20 lat ,,Thé au Harem d’Archimède” Ricardo Villalobosa

Ricardo Villalobos - Fot. facebook.com/ricardovillalobosofficial
News
Ricardo Villalobos - TOP 10 setów

Jak Szaman z Santiago de Chile wyniósł minimalistyczną elektronikę do poziomu maestrii muzyki klasycznej. Od tego momentu Ricardo Villalobos zaczął grać we własnej lidze.

Wydany w 2003 roku album Alcachofa przesunął granice w muzyce elektronicznej. 33-letni wówczas Ricardo Villalobos dokonał przewrotu – jego debiut zdekonstruował techno i house, jakie znaliśmy od co najmniej dwóch dekad. Po rozłożeniu na czynniki pierwsze, urodzony w Chile artysta poskładał je w zupełnie inny sposób wybierając jedynie te elementy, które pasowały do jego minimalistyczno-organicznej układanki. Paradoksalnie za pomocą tak ascetycznej muzyki jak ta na Alcachofa, Villalobos wyeksponował do maksimum brzmienie klasycznych instrumentów elektronicznych. Repetytywne, wręcz rytualne dźwięki wkręcające się do głowy niczym mantra, nie miały w sobie za grosz generyczności – wszystko pulsowało, a zarazem oddychało, drżało i wibrowało jednocześnie sprawiając, że wraz z upływem kolejnych minut trwania czasem kilkunastominutowych produkcji słuchacz zlepiał się z nimi, wsiąkał w nie. Tętno zaczynało bić w rytm wyznaczony przez „Szamana z Santiago de Chile”.

Ricardo Villalobos – Hireklon

Rok później Ricardo Villalobos czuł, że może już wszystko. Thé au Harem d’Archimède, drugi longplay w jego karierze, był popisem wizjonerstwa – w obrębie własnej dziedziny, Villalobos postanowił wynieść minimalistyczną elektronikę do poziomu maestrii muzyki klasycznej. Wszechobecna polirytmia długaśnych utworów, czasem wręcz karykaturalnie przerysowanych, z jednej strony była jak hipnoza, która chce odciąć słuchacza od funkcji myślenia, a z drugiej jawiła się jako próba skomplikowania z pozoru prostych do bólu konstrukcji. Zmiany tempa, narastanie poszczególnych partii, dokładanie, a następnie nagłe odcinanie dźwięków, trzymanie ciągłości utworu momentami jedynie za pomocą pojedynczego hihatu, clapa czy shake’a, by następnie zaatakować słuchacza ze zdwojoną siłą dokładając do basu tuzin bongosów i latynosko brzmiących perkusjonaliów – Thé au Harem d’Archimède nie robi sobie nic z przewidywalności i klasycznej struktury muzyki elektronicznej. Jedyne granice w utworach to ich początek i koniec – wszystko, co dzieje się pomiędzy, wymyka się wszelkim klasyfikacjom.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Ricardo Villalobos – Serpentin

W chwili premiery, drugi album Villalobosa nastręczył sporo kłopotów słuchaczom i krytykom. Z jednej strony należało docenić progres artysty i chęć przedstawienia dzieła bardziej złożonego od poprzedniego. Z drugiej, Villalobos podjął spore ryzyko, gdyż zrezygnowanie z quasi-tanecznego charakteru produkcji, mogło oddalić go od klubowych parkietów i wrzucić w niszę. Artystyczna autentyczność kolejny raz opłaciła się, choć niezliczone eksperymenty na Thé au Harem d’Archimède wymagają od słuchacza niezwykle dużo. To płyta, która momentami chce odciąć nas od analizowania wszystkiego, dźwięk po dźwięku, i dać się poprowadzić. Z innej perspektywy, maksymalne skupienie się na detalach pozwala docenić kunszt twórcy i zyskać niesłychane poczucie satysfakcji.

Ricardo Villalobos – Forallseasons

Villalobos, objawiony bóg elektroniki przełomu lat 90. i 00., bawi się wszystkim co ma pod ręką – Rolandami, modularami, brzmieniami instrumentów tradycyjnych dla muzyki latynoskiej. Przede wszystkim bawi się uwagą nas, słuchaczy – Thé au Harem d’Archimède to album pochłaniający, który nie pozostawia pola do wolnej decyzji na ile chcesz się w niego zaangażować. To album, który nie pyta „na ile w to wchodzisz?”. Albo wszystko, albo nic. Wybierzcie to pierwsze, nie pożałujecie.

20 lat temu, 12 października 2004 roku, ukazała się płyta Thé au Harem d’Archimède, drugi w karierze longplay Ricardo Villalobosa.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →