Widzieliśmy dokument o festiwalu Burning Man. To przyjemny, choć tendencyjny film

Recenzje

Burning Man, jeden z symboli współczesnej kultury festiwalowej, doczekał się kolejnego filmu dokumentalnego na swój temat. Czy produkcja Gerry'ego Foxa spełniła pokładane w niej oczekiwania? Przeczytajcie w naszej recenzji!

Burning Man – tajemnica świata clubbingu

Muzyka elektroniczna, podobnie jak każda inna gałąź szeroko rozumianej kultury, kryje w swoich bezbrzeżnych krainach enigmatyczne legendy miejskie i nierozstrzygnięte kwestie. Kim właściwie jest Burial i czy zagrał w kopalni soli w Wieliczce podczas Unsoundu? Czy gigant street artu, Banksy i członek Massive Attack, Robert Del Naja, to ta sama osoba? Co właściwie znajduje się wewnątrz berlińskiego Berghain, którego wejścia strzeże ikoniczny bramkarz Sven Marquardt?

Podobną, tajemniczą aurą osnuty jest festiwal Burning Man, który szybko stał się jednym z najważniejszych punktów w kalendarzu amerykańskich imprez. Wydarzenie, od 1991 roku odbywające się na oddalonej od jakiejkolwiek cywilizacji pustyni Black Rock, na przestrzeni lat uległo dużej ewolucji. O tym, jak obecnie wygląda jego przygotowanie i sztab organizatorski, wiele mówi nowy dokument Gerry’ego Foxa. Szkoda tylko, że zamiast wnikliwej, bezstronnej obserwacji serwuje widzowi lukrowaną, miejscami do bólu naiwną laurkę. 

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Jedna z instalacji zamontowanych na terenie festiwalu Burning Man

Jedna z instalacji zamontowanych na terenie festiwalu Burning Man

Burning Man – festiwal, który łączy

Realizacja Burning Man: Art on Fire rozpoczęła się w momencie przełomowym, czyli krótko po śmierci pomysłodawcy inicjatywy, Larry’ego Harveya. Niespodziewane odejście filantropa było motywacją do tego, żeby trzydziestą drugą odsłonę wydarzenia  przygotować w jeszcze bardziej niezwykły sposób. Reżyser postanowił sportretować przebieg procesu, oddając głos szeregowi zaangażowanych postaci. Jego celem nie było zarysowanie szczegółowej historii ani chronologicznej osi czasu, ale oddanie klimatu, który przyciąga do Nevady setki tysięcy ludzi. – ci, którzy najwięcej czerpią z Burning Man, są także tymi, którzy najwięcej mu oddają. Nie stanowią publiczności w tym znaczeniu, że oglądają sztukę lub chodzą na nocne imprezy. Są także zaangażowani w tworzenie czegoś – tłumaczył Fox w rozmowie z magazynem kulturalnym NME.

Komuna z muzyką elektroniczną

Nietrudno zauważyć, że tak rozumiany zamysł festiwalu unaocznia się na wielu polach. Ośmiodniowe święto sztuki kryje w sobie elementy wyzwalającej i inkluzywnej wspólnoty będącej czymś na wzór współczesnej komuny. Poza kawą i lodem nie można tam niczego kupić – jedzenie w kantynach serwują wolontariusze, a chlebem powszednim są bezgotówkowe transakcje i barter. Niczym nadzwyczajnym są też narkotyki, hipisowskie stroje oraz pojawiające się tu i ówdzie oczyszczające rytuały. Największe z nich – palenie ogromnej świątyni i figury The Man, istnych axis mundi terenu wydarzenia, przyciągają rzesze zahipnotyzowanych odbiorców. W programie Burning Man znajdziemy także bogaty wybór imprez z muzyką elektroniczną. W zeszłym roku na pustyni grał choćby Carl Cox, Damian Lazarus, Jan Blomqvist, WhoMadeWho czy Gorgon City.

Jedna z rzeźb zainstalowanych na terenie festiwalu

Sztuka w środku pustyni

Spośród wskazanych wyżej elementów, Fox skupił się na kreacji licznej sztuki i jej autorach. Kate Raudenbush, która jest związana z Burning Man od 1999 roku, przygotowała Passage Home, czyli serię drewnianych przejść w kształcie sylwetki Larry’ego Harveya. Instalacja została zlokalizowana w takim miejscu, że wschodzące słońce znalazło się centralnie na wysokości jego twarzy. Za stworzenie The Man dwa lata temu odpowiadał Andrew Johnstone. Wyrzeźbił gigantyczny, zmechanizowany pomnik, którego części stanowiły metalowe przedmioty codziennego użytku. Z duchem recyklingu poszedł także Peter Hazel, autor kolorowej, szklanej ośmiornicy wykonanej z setek niepotrzebnych popielniczek. Wspomnianą już świątynię, w dekorację której podczas samego festiwalu są zaangażowani uczestnicy, zaprojektował z kolei architekt Arthur Manou-Mani. Jej szkielet był zbudowany z tysięcy pieczołowicie zespawanych desek. 

Instalacja Petera Hazela z popielniczek podczas festiwalu Burning Man

Burning Man: Art On Fire – laurka czy rzeczywistość?

Fox z powodzeniem przybliża kulisy powstawania nietuzinkowych dzieł. Artyści chętnie opowiadają o genezach swoich pomysłów, raz za razem przywołując we wspomnieniach postać Harveya. Ich wypowiedzi przeplatają efektowne timelapsy z powstawania rzeźb i pomników, żywa, energiczna muzyka oraz ujęcia lśniącej w słońcu pustyni. Mimo że obowiązków przybywa z minuty na minutę, a żar leje się z nieba, uśmiech z twarzy członków ekipy nie schodzi nawet na sekundę. Atmosfera rodzinności, przyjaźni i przywiązania leje się z ekranu hektolitrami. Każda osoba żarliwie utrzymuje, że Burning Man zmienił jej życie i postrzeganie świata. Migawki z ceremonii pożegnania pomysłodawcy imprezy przepełnione są szczerym bólem i poczuciem straty. 

Burning Man: Art on Fire to manifest pasji, wiernego oddania idei i niewidzialnego porozumienia, które łączy Kate, Andrew i setki innych ludzi. Problem tkwi w tym, że poza tym nie oferuje widzowi wiele więcej, będąc – jak napisałem wcześniej – lukrowaną laurką oscylującą niekiedy wokół niebezpiecznej konwencji filmu marketingowego. Nie chcę wyjść na malkontenta, jednak dobry dokumentalista to dla mnie taki twórca, który sięga poziom niżej. Zrywa z tendencyjnością, szukając dziury w całym i próbując wygrzebać z dna tematy zamiatane pod dywan. A trzeba przyznać, w przypadku festiwalu Burning Man wcale nie są ukryte tak głęboko.

Na pustyni w Newadzie nie jest kolorowo

Rytuały odprawiane przez uczestników imprezy i uwielbienie, jakim darzą Harveya, mają w sobie coś niezwykłego, ale z drugiej strony zahaczają o neopogański, new-age’owy klimat. Ktoś znacznie bardziej podejrzliwy mógłby określić je nawet mianem nowoczesnej sekty, której inkluzywna forma jest tylko pozorna. Co więcej, wielokrotnie podawano w wątpliwość ekologiczny charakter imprezy. Chociaż przyświeca jej szumnie brzmiące hasło leave no trace, gęste opary dymu pozostałe po płonących instalacjach raczej nie przyjaźnią się ze środowiskiem.

Coraz częściej podważany jest też antykapitalistyczny charakter Burning Man, który – jak przeważająca większość masowych wydarzeń – nie uciekł od utowarowienia. W szprychy egalitarnej inicjatywy całkiem płynnie wkradła się gentryfikacja. Pustynię odwiedza coraz więcej krezusów z Doliny Krzemowej, którzy przylatują helikopterami i pomieszkują w klimatyzowanych kamperach. Takich detali, które zobiektywizowałyby przekaz reżysera, a jednocześnie nie przysłoniły magii festiwalu, niestety zabrakło. A jak dobrze wiadomo, po netfliksowym, wciągającym Fyre: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła, każdy eventowy medal ma dwie strony. 

Burning Man

Teren festiwalu Burning Man widziany z lotu ptaka

Burning Man: Art on Fire – czy warto?

Łyżka dziegciu, jaką polałem film Foxa, nie sygnalizuje bynajmniej, że Burning Man: Art on Fire od razu trzeba spisać na straty. Wieczorny seans dokumentu może okazać się szczególnie przyjemny w tym roku, gdy pandemia koronawirusa obróciła kalendarz miłośników clubbingu o 180 stopni. Co więcej, festiwal, w popkulturze przywoływany nawet przez twórców Simpsonów i South Park, jest niepodważalnym fenomenem, nad którym warto choćby pobieżnie się pochylić. Jego dobrze zrealizowana wizytówka to także dobre przypomnienie tego, że za każdą większą imprezą stoją ludzie i ich bezgraniczne zaangażowanie. Życzyłbym sobie, żeby na podobny pomysł przeniesienia emocji na duży ekran wpadli organizatorzy Audioriver, Garbicza albo któregoś z psytrance’owych spędów. 

Burning Man: Art on Fire zobaczycie za niewielką opłatą, wypożyczając je na iTunes, Amazon Prime Video, Google Play oraz Vimeo on Demand. Wysoce prawdopodobne, że w Polsce nie trafi nigdy do kinowej dystrybucji.

Burning Man: Art on Fire – trailer



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →