycznych. Do dzisiaj pamiętamy jego zbiórkę w dobie strajków kobiet i akcji uzyskania funduszy na konsolę dla jednego z domów dziecka. Chcąc dowiedzieć się co nowego słychać u Filipa wykorzystaliśmy moment jego… wylegiwania się. Zgadza się, wylegiwania. O co chodzi? Sprawdźcie sami.
Hatelove // ASID
HATELOVE. Fan disco
Damian Badziąg: Na początku swojej przygody z muzyką byłeś Hatelove z krzyżem zamiast „t”, potem wróciłeś do normalnej pisowni, by w końcu skończyć na wielkich literach. Zmiany te mają jakikolwiek związek z Twoim projektem od strony muzycznej? Z poszukiwaniem swojego „prawdziwego ja”, które jest dość zauważalne w Twoich produkcjach i setach?
HATELOVE: Totalnie nie. Chodziło o łatwiejsze wyszukiwanie mojego aliasu w social mediach.
A jak jest z tym „poszukiwaniem swojego prawdziwego ja”? Filip Hodur sprzed dwóch lat, a teraz to jednak trochę inny Hatelove.
HATELOVE: Od strony stricte muzycznej raczej nic się nie zmieniło. Dalej jest ciężko, siermiężnie, czyli po prostu industrialnie. Jeżeli chodzi o DJ sety, faktycznie bardziej skupiam się na groove niż na „mocy”, która pierwsze skrzypce grała jeszcze rok temu. Wydaje mi się, że po prostu takie „łupanie” mnie trochę znudziło bądź zmęczyło.
A od kiedy jesteś fanem disco? Długofalowa zajawka czy bardziej jednorazowe strzały bez pokrycia w ewentualnej działalności scenicznej pod drugim aliasem?
HATELOVE: Jestem fanem muzyki jako jednej całości. Słucham wielu gatunków. Od metalu, po rap, kończąc na muzyce filmowej. Ostatnio z nudów zrobiłem dwa bardziej kinowe kawałki (do odsłuchania na moim Soundcloudzie). Mam wiele projektów trapowych, metalowych, synthwaveowych. Nie skupiam się tylko na jednym gatunku. Oczywiście, techno jest „priorytetem”, ale nie oznacza to, że dla zabicia nudy nie nagram kilku ścieżek gitarowych, po czym skończy się na metalowym kawałku. Więc to totalnie nie jest chwilowe zauroczenie danym gatunkiem. Robię praktycznie każdą muzykę. Z nudów bądź dla odświeżenia umysłu.
HATELOVE – 1980s
HATELOVE. Długo wyczekiwany winyl (?)
Pamiętam doskonale pierwszą styczność z Twoją działalnością. Był to podcast dla 𝕮𝖗𝖚𝖘𝖆𝖉𝖊 bodajże w połowie 2019. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, że jesteś Polakiem. Miałeś lekko ponad 300 polubień na Facebooku, okazjonalnie grywałeś to tu, to tam, a teraz? Trudno zliczyć ilość nagranych przez Ciebie podcastów, wydanych tracków czy występów. Obserwuję Twoje poczynania od tamtego czasu i muszę przyznać, że jesteś chyba podręcznikowym przykładem artysty cierpliwie i konsekwentnie wspinającego się po szczeblach klubowej hierarchii. Od mało znanego zapaleńca robiącego numery w Abletonie, grywającego w mało znanych miejscach po jednego z najpłodniejszych producentów obstawiającego line upy największych polskich festiwali i klubów. A przy tym – i co chyba najbardziej rzucające się w oczy – nie opierającego swojej działalności głównie na social mediach. Spodziewałeś się, że po dwóch latach będziesz w tym miejscu, w którym jesteś obecnie?
HATELOVE: Nie zwracam uwagi na to, gdzie się teraz znajduję. Nie interesowało mnie nigdy „wspinanie się po szczeblach hierarchii”. Robię swoje, bardzo mnie cieszy fakt, że z zajawki robienia muzyki stało się to czymś poważniejszym. Muzyka zawsze była dla mnie ważna, ale w tym momencie stała się jeszcze ważniejsza. Nigdy nie wychodzę myślami w przyszłość. Wolę się miło zaskoczyć niż rozczarować. Co ma być to będzie. Po prostu siadam do komputera, robię muzykę i ktoś ją wydaje. Z czasem przyszły zapytania o wydawnictwa na tak zwanym wosku. Jeżeli będziesz robić coś konsekwentnie wkładając w to całe serce to nie ma możliwości, żeby to nie wróciło do ciebie ze zdwojoną siłą.
Jesteś w stanie powiedzieć coś więcej o długo wyczekiwanym przez Ciebie pierwszym wydaniu na „wosku”?
HATELOVE: Trzy z nich będą składankami V/A. Jeden z nich ukaże się najprawdopodobniej na jesieni tego roku. Będzie to wydawnictwo kolumbijskiego labelu z takimi artystami jak NX1 czy Max Durante. Pozostałe dwa będą już EP-kami. Mogę zdradzić tylko tyle, że jeden zostanie wydany przez jednego z bardziej szanowanych artystów berlińskiej sceny. Wielokrotnie grającego w Polsce. Zagrał na Instytucie wraz z Tommym Four Seven i niech to będzie jakaś wskazówka. Drugi zostanie wydany przez label z Los Angeles.
fot. Artur Nowicki
HATELOVE. Granie dodatkiem do produkcji
W przypadku Twojej osoby ciężko jest mówić o jakimkolwiek przestoju spowodowanym pandemią. To w jej trakcie wydałeś większość swoich EP-ek, gościłeś na kilku kompilacjach, stworzyłeś kilka remiksów. Czy teraz, gdy – przynajmniej na chwilę – wszystko wróciło do normy, możemy mówić o Twoim pełnym spełnieniu jako artysta? Czujesz, że należycie wykorzystujesz czas na rozwój, czy jest coś Ciebie hamowało/hamuje i czy chciałbyś coś zmienić?
