ZAMILSKA: Artyści unikają trudnych tematów, bo boją się stracić fanów. A takie „czystki” są dobre

O życiu między Polską a Islandią, narodowych traumach, pozbawionym refleksji hedonizmie rodzimej sceny klubowej, potrzebie edukacji i mroku, który pomaga w mówieniu o trudnych i ważnych sprawach. Na kilka dni przed występem na festiwalu Tauron Nowa Muzyka spotkaliśmy się z Natalią Zamilską w jej "strefie dyskomfortu", w której czuliśmy się całkiem miło.
11 lat od Untune, 9 od Undone, 6 od Uncovered, rok od United Kingdom Of Anxiety. Istotne punkty w karierze Natalii Zamilskiej wyznaczają znaczące wydawnictwa – znaczące wiele dla niej samej, jak i dla rodzimej sceny techno, z którą sama autorka niekoniecznie żyje w bliskich relacjach. Jest w nich za to ze samą sobą – z własną wrażliwością, brzmieniem i potrzebą mówienia przez muzykę. Potrzebą reakcji, nierzadko krzyku, czasem sprzeciwu. Właśnie z tych powodów Zamilska jest dla wielu niewygodna – zamiast „robić po prostu muzykę”, zwłaszcza taką, która ma być tłem do swobodnej zabawy, artystka zabiera głos sprawiając, że niektórzy słyszą to, czego usłyszeć nie chcą, zwłaszcza gdy przyszli sobie potańczyć. Na dodatek nie lubi etykiet i skutecznie im ucieka – nierzadko szybciej niż zdążą to wychwycić leniwi dziennikarze sprowadzający jej muzykę do „techno”. Tymczasem mówimy o jednej z najwszechstronniejszych artystek elektronicznych w historii polskiej sceny – postaci, która jako jedyna może zagrać jednocześnie na Tauronie, Unsoundzie, na Męskim Graniu i w Opolu, w dodatku współpracując równolegle z Natalią Przybysz, Furią czy Kasią Nosowska. A na końcu jeszcze dostać zaproszenie na festiwal metalowy we Francji.
O łączeniu wszystkich tych elementów porozmawialiśmy podczas międzykrajowego połączenia na linii Polska-Islandia, gdzie obecnie mieszka i tworzy, choć jak sama mówi, dzieli swoje życie na dwa kraje. Niebawem wróci do tego ojczystego, by zagrać na tej samej imprezie, co Underworld, Jeff Mills i Richie Hawtin. I tam jest jej miejsce – wśród muzycznych wizjonerów i ich otwartych głów, a nie cichych dostawców muzyki do szybkich ruchów i równie szybkiej konsumpcji różnych specyfików.
Natalia Zamilska w wywiadzie dla Muno. Rozmawiał Hubert Grupa.

Zamilska. Tęsknota, wolność i życie na dwa kraje
Hubert Grupa: Poznaliśmy się w Polsce, spotkaliśmy we Francji, a dziś rozmawiam z Tobą, podczas gdy Ty mieszkasz na Islandii. Jak Ci się tam żyje i co zadecydowało o tej przeprowadzce?
Natalia Zamilska: Potrzeba zmiany. Przestrzeni. Spokoju. Islandia daje mi dystans do wszystkiego. Tu łatwiej się oddycha – dosłownie i metaforycznie. Ale cały czas żyję między dwoma światami – koncertuję na świecie, koncertuję w Polsce, mam tu firmę, kontakty, przyjaciół. Nie odcięłam się. Raczej zrobiłam krok w bok.
Czyli to nie była ucieczka?
Nie. Raczej próba odzyskania siebie. Islandia to nie raj, ale daje wytchnienie. Szczególnie po tym, co dzieje się w Polsce. Był to ciężki rok, bo jednak już wspominałam o tym, że emigracja jest dosyć mocno romantyzowana, więc chyba ominął mnie też taki klasyczny emigrancki „efekt wow”. Ponieważ na Islandii wcześniej spędzałem dosyć dużo czasu, więc nie miałam takiego spuszczenia ze smyczy i biegnięcia po horyzonty. Ale myślę, że jest już chyba coraz prościej. Bardzo tęsknie za Polską, bardzo tęsknię za swoimi znajomymi i za swoją tak zwaną bańką, którą sobie mieszkając w Warszawie chyba z jedenaście lat zbudowałam.
Zamilska. O społeczeństwie, narodowych traumach i polaryzacji
Jak z dystansu patrzysz na zmiany w Polsce? Społeczne, polityczne?
Z bólem. Naprawdę. Polska jest pełna podziałów i nieprzepracowanych traum. Wiesz, teraz czytam sobie taką książkę „Traumaland” („Traumaland: Polacy w cieniu przeszłości”, Michał Bilewicz, wydawnictwo MANDO – przyp. red.). Brakuje nam języka do rozmowy. Wszystko jest czarno-białe, zero-jedynkowe. A życie takie nie jest. Nie potrafimy po prostu jako państwo odpuścić naszej historii, naszych krzywd i traum. No i niestety prowadzi to do bardzo narcystycznego podejścia do innych narodów. Póki co, jednak będę sobie tutaj, na tej Islandii, w tej banieczce absolutnej demokracji i praw człowieka.
Widzisz związek między nastrojami społecznymi w Polsce, a muzyką, w tym elektroniczną?
Z mojego punktu widzenia tak, bardzo. Nie umiem się od tego odciąć. Wszystko, co robię, jest reakcją. Tworzę, bo nie potrafię milczeć. I czasem to jest trudne, bo odbiorcy chcieliby, żebym tylko „dawała energię do tańca”. A ja potrzebuję mówić o tym, co boli, pomimo, że słyszę non stop „zajmij się muzyką”.
Brakuje zrozumienia, z czego tak naprawdę wywodzi się muzyka elektroniczna, która przecież historycznie powstała na podwalinach dyskryminacji osób czarnych, osób kolorowych, osób LGBT. Polecam wszystkim najpierw trochę się doedukować, by nie dochodziło w przyszłości do takich sytuacji, jak w klubie Smolna, w którym zagrała pewna rosyjska didżejka. Na szczęście dzięki protestowi, który zorganizował Tomek Hoax, część osób zrezygnowała. I chwała im za to.
Ludzie najczęściej jednak oddzielają muzykę elektroniczną od kwestii światopoglądowych. Dla znakomitej większości z nich to czysty hedonizm.
Tak, to niestety ten klubowy hedonizm i jasne, granie klubowe trochę się różni od muzyki jako sztuki. I niestety, to był też powód, dla którego ja, gdy zaczynałam te przeszło 10 lat temu, włożyłam ogromnie dużo pracy i wysiłku, by robić to inaczej, a co z tym związane, spotkało mnie wiele nieprzyjemnych sytuacji grając techno. Dziś staram się uciec trochę od tego klubowego grania i uczyć publiczność, że można przyjść na koncert i że muzyka elektroniczna nie zawsze, a wręcz nie powinna być właśnie tym pozbawionym refleksji hedonizmem. Jeżeli muzyka elektroniczna ma swoją historię i po coś została stworzona, to na podwalinach bardzo istotnych kwestii czysto społecznych. Zajęło mi bardzo dużo czasu, żeby się po prostu z tego wyrwać i żeby ludzie przynajmniej u mnie przychodzili na koncert i wiedzieli, że przychodzą na koncert, a nie mówiąc kolokwialnie na najebkę i parę kresek. Z podobnym trudem walczę z etykietą „didżejki grającej sety”, którą nie jestem, choć dziennikarze wciąż powielają ten błąd doprowadzając mnie do białej gorączki.
Zamilska. O braku odwagi do manifestu w muzyce
United Kingdom Of Anxiety to mocny dowód postawy, o której mówisz.
Tak. Polacy wciąż mają mi za złe, że poruszam tematy, których się nie powinno poruszać jako muzyk. A poruszam je z frustracji, z potrzeby zabrania głosu. Ta płyta była moją odpowiedzią na to, co działo się w kraju. Nie chciałam siedzieć cicho. To był bunt – w dźwiękach, rytmie, tekstach. Wiedziałam, że nie każdemu się spodoba. I dobrze.
Wciąż brakuje nam równie mocnych postaw w środowisku klubowym. Najświeższym przykładem jest VTSS, która odwołała występ na Field Day w związku z powiązaniem tej imprezy z organizatorem mającym udziały w spółkach finansujących izraelską agresję.
Wiesz, niewielu artystów decyduje się na to, głównie ze strachu. Z obawy przed utratą tak prostych rzeczy jak obserwatorzy na Instagramie. Lepiej żyć wygodnie, poruszać proste tematy albo w ogóle się nie poruszać, bo po co sobie tracić tysiąc followersów jednym storiesem? Uważam takie czystki wśród „fanów” za bardzo dobre, bo to odsiewa ludzi, którzy po prostu tak czy owak nie będą Cię rozumieć – chcą jedynie zabawy, a po imprezie nie mieliby z Tobą o czym pogadać.

Zamilska. Między klubem a koncertem – redefinicja elektroniki
Wróćmy na moment do kwestii etykiet – czy czujesz się częścią polskiej sceny klubowej, zarówno jako osoba, ale i jako artystka reprezentująca konkretne brzmienie?
Nie, bo muzyka to dla mnie rytuał, nie tylko rozrywka. Nie chcę być tłem pod alkohol i kreski. Chcę być doświadczeniem i wielu ludzi to zrozumiało, ale musiałam ich tego nauczyć – poprzez jakość, poprzez formę występu, poprzez komunikację.
Dla mnie jesteś artystką, która ma dość podobny problem – a może to nie problem, ale atut? – jak Baasch, który przez długi czas był w takim rozkroku między sceną klubową, a alternatywną. Finalnie, jak widać po ostatnich latach jego kariery, udało mu się osiągnąć pewien rodzaj synergii, bo z jednej strony gra coraz więcej koncertów na elektronicznych festiwalach, a z drugiej, zgarnął po drodze Fryderyka. Zaś Ty, mając na koncie niemałe osiągnięcia w zakresie muzyki techno i związaną z tym wypracowaną markę, zahaczyłaś o mainstream grając z Kasią Nosowską i Natalią Przybysz, czy występując w Opolu lub na Męskim Graniu.
Przez lata grałam też z Marią Peszek, później z Furią, a na Męskim Graniu występuję niemal co roku. Mam alergię na szufladki, ale jestem sobą – gram, tworzę, współpracuję z kim chcę. Wrażliwość nie zna gatunków i to jest punkt wyjścia. Szanuję artystów za konkretną wrażliwość, konkretne poglądy i konkretne podejście do muzyki jako do sztuki.
Obecność Natalii Przybysz na Twojej płycie ogromnie mnie zaskoczyła, tym bardziej, że udało Ci się obudzić w niej niesamowity, nieznany mi dotąd mrok. Parę lat wcześniej rozmawiałem z nią w kontekście m.in. współpracy z Hanią Rani i duchowości w muzyce, a tu proszę, przychodzi Zamilska i mamy zwrot o 180 stopni.
Zaufałam jej z tą piosenką, a ona mi, i co najlepsze, Natalia napisała tekst, zanim usłyszałam muzykę! Spotkałam się z nią dużo wcześniej i nasza pierwsza rozmowa była na temat tego, czy w ogóle zgadza się wziąć udział w płycie, powiedziałam jej jaki ma mieć przekaz, itd. Natalia to zrozumiała, a śmieszna rzecz polega na tym, że wcześniej przygotowałam dla niej zupełnie inny numer. Trochę w takim stylu jakby remiksowała Natalię. A tymczasem ona miała odwagę, by wejść w coś zupełnie innego. Przyznam, że wycisnęłam ją z resztek sił. Ona była po prostu wykończona po tej sesji. Musiałam jej obiad zamówić, by dołożyć jej kalorie. To było fantastyczne! Podobnie jak wzięcie Oli Myszor, artystki kompletnie nieznanej.
