Instytut Festival 2019 – relacja
W zeszłym roku Instytut szturmem wdarł się na mapę polskich festiwali zamieniając Garnizon Modlin w mekkę światowej klasy techno. Przeczytajcie relację z tegorocznej edycji festiwalu.
Nie zawaham się stwierdzić, że line-up był jednym z mocniejszych w tym gatunku w Europie. Zostało to zresztą docenione zarówno przez media zagraniczne (artykuły w słynnym DJ Mag), jak i odbiorców w kraju (m. in. drugie miejsce w plebiscycie Munoludy 2018 w kategorii Festiwal Roku). Całkowicie uzasadnione były zatem duże oczekiwania odnośnie tegorocznej edycji. Jak było?
Instytut Festival 2019 – relacja
Na wstępie – logistyka i organizacja. Organizatorzy dokonali pewnych roszad w rozmieszczeniu krytycznych punktów na mapie festiwalu. Moim zdaniem były to zmiany zdecydowanie na plus, bo przestrzeń twierdzy została jeszcze lepiej wykorzystana. Pole namiotowe zostało ulokowane wewnątrz murów, nieopodal strefy gastronomicznej oraz kwater, które okazały się strzałem w dziesiątkę.
ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ: INSTYTUT FESTIVAL 2019
Skoro jednak przy gastronomii jesteśmy, to nasunęła mi się jedna obserwacja, a mianowicie cena wody. W dobie dążenia wielu festiwali do darmowego dostępu do wody pitnej, mała butelka droższa niż energetyk czy sok pomarańczowy przelewana do papierowego kubka to chyba mało uzasadnione rozwiązanie. Być może błahostka, ale zauważona przez wielu uczestników.
Ogromny, rozświetlony napis Instytut przy wejściu oraz duże, kolorowe instalacje od razu skojarzyły mi się z Awakenings i rzeczywiście były miłe dla oka. Sama organizacja również nie budziła zastrzeżeń, nie zanotowałem większych kolejek nigdzie poza strefą wymiany tokenów w piątkowy wieczór.
Mam wrażenie, że publika była mniejsza niż w zeszłym roku, co w moich oczach przełożyło się zarówno na klimat i tę, przez nas wszystkich pożądaną, festiwalową atmosferę, jak i performance samych artystów. Ale o tym za chwilę.
Być może termin i długi weekend do dyspozycji, równoległe inne wydarzenia w kraju, a może sam line-up, który nie był na tyle zróżnicowany, żeby przyciągnąć większą rzeszę słuchaczy? Na pewno jest to temat do przemyśleń dla załogi Instytutu.
Jakby jednak nie patrzeć, czekały na nas występy śmietanki branży, jak najszybciej przystąpiłem zatem do zwiedzania poszczególnych scen. Warto wcześniej wspomnieć o strefie sztuki. Podczas wydarzenia można było podziwiać kilka instalacji umiejscowionych na zewnątrz, jak i wewnątrz murów garnizonu.
Grafitti, zdjęcia i inne kompozycje – niektóre dzieła były naprawdę interesujące, chociaż muszę przyznać, że czuję pewien niedosyt związany ze stale podkreślanym sloganem – Instytut Festival Music & Art. Moim zdaniem rzeczonej sztuki mogło być wciąż nieco więcej, choć zdecydowanie widzę progres względem zeszłego roku.
Instytut Festival – dzień I
Przechodząc już do samych występów. Przeczytałem dziesiątki opinii uczestników i kolejny raz utwierdziłem się w przekonaniu, że ten sam set może się spotkać z diametralnie innym odbiorem. I chyba za to wszyscy kochamy muzykę elektroniczną, że dany artysta może wzbudzić euforię, wzruszenie oraz zniecierpliwienie jednocześnie. Postaram się zatem podsumować swoje odczucia.
Scenę Main z impetem otworzyła Ellen Allien. Wciąż jestem pod wrażeniem niespożytej energii 50-letniej już przecież Niemki. Mam wrażenie, że Ellen potrafiłaby tańczyć bez opamiętania nawet grając dla 5 osób w mieszkaniu. Na swoim stałym, dobrym poziomie zagrał Rodhad, jego set rozkręcał się z minuty na minutę, a track RODa – Hor na koniec był dla mnie jego ukoronowaniem.
