Muno Telegram: Cranz: „Nigdy wcześniej nie byłem tak zaabsorbowany w scenę, jak teraz”

Fot. Materiały prasowe
Wywiad
Cranz, Muno Telegra, Telegram

Sceniczna metamorfoza Cranza w dość krótkim czasie zmieniła jego życie o 180 stopni. Artysta podróżuje, eksploruje scenę w poszukiwaniu muzycznych nowości i jak nigdy wcześniej zapełnia gigami swój kalendarz. O swoich problemach z depresją, nowym stylu, niesamowitym dzieciaku, przewadze umiejętności nad popularnością i przyszłych projektach, opowiedział nam Adam Cranz Woźniak.

Cranz. Niewiele brakowało do zakończenia kariery

Cranz przez wiele lat był jedną z twarzy popularnego Sfina. W sopockim klubie można było go spotkać niemalże co weekend. Przewijał się między Fontanną a sceną główną. W duetach i solo. Trudno było wyobrazić sobie najstarszy klub w Polsce bez Adama Woźniaka. Powiem więcej, trudno było wyobrazić sobie scenę – zwłaszcza trójmiejską – bez Cranza. Niestety taki, a nie inny scenariusz, nie był nierealny. Niewiele brakowało, a o gdańskim artyście słuch by zaginął bez nawet najmniejszej wzmianki.

Gdańszczanin do dzisiaj nie udzielał wywiadów, a dotychczasową aktywność w mediach społecznościowych ograniczał z reguły do wpisów typu „my next gigs”, dlatego ciężko było przewidzieć koniec jego kariery. Na szczęście dla nas i dla siebie samego wszystko poszło po jego myśli, czego jednym z dowodów jest niniejszy Muno Telegram. Enjoy!

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Cranz, Muno, Muno Telegram
Fot. MARIE MAROU

Cranz. Chwilowa przerwa

Damian Badziąg: Doskonale pamiętam jedną z naszych prywatnych rozmów dotyczących muzyki i sceny. W trakcie niej wspomniałeś, że masz przed sobą ostatni występ (bodajże w Sfinksie) i kończysz z graniem na bliżej nieokreślony czas. Powiedziałeś to około 2020 roku. Twoja sytuacja dość mocno się od tego czasu zmieniła. Jak do tego doszło i co było tego powodem?

Cranz: Tak, gdy postanowiłem zejść ze sceny, był początek 2020 roku. Spowodowane to było wieloma czynnikami. Wpłynęły one na to, że popadłem w depresję. Chwilę później zaczęła się pandemia. Wszystko zostało zamknięte, w tym ja w Norwegii, gdzie na co dzień pracuję. Tam miałem wiele czasu, aby również popracować nad samym sobą, by się wyleczyć i cieszyć życiem. Finalnie wszystko się udało, a wraz z tym mój powrót na scenę. Ponieważ podczas pandemii regularnie grałem w domu, napędzało mnie to aby z czasem zagrać dla publiczności. W okolicach złagodzenia obostrzeń miałem już imprezę, na której grałem. Można więc powiedzieć, że zrezygnowałem tuż przed tym, gdy wszyscy i tak mieli przymusową przerwę. Przypadek? (śmiech)

Czy i jakie znamiona miała u Ciebie decyzja o zejściu ze sceny? Miałeś w przeszłości podobne, również w teorii, takie myśli?

Cranz: Wiesz co, chyba nie do końca spełniałem się w tym świecie, w tym konkretnym czasie. Byłem wszystkim przesycony. Pracowałem w klubie, miałem wszystkiego serdecznie dość, ale raczej nie miewałem wcześniej takich myśli. Na pewno był to jeden z najcięższych okresów mojego życia, stąd taka decyzja. Żeby się odprężyć, słuchałem dużo ambientów. Nawet do dzisiaj słucham ich dość sporo. Bardzo mnie to wycisza. Często odpalam je sobie po imprezach bądź w podróży. Techno prawdopodobnie nigdy nie przestałem i raczej nie przestane słuchać. Jest to taki gatunek muzyki, który produkuje nieograniczoną ilość nowych brzmień, a te wciąż ewoluują. Ze wszystkich gatunków to właśnie techno najczęściej mnie zaskakiwało i dostarczało mi tyle emocji.

