Fair Weather Friends: „Nie boimy się tego, co od nas nie zależy”
Choć w ostatnim czasie było o nich cicho, to u nich samych działo się ogromnie dużo. Minione cztery lata u Fair Weather Friends to prawdziwy rollercoaster. To ogrom zebranych doświadczeń, nadziei i zwątpienia, świetnej zabawy i prozy życia. Właśnie w ciągu tych czterech lat powstawał album Carte Blanche. W dniu jego premiery, mam przyjemność zaprosić do lektury wywiadu z jego autorami.
Fair Weather Friends – przerwa pełna pracy
Chciałoby się zapytać Was “gdzie byliście, kiedy Was nie było”, ale zamiast tego zapytam o coś innego – kiedy spotkaliście się na nowo i podjęliście decyzję o nagraniu nadchodzącej płyty?
Maciek Bywalec: Materiał na tę płytę nagrywaliśmy nieustannie od czterech lat. To nie była decyzja na zasadzie “nagrywamy płytę tu i teraz”. To był proces.
Michał Maślak: Przez ten czas nagromadziliśmy mnóstwo materiału, spora część została gdzieś odstawiona do magazynu i gdzieś w czeluściach twardych dysków sobie dalej czeka.
Płyta powstawała długo, ale czy oznacza to, że powstawała cały czas?
Michał: Były różne etapy powstawania tej płyty. Część powstała w okresie, gdy koncertowaliśmy z materiałem z albumu Hurricane Days i EPki Hello Sunday. Zaczęliśmy się wówczas zastanawiać nad sensem naszej obecnej formuły jako zespołu. Miała dużą rozpiętość stylistyczną. Nie byliśmy pewni czy pójść bardziej w stronę indie rocka, czy w kierunku muzyki klubowej, soulu/afrobeatu… Szukaliśmy właściwych tropów, każdy z nas trochę innych. Zaczęliśmy poszukiwać na nowo.
Czy zakładaliście przy drugiej płycie rezygnację z kierunku, w którym dotychczas podążaliście?
Michał: Mówiąc szczerze to etap, nazwijmy to, “indie piosenek” skończył się dla nas fiaskiem. Nie potrafiliśmy wyczuć proporcji między stylistyką zimnej fali, elektroniki, zaczęło pojawiać się coraz więcej motywów muzyki afrykańskiej czy stricte klubowej, zwłaszcza house’u. Nie wiedzieliśmy jak to wszystko połączyć.
Jammowanie w tamtym czasie przyniosło wiele materiału, z którym nie wiedzieliśmy co zrobić. Oczywiście zachowaliśmy go, lecz nie potrafiliśmy wyciągnąć z niego jakiegoś brzmieniowego kompromisu, który mógłby ukazać się pod szyldem Fair Weather Friends. Trochę porzuciliśmy zatem to podejście i przeszliśmy na tryb, nazwijmy to, producencki.
Na czym polegał?
Michał: Jeden z kolegów udostępnił nam studio nagraniowe. Studio stało puste pod jego nieobecność, a gdy tam weszliśmy, to usłyszeliśmy świerszcze. (śmiech) Wnieśliśmy tam mnóstwo sprzętu, który kurzył się u innych naszych znajomych, ekipy zajmującej się backlinem. Gdy weszliśmy do ich magazynu i zobaczyliśmy te wszystkie syntezatory, wzmacniacze, pianino Rhodesa, Hammonda… To wszystko tam było!
Zabraliśmy te instrumenty i wzmacniacze do studia, podłączyliśmy i… wpadliśmy w totalny, instrumentalny onanizm. (śmiech) Myśleliśmy “jesteśmy bogami, mamy studio, mnóstwo świetnych instrumentów”, itd. No i tak sobie siedzieliśmy, zaczęliśmy nagrywać, choć nie szło to tak szybko, jak mogłoby się wydawać. Na szczęście doszliśmy do momentu, w którym chyba znaleźliśmy odpowiedni kierunek. Poczuliśmy, że coś pozytywnego zaczyna się dziać.
Ten kierunek niósł ze sobą sporo zmian, w tym teksty po polsku. Skąd ten pomysł?
Michał: Poczułem pewny impuls, że mogę zrobić coś więcej niż dotychczas, stać się bardziej bezpośredni jako twórca, użyć nowych środków wyrazu. Odkryłem, że melodia języka polskiego może pasować do naszej muzyki. Wtedy zaczęły powstawać piosenki po polsku. Najpierw jedna, później druga…
Paweł Cyz: Ważną zmianą w procesie nagrywania płyty było to, iż wcześniej to zazwyczaj Mateusz (Mateusz “Zegi” Zegan – przyp. red.) przynosił utwory do studia. Tym razem to Michał stał się wiodącym kompozytorem, choć trudno mówić tu o jakichś proporcjach dotyczących tego kto i ile nowego materiału zainicjował.
Pamiętam pierwsze dwa numery, które przyniósł Michał jako swoje. Teraz są numerami singlowymi.
Fair Weather Friends – zmiany, zmiany, zmiany…
Czy na “niemoc” skończenia tego materiału wcześniej miało wpływ to, iż chcieliście skupić się na tym i tylko na tym? Z drugiej strony w międzyczasie zajmowaliście się innymi projektami i życiem prywatnym.
Michał: Pomiędzy płytami robiliśmy… dziwne rzeczy. (śmiech) Na przykład stworzyliśmy widowisko muzyczne Fair Weather Friends, gdzie byliśmy sterowani przez publiczność za pomocą tabletów. Ludzie decydowali o tym, w jakim stylu każdy z nas ma grać.
To doświadczenie sprawiło, że nabraliśmy zupełnie innego stosunku do samplowania. Przez to najnowsza płyta nie jest płytą nagraną przez kwartet. To jest totalnie samplowany album. Wszystkie te utwory by nie zaistniały, gdyby nie cała masa dźwięków “skradziona” przeze mnie i Zegiego zewsząd. I to z naprawdę dziwnych źródeł. Z gier komputerowych, z wypadu do pubu, z grania na kieliszkach, skrzypienia fotela. Ogółem to taki trochę soundtrack naszego życia. Sporo poszukiwaliśmy, ustawialiśmy mikrofony i nagrywaliśmy uderzania różnymi rzeczami w szklanki, wycinaliśmy z płyt itp.
Czym – prócz polskich tekstów, świetnie wyposażonego studia i samplingu – najbardziej różnił się proces nagrywania materiału od tego z czasów Hurricane Days czy choćby Hello Sunday?
Michał: Chyba tym, że zaczęliśmy wyznawać takie… produkcyjne niechlujstwo. Nagrywaliśmy wszystko, wszędzie i wszystkim, nawet dyktafonem w telefonie. Nie myśleliśmy o jakości tych nagrań. To przeniosło się także na pracę w studiu.
Gdy Maciek przyjechał nagrywać bębny, to nie chodziło nam o to, by nagrać daną partię od A do Z. Skupiliśmy się na pojedynczym dźwięku lub emocji, jaką miał przekazać. Na przykład mówiliśmy do Maćka, by “grał groove”. Nie myśleliśmy o naszych nagraniach jako o nagraniach zespołu, o poszczególnych partiach…
Mateusz Zegan: Myślę, że możemy streścić to wszystko tym, że teraz proces produkcyjny był procesem twórczym. Tworzyliśmy dźwięki “wyciągając je” z rzeczy, ludzi czy przestrzeni.
Nie macie wrażenia, że za sprawą Waszego “zawieszenia”, przerwał się pewny ciąg zdarzeń? Słuchacze i dziennikarze nie szczędzili Wam komplementów, zagraliście na wszystkich ważniejszych festiwalach w Polsce, zaliczyliście występy za granicą, wydaliście świetnie przyjętą płytę, ludzie zachwycali się kolejnymi Waszymi teledyskami, podpisaliście kontrakt z dużą wytwórnią. Czego zabrakło, by ten ciąg wydarzeń nie został przerwany?
Maciek: Dla nas nie doszło do żadnego przerwania ciągu. Może dla Ciebie?
Właśnie, może dla mnie i dla innych słuchaczy, a dla Was nie. Czy spróbowaliście spojrzeć na tę sytuację z innej perspektywy. Pojawiła się EPka Hello Sunday, zagraliście trasę z Jógą, później jeszcze parę koncertów w 2017 roku i nagle przyszedł rok 2018 i wielka pustka.
Maciek: W zasadzie racja. To wszystko zbiegło się z wieloma prywatnymi historiami. Ja się przeprowadziłem, Paweł miał lada chwila zostać ojcem, chłopaki (Michał i Mateusz – przyp. red.) założyli drugi projekt, który stał się pełnoprawnym zespołem… W końcu doszliśmy do wniosku, że nie możemy dalej koncertować. Postanowiliśmy, że zamkniemy się w studiu, dokończymy nowy materiał, wydamy go i dopiero wówczas wrócimy. Stąd wynikała ta cisza.
Michał: Muszę dopowiedzieć coś do tego, o czym mówił Maciek. W 2012 rzuciliśmy się na tę karierę jak szczerbaty na suchary. Czerpaliśmy pełnymi garściami jeśli chodzi o wszelkie korzyści, czy to muzyczne, czy to towarzyskie… W tym wszystkim zapomnieliśmy gdzieś ile czasu i sił trzeba poświęcić na to, by się rozwijać i tworzyć nowy materiał. Wydawało nam się, że wszystko zawsze będzie przychodzić nam z tak dużą łatwością jak na początku. Będziemy wchodzić do studia, jammować i zajebiste piosenki będą się same tworzyć.
W pewnym momencie zaczęliśmy funkcjonować w trybie idzie weekend, jedziemy zagrać koncerty, wracamy totalnie wymięci i nie potrafimy ze sobą przebywać w trakcie tygodnia, wejść do sali prób i nagrać czegokolwiek. Stwierdziliśmy, że musimy przerwać koncertowanie.
W tym samym czasie ja i Zegi wyżyliśmy się bardziej na polu okołojazzowym, pojawiły się wspomniane przez Maćka “historie”… Jednak to wszystko było konieczne. Musieliśmy nabrać oddechu i dystansu, i zbudować się na nowo jako muzycy i jako zespół. Inaczej szybko byśmy się spalili.
Gdybyście mogli cofnąć czas i zrobić coś inaczej lub lepiej, co by to było? A czego byście nie zrobili lub – gdybyście spotkali siebie samych sprzed lat – jakiej rady byście sobie udzielili?
Mateusz: Nic byśmy nie zmienili, nie próbowalibyśmy zrobić czegoś inaczej lub czegoś nie zrobić. Zachowanie pewnej spontaniczności pozwoliło nam na rozwój i na wydarzenie się tych wszystkich rzeczy. Gdybyśmy od początku byli w pewny sposób wyrachowani, to nie mamy żadnej gwarancji, iż to wszystko by się wydarzyło.
Paweł: To trochę taki “efekt motyla”. Czasem podjęcie najmniejszych decyzji niesie za sobą ogromne konsekwencje…
Michał: Nawiązując do tego, co powiedział Mateusz – jako młody zespół na pewno nie kalkulowaliśmy. Przyjmowaliśmy wszystko, co otrzymaliśmy. W jednym czasie graliśmy na prowizorycznej scenie obok śmietnika, w ogólnopolskich programach śniadaniowych, w zagranicznych klubach…
Często się na tym parzyliśmy, ale jednocześnie dało nam to mnóstwo niesamowitych przygód. Bardzo dobrze wspominamy zagraniczne wyjazdy czy plany filmowe, np. we Francji. W takich momentach wydawało nam się, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że to najpiękniejsze przygody naszego życia. Wiesz, to uczucie, gdy wychodzisz z ciemnego klubu po afterze własnego koncertu i nagle przed sobą widzisz brzeg morza, nad którym wschodzi słońce… Pytasz wtedy sam siebie “czy tak już może być zawsze?”.
Jednak wspominacie, że nie potrafiliście przebywać ze sobą w ciągu tygodnia. Czy kiedy nie nagrywaliście to nie straciliście ze sobą kontaktu jako po prostu paczka kumpli?
Maciek: Nie będę fałszywie kolorować tego okresu. Tak, jak powiedział Michał, bywało fantastycznie, ale bywało – delikatnie mówiąc – niefajnie. Pojawiły się tak pokręcone historie, iż nie wiem czy kiedykolwiek je opowiem.
Wydarzyła się jednak sytuacja, która ogromnie nas zjednoczyła i zmobilizowała do wspólnego działania jako zespół. Pojawił się Eryk Sarniak, stary znajomy, który nagle zaproponował wydanie nas w Agencji Muzycznej Polskiego Radia. Od tamtego czasu na nowo zaczęliśmy się integrować. Być może była to kluczowa szansa, by znów stać się zespołem i kumplami tak, jak miało to miejsce wcześniej. Tymczasem sporo rzeczy nam tego nie ułatwiało. Tak jak wspomniałem, przeprowadziłem się i ten dystans geograficzny przełożył się na dystans w relacjach. Na szczęście od tego momentu przeszliśmy daleką drogę. Mamy to za sobą i znów jesteśmy paczką zajebiście czujących się ze sobą kumpli.
Michał: Może to frazes, ale zaczęliśmy często z niego korzystać – my potrzebujemy energii zwrotnej. Zdecydowaliśmy o przerwie, a później nie potrafiliśmy się na nowo pozbierać. W takich momentach najbardziej doceniliśmy to, że pojawiały się pytania o to, co się z nami dzieje, kiedy wrócimy czy właśnie propozycja wydania nas od Eryka….
Maciek: Sami zaczęliśmy coraz słabiej wierzyć w ten projekt, a tu nagle pojawił się Eryk, który wierzył w Fair Weather Friends bardziej niż my sami. Tym samym nakłonił nas do działania i to w dużej mierze jego zasługa, że znów tu jesteśmy.
Fair Weather Friends – zwątpienie, komponowanie przez Messengera i inwestowanie w siebie
Rozmawiając z Wami w międzyczasie, czy to przez internet, czy to spotykając się w różnych miejscach w kraju, dało się wyczuć, iż nad Fair Weather Friends pojawiły się ciemne chmury. Czy kiedykolwiek było w Was tak duże zwątpienie w ten projekt, że w głowach zaczął świtać pomysł, by ostatecznie rozwiązać zespół?
Maciek: Tak, kilka razy. Można powiedzieć, że już w zasadzie przestaliśmy istnieć, choćby przez pewien czas.
Michał: Wiesz, cały czas jakiś proces trwał, zatem jakąś tam ciągłość zachowaliśmy, ale pojawiły się momenty, że nie wiedzieliśmy w którą stronę pójść…
Maciek: …a czasem nie szliśmy w żadną….
Michał: …ale w tym wszystkim jednak nie przestaliśmy wymieniać się zachwytami i inspiracjami…
Maciek: …w sumie moglibyśmy ostatnich osiem lat naszych grupowych rozmów na Facebooku ściągnąć i wydać, bo jest tam cała nasza historia i niezliczenie dużo muzyki, którą się ze sobą podzieliliśmy.
Czyli co? Za parę lat wydacie Fair Weather Friends – Kroniki jako bonus do następnej płyty?
Maciek: Nie, to będzie tylko dla nas! (śmiech)
Paweł: Tak, to kawał historii. Czasem na Facebooku powstawały całe nasze numery.
Jak to?
Paweł: Pamiętam, że przyszedłem na salę prób i usłyszałem coś nowego. To było połączenie fascynacji Michała i Mateusza. Udało mi się do tego zrobić motyw refrenowy na basie. Cztery dni później Mateusz ubrał to w całość. I wówczas – wracając do tych chwil zwątpienia – poczułem to wszystko na nowo. Poczułem, że to zwątpienie mamy już za sobą.
Powstawały kolejne numery, analizowaliśmy to, co zrobiliśmy sporo wcześniej, a jednocześnie Michał przynosił coraz to nowsze rzeczy i nakręcał nas do działania. Sklejaliśmy to wszystko, mieszaliśmy i ostatecznie mamy gotowy album.
Maciek: Aaa, zapomnieliśmy powiedzieć o jeszcze jednym, bardzo ważnym wątku! Wynajęliśmy na dwa dni w pełni profesjonalne studio, to samo, w którym nagrywaliśmy Hurricane Days. Nagraliśmy tam 7-8 numerów, w jednym nawet rapowałem.
Michał: Tak, było coś takiego!
Maciek: I wszystko, co wówczas nagraliśmy… wyrzuciliśmy. (śmiech)
Michał: Tak, to było jakieś szaleństwo. Zaczęliśmy bawić się brzmieniem, nagraliśmy nawet coś w stylu techno. Mieliśmy w pełni przygotowane studio i mnóstwo materiału….
Maciek: Michał nakręcał nas wówczas “Chodźcie, mamy mnóstwo materiału, stać nas na porządne studio i na nagranie tego jak należy, nie kombinujmy…”, a tymczasem wydaliśmy cały hajs, nagraliśmy totalnie niespójny materiał i nic z tego nie wyszło. Jednak to wszystko było po coś. Wówczas obudził się “kierownik Michał Maślak”, który ostatecznie przejął inicjatywę w zespole, zaczął dominować. I całe szczęście, bo w pewnym momencie zabrakło osoby, która to wszystko pociągnie do przodu…
Paweł: Michał stał się naszym Jurgenem Kloppem. (śmiech)
Czyli można powiedzieć, że zainwestowaliście te pieniądze, a nie zwyczajnie przejeb***ście.
Michał: Tak! (śmiech) To było ważne doświadczenie, jakaś kolejna próba scalenia. I chyba to właśnie wtedy ostatecznie porzuciliśmy myślenie o nagrywaniu materiału w formie partii. Wiesz, perkusista odpowiada za perkusję, basista za bas, itd. Porzuciliśmy takie myślenie w stylu starych, rockowych zespołów…
Maciek: Skoro muzyka trapowa i jej artyści potrafi w całości opierać się na playbacku? Czego potrzeba więcej? Liczy się impreza! (śmiech)
Jednak z drugiej strony bawi nas samo granie. Bawi nas to, że każdy z nas ma te “momenty” w trakcie koncertu, na które czeka. I jeśli te momenty wyjdą tak, jak to sobie zaplanowaliśmy, to przypływ endorfin jest nie do opisania…
Michał, a jak Ty odniesiesz się do tego, że jesteś dziś liderem pełną gębą?
Michał: Poczułem, że jako wokalista i gitarzysta, na własne życzenie ograniczyłem sam siebie. Wówczas Zegi przekazał mi nieco swojego know-how, nauczył korzystać z programów, przesyłał mi swoje projekty, a ja je modyfikowałem…
Tak zacząłem samodzielnie robić muzykę. W końcu potrafiłem pokazać reszcie swoją wizję. Tak, jak wspominaliśmy, robiliśmy muzykę przez Messengera…
Paweł: Michał wysyłał nam fragment nagrania, mówiliśmy mu co jest okej, a co nie, po czym Michał znikał na dwie godziny i wracał z gotowym tekstem. (śmiech)
Maciek: A ja dzięki Michałowi zacząłem śpiewać! Na nowej płycie są przynajmniej z cztery numery, gdzie gram i śpiewam.
Michał zawsze uczulał mnie na to, by ćwiczyć śpiew i nie zniechęcać się. Ta śmiałość, której nabrałem dzięki śpiewaniu, przekłada się na inne aspekty mojego życia. Nie mam oporów śpiewać przy chłopakach czy na koncertach. Nie czuję tremy. Wiesz, jakbym robił coś nienaturalnego. To uczy odwagi.
