Rave w starej drukarni – Printworks London RELACJA
Relacja
"Charlotte już gra. Ogrom głównej hali - Press Halls, w pierwszych chwilach wydawał się przytłaczający" - jeden z naszych czytelników odwiedził londyński klub Printworks i postanowił podzielić się swoimi wrażeniami.
7 października był dniem, na który czekałem już od dawna. We wrześniu przyjechałem do Anglii na kilka miesięcy. Wiedziałem, że w związku z moją nieobecnością w Warszawie ominie mnie wiele atrakcji tego sezonu, wliczając w to kolejną edycję Instytutu. Musiałem sobie to jakoś zrekompensować.
Printworks London to w gruncie rzeczy stara drukarnia, która została przekształcona na przestrzeń eventową. Dowiedziałem się o niej przez krążące po sieci nagrania dj set’ów z pierwszej serii imprez z 2016 roku, podczas której zagrali m.in. Adam Bayer, Ben Klock, Seth Troxler, a także mój faworyt Ben Sims. Zakup biletów na imprezę Printworks Issue 002, otwierającą nowy sezon, był kwestią kilku minut od ogłoszenia artystów.
Nareszcie nadszedł ten dzień.
Pociąg z Brighton do Londynu to 2-godzinna podróż. Wiedziałem, że nie ma co zwlekać i postanowiłem przyjechać na samo rozpoczęcie imprezy i pierwszy występ – punktualnie w samo południe (!) gra Charlotte De Witte.
Przed wejściem krótka kolejka, słychać wielu obcokrajowców, Hiszpanie, Włosi. Na nogach dominują wygodne skoki. W powietrzu czuć ekscytację zbliżającymi się występami.
Ochrona dostaje zielone światło i 40-osobowa masa rusza wraz z biletami w dłoniach przez labirynt z ogrodzeń i bramek. Szybka kontrola przez ochroniarza, czy aby na pewno nie wnoszę ze sobą połowy apteki i jestem już w pierwszej z hal tej masywnej przestrzeni.
Drukarnia przy Surrey Quays Road należała do Daily Mail od 1989 roku, a jej pozbawione pras drukarskich dźwiękoszczelne wnętrze idealnie nadaje się do jej nowego przeznaczenia. Pogięta blacha, metalowe słupy, żadnych okien i sufit zawieszony kilkanaście metrów nad ziemią. Post-industrial. Zostawiam w schowku kurtkę i bluzę i w koszulce DRVMS LTD. ruszam w stronę dochodzących mnie rytmicznych uderzeń stopy.
Charlotte już gra. Ogrom głównej hali – Press Halls, w pierwszych chwilach wydawał się przytłaczający. Jestem jedną z pierwszych 20 osób pod sceną. Nie ma co ukrywać, techno pomimo rosnącej popularności jest w Anglii wciąż niszowym gatunkiem. Przez ostatnie kilka tygodni miałem okazję być na kilku imprezach znacznie bardziej popularnego tutaj Drum & Bass’u (Andy C, Wilkinson, Chase & Status). Nie zrozumcie mnie źle, było w porządku, nadal kocham dramy, ale jak tylko usłyszałem utwór w 125 bpm na profesjonalnym nagłośnieniu to od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Charlotte wydaje się nie przejmować małą publiką i daje od samego początku pokaz pełni swoich umiejętności. Kiedy tylko basy wracają po przejściu, a publika gwiżdże z zachwytu, uśmiecha się w charakterystyczny sposób. Jej występ w całości spędzam tuż przed DJ’ką, spoglądając za siebie na rosnącą ilość osób.
W tym miejscu muszę koniecznie wspomnieć o rewelacyjnym nagłośnieniu. Oprócz głośników znajdujących się po bokach sceny, organizatorzy rozstawili zestawy kolumn po bokach sali pod znajdującymi się tam balkonami. Takich zestawów wzdłuż całej długości sali było jakieś 7, może 8. Dzięki temu sala zapełniała się do środka i przez większość czasu każdy mógł znaleźć sobie wygodne miejsce do zabawy.
Wybija 14:00, Charlotte schodzi ze sceny nagrodzona brawami, a za deckami staje Mind Against. Oświetleniowcy włączają do akcji światła podwieszone na ruchomych belkach. Dźwięki syntezatorów wraz z jasnym światłem wypełniają pomieszczenie. Atmosfera – mamy to. Dochodzi perkusja – teraz zaczynamy taniec. Podczas tegorocznego Audioriver miałem już okazję się (świetnie) bawić na występie tego włoskiego duetu, jednak to co zaprezentowali w Printworks przerosło wszelkie moje oczekiwania! W trakcie ich występu pierwszy raz zobaczyłem w akcji ruchome elementy oświetlenia zainstalowane w Printworks. Nad głowami klubowiczów znajdują się zawieszone na wyciągnicach belki, poprzez opuszczenie których charakter przestrzeni staje się znacznie bardziej kameralny. W przeciągu kilku sekund z hali możemy się przenieść w przestrzeń bardziej zbliżoną undergroundowym klubom.