Jesteś też koneserem sztuki. Odwiedzasz galerie, muzea, wystawy. 

Cranz: Zawsze byłem przywiązany do sztuki. Gdziekolwiek polecę (a dość dużo w ostatnim czasie podróżuję) to za każdym razem staram się odwiedzić w okolicy najlepsze galerie sztuki i muzea. Również kolekcjonuję sztukę, wydaję często krocie, ale daje mi to dużą satysfakcję. Wpływa to na mnie bardzo dobrze. Traktuję to jako formę relaksu, odchamienia.

Cranz i jego niesamowity dzieciak

Wraz ze zmianą podejścia zmienił się także Twój styl grania. Kiedyś można było śmiało na Ciebie mówić „Tranz” od ilości dobrego trance’u wplatanego w sety. Dziś słyszymy, że poszedłeś w stronę dobrego i soczystego groove, na którego szczycie stoi Stef Mendesidis – Twój muzyczny góry. 

Cranz: Całe życie zmieniał mi się styl. Na początku był progressive, później electro, house, EBM, trance, mocniejsze rodzaje techno, aż w końcu zacząłem kupować płyty winylowe i codziennie grać w domu. To pomogło mi wejść w styl, na którym obecnie się koncentruję. Można powiedzieć, że Stef pomógł mi po części naprowadzić ten styl od strony mixu i doboru kawałków. Zdecydowanie był i jest dla mnie małą inspiracją.

W kontekście Twojej muzycznej (ale i nie tylko) metamorfozy nie można nie wspomnieć o nowym współtowarzyszu. Znacie się mniej niż rok, pierwszy raz wspólnie zagraliście w maju zeszłego roku. Kim dla „nowego” Cranza jest PAWEŁ?

Cranz: Pawła poznałem pierwszy raz, gdy grałem przed nim w The Blue Oyster. Wcześniej nigdy o nim nie słyszałem. Gdy przesłuchałem jego sety i zobaczyłem umiejętności, momentalnie doznałem uczucia, że jest to osoba, z którą na pewno się dobrze zgram i że będę musiał to zrealizować. Zaczęliśmy częściej rozmawiać aż do momentu, gdy zostaliśmy zaproszeni na jedną z imprez w Gdyni, aby zagrać back to back. Po tej nocy wszystko było jasne. Nie musieliśmy długo czekać na kolejny wspólny występ, co nam tylko udowodniło, że pod względem stylistycznym bardzo do siebie pasujemy. Paweł jest obecnie bardzo bliską mi osobą, z którą uwielbiam spędzać czas oraz kimś, w kogo wierzę, jak w mało kogo. Uważam, że ten dzieciak zaszokuje wszystkich jeszcze w świecie muzyki. Moim zdaniem, będzie to najlepszy polski towar eksportowy. Ściskam Pawełka!

Nie obraź się, ale pozwolę sobie podzielić Twoją karierę na okres sprzed depresji i po. Coś na kształt „starego” Cranza i „nowego”. Czy będąc obecnie tak zaabsorbowanym w scenę, jak chyba nigdy wcześniej, nie postrzegasz jej na innych zasadach podobnie jak swoją karierę?

Cranz: Tak, zdecydowanie, nigdy wcześniej nie byłem tak zaabsorbowany w scenę jak teraz. Bardzo dużo gram, obserwuję poczynania w świecie muzyki, dużo zwiedzam, zwracam uwagę na techniczne sprawy klubowe oraz co jest w muzyce na topie, a co nie. Zdecydowanie też większą uwagę przykuwam na młode talenty, świeże twarze, ale nie tylko z Polski, również i z zagranicy. Totalnie oddałem się klubowemu światu i jest mi z tym bardzo dobrze.  

Cranz, Muno Telegram, Telegram
Fot. MARIE MAROU

Cranz. Sukces nowego projektu

Wybacz, że tak grzebię w Twojej przeszłości, ale sam doskonale wiesz, jak w stosunkowo krótkim czasie dość sporo pozmieniało się u Ciebie. Teraźniejszy Cranz to nie tylko nowy kompan we wspólnych występach i odświeżone brzmienie, ale też nowe pomysły o poszerzanie swoich muzycznych horyzontów. Jednym z nich jest nowy cykl imprez „œ”, następca Rave In Peace. Czym w praktyce różnią się od siebie oba projekty?

Cranz: Kompani! Gdyż nie mogę nie wspomnieć o moim serdecznym koledze Maćku MKO, z którym w 2021 roku bardzo się polubiliśmy i fantastycznie się dogadujemy w sprawach muzycznych, jak i poza nimi. Nasze wspólne back to back dają mi dużo frajdy i szczęścia. A jeśli chodzi o nowy cykl, to można powiedzieć, że to bardzo świeży pomysł, który wprowadziłem w życie na początku tego roku. 

Z racji, że bardzo dużo siedzę w muzyce i większą uwagę przykuwam na nowe twarze jak i umiejętności, postanowiłem ściągać do Polski świeżych artystów z zagranicy, którzy są bardzo jakościowi. Nie będę ukrywał, że jest to dla mnie niezwykle ryzykowny projekt, ponieważ Ci artyści są bardzo mało znani w Polsce, jeśli w ogóle. Projekt skupia się zdecydowanie na umiejętności za konsolą, nie na popularności. W większości będą to DJ-e, a nie producenci, bo jak sami dobrze wiemy – nie każdy producent jest dobrym DJ-em. 

Pierwsza impreza odbyła się 22 stycznia w klubie Crackhouse gdzie ściągnąłem future.666 z Berlina oraz Laure Croft z Amsterdamu. Pamiętam, jak bardzo stresowałem się, że impreza nie wypali. Jednak już po 30 min po otwarciu drzwi klubu wiedziałem, że to będzie jedna z lepszych imprez – i tak właśnie było. Tuż po sukcesie zabookowałem następnych artystów na kolejną edycję, która odbędzie się pod koniec marca ponownie w klubie Crackhouse, gdzie zagra niezwykle uzdolniony DJ Slin z Frankfurtu, który totalnie mnie zachwycił, pokazując swoje umiejętności. Obsługa trzech gramofonów to dla niego codzienność a vibe, jaki tworzy poprzez mieszanie starych jak i tych nowych płyt, jest niesamowity. Totalnie nie mogę się doczekać, aby doświadczyć tego na żywo. Drugą osobą będzie DJ-ka AMORAL z Amsterdamu. Bardzo polecam przybliżyć sobie twórczość obu postaci.

A czym się różni œ od RIP? Zdecydowanie gatunkiem. Na RIP były zdecydowanie mocniejsze brzemienia, które opierały się na muzyce i kulturze rave. Ściągałem takich artystów jak Introversion, Echoes Of October jak i Remco Beekwildera, którego finalnie nie udało się zrealizować przez pandemię. W œ skupiam się na muzyce groove – tej nowej, jak i starszej, z okolic lat 2000., opierającej się tylko na świeżych artystach.

Sama zmiana formuły to nie wszystko bowiem, jak sądzę, na stałe przeniosłeś swoje imprezy do otwartego pod koniec zeszłego roku gdańskiego Crackhouse’u. Skąd taka decyzja?

Cranz: Na stałe to może nie, gdyż planuję robić swoje imprezy w całej Polsce. Mam już zaklepane pewne miejsca, ale na pewno w większości to w Crackhousie będę organizował swoje imprezy. Co do zmiany miejsca, to tak, prawda, wcześniej robiłem imprezy tylko w Sfinie, ale musiałem to zmienić, gdyż nie mogłem do końca spełnić tam swoich zachcianek i wizji. Chłopaki z Crackhouse’u w pełni mi ufają, dzięki czemu mam wolną rękę, za co jestem im bardzo wdzięczny.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →