Virtual Geisha: „To, czemu mówisz „nie”, bywa ważniejsze niż to, czemu mówisz „tak”” – wywiad

DJ LAB PRO to nie tylko scena showcase’owa CARBON Silesia Festival. To program mentoringowy, który pomaga DJ-om z Europy Środkowo-Wschodniej, Bałkanów i krajów bałtyckich odnaleźć kierunek, zbudować strategię i działać w zgodzie z własną wizją. Bo granie to jedno. Ale prawdziwym wyzwaniem jest wiedzieć, czemu mówisz „tak”, a czemu świadomie mówisz „nie”.
Aśka Grochulska – DJ-ka, edukatorka i twórczyni LAB-u – od lat rozwija własną drogę artystyczną. Stawia na winyle, storytelling, konsekwencję i praktykę. Nie uczy rzeczy, których sama nie doświadczyła. Zanim zaczęła mentorować innych, przeszła przez coaching, edukację i mocny trening biznesowy. „You have to walk your talk” – mówi, i to zdanie staje się osią całej rozmowy.
Aśka Grochulska aka Virtual Geisha – wywiad
W wywiadzie Aśka opowiada o tym, jak powstawał program DJ LAB PRO, czego dziś naprawdę potrzebują młodzi artyści, dlaczego followersi to nie fani i jak zbudować swoje miejsce na scenie bez grania kogoś, kim się nie jest.
W tle – open call do nowej edycji programu i zbliżający się showcase na CARBON Silesia Festival.

Hubert Grupa: Jakie widzisz dziś największe bariery dla artystów z Europy Środkowo-Wschodniej, którzy chcą przebić się na zachodniej scenie?
Aśka Grochulska: DJ-ing, czy w ogóle istnienie w music industry, jest po prostu biznesem relacyjnym. A my, mieszkając w Krakowie, Bratysławie, czy w Pradze, czy w krajach na przykład bałkańskich, mamy ograniczone budowanie relacji. Trudno jest utrzymać relacje z kimś, kto ma bazę w Amsterdamie. I to jest normalna, też ludzka rzecz, bo tak się dzieje w życiu po prostu. Myślę, że wielu z nas ma przyjaciół rozsianych po różnych krajach i jeżeli nie włożymy w to konkretnego wysiłku żeby tę relację utrzymać, to one często się tak trochę rozpływają, rozmywają, no nie?
Przez te wszystkie lata obserwowałam tę regułę – praktycznie 90% przypadków karier zagranicznych, mówię o polskich artystach z rozbudowanymi karierami, z dużym teamem, bookingami na dużych festiwalach, to są najczęściej osoby, które po prostu wyprowadziły się z Polski.
Może to być Berlin, może to być Londyn i Amsterdam, bo to są trzy takie ośrodki, które powiedzmy, najbardziej windują do góry, też w różnej skali.
No ale myślę, że na palcach jednej ręki można policzyć takich artystów, którzy zostali w Polsce, mieszkają w Polsce i ta kariera jest naprawdę profesjonalna.
Odpowiadając na Twoje pytanie, wydaje mi się, że punktem startu jest to, że zbudowanie tych relacji jest dużo trudniejsze, bo po prostu nie jesteśmy na miejscu, gdzie rzeczywiście te ośrodki dyktują pewne warunki funkcjonowania w tej branży.
Tak jak kiedyś centrum był Londyn, tak po Brexicie tak naprawdę mówi się, że Amsterdam to jest nowy Londyn.
Czy polska scena jest profesjonalna?
Hubert Grupa: To, co powiedziałaś o Amsterdamie, jest bardzo ciekawe – coraz częściej słyszę od artystów, że właśnie tam jest dziś najwięcej możliwości, więcej niż w Berlinie czy Londynie. Mówią, że łatwiej tam o kontakty i realne wsparcie.
W kontekście Twojego projektu bardzo interesuje mnie wątek współpracy z festiwalem CARBON Silesia Festival. Mam dwa skojarzenia: po pierwsze, że zanim artysta przebije się na zachód, musi zaistnieć lokalnie – a z tym w Polsce też nie jest łatwo. A po drugie – że skoro dziś mamy 1200 DJ-ów i zaledwie kilka poważnych klubów, to jak w ogóle znaleźć przestrzeń do grania i rozwoju? Opowiedz także na czym polega Wasza współpraca z CARBON Silesia Festival i jakie problemy chcecie tym rozwiązać.
Kurczę, dużo fajnych wątków tutaj podjąłeś. Trochę może zacznę od tego tematu, tych 1200 DJ-ów i 6 klubów – właściwie można zadać sobie pytanie, jak bardzo ta scena rzeczywiście jest profesjonalna. Czy scena, która ma 6 klubów na krzyż, jest rzeczywiście profesjonalną sceną?
Czy ta scena – podobnie jak większość klubowego świata, z którym mam kontakt poprzez rozmowy z artystami, klubami i promotorami z różnych krajów – nie znajduje się dziś w kryzysie clubbingowym? Każde z tych miejsc, w tym również festiwale, jest mocno uwikłane ekonomicznie i stara się utrzymać na powierzchni, dbając o to, by eventowy cashflow się zgadzał. W związku z tym utrzymuje się tendencja do bookowania headlinerów.
Headlinerzy po pandemii mają horrendalnie podniesione stawki. To jest taki efekt domina.
Drodzy headlinerzy, oznacza uzupełnianie line-upów tanimi lokalsami, brak dywersyfikacji line-upów – stąd też więcej mniejszych inicjatyw, małych festiwali. Ludzie, żeby gdzieś grać, muszą sami coś stworzyć. Mniejsze inicjatywy to jednak mniejsze visibility, więc można tak dreptać w kółko we własnym kolektywie, przez miesiące i nic się dalej nie będzie działo.
Do tego dochodzi taki niski próg wejścia, powiedzmy niski próg wejścia techniczny, niższy niż wtedy kiedy myśmy zaczynali. Dlatego tych DJ-ów masz tak dużo, bo już nie trzeba mieć ok. 30–40 płyt, umieć grać na deckach, tylko wystarczy mieć flexa i słuchawki, i kupić parę numerów, i można grać, you’re good to go!
Z jednej strony jest więc bardzo duży popyt, powiedzmy na granie, ale podaż jest mała, bo scena – może wiele osób się z tym nie zgodzi, ale w moim odczuciu – jest nieprofesjonalna. I to widać po tym, jak te bookingi się odbywają.

Jak byłam na rezydencji na początku roku w Holandii, gdzie właśnie kończyłam swoją płytę, dyskutowałam z programerką Dekmantela, która również jest mentorką w DJ LAB PRO. Rozmawiałyśmy o tamtejszej scenie, no i na przykład mówiła, że robią launch Dekmantela, który zawsze się wysprzedawał od razu. A teraz się nie wyprzedaje od razu, bo jest… ticket swap. Ludzie czekają do ostatnich dni, żeby kupić bilety. Wiedzą, że mogą je kupić taniej później od kogoś innego niż płacić pełną cenę.
I to właśnie rzutuje na produkcję festiwalu, bo taki festiwal – czyli firma – musi mieć zabezpieczony cashflow produkcyjny, który normalnie by się wydarzył z biletów, prawda? Może go zabezpieczyć biletami albo sponsorami. No ale sponsorzy i współprace marketingowe też mają jakieś oczekiwania (np. mocnych headlinerów, konkretne targety na sprzedaż, ekspozycję marek itd) i może być tak, że z fajnego festiwalu robi się no… hmm, trochę festyn, elektroniczny, ale festyn. A wszystko po to, by Excel się spiął.
Oni tam na Zachodzie spoglądają na nas jako na rynek – pewnie w ekonomii by się powiedziało, że taki rynek “rozwijający się”, a nie “rozwinięty” – który jest żywy, który czasem może się wydawać, że nie jest do końca właśnie profesjonalny w każdym aspekcie, ale jest żywy. A my spoglądamy na nich, bo u nas nie ma możliwości rozwoju, a chcemy się dopchać w to profesjonalne industry.
Jednocześnie oni nie bardzo bookują Wschód, bo to im się po prostu nie opłaca, o ile artysta nie ma uznanej pozycji międzynarodowej. I tak się kręci, czy raczej właśnie… nie kręci.
Natomiast odpowiadając na twoje pytanie dotyczące współpracy z CARBON Silesia Festival, powiedziałabym właśnie, że jest to współpraca rozwijająca. Przede wszystkim wynika to z drogi LABu oraz tego, dlaczego ja w ogóle zaczęłam to wszystko robić.
Zawsze miałam takie poczucie – również przez to, że mieszkam w Krakowie, którego scena, moim zdaniem, jest mała i mało profesjonalna. Te bookingi dawniej zawsze się sprowadzały do tego, żeby jakoś tam posmyrać, podrapać ten Zachód, poznać tych promotorów, zaprosić kogoś, kto bookuje w jakimś klubie, kto może ciebie zaprosić potem do siebie, tak?
U nas w Polsce jest to oczywiście nazywane kolesiostwem, ja zawsze uważam, że lepiej mieć na to taki mały rephrase tego, i jednak nazywać to budowaniem relacji, bo to nas mniej obciąża, jeżeli patrzymy na to w taki sposób.
Cały LAB oraz idea Fresh Faces (i najpierw polskiego Fresh Faces, bo rok temu open call był ogólnopolski), wynikała z takiego poczucia: ludzie nie potrafią się przebić nawet na poziomie lokalnym, bo kluby są obstawione, ten próg wejścia jest trudny, klubów jest mało, bo wszyscy grają między sobą, w swoich własnych koteriach. To była pierwsza droga, chociaż z tyłu głowy już miałam misję, żeby stworzyć projekt, który właśnie będzie pomagał otwierać te drzwi na Zachód. Żeby w mądry, profesjonalny sposób ten Zachód ściągnąć do nas i powiedzieć: „Hej, zobaczcie, tu jest fajny rynek, tu są fajni ludzie, tu są ciekawi DJe, no nie?”
W pierwszych latach to było trudne, w momencie, w którym na początku opowiadałam moim znajomym, że „Słuchajcie, ja chcę zrobić taki LAB, który będzie miał mentoring, będzie profesjonalizował branżę, profesjonalizował ludzi, pozwalał dotrzeć, kontaktować się z tym Zachodem” to wszyscy się łapali za głowę i mówili: „Gejsza, ale po co ci to? To się w ogóle nie uda, to jest ogrom pracy.”
Obalić mit. Dlaczego agent to nie wszystko?
U nas niestety istnieje jakaś taka dziwna narracja, że posiadanie agenta załatwi wszystko. To jest właśnie największy absurd, jaki może w Polsce istnieć. To jest totalna bzdura.
Uczniom mówię jasno: to często management jest ważniejszy niż agent. Management, który ogarnie wam media outreach, PR, publicity, stworzy z tobą strategię komunikacji – mądrą, wieloletnią strategię – powinien być pierwszy. A agent pojawia się dopiero wtedy, kiedy masz tych grań tak dużo, że nie jesteś w stanie ich sam ogarnąć.
I wtedy robisz outsourcing swojego czasu tak naprawdę – odpalasz komuś te 15–20%, żeby ogarniał ci te grania, planował loty.
A u nas jest takie dziwne myślenie, że jak się dopchamy do tego „korytka agencyjnego”, przyjdziemy do agencji, damy ten swój presspack i tylko będziemy grać, to agent, jak taka mała mróweczka, będzie nam z koszyczka tymi graniami rzucał, nie?
W sensie – one się będą same pojawiać, już nawet bez naszego większego inputu.
A czy nie jest tak, że ten input musi być cały czas?
Cały czas musimy dbać o swoje imię, branding, community. O to, żeby też nie było takich flip-flopsów totalnych; tu grasz to, tu grasz tamto, za rok jest hard groove, za chwilę będą organiki. Wiem, bo sama też przeszłam coś takiego – co u mnie wynika bardziej z tego, że ja lubię eksplorować różne gatunki, bo kupuję duże ilości płyt i lubię je grać – ale to pod względem strategicznym nie jest dobre.
Wracając do Carbona. To jest trzeci rok naszej współpracy. Pierwszy rok był małą sceną, gdzie grali tylko ludzie z LABu ode mnie jako pewna forma kolejnego etapu edukacyjnego, czyli: chcieliście się nauczyć, zagraliście u mnie, zagraliście w klubie, nauczyliście się wielu rzeczy, no to teraz zagracie na małej scenie na festiwalu.
Rok później wyszłam z propozycją, żeby to był open call – ogólnopolski – i ta scena naprawdę bardzo super zagrała.
W międzyczasie starałam się o dofinansowanie, i ten grant, który dostałam, żeby cały czas iść krok dalej, level wyżej.
No i teraz ta scena już w idei nie będzie sceną ogólnopolską – oczywiście będzie miejsce dla polskiego DJ-a, DJ-ki – ale założenia ma jednak być: po pierwsze, skierowana dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej, Bałtyckich oraz Bałkańskich. Po drugie, ma być też twórczym hubem dla ludzi z tej części Europy, żeby między sobą nauczyli się współpracować.

Poprzez część mentoringową i zapraszanie mentorów z różnych krajów oraz z różnych specjalizacji, chodziło o to, by właśnie w ten sposób nawiązywał się kontakt z Zachodem – z zachodnimi promotorami, bookerami czy przedstawicielami branży muzycznej.
Z jednej strony zależało nam na współpracy w ramach osi Północ–Wschód–Południe, czyli takiej wertykalnej wymianie między uczestnikami, a z drugiej – na horyzontalnej współpracy pomiędzy uczestnikami a mentorami.
Umiejętności, wizerunek, a gdzie strategia?
Mówiłaś o braku strategii u DJ-ów. Wczoraj widziałem rolkę Tylera, The Creatora sprzed paru lat – mówił, że mimo iż wydał album rok temu, wciąż go promuje. Tymczasem wielu artystów wrzuca coś i liczy, że samo się rozejdzie. Mam wrażenie, że DJ LAB PRO próbuje to zmienić – uczy konsekwencji, komunikacji, pracy nad wizerunkiem. Jak to wygląda w praktyce?
Tak, to jest w ogóle świetne, że to wyłapałeś. To jest znowu o tym, że ludzie nie mają strategii. Wielopłaszczyznowej, wieloletniej, spójnej strategii.
Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że odrzuciłam kilka propozycji festiwalowych, które nie były zgodne z moją obecną strategią – wymuszały na mnie granie rzeczy, do których już nie wracam. Zgodziłam się jednak na LAS Festival, przede wszystkim dlatego, że bardzo szanuję bookera. Zagram tam set w trochę innej stylistyce niż ta, która teraz mnie interesuje, ale traktuję to jako przestrzeń w której, powiedzmy, możesz zagrać rzeczy spoza nurtu. To będzie to, czego lubię sobie posłuchać w domu, w podróży, różne b-sides, wygrzebane nieznane dziwactwa, więcej storytellingu niż energetycznego tuptania.
Natomiast jestem bardzo selektywna. Wracam do winyli – to mój kierunek. Nie chciałabym być zmuszana do grania rzeczy, które kompletnie nie są moje. Nie chcę grać 150 bpm i szybkich easydropbangerów, bo to po prostu nie jestem ja. Tu by się musiała odbyć jakaś wewnętrzna dyskusja z samą sobą, jakieś negocjacje. A ja tego nie chcę. To już wolę nie grać niż grać co, czego teraz nie czuję. Pielęgnuję to poczucie integralności bardzo.
Nawet na CARBONIE rozmawiałam z Igorem – powiedziałam uczciwie: jestem teraz w momencie, w którym gram wolniejsze, ciemniejsze rzeczy. Bardziej inner journey niż energetyczne bangersy. I pytam, czy jesteśmy w stanie to dopasować. No i dopasowaliśmy. Mam konkretną strategię. Wiem, gdzie chcę grać. Wiem, gdzie chcę być za kilka lat. I wiem, jak ma to wyglądać.
A to, co mówiłeś o Tylerze, The Creatorze – tak, on cały czas promuje swoją płytę. To pokazuje, że samo nagranie to dopiero początek. W zeszłym roku spędziłam dużo czasu na warsztatach z ludźmi z YouTube’a. To dziś, moim zdaniem, najlepszy ekosystem do tworzenia community i dzielenia się swoją pracą.
YouTube uczy pre-release, live-release i post-release strategy. To jest proces. A żeby mieć post-release, trzeba w ogóle mieć jakąkolwiek strategię. I jakiś release. :))
Ten projekt, który prowadzę, bardzo mocno opiera się na strategii. Moja kariera, której wizję mam – opiera się na wieloletniej strategii. Bo strategia definiuje twoje cele. Cele definiują, czym się zajmujesz – i czemu mówisz „nie”.
A często to, czemu mówisz „nie”, jest ważniejsze niż to, czemu mówisz „tak”
DJ od wszystkiego, czyli od niczego
My często mamy w Polsce coś takiego, że ludzie rzucają się na wszystko. Gram dark disco, dostaję booking techno – dobra, to ściągnę 20 numerów i też zagram techno. A potem jeszcze organic. Byle grać.
Tylko czy to ma jakiekolwiek umocowanie? Wtedy stajesz się DJ-em od wszystkiego – a DJ od wszystkiego nigdy nie będzie pierwszym wyborem bookera.
Często mówię swoim studentom: zastanów się, czy jeśli np. Michał Mielus z Wisłoujścia (pozdrawiam!) ma awaryjnie obsadzić warm-up na scenie Raj, to czy pomyśli o tobie? Żaden booker nie myśli „on gra wszystko, to się nada”. Szuka konkretu: lekkie melodiki, organiki, afro-house – i bierze kogoś, kto się z tym natychmiast kojarzy.
Wtedy pojawia się pytanie: „czemu mnie nie bookują?” – odpowiedź brzmi: „bo nie wiedzą, gdzie cię umieścić na planszy.” Albo mocniej: “bo nie wiedzą o twoim istnieniu” i to już jest o tych naszych socialach, o naszej widzialności i pracy nad nią.

Dokładnie.
I my im tego nie ułatwiamy, mówiąc wszystkiemu „tak”. To moje zdanie.
To jedna rzecz. A druga – a propos starszych roczników – to często osoby, które wierzą, że wystarczy dobrze grać i mieć selekcję. To ich narracja.
Bałem się, że to powiesz tylko o kolegach po fachu, a nie o tych bardziej doświadczonych.
Ktokolwiek pojawia się u mnie na zajęciach, dostaje porządne „pranie mózgu” – mówię to wprost. Od razu wplatam wątki strategiczne i biznesowe. Artist-entrepreneur – nie tylko przedsiębiorczy, ale też ktoś, kto tworzy community, buduje wartość, inicjatywy, produkty – to jest kierunek i możesz, jakby to powiedzieć, „play the game or blame the game”
Jeśli się na to zgodzisz już na starcie, odpadnie ci masa frustracji. I nagle zobaczysz social media nie jako „zło konieczne”, tylko jako narzędzie. To zmienia wszystko.
Fanbase nie zapełni parkietu. Community? Tak
Bardzo konieczna uwaga – zarówno w kontekście braku zgody i odpuszczenia, co oszczędza frustracji, lub zgody i świadomego podejścia zasad, jakimi współcześnie rządzi się scena.
Tylko widzisz, zaczynasz wtedy rozumieć: to kolejny kanał do komunikacji z publicznością.
Mam nawet warsztaty, które nazywają się „Od followersów do fanów”. One są o tym, by budować fandom, a nie fanbase. Chodzi o to, żeby nie być chytrym na puste lajki, tylko zbudować twardą bazę fanów – ludzi, którzy kupią bilet, przyjdą na imprezę. Bo często kluby bookują osoby z dużym followingiem, a potem się okazuje, że nikt nie przychodzi. Albo pięć osób. I po co ci taka osoba do grania w klubie?
Lepiej mieć DJ-a, który ściągnie 30, 60, 100 osób. To jest realna wartość. Zmiana tego myślenia to absolutny fundament.
I tu się zaczynają moje dwa ulubione polskie przekonania do zmiany: „kolesiostwo” i „sociale”. Kolesiostwo to najczęstsza wymówka – „nie mogę się przebić, bo układy”. Drugie: „trzeba robić z siebie klauna w socialach, napierdalać kontent”. No nie.
Jeśli ktoś sobie tego nie przepracuje, to nie ma czego szukać. Niech sobie gra te swoje lokalne imprezy i już.
I to nie tylko o sociale chodzi. Ja np. jak grałam w HÖR Berlin, ubrałam kimono od mojej ziomalki Kirin. Bo to nie tylko dało jej widoczność, ale też było elementem wizualnego experience. Nie przyszłam w dresie.
Z jakiegoś powodu Lady Gaga miała sukienkę z mięsa. Z jakiegoś powodu Beyoncé nie wychodzi w dresie na scenę. To też jest forma szacunku do ludzi. Nie chodzi o to, żeby świecić cyckami – tylko żeby mieć pomysł, spójność. Bo nawet jak ktoś chce grać tylko w dymie i czerwonym świetle, to też jest branding – ale niech on będzie świadomy i konsekwentny.
Wydaje mi się, że wielu DJ-ów zapomina, że finalnie są też dostarczycielami rozrywki. A rozrywka to także warstwa wizualna.
Oczywiście.
Femnoise – Virtual Geisha | HÖR
DJ LAB PRO – projekt jest współfinansowany przez Unię Europejską w ramach LIVEMX.
Czym community różni się od fanbase’u i dlaczego jest ważniejsze?
Bardzo mi się podoba, że odczarowujesz to, bez zaklinania rzeczywistości i mówienia, że jest inaczej. Powiedziałaś bardzo ważną rzecz a propos czegoś, o czym sporo się mówi, a mianowicie różnicy między fanbasem a community – zasięgi nie wypełnią parkietu.
Zauważyłem ciekawy trend, jeśli chodzi o najmłodsze pokolenie – DJ-e grający z hip-hopowcami nie mają wielkich liczb, ale mają Discordy, kanały na IG, grupy, itd. I jak ogłaszasz ich booking – jest reakcja. Czasem większa niż po klubowym headlinerze.
Masz totalnie dobrą intuicję – na Zachodzie to już się dzieje. Przebijam się w festiwalach i konferencjach showcase’owych też jako delegatka, i staram się bardzo mocno trzymać rękę na pulsie. Nie chcę tutaj robić takiego echo chamber, że my sobie tak tylko z dzióbków spijamy, ale serio – dobrze to widzisz.
Temat budowania community wynika też bardzo konkretnie z biznesowego powodu. Nie wiem, czy pamiętasz, jak James Blake wrzucił takiego posta parę miesięcy temu, dość płaczliwego. Na początku myślałam, że to jest bardzo oddolne, bo on wrzucił tam, że nie ma dostępu do swoich fanów, że Instagram mu ucina zasięgi, że musi płacić za reklamy.

Pamiętam doskonale – zbudował fanbase, ale Instagram odciął mu dostęp ograniczając organiczne zasięgi do paru procent. To faktycznie nie fair – najpierw platforma zachęca Cię do budowania jak największej społeczności wokół Ciebie, a później sukcesywnie ogranicza kontakt z nią. Im większa grupa, tym mniejszy procent dotarcia do niej.
No właśnie. James założył newsletter i to się zbiegło z tym, że właśnie wtedy przygotowywałam u siebie w LAB-ie te zajęcia: „Fans over followers”. To są zajęcia o budowaniu community, o wybieraniu systemu, w jakim jesteś. Bo to też ma znaczenie – nie ma sensu iść w TikToka, jeśli grasz jazz i soul, ale jest tam np. hard techno. YouTube? Idealnie. Każdy musi dobrać swój ekosystem.
Ale potem był follow-up: okazało się, że James Blake wspiera start-up dystrybucyjny. I myślę sobie: „what the fuck?!”. Rozmawiałam z bookerem ogromnego festiwalu w Berlinie, który powiedział, że Blake lata temu podpisał umowy z ticket offices. Wiedział na co się pisze. Wtedy to było dla niego wygodne, bo realia były inne. Teraz się obudził, że potrzebuje dostępu do swoich fanów – i płacze. A zaraz potem promuje startup. To oczywiście też decyzja biznesowa.
Ale pomijając jego motywacje – temat maila jest kluczowy. W świecie, w którym jesteśmy totalnie data-driven, ten direct contact, ten direct-to-fan message, to jest złoto. Bo Instagram ucina zasięgi, Facebook nie pokazuje postów. A jak masz kontakt bezpośredni – mail, Discord, zamkniętą grupę – to jesteś niezależna.
To, o czym mówiłeś – grupy, wymiana muzyki, podcasty, user-generated content – to wszystko, co nazywam extra value poza graniem. To jest to, co buduje lojalność. I scenę.
Gdzie można spotkać fana?
Dlatego wcześniej powiedziałam o YouTubie – bo dla mnie on jest teraz pierwszym wyborem. Na trzeci i czwarty kwartał tego roku YouTube jest najważniejszy w mojej strategii, zaraz po wydaniu płyty, bo przechodzi kolejną rewolucję – zaczyna zagarniać wszystkie media: masz long form, short form, tablice jak na FB, vlogi, etykietowanie, linkowanie. Możesz sprawić, że ludzie z niego nie wychodzą – to twój ekosystem. I ja uczę tego, żeby patrzeć na to jak na roadmap – tylko nie produktu, ale fana. Gdzie ten fan cię spotyka? Co dalej? Gdzie ląduje? Gdzie swoją podróż kończy?
Bo jeśli musi się przeklikiwać między TikTokiem, Instagramem, YouTubem, Soundcloudem, to się po prostu rozprasza. Im więcej decyzji musi podjąć, tym szybciej odpadnie. Więc znów: główny ekosystem to wybór strategiczny.
Jeśli wybieram YouTube, muszę robić bardziej wizualny content. Przeprosić się z vlogiem. Dać sobie prawo do bycia człowiekiem – nie tylko idealnym zdjęciem jak z Instagrama. Tam aspirujemy do estetyki ludzi z milionowymi zasięgami, ogromnymi teamami, udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Bo co widzisz? Drop set, zdjęcie przed tłumem, bo przecież tylko gramy na wielkich scenach, jesteśmy piękni, ładni.
Ostatecznie my przecież tylko gramy muzyczkę. There’s nothing more about it. To bardzo uprzywilejowane zajęcie – jak się dodatkowo narzeka na reguły tego biznesu, to lepiej zatrzymać się na etapie bedroom DJ i robić to po prostu for fun.
Tak, dokładnie.
Robienie z siebie kogoś więcej niż się jest, ma w sobie dużą dawkę pretensjonalności. A moim zdaniem w muzyce i chyba po prostu w życiu najważniejsze, najfajniejsze, najbardziej prawdziwe i wartościowe rzeczy powstają, gdy przestajemy być pretensjonalni.
Najbardziej lubimy tych, którzy są po prostu szczerzy, którzy mają własny komunikat. To też jest branding. To też jest tone of voice twojej marki.
Więc tak, marzy mi się taka zmiana. To jest trochę jak u Don Kichota z wiatrakami, nie ukrywam. Ale od trzech lat uparcie próbuję gdzieś, tam poza pierwszym obiegiem, profesjonalizować tę scenę. I wiesz co? Jak patrzę na polską edukację DJ-ską, to mam głęboki niesmak. Widzę, co się z tego zrobiło. Jaki się z tego zrobił biznesik.
Krytycznie o szkołach DJingu, czyli kto, dlaczego i czy powinien uczyć?
Mam podobne odczucia. Co jakiś czas odzywają się do mnie osoby, które chcą promować swoje lekcje. I często mówię „stop”, bo zastanawiam się, dlaczego właśnie te osoby miałyby uczyć innych. To osoby, które wpisują w CV gdzie grały i co robiły – ale to się często nie zgadza z rzeczywistością. Czuję podskórnie, że ktoś chce obejść reguły i zbudować swój autorytet dopiero poprzez prowadzenie warsztatów, a nie dlatego, że już ten autorytet ma, a wraz z nim wiedzę, którą należy się dzielić i kompetencje, by uczyć innych.
Jak to mawiają w Stanach: „You have to walk your talk”.
Mogę uczyć ludzi grać z winyli czy storytellingu – mam wykształcenie teatralne, dramaturgiczne. Mogę uczyć strategii, bo przeszłam szkolenia i testuję je na sobie jak na żywym organizmie i widzę, że działają, ale np. nie będę uczyć nikogo, jak się dostać na Tomorrowland, bo się tam nigdy nie dostałam.
Nie będę też mówić jak pracować z menedżerem, bo sama dopiero zaczynam. Wtedy zaprosiłabym do współpracy menedżera. Dlatego od początku w LAB-ie pracuję z mentorami, którzy mają konkretne doświadczenie.
Jeśli ktoś uczy marketingu, strategii, a sam gra tylko w lokalnym klubie jako rezydent – no to gdzie ta strategia?
Jak ktoś dopiero skończył szkołę DJ-ską i od razu zaczyna uczyć, a ta szkoła się na niego obraża – był taki case – to mam pewną nieufność i do szkoły-matki, bo nikt nie ma monopolu na określenia “grać bez synca” bo tak się po prostu mówi, a z drugiej strony do tych absolwentów, bo DJ-ing to praktyka i – sorry not sorry – życia i czasu nie oszukasz, czasu nie oszukasz.
Czegoś można się nauczyć z teorii, ale trzeba to potem ograć przez lata – na dobrych i złych systemach, za niskim stołem, z kiepskim akustykiem, z pustą salą i na dużym festiwalu. Trzeba to przeżyć. Inaczej powtarzasz tylko anegdoty swoich nauczycieli.
Miałam przypadek, że osoba, którą uczyłam grać, zaczęła sama uczyć i nazywać się mentorką, kiedy ja sama jeszcze nie miałam odwagi, by to o sobie napisać. I pomyślałam: co tu się dzieje?
Jaki trzeba mieć w sumie tupet, żeby tak pewnie się ustawić w tej roli? Mnie to zajęło wiele lat. Poszłam na szkolenia coachingowe, mentoringowe itd. Gram z placków, z CDJ-ów – i nie traktuję tego jak trofeum. Mentor to bardzo odpowiedzialna funkcja, która nie powinnam służyć własnemu ego. Mentor to ktoś, kto może badrdzo pomóc, ale w źle prowadzonym procesie – może tez bardzo zaszkodzić.
Ale dziś można się szybko nauczyć – i równie szybko zacząć uczyć innych. Bo ludziom się wydaje, że już wszystko wiedzą.
Tymczasem klubowe życie bardzo szybko to weryfikuje. Jeśli grasz tylko w małym klubie – może po czasie możesz uczyć, jak grać w małym klubie. Ale nie wiesz, co cię spotka na dużym soundsystemie.
Wiem, co przeżywali moi uczniowie, gdy wchodzili na sceny na Wisłoujściu. Byli w szoku. To zupełnie inna skala, inne warunki. Żadne gadanie tego nie nauczy.
Pokora ponad ego. Z małych klubów na wielkie festiwale
I naprawdę uważam, że przydałoby się więcej pokory. Wielu DJ-ów uczy Djingu nie z pasji do edukacji, tylko znowu albo dla ego, albo dla hajsu. A proces, szczególnie grupowy, to delikatna materia i sama nie raz się o tym przekonałam.
Warto być w rozmowie ze sobą. Zadawać sobie pytania. Zastanawiać się, czy na pewno już wszystko wiem. Ja to pytanie sobie zadaję codziennie. I między innymi dlatego robię ten projekt. Bo nie wiem wszystkiego. Jest takie narzędzie coachingowe, którego często używam – mapa niewiedzy i ja stosuje je na sobie stale. Nie jestem idealnym coachem, popełniam masę błędów, na pewno wiele mogę się nauczyć, ale żeby się czegoś nauczyć, trzeba najpierw powiedzieć przed sobą, że się czegoś nie wie.
Dodam jeszcze jedną rzecz. W naszej praktyce qigongowej – a dużo praktykuję qigong z Path of Dao – mój nauczyciel mówi: „You’re learning by doing, and then you’re doing by feeling.”
To jest bardzo ważne. Bo naprawdę trzeba mieć ten feeling – prawdziwy – kiedy już się nauczysz. Nie odgrywać, że wszystko wiesz. Bo energia nigdy nie kłamie na dancefloorze. Ale zanim będzie feeling, musi byc dużo doing. :))
DJ LAB PRO na CARBON Silesia Festival 2025
Open call do tego programu mentorskiego trwa do 30 maja, 2025. Dołącz do tych, którzy chcą więcej niż tylko „grać sety”!
APLIKUJ
Przypominamy – CARBON Silesia Festival odbędzie się w dniach 13-14 czerwca w Zabrzu. Zagrają:
The Blaze I Rudim3ntal I Cinthie I Dam Swindle I Decius Soundsystem I Henrik Schwarz I Coco Bryce I La Fleur I Roman Fluegel I Roni Size I Alauda I Baasch I Cougar I Deeplomatik I Duszne Granie I Gigi I Jerry M I Last Robots I LuLu Malina I MGKL I naked relaxing I Novika & Sambor I Ola Teks I Omson I Private Press I Pysh I Radicall I Ros Addiction I Rysy I Truant I Virtual Geisha
Bilety na to wydarzenie znajdziecie na Biletomat.pl.
DJ LAB PRO
Finansowane przez Unię Europejską. Wyrażone poglądy i opinie są jednak poglądami i opiniami wyłącznie autora(-ów) i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy Unii Europejskiej, dlatego Unia Europejska nie może ponosić za nie odpowiedzialności.
