Dekmantel Festival 2015 RELACJA
Relacja
Nasz naczelny Techno turysta ma w redakcji Muno.pl nową konkurentkę. Jak posłuchać ponad 30 artystów w ciągu 3 dni? Sprawdźcie naszą relację z amsterdamskiego Dekmantel Festival.
Kiedy rok temu nadziałam się na sesję Boiler Room prosto z amsterdamskiego festiwalu Dekmantel, sprawdziłam line up ostatniej edycji i przejrzałam zdjęcia lokalizacji tej imprezy powiedziałam sama do siebie, że kiedyś tam pojadę. W Amsterdamie nie brakuje wydarzeń dla miłośników elektroniki, jednak to właśnie Dekmantel zainteresował mnie najbardziej z kilku powodów.
Przede wszystkim festiwal nie pretenduje do tytułu największego w mieście/Europie/na świecie. Druga edycja zgromadziła około 10 000 ludzi, a w tym roku było zapewne podobnie. Myślicie, że świadczy to o niewielkim zainteresowaniu tym co ekipa Dekmantel ma do zaoferowania? Nic bardziej mylnego! Organizatorzy mocno ograniczają liczbę biletów, które wyprzedają się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem w celu zachowania bardziej intymnej i kameralnej atmosfery.
W line upie nie pojawiają się nazwiska, które wywołują mieszane uczucia albo wrażenie, że ktoś ewidentnie nie pasuje do tej układanki. Mało tego, niektórzy artyści pojawiają się na festiwalu trzeci raz z rzędu. Organizatorzy w jednym z wywiadów stwierdzili, że nie dążą do corocznej, całkowitej wymiany festiwalowych artystów – jeśli ktoś jest dobry może grać na Dekmantelu co roku. Lista artystów, którzy mieli pojawić się podczas trzeciej edycji festiwalu przyprawiała o zawrót głowy, więc bez większego namysłu i analiz, wysłałam zapytanie o akredytację.
Dekmantel Festival odbywa się w usytuowanym właściwie pod Amsterdamem pół-parku pół-lesie nazywanym Amsterdamse Bos, do którego większość uczestników przybywa specjalnie wyznaczonym szlakiem na dwóch kółkach. Program trzeciej edycji został rozszerzony także o część nocną w mieszczącej sie w centrum miasta sali koncertowej Melkweg oraz o czwartkowy koncert otwarcia w Muzikebouw, który uświetnili Autechre oraz Manuel Gottsching.
Nie da się jednak ukryć, że najważniejszym elementem Dekmantel Festival była część dzienna, która zaczynała się około południa, a kończyła o 23 w pięknych okolicznościach przyrody. Podczas trzech dni wypełnionych niesamowitą atmosferą, doskonałą muzyką i efektownymi wizualizacjami wspięłam się na wyżyny swoich możliwości tanecznych.
Dzień 1
W piątek, po długim spacerze przez Amsterdamse Bos w towarzystwie przesympatycznego młodego producenta z Toronto dotarłam na teren festiwalu około 14. Postanowiłam zacząć od obchodu festiwalowego terenu. Dekmantel Festival rozgrywa się na pięciu scenach podzielonych na dwie strefy.
W pierwszej z nich znajduje się main z charakterystycznym owalnym zadaszeniem, cała strefa gastronomiczna oraz namiotowa scena UFO. Druga strefa to trzy, mniejsze, usytuowane blisko siebie sceny – Selectors Stage, The Lab oraz Boiler Room. Na głównej scenie każdego dnia publikę rozgrzewał Dekmantel Soundsystem lekkim, ciepłym brzmieniem, idealnym na początek festiwalowych zmagań.
Na scenie UFO popis dawał Shed ze swoim live actem, w którym płynnie mieszał techno z typowym dla siebie nieco bardziej połamanym brzmieniem z dużą ilością bassu. Następnie przeniosłam się do drugiej strefy gdzie na Labie szalał J’Rocc serwując numery nadające się do nieco kontrowersyjnego stylu tańca jakim jest daggering.
Selectors Stage wpadło pod władanie ekscentrycznemu i ekstrawertycznemu San Properowi, który bujał dość tłumnie zebranymi festiwalowiczami selekcją, w której nie brakowało brzmienia house i disco. Na dłużej jednak zostałam na scenie Boiler Room gdzie amsterdamskie streamowanie inauugurował Awanto3. Związany z oficyną Dekmantel, dj i producent o aparycji wuja Zbyszka, którego każdy z Was spotyka na rodzinnych imieninach fundował całkiem licznie zgromadzonej publice niesamowity groove.
Na głównej scenie swojego seta zaczynali już Ricardo Villalobos i Zip. Chilijskiemu artyście, który wzbudził niedawno spore kontrowersje swoim zachowaniem podczas Cocoon In The Park w Leeds trudno było tym razem zarzucić brak kontaktu z publiką. Ricardo wraz z założycielem labelu Perlon takimi numerami jak „I’m Freak” Paula Johnsona „Let’s Groove” George’a Morela czy „Baby Baby” Floorplana zbudowali pełna luzu atmosferę, która w asyście popołudniowego słońca doprowadzała ludzi do wręcz histerycznej euforii (tak, tak – były skowyty, krzyki i kiwiki!). Set tego duetu zakończył się numerem, którego wokal głosił, że „We are from Detroit” co stanowiło doskonałą zapowiedź kolejnych gości czyli Model 500.
Ekipa Juana Atkinsa zaprezentowała live, którym zwolennicy oldschoolowych brzmień z kolebki muzyki techno byli z pewnością zachwyceni. Piątkowy dzień zakończyłam krążącmiędzy disco funkową balangą prowadzoną przez Rednose District, setem Sheda pod aliasem Head High, a eklektyczną selekcją Joya Orbisona, który z niezwykła łatwością przechodził od delikatnych brzmień do mocarnych bassów. Ostatnim punktem mojego osobistego dekmantelowego programu był set Roberta Hooda na scenie Boiler Room, gdzie pojawił się wraz z córką i zaskoczył wszystkich kawałkiem „You make me feel”.
Dzień 2
Dzień drugi przywitałam przy analogowych improwizacjach Magic Mountain High, który tworzą Move D oraz Juju & Jordash, ale szybko przeniosłam się na Boiler Room gdzie ludzie szaleli przy selekcji Roberta Bergmana. Ja jednak czekałam na pojawienie się ukraińskiego producenta Vakuli, który w ostatnim czasie wydał album poświęcony Jimowi Morrisonowi. Bezkompromisowy producent i dj nie zawahał się po typowo tanecznej części swojego seta wybrać numery takie jak „It’s For You” White Eyes czy zakończyć „When The Music’s Over” The Doors.
Vakula wielokrotnie na swoim facebook’owym profilu publikował postu, w których stwierdzał, że kompletnie nie rozumie jak dj może grać przez cały set jedynie numery techno. Podkreśla także, że chciałby pokazać swoim słuchaczom „prawdziwą muzykę”. Nie da się ukryć, że gdy zabrzmiał kawałek The Doors wielu bawiących się na scenie Boiler Room wpadło w lekka konsternację, ale ten kto zdecydował się na niej pozostać długo nie zapomni powtarzanej jak mantra „When the music’s over , turn off the lights!”.
Popołudnie planowałam spędzić z jedną z najbardziej tajemniczych postaci na scenie techno – holdenderskim dj’em i producentem Talismannem, który od 18:00 miał zawładnąć sceną UFO. Udało mi się jeszcze załapać na końcówkę dynamicznego live’a w wykonaniu Schackletona, który poza świetnym brzmieniem radował publiczność swoim energicznym tańcem i uśmiechem od ucha do ucha. W końcu za sterami pojawił się Talismann i przyznam się bez bicia, że po pierwszym kwadransie nie byłam zachwycona.
Obawiałam się 90 minut bezmyślnego tłuczenia i cholernej nudy. Jak bardzo się pomyliłam! Set Holdendra składał się z kilku części, a co 15-20 minut doświadczaliśmy znaczącego zwolnienia tempa do utworów wypełnionych chóralnymi, przejmującymi dźwiękami co w towarzystwie odpowiedniego oświetlenia w kolorze świec dawało (jakby to idiotycznie nie zabrzmiało) efekt mszy czy jakiegoś tajemniczego rytuału. Po tego typu przerwach, Talismann wracał do swojego standardowego tempa czym doprowadzał wszystkich walczących o przetrwanie w namiocie UFO do wrzenia. Jego „Great Britain” czy „Mars Wars” wywoływały euforyczne krzyki nie wspominając już o takich klasykach jak „Work” Jamesa Ruskina.
Po takiej chłoście potrzebowałam natychmiastowego wypoczynku i regeneracji zatem udałam się na scenę Selectors gdzie Floating Points, Hunee oraz Antal prezentowali swoje muzyczne zdobycze. Afro-funk z lat 70, disco, house czy południowoamerykańskie brzmienia – czego tam nie było! Uśmiechnięte trio grało dla płynącego, rozanielonego tłumu. Z zamkniętymi oczami, błogimi uśmiechami i rękoma w górze. Bez wątpienia będzie to jeden z momentów, który będę wspominać najlepiej, a już na pewno nie zapomnę blondynki w srebrnych szpilkach i różowych skarpetkach. Niech da Wam to wyobrażenie na temat tego, jak bardzo uczestnicy festiwalu przejmowali się swoim wyglądem.
Na koniec sobotniego dnia udałam się ponownie do UFO, żeby dobić swoje i tak już zmęczone ciało. Sprawcą finalnego padnięcia na twarz został reprezentant labelu Dystopian czyli Rodhad. Dwugodzinna wycieczka po zakątkach mocnego, technicznego uderzenia zrobiła swoje. Tłum ludzi resztkami sił szalał w dusznym namiocie.