HATELOVE: Zawsze stawiałem produkcje na pierwszym miejscu. Granie to jedynie dodatek do tego. Myślę, że wykorzystuję większość czasu, który posiadam. Nie ukrywam, że jestem leniwy i czasami wolę poleżeć niż cokolwiek zrobić. Czy się spełniam? Jasne, że tak. Fajnie widzieć jak TOP DJ gra twoje kawałki i coraz więcej artystów pisze z prośbą wysłania paczki promocyjnej. Fajnie przybić piątkę ze swoim idolem, który po przedstawieniu siebie najwyżej mówi: „a to ty, mega track mi wysłałeś, czekam na więcej”.
Która sytuacja najmilej Ciebie zaskoczyła w takim razie? Albo też taka, o której wolałbyś zapomnieć.
HATELOVE: Myślę, że zobaczenie dwóch filmików z back to backa Pauli Temple i SNTSa, na których zagrali moje dwa kawałki. Były to moje dość wczesne początki. Mega uczucie, które na pewno mocno mnie zmotywowało. Najmniej przyjemna, chociaż bardziej się z tego uśmiałem niż płakałem, było dostanie wiadomości na Soundcloud od jednego z artystów (gdzie wysłałem mu po prostu promo tracki jak każdemu innemu DJ-owi), że… label nie przyjmuje demówek i proszą o przestanie spamowania skrzynki.
W przeprowadzonej rozmowie z Violentem dwa lata temu padły słowa, które – nie ukrywam – dały mi do myślenia w kontekście Twojej osoby. Otóż, Adam stwierdził, że „duża ilość grania, częste wyjazdy i bycie w trasie, to jeden wielki stres, przemęczenie, ogromna dawka niepotrzebnej adrenaliny i braku snu. Na żadnym etapie swojej egzystencji nie zdecyduję się na tego typu życie”. Ty, co prawda jesteś dopiero na początku swojej przygody, jednak masz już ogrom, jak na młody wciąż wiek, wydawnictw, widać, że się tym bawisz. Podzielasz zdanie swojego przyjaciela? Jesteś w stanie stwierdzić, że „nie chciałbyś zatracić człowieczeństwa i czasu w tej jednej konkretnej rzeczy [muzyce]?
HATELOVE: Jeżeli chodzi o stres oraz przemęczenie to jestem w tym dobrze zahartowany. Przez ponad 12 lat trenowałem wyczynowo pływanie, co wiązało się ze spędzaniem blisko doby tygodniowo w wodzie. Mogłem wtedy mówić o ogromnym stresie czy przemęczeniu. Granie w klubach sprawia mi przyjemność. Faktem jest, że często-gęsto podwójny strzał podczas weekendu bywa wyczerpujący, ale jest wart tej przyjemności jaką mam podczas grania. Jeżeli miałbym do wyboru granie co weekend i traktowanie tego jako swoją pracę oraz sposób utrzymania się, to wszedłbym w to na sto procent.
HATELOVE – Slaves Beyond Death
HATELOVE. Cenny czas w studio
Niespełna rok od powołania do życia swojego facebookowego fanpage’a zacząłeś prowadzić go w języku angielskim. Mogę w tym miejscu zacytować Michała Jabłońskiego, który stwierdził, że „scena muzyki elektronicznej nie kończy się na Polsce”. Upatrywałeś w zmianie języka większe szanse na przebicie i większy rozgłos?
Idąc dalej, regularnie umieszczasz treści na swoich social mediach w… przeciwieństwie do chociażby Kuby Sojki. Nasz ostatni rozmówca Munocastu przyznał wprost, że nie wstydzi się tego, że jest słaby z marketingu i że zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby 10-20 procent pracy studyjnej poświęcał na SM, mógłby osiągnąć ciut więcej. Jak bardzo cała ta otoczka medialna pomaga Tobie w prowadzeniu kariery? Jest w ogóle realne, przy obecnych warunkach sceny, żeby chcąc na niej zaistnieć darować sobie internetową aktywność?
HATELOVE: Tak, to prawda, mój Instagram ożył. Nie mam zielonego pojęcia jak działa marketing, ale uważam, że kontakt ze swoją grupą odbiorców jest ważny, ale nie jest konieczny. Wystarczy spojrzeć na takiego Ansome, który nie używa praktycznie swoich social mediów. Przez pewien czas nawet usunął swojego facebookowego fanpage’a. Jestem zdania, że, muzyka sama się obroni. Moim celem jest przyciągnięcie do siebie ludzi muzyką oraz wydawnictwami a nie pozerskimi postami ze swoimi zdjęciami czy bezsensownym contentem. Wydaje mi się, że Kuba nie musi zbytnio poświęcać uwagi na swoje social media. Grunt, żeby cenny czas tracił w studio, a nie na wybieraniu odpowiednich ciuchów na sesje zdjęciową. Zawsze można pompować wszystko w social media tylko pytanie po co? Wg mnie social media są ważne, jednak w tym wypadku króluje muzyka i produkcje.