Podsumowanie 2014 – Michał Trzciński (Polskie Radio RDC)
Artykuł
"Najpierw była konsternacja, potem odruch wymiotny, by na końcu dotarło do mnie po co jest ta płyta i o czym naprawdę." - Michał Trzciński podsumowuje dla Muno.pl ostatnie 12 miesięcy polskiej muzyki elektronicznej i alternatywnej.
RANKINGÓW NIE BĘDZIE
Końcówka roku to czas wszelakich podsumowań. Banał. Ale te wlasnie podsumowania są jednak ludziom potrzebne, by po prostu uporządkować rzeczywistość. W świecie muzycznym (ale przecież także filmowym, wydawniczym itd.) podsumowania pojawiają sie we wszystkich możliwych miejscach: magazynach, portalach, programach telewizyjnych, audycjach radiowych. W naszym Pałacu Kultury w Polskim Radiu RDC rownież. Przez cały rok, wraz z Misią Furtak, zaprezentowaliśmy w RDC dziesiątki kawałków, które pojawiły się na rynku w 2014 roku i ich podsumowanie traktujemy tylko jako formę porządku, przypomnienie, co działo sie przez ostatni rok. Nie wybieramy „najlepszej piosenki”, nie przyznajemy punktów.
Bardziej skupiamy się na osobistych emocjach, jakie dany utwór czy płyta wywołały.
Pisząc to nie chciałem tworzyć listy moich ulubionych piosenek 2014 roku, bo powiedzmy sobie szczerze: kogo to obchodzi! Każdy ma własny ranking, każdy słucha tego co mu się podoba. I dobrze!
W minionym roku pojawiło się mnóstwo płyt wartych uwagi i kilkanaście z nich znajdziejcie na końcu tego felietonu. Wybrałem natomiast tylko kilka polskich pozycji, które w 2014 namieszały mi w głowie, na podstawie których chciałbym nakreślić sytuację muzyczną w naszym kraju w mijającym roku. Bardzo subiektywnie.
ZMIANY
Z roku na rok odbywa się w naszym kraju więcej koncertów. Ale w 2014 mieliśmy w Polsce (zwłaszcza w Warszawie, ale nie tylko) istny najazd świetnych artystów polskich i z zagranicy. Jeśli chodzi o te drugie, Polska już nie jest pomijana w trasach promocyjnych. Polska już nie jest koncertową dziurą, a rok 2014 jest na to najlepszym dowodem. Tutaj nie mogę nie wspomnieć o warszawskim klubie Basen. Takiej plejady alternatywnych artystów jeszcze w Stolicy nie było! Nie wierzyłem, że uda im się zaprosić aż taką ilość genialnych zespołów. Ale zobaczyłem, uwierzyłem, jestem pod wrażeniem.
WSZYSTKO K*RWA SKRĘCA
Chyba pierwszym wielkim hitem tego roku była Beksa. Po raz pierwszy usłyszałem tę piosenkę w kraju, w którym piszę te słowa, czyli w Laosie. Może to dzięki temu mam do Beksy aż taki sentyment? Nie da się zaprzeczyć, że Artur Rojek wrócił do tworzenia muzyki z wielką klasą. Potem album „Składam się z ciągłych powtórzeń” pokazał (bo czy Artur miał coś UDOWADNIAĆ? Nie sądzę), że Rojek to jakość sama w sobie. Również świetne koncerty. ALE (niestety jest ono dość duże). Płyta rozlała się po Polsce jak powódź na wrocławskim Kozanowie w 1997 i mam wrażenie, że zjadła swój własny ogon. Mnie osobiście się totalnie przejadła. Staram się też nie zwracać uwagi na fakt, że Artur stał się ulubieńcem RMF FM. Konfetti z inicjałami podczas koncertów też chyba bardziej dla fanów Bitwy Na Głosy niż muzycznych pasjonatów. Na szczęście ostatnio w Palladium konfetti nie było, były za to genialne światła. Punkt.
Artur Rojek
KOMPLEKS
Bardzo mi się w muzycznej Polsce podoba to, że zwłaszcza młode zespoły, artyści, nie przejawiają już oznak kompleksu Polaka. Niby wiadomo, a jednak znów często sie o tym zapomina. Polacy mają taki sam dostęp do narzędzi potrzebnych do tworzenia muzyki jak cały, powiedzmy, zachodni świat. Wszystko teraz w naszych (ich – artystów) głowach. Teraz proszę państwa liczą się pomysły, nie naśladownictwo.
Tutaj z rękawa wyciągam płytę „Hurricane Days” zespołu Fair Weather Friends.
To najbardziej uśmiechnięta grupa w Polsce, która swym debiutem pokazuje, że można grać lekko, ale nie prostacko. Że podstawą są chwytliwe, ale nie tanie melodie i teksty o czymś (nawet jeśli po angielsku). Muzyczna młodzież o tym często zapomina.
FWF od debiutu (ba! od wcześniejszych singli!) ma swoją stylówę, zarówno w nagraniach jak i na scenie. Nie kopiują nikogo. Ich ogromnym atutem jest też Michał Maślak – wokalista, który momentalnie przyciąga uwagę barwą i charakterystyczną manierą śpiewu. FWF wysoko zawiesili poprzeczkę już na debiucie, a ciężka, mozolna praca nad albumem przyniosła pożądane rezultaty. Cierpliwość i wyczucie także grały tu pierwsze skrzypce.
Podobny scenariusz tyczy się duetu Rubber Dots, który w przeszłości miał piosenki fajne, ale zawsze czegoś w nich brakowało. Potem Stefan i Ania zamknęli się na długie miesiące w studiu. Gdy usłyszałem demo płyty MKULTRA nie wierzyłem, że to ten sam band. Bardzo ciekawe aranżacje, nieutarte ścieżki, pomysł. Po prostu dobry pomysł.
Co bardzo mnie ujęło w tych dwóch zespołach to skromność. Ani FWF, ani Rubber Dots nie silą się „przełom” czy „fenomen” (o tym na końcu tego felietonu).
Fair Weather Friends
WAIT FOR IT
Z początku trochę dziwiłem się, że festiwal Audioriver zabukował na tegoroczną edycję grupę BOKKA. Open’er czy Nowa Muzyka tak, ale Audioriver? Ah w jakim błędzie tkwiłem. Sprawdzili się idealnie, zwłaszcza że organizatorzy pokazali klasę i zapewnili zespołowi pełną koncertową produkcję, taką o jaką Bokka poprosiła. I to się sprawdziło w 300%! Najpierw usiadłem na płockiej skarpie myśląc, że to będzie krótki, spokojny wykon. I znowu błąd! Takiego szału od pierwszego kawałka jeszcze w Polsce chyba nie widziałem. Przy drugim utworze byłem już pod sceną. Dosłownie! Może to ta ich tajemnica, może to ta bezkompromisowość, ale koncertowo nikt tak w Polsce nie robi(ł). Jeszcze.
Czołowi przedstawiciele Nextpopu pojawili się też na świetnej składance tegoż labelu „Tunnel Vision”. Kawałek „Wait for it” jest moim ulubionym z repertuaru Bokki, a jako otwierający ich koncerty sprawdza się genialnie. Chcę już drugą płytę.
TO SĄ NASZE KOŚCIOŁY
Nie lubię jej książek i sposobu w jaki mówi. Ale już to CO mówi, ma sens od A do Z i z powrotem. Dorota Masłowska wzięła się za muzykę (ze świetną ekipą!). Najpierw była konsternacja, potem odruch wymiotny, by na końcu dotarło do mnie po co jest ta płyta i o czym naprawdę. Wielkie oko puszczone do tych, co „czają”, a jak ktoś nie czai to mowi, że gówno.
Myślę, że ta płyta zasługuje na miano komentarza roku do sytuacji w kraju udawanego pendolino. „Tęcza” i teledysk do niej – mistrzostwo Polski. Zgłaszam się na ochotnika do następnego klipu. Dorota! Jeśli to czytasz – chciałbym przy następnej okazji zagrać rolę tęczowego penisa. Albo chociaż go lizać jak ostatnio Michał Piróg.
FENOMENY SRENOMENY
Nigdy nie ukrywałem, że jednym z powodów mojego powrotu do Polski z emigracji była chęć bliższego obcowania z polską muzyką. Chciałem mieć to wszystko na wyciagnięcie ręki, koncerty polskich artystów dwa kroki od domu. Czasem dosłownie. Swej decyzji bazującej na tych powodach jeszcze nigdy nie żałowałem, bo fajnie się to u nas kręci, a myślę, że będzie jeszcze lepiej. Ale są też rzeczy, które mnie dość mocno irytują. Największą z nich jest usilne szukanie „fenomenu”. Mam wrażenie, że w tym roku się to nasiliło. Po tym jak Polacy przestali szukać „polskiej/polskiego kogoś”, przyszedł czas by znaleźć ten fenomen.
Każdy pojawiający się zespół (przeważnie opcja łatwa – pan laptop i pani wokal), nawet jeśli dość mizerny, od razu jest czymś przełomowym i odkrywczym. Tu piję bardziej do dziennikarzy, którzy trochę przesadzają w tych poszukiwaniach zaginionego fenomenu. Wcześniej pozytywnie pisałem o Rubbersach, czy Bokce – świetne zespoły, ale fenomen??
Przepraszam, ale The Dumplings nie odkryli ani Ameryki, ani nawet Azji (płyta jak dla mnie płaska i o niczym) i proszę pani dziennikarki, nie – nie jest ów duet odzwierciedleniem tego co się w brytyjskiej (sic!!!) elektronice dzieje. No chyba, że FKA Twigs się inspirowała Pierogami przy swej płycie. Jeśli tak, to zwrócę honor, obiecuję. Do fenomenu daleko. Jeszcze dalej do Wielkiej Brytanii.
Jest jeszcze zjawisko „nadziei”. Jest nadzieja polskiej elektroniki, jest nadzieja alternatywy… Jakby wszystkie rodzaje muzyki miały sie tak źle, że tej nadziei potrzebują! To nie są lata 90. mili państwo! Przyznawanie tytułów „nadziei” czy „fenomenu” powoduje rozleniwienie artystów (nie motywację!). Rozwój spowalnia, albo się zatrzymuje. Zespół Rebeka był „nadzieją” i co? Ok, mają sukcesy i ja im biję brawo, ale w 2014 roku wydali tak przezroczystą, nudną EPkę, że aż nie pamietam nawet jej nazwy! A więc nadzieja płonną jest. To marnotrastwo talentu (w tym przypadku wręcz genialny przecież wokal Iwony!) przez poklepywanie po ramieniu za byle pierdnięcie (przepraszam za kolokwializm).
Dociskajmy ich, a będzie jeszcze lepiej! My, jako krytycy, my, jako publika. Wymagajmy rzeczy ciekawszych, niełatwych. Nie miejmy nadziei, nie potrzeba nam fenomenów, tylko dobrych ciekawych dźwięków, które stety niestety każdy może w dzisiejszych czasach tworzyć. Mniej pędu za tym, co ktoś nam mówi, że jest najlepsze. Konfrontujmy to ze swoją intuicją, miejmy swoje zdanie!
Wykonawcy, których polecam w kontekście 2014 roku:
Fair Wheather Friends, Rubber Dots, Lari Lu, Artur Rojek, Bokka, Mister D., Daniel Spaleniak, An On Bast, Milky Wishlake, Kixnare, Skubas, Misia Ff, The Natural Born Chillers, Royksopp, The Acid, Breton, Cloud Boat, Olivier Heim, Son Lux, Caribou, FKA Twigs, Damon Albarn, Glass Animals, Jungle, Manoid, SBTRKT, Flying Lotus, Monarchy, WhoMadeWho, Lone, Kate Tempest, Taylor McFerrin, Thom Yorke, Sons of Magdalene, Jazzpospolita, Michal Przerwa-Tetmajer.
tekst: Michał Trzciński (Polskie Radio RDC)
fot. główne: Michał Mutor
fot. główne: Michał Mutor