Fair Weather Friends – nowa płyta, nowe rozdanie
Wróćmy na moment do samej płyty. Album wymownie zatytułowaliście Carte Blanche. Ed Macfarlane, lider Friendly Fires, powiedział niedawno w wywiadzie, że po ośmiu latach przerwy od ostatniej płyty jego zespołu, na scenie wciąż jest miejsce dla takich formacji i dla takiego brzmienia. Macie wiele wspólnego w tym zakresie. Nawiązując do tej wypowiedzi i do tytułu Waszej płyty – czujecie, że zaczynacie od zera?
Maciek: Tak, ale tylko jako zespół, bo jako ludzie nic nie straciliśmy. Dodam tylko, że nikt z nas jakoś specjalnie nie słucha Friendly Fires, choć wielu dziennikarzy zestawia nas ze sobą… No może Paweł trochę słucha.
Paweł: Tak, chyba tylko ja. Reszta zna tylko piosenkę Paris. (śmiech) A od siebie powiem, że Heaven Let Me In to jest loop roku 2018!
Michał: Jesteśmy podekscytowani i ciekawi. Nie wiemy jak na nową płytę zareagują nasi dotychczasowi odbiorcy. Pojawiło się sporo zmian – polskie teksty, inne brzmienie… Nie boimy się tego, co od nas nie zależy. Nie boimy się, że zmieniła się moda, że dziś takiej muzyki się nie tworzy…
Fair Weather Friends ma w sobie pewną punkową, a może wręcz electroclashową energię, której nie słyszę na polskiej scenie. Dzięki niej potrafimy nawiązać kontakt z ludźmi, zarówno przez muzykę, jak i na koncercie.
Maciek: Nie wracamy dlatego, że mamy jakieś oczekiwania. Nie wizualizujemy sobie sukcesu, wielkich pieniędzy czy czegoś w tym stylu. Robimy, bo to lubimy. Po prostu brakowało nam grania muzyki i emocji, jakie to daje.
Michał: Oczywiście możemy nie mieć oczekiwań, ale nie zwalnia nas to od trzymania pewnego poziomu. Bycie w zespole to jednak pewien styl życia. Jeśli chcesz to robić, to rób to dobrze. Zainteresowanie publiczności, sprzedaż płyt, zabookowane koncerty – to wszystko nas nakręca, ale nie programujemy się, by do tego dążyć za wszelką cenę.
Maciek: Napisałeś w artykule o nas, że “odczułeś nasz brak”.
Zgadza się (link do wspomnianego artykułu – przyp. red.).
Maciek: I o to dokładnie mi chodzi. Chcę, by Fair Weather Friends kojarzyło się z czymś unikatowym. Jeśli tego zabraknie, to ludzie to odczują, bo to, coś wniosło, coś zmieniło.
Możecie nie mieć oczekiwań, ale fajnie byłoby zagrać na dużej scenie na Open’erze, co?
Paweł: Wiadomo! W dodatku przed Metronomy. (śmiech)
Fair Weather Friends – Nick Cave, trap, vaporwave i minimalizm
Od chwili, gdy to Wy pojawiliście się na polskiej scenie, sporo się zmieniło. Dziś u szczytu popularności są hip-hopowcy. Czy sami czymś lub kimś zachwyciliście się w ostatnim czasie?
Paweł: Mi bardzo imponują młodzi artyści z Rosji. Słucham mnóstwa zespołów stamtąd. To coś kompletnie innego, dziwnego, świeżego i bardzo dobrego przede wszystkim.
Maciek: Starałem się zarazić chłopaków hip-hopem czy trapem, ale też rzeczami, które dzieją się wokół tych gatunków i ich artystów. Na przykład estetyką klipów. Często są to klipy nagrywane w stylu DIY, niby byle jak, ale mają coś w sobie i wnoszą coś nowego. Bawią się konwencją, trochę jak vaporwave. Wiesz, ci artyści biorą się za rzeczy, które dla nas chwilę temu były obciachowe, ale może to dlatego, że jesteśmy już na nie za starzy. Ta zabawa różną estetyką jest fascynująca i ma wpływ na to, co sami chcemy robić.