Po występie Włochów postanowiłem zobaczyć jak wygląda druga sala – Charge Bay. W porównaniu z masywem głównej hali, przestrzeń wydawała się prawie że za mała, jednak w rzeczywistości rozmiarami była zbliżona do głównej sali Smolnej. Kiedy tam zawitałem grała akurat Bella Sarris, potupałem trochę, ale uznałem że przejdę się dalej.
Zdecydowałem się zobaczyć jak wygląda palarnia i jednocześnie jedyne miejsce zlokalizowane na świeżym powietrzu. No i cóż… nic specjalnego. Dwa food trucki (tajskie żarcie i kanapki), bar z napojami i kilka ławek. Powrót do środka. W jednym z czterech barów znajdujących się wewnątrz kupiłem rum z colą i przysiadłem na ławkach w hali przylegającej do głównego pomieszczenia. Rozgadałem się z nowo poznanymi ludźmi na temat londyńskiego clubbingu i akurat przegapiłem, gdy na scenę wszedł VRIL z występem na żywo.
Większość jego show przeznaczyłem na zbieranie sił na zbliżające się gwiazdy, ale publika zdawała się doskonale bawić do jego brzmień.
17:00, Daniel Avery. Bardzo czekałem na ten występ. Po jego DJ-Kicks z 2016 roku miałem nadzieję na ponowne rozpłynięcie się w przestrzeni dźwięków. Teraz będzie mocno subiektywnie – nie porwał mnie jego występ. Zbyt melancholijnie i jednocześnie spokojnie. Im dalej, tym lepiej, ale jak to się mówi, chyba się ‘przehajpował’.
Pod koniec jego występu na drugą salę wszedł Fort Romeau. Nie wiem co tam się działo wcześniej, ale pot spływał po ścianach. Tech-house disco party. Dj set z vinyli, klasa. Szkoda, że przypadła mu właśnie taka godzina występu, bo po 30 minutach wiedziałem, że czas ruszyć na główną.
Lekkie rozczarowanie po Averym rekompensował mi zimny, bezduszny, dystopijny (hehe) i jednocześnie niesamowicie energetyczny występ Rødhåda. Oświetleniowcy w trakcie jego seta wytoczyli ciężkie bronie: lasery, stroboskopy, wszystko co mieli w swoim arsenale. Sala powoli zbliżała się do maksymalnego zapełnienia, jednak nie przeszkadzało mi to w wygodnym tańcowaniu prawie na środku hali. Zdecydowanie wraz Mind Against był to dla mnie najlepszy występ wieczoru.
Rozgrzaną i oczekującą dalszych przeżyć publikę przejął Maceo Plex. Wydawało się że czerpie on po trochu od każdego z artystów, których miałem okazję dzisiejszego dnia usłyszeć. Jednym z jego otwierających utworów był zresztą numer Charlotte De Witte – Closer.
Maceo bezdyskusyjnie porwał tłum. Ta maszyna musiała jednak kiedyś się zatrzymać. Na mnie przyszła już pora. 22:30, ruszyłem do szafki, założyłem słuchawki, odpaliłem The Bond We Formed w remixie SLAM. W metrze bez trudu dostrzegłem towarzyszy melanżu, jednak nie miałem już czasu na rozmowę i od razu ruszyłem na stację London Victoria, jednocześnie kończąc pierwszą przygodę w Printworks.
Miejsce polecam dosłownie każdemu. Printworks powinno stać się celem wyprawy każdego techno-pielgrzyma. Organizacja imprezy na najwyższym poziomie, w tym nagłośnienie, oświetlenie, ochrona, bary, toalety, szafki itp., itd. Trudno mi się do czegokolwiek przyczepić. Zostałem oczarowany.
Z pewnością tam wrócę, muszę tylko zastanowić się na którą imprezę, a jest z czego wybierać. W tym sezonie w murach drukarni zagra jeszcze między innymi: Modeselektor, Amé, Bicep, Andy C, Kiasmos, Tale of Us, SHDW & Obscure Shape, James Ruskin, Marcel Dettmann, Randomer, Jamie Jones, Loco Dice, The Chemical Brothers, Paul Kalkbrenner, a także na imprezie zamknięcia Chris Liebing, Luciano, Nicole Moudaber, Rebekah oraz Richie Hawtin. Drugi sezon zabawy w tej miejscówce zapowiada się naprawdę wyśmienicie!
Tekst: Wojciech Kosmala (Technokratyzm)