Closing to Maceo Plex, czyli artysta wzbudzający chyba najbardziej zróżnicowane emocje w całym line-upie. Moim zdaniem Eric zrobił to, co było najlepszym rozwiązaniem w takich okolicznościach, tj. zagrał głównie znane wszystkim, swoje własne produkcje. Mutant Robotics, remix Blade Runner, Solitary Daze, czy Conjure Dreams – takiego „bundle packa” nie słyszałem bardzo dawno w secie żadnego artysty. To właśnie wtedy, a nie podczas odgrywania najnowszych utworów, reakcja festiwalowiczów był najbardziej żywiołowa. Maceo zdawał się bawić bardzo dobrze, a to, ile czasu poświęcił na rozdawaniu autografów i robieniu zdjęć po występie, świadczy o jego wielkim profesjonalizmie.
Na scenie Rave podobały mi się właściwie wszystkie występy, począwszy od Zadiga, przez kolaborację CRVEL aż po niezawodnego Dtekk-a. Paula Temple, zgodnie z oczekiwaniami niemal wysadziła namiot w powietrze, ale Brytyjka nie raz potwierdzała już, że jest najlepsza w swoim fachu.
Dość mizernie wypadła niestety w moich oczach Gate Stage. Występy MANOID-a, Johna Talabota czy DJ Bone’a, czyli specjalistów w swojej dziedzinie mogły być z jednej strony ukłonem w stronę miłośników nieco lżejszych brzmień, ale z drugiej strony nie stanowiły dla mnie logicznej całości i ich obecność została właściwie zauważona przez garstkę festiwalowiczów.
Dużym zawodem była dla mnie umiejscowiona.. w tym samym miejscu Day Stage, która stanowiła silny punkt podczas poprzedniej edycji. Przede wszystkim zorganizowanie sceny dziennej na betonie chyba nie było najlepszym pomysłem. A szkoda, bo pamiętam jak dobrze festiwalowa brać bawiła się w zeszłym roku. Warto jednak wspomnieć o „afterze”, który odbywał się w jednym ze skrzydeł garnizonu i który przyciągnął co bardziej niezmordowanych tancerzy. Inicjatywa zdecydowanie na plus!
Instytut Festival – dzień II
Drugi dzień rozpocząłem od podziwiania fenomenalnego występu Antigone. Miałem okazję poznać Antona i muszę przyznać, że jest to prawdziwy fanatyk muzyki elektronicznej, a obsada w programie Awakenings mimo stosunkowo młodego wieku dowodzi tylko jego talentu.
Dwaj tytani techno, czyli Richie Hawtin i Ben Klock potwierdzili z kolei, że na tej muzyce znają się jak mało kto. Świetne, energiczne występy, okraszone rewelacyjną grą świateł i wizualizacji – duże ukłony w strony załogi VJ.
W międzyczasie, ponownie z lekką konsternacją przysłuchiwałem się Dashy Rush grającej dla kilkudziesięciu słuchaczy na Gate Stage, zdecydowanie najjaśniejszą gwiazdą tej sceny podczas okazał się natomiast Donato Dozzy. Nie bez kozery akurat jego występ był tak promowany, bo wniósł do tego miejsca ogromną świeżość i zaprezentował nieszablonowe, pełne dynamiki dźwięki.
Trochę wigoru brakowało moim zdaniem tego dnia w namiocie Rave (choć popis gry dali Aksamit oraz Rraph i Aetha), a zwłaszcza występ Andy’ego Stotta wzbudził lekkie skonfundowanie wśród uczestników. Mocno eksperymentalna muzyka, jakkolwiek bardzo ambitna, nie była chyba tym, czego oczekiwano.
Prawdziwy zastrzyk energii zafundowała wszystkim jednak Stephanie Sykes. Nie jestem zagorzałym fanem akurat tak mocnego grania, ale to co wyczyniała brytyjska DJ-ka było fenomenalne i mógłby być to dla mnie spokojnie closing festiwalu. Ten należał jednak do Tommy’ego Four Seven oraz Ancient Methods. Nie spędziłem za dużo czasu na tym występie, więc ciężko mi go oceniać, natomiast opinie wydają się być mocno podzielone.
Trzymam mocno kciuki za powodzenie przyszłych edycji, tym bardziej, że miejsce i organizatorzy mają ogromny potencjał. Event tworzony jest przez niepowtarzalnych ludzi z ogromną pasją, a odbiór zwłaszcza za granicą jest stale bardzo dobry. Duża liczba obcokrajowców, których spotkałem, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że może być tylko lepiej. Do zobaczenia za rok!
zdjęcia: Maria Drężek