Przestańmy obchodzić DZIEŃ kobiet, a zacznijmy codzienność
Rola kobiet na polskiej i światowej scenie klubowej nie powinna być zauważana i wynoszona na piedestał jedynie od święta. Odwołajmy DZIEŃ kobiet i zastąpmy go codziennością.
Nie próbujmy wyizolować kobiet od sceny klubowej tak, jakby nie stanowiły jej integralnej części. Nie twórzmy segregacji w postaci rankingów modnych didżejek. Nie róbmy okazjonalnych wywiadów z wciąż tymi samymi pytaniami o to, jak odnajdują się w środowisku zdominowanym przez mężczyzn. Odpuśćmy organizowane raz do roku imprezy wyłącznie z kobiecym składem.
Róbmy to cały czas.
Obecność kobiet powinna być standardem, a nie incydentem czy sensacją, jak ma to wciąż miejsce w niektórych ciemnych zakamarkach sceny klubowej.
„Odstępstwo od reguły”
Obecność kobiet w klubowym środowisku nigdy nie powinna być traktowana jak coś wyjątkowego czy egzotycznego. Niestety, ale była i to przez dekady.
Dla wielu osób, odnosząca sukcesy w clubbingowym światku kobieta wciąż jest zaburzeniem pewnego porządku i odstępstwem od reguły, na dodatek odstępstwem mało wiarygodnym i łatwym do zaatakowania.
Kobiety nie muszą nikomu dziękować za jakiekolwiek „stworzenie możliwości”. Nie powstał żaden komitet na rzecz równouprawnienia kobiet na scenie klubowej. Nie było żadnego lobby. To nie efekt „politycznej poprawności”, jak twierdzą niektórzy. Kobiety ciężką pracą szły po swoje, a gdy już dotarły na miejsce, to wzięły co ich i nie zamierzają oddać, bo niby z jakiego powodu? Dla niektórych wciąż nie jest to takie oczywiste.
Zacznijmy od siebie
By ten artykuł i płynący z niego przekaz był szczery i wiarygodny, musimy spojrzeć w lustro i uderzyć się w pierś. Niemal pod każdym opublikowanym na facebookowym profilu artykułem dotyczącym Amelie Lens, Charlotte De Witte, Niny Kraviz, Debory De Luci czy Peggy Gou można przeczytać mnóstwo komentarzy odnoszących się do wszystkiego innego niż do ich muzyki i próby jej rzetelnej oceny. A to zarzuty o bycie „produktem wyrachowanej strategii marketingowej”, a to zawdzięczanie sukcesu temu lub innemu znanemu didżejowi, a to korzystanie z usług ghostproducera, itd. Wymieniać dalej? Fakt, kilku artykułów z przeszłości dziś pewnie byśmy nie opublikowali w takim kształcie, w jakim zostały one napisane. I nie, nie wynika to z „modnych poglądów” czy niby-poprawności. To efekt ciągłej nauki, analizowania własnych błędów i słuchania tego, co mają do powiedzenia inni/inne. Tylko idiota nie potrafi przyznać się do pomyłki, wyciągnąć z niej lekcji i spróbować nauczyć czegoś siebie i innych.
Podobnych sytuacji w odniesieniu do najpopularniejszych współcześnie didżejów-mężczyzn na próżno szukać. Nie spotkałem się by pod artykułami o tak rozchwytywanych postaciach jak choćby Solomun, Denis Sulta czy Jamie Jones pojawiały się zarzuty odnoszące się do ich płci, wątpliwości co do autorstwa ich produkcji czy rzeczywistego powodu popularności. Ot co, takie podwójne standardy.
„A Ty? Co jest zasługą Twojego sukcesu?”
Abstrahując już nawet od zjawiska „business techno”, z którym wymienione wyżej artystki są mniej lub bardziej utożsamiane (bo problem dotyczy sceny klubowej na każdym jej poziomie) – dla niektórych (i to całkiem wielu) uczestników kultury klubowej trudne do pojęcia jest to, że odniesienie sukcesu przez kobietę jest zasługą jej talentu i ciężkiej pracy, a nie A. urody, B. faktu bycia kobietą, C. marketingu, D. koneksji, E. poprawności politycznej. Ta wyliczanka mogłaby nie mieć końca.
Niezależnie od tego, czy za sukcesem danej artystki stoją wielkie pieniądze i sztab ludzi czy też nie, nie zasługuje ona na wylewanie na nią hektolitrów jadowitego, pozbawionego jakiejkolwiek merytoryki hejtu, nierzadko uderzającego szczególnie mocno w płeć i robiącego z niej powód, by podważać talent, umiejętności, dorobek czy osiągniętą pozycję.
Na szczęście nie da się nie zauważyć postępującej zmiany, która jasno pokazuje, iż patriarchalny dyktat na współczesnej scenie klubowej odchodzi do historii.
Kobiety za konsoletami, kobiety za sterami
To wszystko nie wydarzyłoby się gdyby nie ogromna praca włożona przez same zainteresowane nie tylko w to, by udowodnić, iż kobiety nie są w niczym gorsze od mężczyzn i że swój sukces zawdzięczają jedynie sobie. Poznańskie Tama i Schron czy krakowski Prozak 2.0 – to tylko niektóre przykłady topowych miejsc w Polsce, za których sterami stoją kobiety. Nie sposób nie wspomnieć o wkładzie kolektywu Oramics w rozwój lokalnej sceny i podnoszenie świadomości jej uczestników w zakresie problemów mniejszości funkcjonujących w jej obrębie, w tym kobiet. Jednak, wracając do wcześniejszego akapitu, wciąż istnieje wiele płaszczyzn wymagających poprawy.
Grono kobiet wśród rezydentów/rezydentek, obecność kobiet w line-upach festiwali czy w kalendariach klubowych imprez – to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Postępujące tu zmiany mają żółwie tempo, a dysproporcje nadal są ogromne. Tymczasem na polskiej scenie nigdy wcześniej nie było tylu artystek co dziś. Pora by ich obecność i reprezentowany przez nie wysoki poziom przełożyły na kształt rodzimych wydarzeń, a co za tym idzie, całej kultury klubowej.
Odbierając głos
Najwięcej pracy do wykonania mamy jednak w zakresie samego odbioru wspomnianej obecności kobiet na lokalnej scenie i nie tylko. Jak pokazał ubiegły rok, kobietom-artystkom wciąż zabiera się prawo do wypowiadania się na ważne tematy, zwłaszcza te dotyczące bezpośrednio ich jako kobiet. O podważaniu ich umiejętności i artystycznej wiarygodności już napisałem, więc nie będę się powtarzać. To, w jaki sposób wyrażane są opinie pod adresem kobiet, widać w toczących się w mediach społecznościowych dyskusjach (w tym pod publikowanymi przez nas postami, gdzie – nie będziemy ściemniać – staramy się możliwie skutecznie usuwać lub ukrywać hejtujące komentarze wymierzone w kogokolwiek). To bardziej festiwale dyskryminujących wyzwisk, nasączonych cynizmem i pogardą. Obserwacje te bywają przerażające i uświadamiają ile jeszcze wysiłku trzeba włożyć w budowanie świadomości, która pozwoliłaby na merytoryczny dialog, a nie jedynie przerzucanie się złowrogimi inwektywami.
Dialog, edukacja, emancypacja
Pozytywne zmiany będą postępować, bo wiele osób dokłada coraz większych starań, by tak się stało. Dialog, edukacja i emancypacja stają się coraz ważniejszymi elementami polskiej kultury klubowej, która przez wiele lat była postrzegana przez pryzmat źródła hedonistycznych uciech, na dodatek źródła nie do końca dla wszystkich równo dostępnego i bezpiecznego. Cieszy powiększające się grono świadomych uczestników i uczestniczek sceny, którzy zwracają uwagę na to, by czerpanie przyjemności z obcowania muzyką i możliwość identyfikacji z innymi ludźmi, odbywały się w poszanowaniu i z równością dla wszystkich, niezależnie od płci, rasy, orientacji czy jakichkolwiek innych różnic.
Przed nami długa droga
Przed nami jeszcze wiele wyzwań, jak choćby podjęcie nie tylko dyskusji, ale i wymiernych działań w kwestii bezpieczeństwa kobiet (i nie tylko kobiet) w klubach, zwłaszcza w zakresie przeciwdziałania przemocy seksualnej, o czym nareszcie zaczyna mówić się w sposób otwarty i donośny.
Wierzę jednak, że powrót kultury klubowej przyniesie za sobą nie tylko to, za czym najbardziej tęsknimy. Ufam, że przyniesie sporo zmian, dzięki którym uczestnictwo w niej będzie wspaniałym – bardziej niż kiedykolwiek – przeżyciem dla wszystkich, pozbawionym nienawiści, nierówności i lęku.