ZAMILSKA feat. Natalia Przybysz – Persist
Tak, Huskie jest dla mnie największym odkryciem na United Kingdom Of Anxiety. Brzmi tak, że równie dobrze mogłaby odnaleźć się na Maxinquaye Tricky’ego w takim dusznym, mrocznym anturażu brzmienia. W ogóle zastanawiam się czy Twoja dominująca stylistyka to celowy zabieg, czy rzecz wychodząca całkowicie naturalnie i nieświadomie?
Kiedyś dostałam od bardzo dużej firmy takie zlecenie na zrobienie muzyki do ich reklamy. Przy czym czytając ich briefing, było tam napisane, że chcą pogodny numer, który będzie „podbijał obraz i przekaz”. Czytam to i zastanawiam się „czy Wy w ogóle wiecie, do kogo napisaliście?” I wiesz co? Nie wiem, czy jesteś w stanie w sposób wesoły i pogodny, tak prosto przekazać ważne rzeczy.
ZAMILSKA feat huskie – BETTER OFF
Zamilska. Polskie kluby, gafer i ego vs profesjonalizm
Pamiętam nasz wywiad sprzed wielu lat i Twoją uwagę, że grając w pierwszym lepszym klubie w Skandynawii, prawie zawsze można liczyć na Funktion One. Tymczasem wówczas w Polsce – pomimo, że przybywało nam klubów, były coraz większe i bardziej profesjonalne, zaczęły ściągać światowe gwiazdy – to soundsystem często kulał – zamiast być priorytetem, był jedną z tych rzeczy, na które wydawało się pieniądze na samym końcu, z tej puli, która została po wszystkich kosztach. Nadal tak jest? Jak sobie radzisz z wyzwaniami na scenie?
Mam awaryjne kable, gafer, zasilacze. Nie liczę na cud. Trasa z Kim Gordon nauczyła mnie, że trzeba być przygotowanym na wszystko. A jak się nie da – trzeba umieć improwizować. Takie fuck upy wydarzały się wiele razy, a ostatni na koncercie w Niebie w dniu premiery United Kingdom Of Anxiety. To samo wydarzyło się na trasie z Kim, a dokładniej w Lizbonie, podczas jej występu. Mam to szczęście, że nie jestem głupia w kwestiach technicznych i każdemu polecam trochę nauki w tym zakresie. To oszczędza mnóstwo nerwów, bo nie chodzi nawet o to, by samemu coś naprawić, ale aby rozumieć się z ekipą od produkcji, z dźwiękowcami. Nie zawsze oni są też specjalistami we wszystkim, więc sama staram się ułatwić im pracę znając swój sprzęt i wiedząc, co akurat może nie działać.
Nie jest zatem tak, że to polska specyfika. Zupełnie nie – to zdarza się wszędzie na świecie, lecz najczęściej wynika z czyjegoś ego lub po prostu z niedbalstwa. W Polsce coraz częściej spotykam pełny profesjonalizm. Przykładem niech będzie tu moja ukochana Tama, w której uwielbiam grać i wszystko jest zawsze na tip-top. Najwyższy poziom opieki, ale i po prostu zwyczajnej ludzkiej serdeczności. A bycie życzliwym i umiejętność schowania ego do kieszeni to też miara profesjonalizmu.
Zamilska – Mother. Soundtrack dźwiękowy Dnia Matki
Porozmawiajmy o Twoim nowym singlu. Mother to zupełnie inna energia, zaskoczyło mnie to, jak wiele jest w nim przestrzeni.
Ten utwór nie do końca powstał sam dla siebie, dla muzyki – od początku był wymyślony pod obraz. Miałam w głowie projekt, który będzie polegał na tym, żeby wypuścić numer, który trochę będzie przypominać element kampanii z okazji Dnia Matki. Jest to zatem projekt audiowizualny, zresztą bardzo osobisty. Poza tym biorąc pod uwagę wspomnianą przez Ciebie przestrzeń, musiałam się bardzo pilnować, by nie zaprosić do udziału wokalisty lub wokalistki, bo sama miałam na to ogromną ochotę. Finalnie jednak zostawiłam utwór w takiej formie, w jakiej można go usłyszeć obecnie. Poza tym jest to singiel, a ja nie jestem szczególną fanką wydawania singli, ale chwilę po Mother ukaże się kolejny i razem będą się świetnie uzupełniać.
ZAMILSKA – MOTHER
Komentarze, dyskomfort i artystyczna wolność
Czytałem z wypiekami na twarzy wywiad z Tobą, który przeprowadził Jarek Szubrycht, w tym m.in. o fascynacji metalem i jego związku z muzyką elektroniczną. Muszę jednak zapytać – czy czytasz komentarze?
No właśnie, 90 proc. komentarzy dotyczyły spraw niezwiązanych z muzyką, a moich poglądów na sprawy polityczne czy społeczne, czy w ogóle dotyczyło mnie jako osoby, kobiety, itd. i było negatywnych, rzecz jasna, by nie napisać pełnych hejtu. I mówiąc szczerze, nie czytam ich, częściej to znajomi przychodzą do mnie z wiadomością w stylu „a widziałaś co napisali o Tobie?”. Może kiedyś, na samym początku, to faktycznie bardziej mnie dotykało. Jeżeli już coś do mnie dochodzi i są to bezpośrednie komentarze czy krytyka, czy jakieś zarzuty wobec mnie, to bardziej to odczytuję na zasadzie „Ok, czyli wszystko robię dobrze, bo ludzie się wkurwiają, że ludziom coś nie odpowiada i ludziom jest z tym niewygodnie”. Witam serdecznie w mojej strefie braku komfortu! To problem ludzi, nie mój.
Roisin Murphy powiedziała mi to samo – dla niej to uczucie dyskomfortu to poczucie, że wciąż się rozwija. Dla Ciebie ten rozwój również jest istotny, bo niebawem zobaczymy się na Tauron Nowa Muzyka, a przecież okazji do spotkań, i to w skrajnie różnych okolicznościach, w tym roku nie zabraknie.
Tak, zagram na Tauron Nowa Muzyka, wystąpię w Warszawie z Kapelą ze Wsi Warszawa, gram na Męskim Graniu, jadę na Colours Of Ostrava, gdzie zobaczę Stinga, zaliczę też festiwal metalowy we Francji…
Niezłe połączenia, które jest kolejnymi dowodami na unifikowanie się świata muzyki.
Tak, grałam na trasie z Furią i wśród publiczności stali obok siebie blackmetalowcy i punkowcy – 20 lat temu wszyscy by się tam z łańcuchami gonili. Niesamowite.
Zamilska na Tauron Nowa Muzyka 2025
Natalię Zamilską zobaczymy i usłyszmy na rozpoczynającej się w tym tygodniu jubileuszowej edycji festiwalu Tauron Nowa Muzyka. Katowicka impreza wystartuje w czwartek. W tym roku celebrować będziemy jej 20. urodziny, a oprócz Zamilskiej wystąpią m.in.:
Actress I Alva Noto I Ben Klock I Fadi Mohem I Jeff Mills I Marcel Dettmann I Ø [Phase] I Planetary Assault Systems I Richie Hawtin I Underworld I Palms Trax I Joy Orbison I Floating Points I Fatima Yamaha I Britta Arnold I Ben Sims I Ela Minus I CocoRosie I Michael Mayer I TV On The Radio I Robag Wruhme i wielu innych.
Bilety na yo wydarzenie znajdziecie na Biletomat.pl.