Kandydat na album roku powstał w Detroit. Uun opowiada „Derealization” koncepcją przestrzeni granicznych
Tytułować wydawnictwo w połowie roku mianem najlepszego jest dość ryzykownym zagraniem. Zwłaszcza gdy wiemy o co najmniej kilku, które mają pojawić się w nadchodzących tygodniach, i które mogą ostro namieszać. Mianem albumu najlepszego, ale wydanego do dwudziestego maja 2022 roku, śmiało można nazwać Derealization autorstwa Uun. I to z kilku powodów.
Uun. Nowa, przyszła legenda (?)
O Detroit w odniesieniu do elektroniki powiedziano już chyba wszystko. Jeff Mills, Robert Hood czy Richie Hawtin to tylko jedni z dziesiątek artystów zapisanych na kartach muzycznej historii miasta ze stanu Michigan. Mimo upływu lat tamtejsza scena wciąż ma się bardzo dobrze, o czym raz na jakiś czas przekonujemy się za sprawą wydawnictw wspomnianej trójki nieschodzącej poniżej pewnego poziomu.
Do grona legend, dość nieśmiało, bo jednak w cieniu starszych kolegów, podąża Ryan Malony aka Uun. Amerykanin, czy tego chciał, czy nie, stworzył właśnie jeden z najlepszych techno albumów tego roku. Pełen nieoczywistych konotacji Derealization LP odwołuje się do przestrzeni granicznych, a sam Malony w trakcie komponowania longplaya doświadczył stanu zawieszenia. To album łączący świat fizyczny i mentalny. Zrodzony w bólu i cierpieniu przypomina o dziecięcych wspomnieniach i pustych ulicach Detroit z czasów pandemii.
Uun Live set – #MovementAtHome MDW 2020 | @Beatport Live
Uun. Mroczny okres
Był pierwszy kwartał roku 2020. Realizacja Derealization trwała w najlepsze, lecz nie obyło się bez komplikacji. Idea i zamysł na dalszą twórczość zniknęły jednak wraz z pierwszym lockdownem. Kolejne wersje albumu trafiały do kosza, a zrezygnowany Uun tracił nadzieję na jego finalizację. Chodziło w końcu o projekt nie byle jaki — pierwszy w karierze LP. Tętniące do niedawna życiem Detroit stało się pozbawionym kolorytu i charakteru pustostanem. Jakkolwiek to brzmi, trudno w takich warunkach o skupienie, napływ niezbędnej weny. Zadaniem było znaleźć pomysł zarówno na muzyczną, jak i tematyczną stronę albumu.
Malony potrzebował impulsu. Ten nastał mniej więcej w połowie pandemii w trakcie wycieczki do centrum Detroit. Była sobota, środek dnia. Widok zupełnie pustych ulic sprawił, że „ta fizyczna przestrzeń w dziwny sposób odzwierciedla mój stan psychiczny oraz sny, których doświadczałem” – tłumaczył. Koncepcją na Derealization okazały się tzw. przestrzenie graniczne (z ang. liminal spaces), które Uun wyjaśnił na swój sposób:
Przez prawie dwa lata nasze miasta, które kiedyś tętniły życiem, stały się przestrzeniami granicznymi. Nawet Detroit, miejsce fizycznie ukształtowane przez zniknięcie ludzi z ulic, wydaje się puste. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przypominają mi się wszystkie inne przestrzenie graniczne, z którymi wiążą się moje wczesne wspomnienia — zakurzone korytarze w szkole, pusty basen opróżniony podczas długiej zimy, poczekalnie w gabinetach lekarskich, które zawsze pachniały niepokojem. Mamy tu mdlące poczucie, że przeszłość odbija się echem w teraźniejszości, że nostalgia i strach dzieciństwa ponownie wkraczają w próżnię naszego obecnego życia.
Uczucie połączenia „pomiędzy” jednym światem a drugim okazało się game changerem procesu powstawania albumu. Derealization opiera się na poczuciu przestrzeni fizycznej, ale takiej, której nie da się nazwać. Przestrzeni, która wydaje się znajoma, ale nie wiadomo dlaczego. Tworząc wszystkie dziesięć utworów, Malony chciał nadać całości sens i jedność. Od pierwszego na krążku Kenopsia do zamykającego Wandering Vagrant odnosimy faktyczną spójność. Żaden z elementów układanki nie odbiega od reszty, co w kontekście zakładanego konspektu albumu dedykowanego na parkiet, było dla artysty niezwykle ważną rzeczą.
Uun – Derealization LP
Uun. Nic innego
Estetyka pustego „Motor City”, jak potocznie nazywa się Detroit, nie ułatwiła twórcy skompresowania albumu w typowe techno wydawnictwo. Ponieważ melodie wywołują emocje, a te zdaniem pochodzącego z Kansas artysty często są zbyt oczywiste, Derealization ma w sobie niewiele oczywistych motywów klasycznego techno.
Amerykanin od pierwszego zamysłu względem swojego dzieła chciał być konsekwentny. Nie chciał i nie mógł pozwolić sobie na żadne inne wpływy, stąd wykorzystanie nagrań terenowych i dźwięków z prawdziwego świata. W rezultacie otrzymaliśmy hipnotyczno-dysocjacyjne wcielenie Uuna bogate w elementy typowego dla siebie brzmienia.
Jakkolwiek nie nazwać Derealization ciężko przejść koło niego obojętnie. Rzadko kiedy słyszy się album zgrany co do joty, gdzie wszystko się zgadza, a żadna jego część nie jest dziełem przypadku. Malony’emu ciężko było utrzymać album w tajemnicy. W takiej czy innej formie pracował nad nim od kilku lat, a same jego wydanie jest najdroższe, jakiego kiedykolwiek dokonał. A dokonał czegoś wielkiego. Bez dalszych tajemnic. Na miarę legend Detroit.