Michał: Z muzyki spoza Polski z pewnością Holy Hendron z jej multimedialnym i dekonstrukcyjnym podejściem – może to dziwne, ale dla mnie wychodzą z tego mocno schowane, ale zaraźliwe melodie. Z drugiej strony zadziałał na mnie renesans afrobeatu i takie ujęcie afrojazzu, jakiego symptomami są sukcesy np. The Comet Is Coming. Cały czas śledziłem Four Tet, siedzi mi muza Kierana Hebdena.
Na polskiej scenie Coals zrobili na mnie wrażenie świeżością w muzie i wizerunku. Przyznam jednak, że nie skupiam się wyłącznie na tym, co się dzieje na polskiej scenie z muzyką electro-pop, bądź taneczną. Staram się czerpać z alternatywy, jazzu, techno, a przedstawiciele tych gatunków radzą sobie świetnie nie tylko na rodzimym rynku..
Paweł: Wracając do polskiego rapu to na początku podszedł mi bardzo Bedoes, a później Otsochodzi. Przez to, że polski rap stał się tak popularny i że sami zaczęliśmy go słuchać, zwróciliśmy większą uwagę na pisanie tekstów po polsku i na budowanie przez to więzi z odbiorcą.
Michał: Pamiętam, gdy zetknąłem się z projektem Syny i ich produkcją, sposobem narracji, budowaniem melodyki partii rapowanej, wciąganiem w historię… Nie jesteś w stanie przejść obok tego obojętnie.
Mateusz, Ty za sprawą solowego projektu, poszedłeś mocniej w house i muzykę afrykańską…
Mateusz: Nie do końca. To wszystko zależy od konkretnego momentu i miejsca w życiu, w którym się znajdujesz. Różne rzeczy mogą stać się dla Ciebie wartościowe w różnych okolicznościach.
Owszem, zgłębiałem muzykę afrykańską ze względu na ciekawość strukturami rytmicznymi. Jeśli jednak miałbym skupić się na warstwie tekstowej, to w ostatnich latach ciężko mi było znaleźć coś interesującego w Polsce. Ale to prawdopodobnie też kwestia mojej ignorancji w tej przestrzeni.
Słuchałem za to sporo Nicka Cave’a, zwłaszcza płyty Push The Sky Away i jednego z moich ulubionych utworów, czyli We No Who U R. A prócz tego to m.in. Steve Reich i Lubomyr Melnyk, ogółem sporo minimalistycznych rzeczy.
Fair Weather Friends – bez oczekiwań, ale z planami
Na koniec zapytam o plany. Jak będą wyglądać najbliższe tygodnie i miesiące w wydaniu Fair Weather Friends?
Michał: Pracujemy nad klipami, wizualizacjami, trasą koncertową…
Paweł: …pojawi się też teledysk nakręcony metodą DIY o dość wyraźnym motywie przewodnim…
Maciek: Tak, będzie to teledysk-tribute dla pewnego samochodu. (śmiechu) Mowa o aucie, który ma w naszym sercu specjalne miejsce.
Paweł: W tym aucie odsłuchiwaliśmy pierwsze numery Fair Weather Friends. Do tego auta spakowaliśmy się, by jechać zagrać na naszym pierwszym Open’erze. Po raz pierwszy odsłuchaliśmy w nim Eclectic Pixels, naszej debiutanckiej EPki.
Maciek: Jechaliśmy tym autem, gdy mieli ogłosić nasz pierwszy występ na festiwalu Open’er. Zatrzymaliśmy się na parkingu, otworzyliśmy wszystkie drzwi, rozkręciliśmy na maksa głośniki i czekaliśmy aż padnie nasza nazwa. No i padła!
Paweł: A wracając do pytania to przede wszystkim czekamy na premierę płytę i na wszystko to, co się po niej wydarzy.