Ania Leon. Uderzać basem po żebrach popu [wywiad]
Kim musi być debiutantka, która przekonała czołową polską wytwórnię, by ta wydała jej premierową płytę, będącą w absolutnej kontrze do wszystkiego, co obecnie dominuje na polskiej scenie alternatywno-popowej? Przede wszystkim jest artystką, która mówi jasno, że nie musiała szukać "swojego brzmienia", bo doskonale wie, co jej się podoba, a co nie. Zamiast tego musiała znaleźć właściwe osoby, z którymi to brzmienie osiągnie. Ania Leon je znalazła, a efektem jest najciekawsza od lat polska płyta osadzona na pograniczu alternatywy i elektroniki. Słuchając tego, co ma do powiedzenia na temat fascynacji kulturą klubową, nie dziwi zarówno kształt materiału, jak i potencjał, jaki drzemie w tej arcyzdolnej i świadomej artystce. Przekonacie się o tym, czytając ten wywiad.
Kocham polską muzykę, lecz w ostatnich latach męczy mnie jej postępująca hermetyczność, zwłaszcza w kontekście popu, tej bliższej mainstreamowi alternatywy i flirtującej z nimi elektroniki. Jest coraz mniej rzeczy, którymi jesteśmy w stanie zainteresować zagranicznego odbiorcę.
Ktoś może powiedzieć: „Pewnie, ale nie każdy artysta ma chęć i obowiązek tworzyć muzykę z myślą o tym, by dotarła do wszystkich. Może chce skupić się wyłącznie na lokalnym rynku?” Odpowiem wówczas: „Jasne, żaden problem, jednak jeśli na ten sam pomysł decyduje się coraz większa liczba osób w stylu „oho, u innych działa, to ja też spróbuję” to lokalna scena zaczyna się wyjaławiać”. Postępuje kalkomania, sprawdzone patenty powielają się w ciężkiej do zniesienia skali, coraz trudniej jest przebić się z czymś zaskakującym, bo obowiązuje dominacja kanonu.
Efekt? 10-15 powtarzających się w kółko artystów, obstawiających niemal wszystkie rodzime festiwale, wiodące trasy koncertowe, grający sprzedające się jako tako koncerty.
Pozostali nie tyle co nie zarabiają, ale nawet nie występują – dla wracających do życia po pandemii bookerów są zbyt dużym ryzykiem, które przegrywa z kalkulacją. Nie ma już miejsca i czasu na straty, więc lepiej ustawić się w kolejce i zabookować wiodącego muzyka grającego w sezonie letnim po 60-70 razy. Po prostu tak działa koniunktura i mając na uwadze dwa minione lata, trudno się temu dziwić.
Ania Leon – Łezki
Charakter ważniejszy od presji sukcesu
Dlatego ogromnie doceniam takie zjawiska jak ta debiutancka płyta, która – choć wydana w czołowej, mainstreamowej wytwórni w kraju – nie startuje z pole position w wyścigu po sukces. Ba, zdaje się, że została wydana właśnie po to, by udowodnić, że własny charakter, jego pokazanie i kształtowanie się, są ważniejsze od sprawdzonego schematu, który na starcie daje większe szanse na powodzenie. Tę płytę czeka arcytrudna, lecz mam nadzieję, że warta stawki walka, by zdobyć uznanie.
A to uznanie zwyczajnie się należy, bo połączyć na debiucie wczesną Banks, muśnięcie FKA Twigs i Kerelą z okresu Hallucinogen, a do tego napisać sobie mnóstwo chwytliwych piosenek, które następnie wrzuca się w estetykę Kelly Lee Owens to nie lada wyzwanie. Jeśli dodamy do tego wspominane przez nią w wywiadach inspiracje Jamesem Blakiem oraz – uwaga, spoiler – fascynację takimi twórcami sceny klubowej, jak Flume, Moderat czy Gesaffelstein, to wszystko zacznie układać nam się w spójną, arcyciekawą całość. Całość, którą by stworzyć i następnie przekonać do niej ludzi, trzeba mieć zajebistą konsekwencję, odwagę i prawdę.
Ania Leon. Ryzyko bez kalkulacji
Słowa uznania należą się dla Kayaxu za podjęcie ryzyka i wydanie debiutu, który – umówmy się – raczej nie był poprzedzoną chłodną kalkulacją inwestycją, nastawioną na komercyjny sukces. Oby więcej podobnych decyzji zapadało wśród największych graczy na rynku fonograficznym, których obecne portfolia wyglądają – niestety – niemal identycznie. Potrzeba więcej świeżości, a tej nie będzie, jeśli ktoś nie pozwoli sobie na uchylenie okna i zrobienie przeciągu w katalogu.
Wracając do samej płyty Łezki. Pamiętacie Ramonę Rey? Jej Skarb wyprzedził swoje czasy – pojawił się na długo, zanim Brodka nagrała Grandę, a krajowy alternatywny pop na dobre zakochał się w elektronice (nie licząc wyjątków np. w postaci Smolika czy zespołu Plastic), czego przykładem niech będą Rebeka, Kamp!, xxanaxx czy The Dumplings. Jednak ze wszystkich tu wymienionych nazw, to właśnie Ramona Rey – z perspektywy lat – najmocniej trafiła w czas, w którym polscy słuchacze nie byli jeszcze gotowi na taką muzykę (mówimy o roku 2009, w którym na listach przebojów triumfy święciły Miliony Monet Mroza i Radio Song Afromental).
Ania Leon nie musi nikogo do siebie przekonywać. Ba, nawet nie stara się tego robić. To słuchacze powinni zaryzykować, bo w znajdującej się na mieliźnie polskiej muzyce z pogranicza alternatywnego popu i elektroniki dawno nie było kogoś, kto równie bardzo zasługuje na uwagę i docenienie.
Ania Leon – wywiad
Hubert Grupa: Zacznijmy od czegoś swobodnego i miłego. Jak Twoje wrażenia po występie na Open’er Festival?
Ania Leon: Open’er był czymś naprawdę wyjątkowym w moim życiu. Do tej pory nie mogę w to uwierzyć i wracam do tego myślami. Czy to naprawdę się wydarzyło? (śmiech)
Myślę, że występ na Open’erze to marzenie chyba każdego artysty w Polsce. Wrażenia są przepiękne. To było cudowne, absolutnie cudowne przeżycie. W ogóle był to mój pierwszy koncert, na którym tak naprawdę miałam fanów pod sceną – stali tam ludzie, których nie znałam i ci ludzie znali moją muzykę, znali słowa piosenek i po prostu dobrze się bawili.
Ania Leon. Po prostu pokazać siebie
Kiedyś chyba Wojtek Urbański powiedział mi, że granie na festiwalach podnosi adrenalinę, ponieważ trzeba troszeczkę powalczyć o uwagę tego randomowego uczestnika, który idąc ze sceny na scenę, zatrzymał się akurat na Twoim koncercie. Czułaś, że musisz coś komuś udowodnić?
Nie, chyba nie. Wiesz, po prostu chciałam pokazać siebie w najbardziej naturalny sposób, bez napinania się – podczas tego koncertu poczułam się tak fajnie i tak miło, gdyż tak jak wspomniałam, miałam tych ludzi pod sceną, którzy cieszyli się razem ze mną z tego, co się dzieje. Nie zwracałam uwagi na to, czy ktoś przyszedł lub odszedł. Skupiłam się na tym, co jest tu i teraz, i starałam się dać z siebie wszystko.
Okej, a zatem runda druga – jak z kolei Twoje wrażenia po LAS Festival?
A to jest zupełnie inna bajka. Tam z kolei byłam i po Męskim Graniu, i po Open’erze, czyli miałam już tych kilka wrażeń za sobą. Dla mnie, jako artystki, ten początek trasy był najcięższy, jeśli chodzi o rzucone mi wyzwania, dlatego powiem szczerze, że na LAS Festival czułam się świetnie. Tam jest taki niesamowity klimat… ci ludzie są wszyscy tak pozytywnie nastawieni do dźwięków, do muzyki, do innych osób i m.in. przez to nie czułam aż takiej wielkiej presji jak wcześniej.
Na scenie czułam się świetnie, mogłam się jeszcze bardziej otworzyć. Wydaje mi się, że jeszcze bardziej pokazałam taką wersję siebie, jaką nie zawsze mogę pokazać przez to, że towarzyszą mi jakieś nerwy czy wspomniana presja.
Ania Leon: To, co mi w duszy gra, to na pewno klubowe brzmienie
Zepnę te dwa pytania klamrą – zadałem je, gdyż jesteś obecnie chyba jedyną artystką w Polsce, która zagrała jednocześnie na tak skrajnie różnych imprezach jak Męskie Granie, Open’er i LAS Festival w czasie jednego sezonu. Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie, żeby ktoś wcześniej zaliczył podobny hattrick. Przypominasz mi w tym trochę Baascha – artystę chwilę temu rozdartego między światem, powiedzmy, alternatywno-popowym, a tym elektronicznym, klubowym…
Gdzie Ty odnajdujesz się bardziej? Czy na scenie LAS Festival, gdzie – tak jak powiedziałaś – ludzie są bardzo otwarci, przez co nie trzeba tłumaczyć im muzyki, bo oni doskonale wiedzą, jak ją czytać i po co tu są? Czy może na scenie Męskiego Grania lub Open’era, gdzie odbiorca jest zupełnie inny, ma trochę odmienny wachlarz wiedzy, oczekiwań i upodobań, przez co nieco trudniej zyskać jego sympatię i oswoić go z innym brzmieniem? Zwłaszcza gdy mowa o takiej twórczości jak Twoja, która nie należy do radiowego easy-listening.
Zupełnie szczerze – nie wiem tego, gdzie widzę siebie za parę lat, ale to, co mi w duszy gra, to na pewno klubowe brzmienie. Kocham ten klub, lubię te ciemne dźwięki, lubię je najbardziej. Lubię też to alternatywne brzmienie i jeśli chodzi o samą stylistykę mojej muzyki, to powiem, że jest ona alternatywa.
Jeśli chodzi o Open’era, to jest to na tyle fajny festiwal, że moim zdaniem jest na nim miejsce dla jednych i drugich – dla fanów alternatywy i dla fanów clubbingu. Dlatego wydaje mi się, że tak dobrze się tam poczułam, gdyż również bardzo często bywałam na Open’erze jako uczestniczka. Przyjeżdżając tam, wiedziałam, że jest tyle scen, że na pewno znajdę coś dla siebie. Dlatego personalnie wydaje mi się, że najbardziej odnalazłam się na Open’erze, bo tam rzeczywiście spełniłam swoje marzenie i miałam tam ludzi, którzy przyszli, bo chcieli posłuchać akurat mnie – znali moją muzykę i piosenki.
LAS Festival jest miejscem, gdzie ludzie są pozytywnie nastawieni do muzyki, do nowych dźwięków, ale wydaje mi się, że byłam dla nich takim trochę dziwnym przypadkiem, bo głównie grają tam DJ-e, a tu nagle wychodzi dziewczyna i śpiewa do mikrofonu. Inna sprawa, iż ci sami ludzie byli trochę zaskoczeni i niepewni tego, co ja tam właściwie robię, lecz ostatecznie zarówno im, jak i mi chyba się to spodobało. Wydawało mi się, że ludzie stali na moim koncercie z przyjemnością.
Ania Leon – Przypadki
Ania Leon: Nie musiałam poszukiwać “swojego brzmienia”
Też mnie takie słuchy dochodzą. We wcześniejszych wywiadach mówiłaś o towarzyszących Ci inspiracjach – m.in. o The xx czy Jamesie Blake’u. Czuć wpływy tych artystów w Twojej twórczości, zwłaszcza jeśli mowa o warstwie tekstowej. Jednak dla wielu odbiorców możesz sprawiać wrażenie, iż pełnisz głównie rolę wokalistki. Stąd moje pytanie – jak duży jest Twój wpływ na czysto muzyczną stronę Twojej twórczości? Czy Ania Leon jest jedynie twarzą i głosem tego projektu, czy może pociąga za sznurki również w zakresie produkcji?
Rozumiem to wrażenie. Powiem szczerze, iż wydaje mi się, że mam bardzo duży wpływ na muzykę. Przez 10 lat szukałam odpowiedniego producenta, z którym chciałabym pracować i stworzyć ten album. To było dla mnie jak szukanie igły w stogu siana – naprawdę pracowałam z wieloma osobami i nigdy nie odpuściłam własnej wizji tego, jak ma brzmieć moja muzyka. Zawsze wiedziałam, czy mi się coś podoba, czy nie. Nie musiałam zatem poszukiwać “swojego brzmienia” – musiałam poszukać właściwej osoby, z którą usiądę, porozmawiam i której pokażę wszystkie moje inspiracje.
W sumie na tym polegała pierwsza rozmowa z producentami mojej płyty – pokazałam im to, czego słucham, co lubię i w jakim kierunku chcę iść. Byłam na wszystkich spotkaniach, na których chłopaki tworzyli muzykę. Nic nie odbywało się beze mnie, czy to w procesie samej produkcji, czy kompozycji…
Nic o Tobie bez Ciebie. Bardzo słuszne podejście.
Brałam udział we wszystkim, co robili moi producenci (Arkadiusz Kopera i Mariusz Obijalski – przyp. red.), lecz absolutnie niczego nie zmieniałam przez swoje “widzimisię”, bo oni są po prostu świetni. Weszli w ten świat i w sumie dodali do niego coś, czego ja pewnie sama nigdy bym nie potrafiła wyrazić. Jednak byłam w tym obecna i wiadomo, że od czasu do czasu jakieś drobne rzeczy zasugerowałam na zasadzie “słuchajcie, zróbmy to troszeczkę inaczej, może w ten sposób…”.
Ania Leon – Tańcz
Ania Leon: Nie każdy jest adresatem takiej twórczości
W Polsce tak udane współprace są rzadkością, bo mam wrażenie, iż niewielu mamy równie utalentowanych producentów, zarówno pod kątem czysto warsztatowym, jak i kompozytorskim, czy po prostu muzycznym w rozumieniu szerokiej znajomości światowej sceny. Dlatego pewnie tak długo szukałaś odpowiednich osób…
To prawda, nie jest łatwo. Poza tym trzeba też przekonać producentów do siebie, do swojej wizji. Akurat trafiłam na producentów, którzy są bardzo zajęci i cudem udało mi się ich przekonać do kogoś takiego jak ja, czyli debiutantki, która nie miała nikogo za sobą, ani wytwórni, ani menadżera. Zaufali mi i chcieli to zrobić. Do tej pory jestem im bardzo wdzięczna.
Widocznie masz talent do zjednywania sobie zaufania ludzi, gdyż na gali Fryderyków sam Tomik Grewiński (szef wytwórni Kayax – przyp.red.) wspominał mi w kuluarach o tym, że szykuje się wyjątkowy debiut…
Co mam więcej powiedzieć? (śmiech) Przede wszystkim jestem naprawdę strasznie wdzięczna właśnie Tomikowi i Kayaxowi za to, że dali mi taką szansę, bo tak jak wspominałeś, nie jest to łatwa muzyka, nie jest to łatwa płyta i nie każdy jest adresatem takiej twórczości.
Dlatego tym bardziej jest to interesujące, iż z taką twórczością trafiłaś do Kayaxu i zostałaś przyjęta z otwartymi ramionami. Jak do tego doszło?
Zrobiliśmy z chłopakami płytę i w końcu panowie stwierdzili, że czas to gdzieś porozsyłać. Byłam na to wiecznie niegotowa, dlatego przestali mnie pytać i zaczęli sami działać. (śmiech)
Arek i Mariusz mają szerokie grono znajomych, w tym również artystów i głównie to im pokazywał materiały. W pewnej chwili ta płyta zaczęła krążyć wśród rozmów, plotek… Michał Kush, który jest świetnym producentem (m.in. producent płyt Darii Zawiałow – przyp. red.) i zarazem przyjacielem Arka, powiedział, że jemu ten materiał szalenie się podoba i że jest to jeden z najciekawszych albumów, jakie usłyszał ostatnio. Zdaje się, że to on szepnął kilka słów zachwytu innym osobom… (śmiech) Postanowiliśmy wysłać materiał do Kayaxu. Chyba rzeczywiście posłuchali tej płyty i być może co nieco od kogoś usłyszeli, bo odezwali się i finalnie zaprosili nas na spotkanie.
Ania Leon – Miłość miłość (Kayax XX Rework)
Ania Leon: Bas jest dla mnie najważniejszy
Przyznam szczerze, że ja także otrzymałem Twój materiał drogą pantoflową. Spojrzałem na okładkę, tytuł i pseudonim i przez chwilę myślałem, że będę mieć do czynienia z kolejną popową singer-songwriterką, która aspiruje do tego, by jej piosenki leciały na zapętleniu w popularnym radiu, na zmianę z utworami sanah czy wspomnianej Darii Zawiałow. Tymczasem włączyłem ten materiał i… od razu poczułem, jak dostaję z łokcia w splot słoneczny.
W pierwszej chwili pomyślałem, że ktoś tu zrobił sobie niezły żart – pod przykrywką niczego niemówiącej okładki i tytułów, kryła się zabawa w karkołomne łączenie popowych, niesamowicie nośnych tekstów i melodii z potężnym, momentami brudnym i kompletnie nieradiowym brzmieniem, a przede wszystkim – z wszechobecnym basem.
Bas jest dla mnie chyba najważniejszy. To jest to, co powoduje, że mam największe ciary – gdy jestem na koncercie, gdy słucham jakiejś piosenki, gdy czuję, że głośniki ledwo wytrzymują… Po prostu to lubię.
Ania Leon. Koncerty jak spektakle audiowizualne
Czy wobec tego określiłabyś swój rodowód, a może już bardziej nawet charakter, jako artystki klubowej, elektronicznej? Bliżej Ci do klubu niż na scenę?
Chciałabym przenieść klub na scenę. Moim marzeniem jest robić koncerty jak spektakle audiowizualne – wiesz, przychodzisz na występ, a tu nagle uderza w Ciebie oprawa, która tak doskonale podkreśla dynamikę muzyki. Dzięki dzisiejszej technologii możemy to zrobić lepiej niż kiedykolwiek.
Gdy przychodzisz do klubu, widzisz DJ-a, za którego plecami pojawiają się dopasowane do brzmienia wizualizacje, które pozwalają Ci wejść jeszcze głębiej w ten klimat, w tę muzykę… Chcę, by to wyglądało podobnie z nami jako zespołem na scenie, lecz nie mówię tu tylko o sobie i muzykach mi towarzyszących, ale również o świetliku, VJ-u… To dla mnie podstawa.
Chcę, by wszystko to było maksymalnie spójne i tworzyło całość oddziałującą na każdy zmysł. Ten występ ma być doznaniem dla całego Ciebie – dla Twoich oczu, uszu, nóg, rąk, wyobraźni…
Ania Leon – Chemistry
Czyje numery zagrałaby DJ Ania Leon?
Skoro mowa o DJ-ach – dajmy na to, że dostajesz propozycję zagrania setu. Jakich producentów nie mogłoby zabraknąć w Twojej selekcji?
Na pewno Gesaffelstein. Jego The Operator byłby pierwszym nagraniem, o jakim pomyślałabym, gdyby ktoś postawił mnie za didżejką. Pewnie zagrałabym też coś od Moderat.
A z kim chciałabyś zagrać back2back?
Znów wybrałabym Gesaffelstein albo Flume’a. Słucham go od bardzo dawna i obserwuję, jak się zmienia. Nawet ta płyta, która wzbudziła mieszane uczucia fanów, strasznie mi się podobała. Niedawno rozmawiałam ze swoimi producentami o tym, jak bardzo chcielibyśmy zobaczyć, jak on to wszystko tworzy… To jest jakiś elektroniczny majstersztyk, coś cudownego.
Te same nazwiska wybrałabyś, gdybyś mogła zaprosić do studia dowolnych ulubionych producentów?
To akurat dla mnie najprostsze pytanie na świecie. (śmiech) To byłby tylko i wyłącznie Arek Kopera. To jest najzdolniejszy człowiek, jakiego w życiu poznałam. Jest to osoba, która jest połową projektu Ania Leon. Naprawdę z nikim innym nie chciałabym pracować. Zawdzięczam mu bardzo dużo i wydaje mi się, że nikt nie byłby w stanie bardziej zaangażować się w tę płytę, oddać jej swoje serce i wejść w mój świat.
Skoro mówiliśmy tyle o Twojej miłości do klubów, to który z utworów Ani Leon zagrałabyś w secie didżejskim? Wiem, że Twoja sympatia do poszczególnych numerów z płyty ulega częstym zmianom. (śmiech)
Myślę, że chciałabym zrobić remiks You N I. Tak, to świetnie by pasowało. Jednak przede wszystkim musiałabym dodać jedną rzecz – więcej basu! (śmiech)
Ania Leon | Live Session @ Zamek Królewski na Wawelu
Ania Leon – Łezki
Debiutancki album Ani Leon zatytułowany Łezki ukazał się 24 czerwca nakładem wytwórni Kayax. Płyta dostępna jest w serwisach streamingowych oraz w sprzedaży w formie cyfrowej i na nośnikach fizycznych.
Materiał z debiutanckiego krążka artystki można także usłyszeć na żywo. Po udanych występach m.in. na wspomnianych już Open’er Festival i LAS Festival, Ania Leon zagra podczas Tauron Nowa Muzyka, który odbędzie się już w tym tygodniu w Katowicach. Bilety na to wydarzenie dostępne są na Biletomat.pl.