Łapacz snów, huragan i Lokomotywa – relacja z Gamma Festival
Relacja
"Wchodząc w tym roku do Parku Miejskiego można było poczuć się jak w bajce" - pisze nasza redaktorka w relacji z bajkowego Gamma Festival, który odbył się w ubiegły weekend w Gnieźnie.
Rozpoczęta w zeszłym roku gnieźnieńska inicjatywa Gamma Festival pozostawiła w mojej pamięci bardzo dobre wspomnienia. Czy można lepiej spędzić sobotnie popołudnie i wieczór niż leżąc lub tańcząc na trawie, mając pod ręką pyszne jedzenie i napoje, a w zasięgu słuchu numery wyselekcjonowane w większości przez lokalne i zaprzyjaźnione kolektywy oraz nietuzinkowych gości? Pierwszą edycję festiwalu Gamma odbieram jako swego rodzaju odcinek pilotażowy – próbę, weryfikację czy mieszkańcom Gniezna w ogóle przypadnie do gustu taka propozycja. Ludzi oraz dobrej atmosfery nie zabrakło, a krótko po wydarzeniu facebook’owy profil Gamma Festival zaczął komunikować o planach na przyszłość.
Wchodząc w tym roku do Parku Miejskiego można było poczuć się jak w bajce. Zeszłoroczna scena zbudowana z drewnianych palet i charakterystycznego białego namiotu pozostała centralnym punktem wydarzenia, ale tym razem towarzyszyła jej niesamowicie utkana biała konstrukcja przypominająca pajęczą sieć, srebrne balony oraz dekoracje z krepy. Festiwal poszerzył swoje terytorium i po krótkim spacerze oczom uczestników ukazywała się druga scena zwana „Altaną”, pod daszkiem której występowali artyści. Altanowa scena znajdowała się na sporym podwyższeniu, jedna z jej ścianek ozdobiona była płytami CD, a „piętro” niżej towarzyszyły jej dwie dziuple oraz ręcznie wykonany łapacz snów. W tej części festiwalu można było także coś przekąsić albo zmienić garderobę, kupując jeden z wiszących na wieszakach, ciekawych ciuchów.
Zapowiadał się sielski wieczór – na altanowym piedestale zaprezentowali się już od 10 rano Micromission, Jesień, bloki, Delaplaya, amigo oraz Zorza. Bajkowa scena tonęła w pięknych dźwiękach, jednak mogłyby rozbrzmiewać zdecydowanie głośniej. Było to jednym z powodów mojego ulokowanie się na stałe na „Gnieźninku” gdzie z nagłośnieniem nie było absolutnie żadnego problemu. Stinson, Exilim, Vladimir Kozakov, Wojtek Chlost, Dominik Wolff i Rain stali za selekcją, która idealnie pasowała do leniwej, piknikowej atmosfery Gamma Festival, która utrzymywała się aż do zachodu słońca w zeszłym i także w tym roku.
Nie obyło się jednak bez nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz chwili atmosfery napiętej jak plandeka na Żuku. Nad gnieźnieńską miejscówką zawisły czarne chmury, zerwał się silny wiatr, a z sąsiednich miast docierały doniesienia o wichurach i ulewie. W porównaniu do tych apokaliptycznych wizji aura nad Gnieznem wydawała się być stosunkowo spokojna, jednak w trosce o bezpieczeństwo uczestników zapadła decyzja o przeniesieniu imprezy do mieszczącego się w pobliżu dworca PKP klubu Lokomotywa. Dało się słyszeć nieliczne co prawda głosy niezadowolenia, że organizator nieco się pospieszył i trzeba było przeczekać niesprzyjającą aurę w parku. Myślę, że nie ma się co pyszczyć – przez dobre dziesięć godzin program imprezy pozostawał nienaruszony, a ostatnią rzeczą jaką chciałabym przeżywać na Gamma Festival byłyby fruwające gałęzie drzew i scenariusz jak z Armagedonu. Ciśnie się na usta wytarty frazes – nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Po krótkiej przerwie za sterami już w Lokomotywie pojawił się Rain z Vladimirem Kozakovem i nikt już nie miał wątpliwości, że ta noc skończy się dobrze. Nawet bardzo dobrze. W końcu swój live zaprezentował wyczekiwany przeze mnie Gathaspar, producent posiadający na koncie wydawnictwa m.in. dla labelu Freude Am Tanzen, bardziej rozpoznawalny poza granicami naszego kraju. Tańczący pod niewielką sceną Lokomotywy mieli okazję usłyszeć sztandarowe numery producenta i obserwować jego niespotykaną dotąd ekspresję i totalne odpłynięcie w rytm swojej własnej twórczości. Nie da się ukryć, że gnieźnieńska gościnność i publika bardzo służyły Gathasparowi. Najbardziej jednak czekałam, aż pojawi się headliner festiwalu, związany z oficyną All Day I Dream oraz stacją Shanti Moscow Radio, rosyjski producenta i dj – Gorje Hewek. Lokalny kolektyw Szajse Records, zaangażowany także w Gamma Festival, słynie z promowania i bookowania nietuzinkowych artystów ze wschodu Europy. Nie bez powodu w końcu Gniezno jest polską dziuplą RTS.FM – rosyjskiej stacji radiowej, która innowacyjnie rozpoczęła emisję nie tylko dźwięku, ale także obrazu ze studia. Znając wcześniejszy dobór artystów przez „Szajsów”, tym bardziej niecierpliwie czekałam na występ Gorje. Arcyskromny, niesamowicie skoncentrowany na muzyce artysta zabrał uczestników w bardzo głęboką podróż. Numery takie jak „Ghost Of Cirklon” Slama, „Abby” Viktor Talking Machine w remixie Svena Tasnadi czy „Plane Waves” Havantepe skutecznie bujały niewielką, a w tamten wieczór zatłoczoną wręcz Lokomotywę. Apogeum muzycznych doznań stanowił numer Jorisa Voorna z Matthewem Dearem „Homeland” w remixie &Me – przynajmniej dla mnie. Festiwal zakończyli Inpulzz wraz ze Stashkovem i doszły mnie słuchy, że ostatni gammowicze schodzili z parkietu po 6 rano.
Ze względu na warunki pogodowe, na Altanie nie miała okazji wystąpić Min T, która jednak zapowiedziała szybki powrót do pierwszej stolicy Polski. Nie da się ukryć, że impreza mogła mieć fenomenalny finisz wśród parkowych drzew i klimatycznego oświetlenia, jednak czy zakończyła się mniej spektakularnie? Gamma Festival wyrasta na niesamowite, festiwalowe zjawisko, które promuje miasto oraz nietuzinkowe, ciekawe brzmienia. Co więcej, stara się trafiać do szerokiego audytorium, ( i co najważniejsze) nie tracąc przy tym na jakości.
Do zobaczenia za rok!
Tekst: Karolina Jakubowska
Zdjęcia: amigo, Patrycja Wanot – WANOT photography