Tauron Festiwal Nowa Muzyka – relacja
Na trzy dni Katowice zamieniły się w muzyczną stolicę Polski. Stało się to za sprawą trwającego tam w dniach 28-30 sierpnia Festiwalu Nowa Muzyka, stanowiącego w zasadzie zakończenie open air'owego sezonu w Polsce.
Po zeszłorocznej edycji przyszłość wydarzenia stanęła pod znakiem zapytania. Podjęto więc kroki, które miały zwiększyć popularność eventu. Przede wszystkim po raz kolejny zmieniła się jego lokalizacja – z leniwego, uroczego Cieszyna przeniesiono go w samo centrum Katowic, do nieczynnej już KWK „Katowice”. Przyznam szczerze, że nieco obawiałem się tej zmiany, utraty piknikowego klimatu.
Okazało się jednak, że nowa lokalizacja sprawdziła się całkiem nieźle (świetny dojazd, centrum dużego miasta), a i muzyka serwowana przez zaproszonych artystów pasowała do miejsca znakomicie. Inną zmianą było przeniesienie FNM z czerwca na koniec sierpnia – myślę, że to również wpłynęło na frekwencję, która w tym roku była nieporównywalnie większa od zeszłorocznej. Tyle zmian – pora przejść do konkretów.
Przed wejściem na teren wydarzenia ciągnęła się długa kolejka festiwalowiczów. Wymiana biletów na opaski przebiegała jednak sprawnie i po chwili już można było przekroczyć bramkę, która dzieliła miejską rzeczywistość od tej magicznej, wypełnionej muzyką.
Zostały ustawione dwa namioty. Większy, niebieski nazwany Main Stage, a także mniejszy, biały – Club Stage. W drugim dniu festiwalu doszła również „trzecia scena” w postaci autobusu, z dachu którego muzykę grali polscy DJe.
Rozpocząłem od live actu iTAL tEKa, gdyż niestety koncert grupy Pivot przepadł przez dojazdy i ogólne rozeznanie terenu Festiwalu. Wydaje mi się, że nie ja jeden utraciłem w ten sposób ich występ… Wracając jednak do grającego na club stage artysty – jego występ był porywający. Spora dawka ciężkich i gęstych basów natychmiast wprawiła publikę w hipnotyczne pląsy.
Parę godzin później swój występ na tej scenie miał The Bug i czuło się, że to już nie jest to samo, że Kevin Martin nie porwał ludzi tak, jak iTAL czy choćby jego poprzednik King Cannibal. Ten ostatni swoimi pociętymi kawałkami wprawił festiwalowiczów zebranych w białym namiocie w szał wręcz ekstatycznego tańca. Wśród wychodzących po jego występie słychać było mnóstwo pozytywnych opinii.
Speech Debelle
Jednak tak naprawdę dzień pierwszy festiwalu to przede wszystkim główna scena. Na niej zaprezentowała się młodziutka Speech Debelle, która swoimi życiowymi historiami, rapowanymi na podkładzie zrobionym za pomocą żywych instrumentów, poruszyła do głębi. Była niesamowicie szczera i zaangażowana w to, co robi, do tego stopnia, że z katowicką publicznością podzieliła się faktem nocnego upojenia i spędzenia nocy na hotelowym korytarzu. Jej koncertu może nie czuło się w nogach, lecz w głowie i sercu.
Nogi za to rozruszał duet Dan le Sac vs. Scroobius Pip. Dali szalony i energetyzujący występ – chyba najbardziej żywiołowy podczas całego trzydniowego maratonu. Pokazali nowe numery, przymierzali cudze marynarki, ale przede wszystkim wprawili publiczność w taneczny szał.
Niestety w moim przypadku został on potem ostudzony przez główną gwiazdę wieczoru. Ebony Bones – bo o niej mowa – zamiast na muzykę postawiła na show i skakanie po scenie. I chociaż słyszałem wiele dobrych opinii na jej temat, sam wyszedłem po czwartym numerze. Miałem dość wzajemnego zagłuszania wokalu i muzyki. Highlight pierwszego dnia, jak dla mnie okazał się klapą.
Drugi dzień rozpoczął polski kwartet Oszibarack. Ich koncert w zasadzie nie zaskoczył mnie niczym nowym, gdyż brzmiał jak ten sprzed roku, ale z drugiej strony ułatwił złapanie festiwalowego klimatu i naładował energią. Niesamowitym momentem było solo Agima na wibrafonie i zakończenie występu niemalże rockową interpretacją kawałka ‘Polinka’.
PlanningtoRock
Kolejna na Main Stage miała wystąpić PlanningtoRock. Zapowiedź efektownego i nierozrywalnego połączenia muzyki z wizualizacjami okazała się nieco na wyrost, gdyż dosyć zabawnie ubrana pani samotnie śpiewała na scenie do muzyki z komputera, a na ekranie ustawionym za nią latały przeważnie kwadraty.
O wiele ciekawszy był live act który wydarzył się wczesniej na Club Stage. CH District zaprezentowali się z tanecznej strony, nie uciekając od małej dawki hałasu. Znakomicie przygotowali publikę na nadchodzący wielkimi krokami live act Tima Exile. To właśnie jego występ oceniam jako najbardziej zaskakujący.
Tak jak nie podoba mi się jego krążek, tak na Nowej Muzyce jego ostre i niepozbawione noise’u bity, wywodzące się czy to z jego śpiewania czy z oklasków publiczności, które samplował porwały mnie bez reszty. Tim zagrał na tyle mocno, że w pewnym momencie zepsuł się lewy głośnik – dało to niesamowity efekt natychmiastowego ustania pląsów po tej stronie namiotu… Chwilę to trwało, lecz w końcu znów popłynęła muzyka, zakończona bijącym po uszach basowym sprzężeniem.
Tim Exile
Chwile później już trzeba było wychodzić, gdyż na głównej scenie przygotowywał się projekt Fever Ray. I… znowu lekkie rozczarowanie. Widoczne były jedynie lampy, lasery i reflektory, zaś sama Karin ukryła się w głębi sceny. Faktem jest, że jej wokal był magiczny, ale cały koncert nie porwał mnie na tyle mocno bym skakał z radości. Ot, miłe przeżycie. Kolejny raz okazało się, że nie Ci najpopularniejsi są jednocześnie najciekawsi.
Flying Lotus
O wiele bardziej przypadł mi natomiast do gustu set Flying Lotusa. Energia płynącego zarówno z jego muzyki, jak i z niego samego zaraziła wszystkich porywając do bujania tłum. Niski i mocny bas w połączeniu z klawiszami i miarowym bitem, który zmieniał się jak w kalejdoskopie wywołały niesamowicie pozytywną reakcję festiwalowiczów. Największe emocje wzbudził zagrany na sam koniec ‘Tea Leaf Dancers’ – producent nie zrezygnował jednak z podbicia go poszatkowanymi bębnami. I to właśnie występ Flying Lotusa był najlepszy tej nocy.
DZIEŃ 3
Trzeci i ostatni dzień rozpocząłem od koncertu grupy Kamp!. Całość nie wzbudziła moich większych emocji dopóki nie usłyszałem nowego numeru, który panowie zaprezentowali na sam koniec. Warto czekać na ich kolejne wydawnictwo, gdyż ten nowy track brzmiał o wiele przejrzyściej, bardziej przestrzennie i tanecznie niż dotychczasowe dokonania zespołu.
Kamp!
Kiedy skończył się ich występ, na scenie głównej zaprezentował się Jacaszek. Moim zdaniem jego smutne muzyczne opowieści mało pasowały do całego wydarzenia, więc postanowiłem sobie darować, słysząc jedynie z daleka zawodzące dźwięki.
Powróciłem do Club Stage, gdzie genialny live act dał Onra. Ten młody, ale już rozpoznawalny producent, swoimi miękkimi i abstrakcyjnymi bitami, wciągnął wszystkich obecnych. Nie zapomniał zagrać również ‘My Comet’, o którym stwierdził, że między innymi dzięki niemu mógł tutaj wystąpić. Onra był wręcz zachwycony publicznością zebraną w namiocie i z niekrytą radością uwiecznił ją sobie na zdjęciu.
Onra
Kiedy tylko skończył, z głównej sceny już dobiegały dźwięki siedmio osobowego zespołu z Islandii – Mum. Zagrali poruszający i melancholijny koncert, nie stroniąc od swoistej żywiołowości i energii. Największe wrażenie wywołało zakończenie występu w postaci numeru ‘Green Grass Of Tunnel’ z wręcz noise’ową ścianą dźwięku zamykającą całość. Stojąc na samym końcu namiotu czułem jak wszystko drży od natężenia dźwięku. Przekonali mnie zdecydowanie bardziej niż występująca dzień wcześniej Fever Ray.
Roots Manuva
Pozostało jedynie zakończyć cały festiwal – do tego zadania wybrano Roots Manuvę. Zarówno on jak i towarzyszący mu na scenie panowie dali rade. Koncert był przepełnionym bujającym i upalonym rootsowym brzmieniem, nie pozostawiał wątpliwości, że Manuva to świetny nawijacz. Trochę gorzej jednak z zakończeniem, bo rzucone na sam koniec „see y’all” nie było zbyt dobrym podsumowaniem całego wydarzenia, ale cóż – w końcu to on tu jest gwiazdą.
Chociaż można mieć jakiś niedosyt spowodowany niespełnieniem oczekiwań przez niektórych z zaproszonych artystów, to jednak od innych zyskaliśmy z nawiązką. Festiwal Nowa Muzyka po raz kolejny okazał się świetnym przedsięwzięciem, udanym i dobrze zorganizowanym. A jeśli zdarzały się jakieś wpadki, to nie odczułem ich zupełnie. W końcu tak naprawdę chodzi o dobrą zabawę, a tej było pod dostatkiem. Z niecierpliwością oczekuję na kolejną edycję.
text: Paweł ’Pavelo’ Wójcicki
foto: Natalia ’nataliamilk’ Wójcik