Dzień 3
Ostatni dzień Dekmantel Festival należał bez wątpienia do pań. Mimo pięknego, słonecznego południa udałam się znów do namiotu gdzie od 13:00 można było posłuchać Rrose. Tajemnicza, trudna do wrzucenia w jakiekolwiek ramy wypełniła namiot przestrzennymi, technicznymi dźwiękami, a publiczność słuchała jak zaczarowana.
Trzeba przyznać, że trudno było tańczyć do muzyki, którą prezentowała Rrose, dlatego jak większość zebranych przyjęłam pozycję siedzącą i upajałam się wizualizacjami. Jednak po jakimś czasie perspektywa siedzenia w ciemnym namiocie okazała się niezbyt atrakcyjna, tym bardziej, że za chwilę na scenie The Lab miała startować Veronica Vasicka.
To co zrobiła założycielka labelu Minimal Wave Records w Labowej szklarni przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Dawno nie miałam okazji słyszeć tak dynamicznego, parkietowego i jednocześnie różnorodnego seta. Veronica dostawała aplauz za aplauzembiorąc trochę z minimalu, trochę z techno, nie unikając kawałków z wokalami czy acidu.
Jeśli jednak chodzi o kwaśne brzmienia około godzinę po amerykańskiej djce pojawiła się specjalistka gatunku. Helena Hauff rozgrzała wypełniona po brzegi szklarnię zrzucając na słuchaczy acidowe bomby. Związana z legendarnym klubem Golden Pudel artystka nie zamierzała zwalniać tempa ku dzikiej uciesze tłumu. Nie wiem jak zakończyła się ta acidowa podróż, ponieważ przed finiszem Heleny zdecydowałam sprawdzić formę tej, której nikomu przedstawiać nie trzeba – Niny Kraviz.
Rosjanka, która podczas zeszłorocznej edycji festiwalu grała na scenie głównej, tym razem trafiła na scenę UFO. Wysoka temperatura powietrza na zewnątrz, ale także ogromne zainteresowanie, które wzbudziło pojawienie się Kraviz spowodowały niemożność swobodnego oddychania.
Zaczęło się bardzo dobrze, bo od acidowego numeru El Txef A – „Neurotransmitters Communiaction”, którego tekst Nina jak się okazało zna doskonale. Kolejnym mocnym momentem był niewydany jeszcze kawałek Johanessa Heilla zagrany także w piątek na mainie przez Bena Klocka. Utwór będzie z pewnością niecierpliwie wyczekiwany, ponieważ tuż po festiwalu w mediach społecznościowych pojawiło się sporo filmów z seta Bena lub Niny i błagalnymi prośbami o track ID.
Dalej niestety nie działo się zbyt wiele. Uczestnicy zeszłorocznego Audioriver, niezadowoleni ze sposobu budowania napięcia przez pannę Kraviz w Płocku, tęskniący za mocniejszym brzmieniem byliby z pewnością ukontentowani. Mnie jednak amsterdamska selekcja djki zatrzymała jedynie na 45 minut jej występu. Myślę, że nie bez znaczenia było dwa i pół dnia dzikich, tanecznych harcy w nogach, ale mimo dużej sympatii, którą darzę Ninę agresywne bam bam bam nie zrobiło na mnie tym razem wrażenia.
Tak szybko jak byłam w stanie pobiegłam z powrotem do The Lab załapać się na końcówkę debiutanckiego live Steffi z Virginią na wokalach. Reprezentantki Ostgut Ton ściągnęły pod scenę tłumy i ledwie udało mi się przecisnąć przez ludzi bujających się do głosu Virginii z zamkniętymi oczami i blogimi uśmiechami.
Aż pożałowałam, że nie usłyszałam „Yours” na żywo. Na wielki finał zostawiłam sobieTamę Sumo na scenie Boiler Room, ale znów w połowie seta odpuściłam. Niemiecka selektorka niestety nie porwała mnie do tańca i zebrałam się jedynie na leniwe poruszanie nogą. Wyczekuję, aż dekmantelowe sesje Boiler Room pojawią się w sieci, by przekonać się czy moja decyzja była słuszna.
Wygłodniała i zmęczona zamówiłam przepyszne naleśniki z truskawkami, rozsiadłam się na leżaku i obserwowałam jak Siriusmodeselektor zamykają Main Stage zabójczymi wizualizacjami. Wtedy też dotarło do mnie, że trzy dni muzycznego raju właśnie dobiegły końca. Mam nadzieję, że za rok się spotkamy.
Jeżeli macie ochotę wybrać się na zagraniczny festiwal i:
- chcecie dostać oczopląsu spoglądając na line up
- doceniacie dobre nagłośnienie (Funktion One!)
- nie lubicie czekać w kilometrowych kolejkach do wc, po jedzenie i napoje
- wyjechać z imprezy ze znajomością nowych, interesujących artystów
- chcecie usłyszeć house i techno pod wieloma postaciami
- macie chrapkę by pokazać swoją facjatę podczas sesji Boiler Room
- marzycie o spędzeniu trzech dni w pięknych okolicznościach przyrody
… to spotkamy się na pewno 🙂