Tom Trago – Iris
Info
Jeszcze dwa lata temu wiosna lekką mi była. Za każdym razem dzieląc czas i przestrzeń z „Voyage Direct” nie mogłem wyjść z podziwu. Przede wszystkim dla pomysłowości i rzadko spotykanego talentu do komponowania wspaniałych melodii. Tom Trago, bo to jemu ten podziw się należał, zaczynając od hip-hopu, szybko odnalazł się w gatunkach, który hip-hop tworzyły, odkurzając ojcowskie winyle z soulem, funkiem, rodzącym się house’em i pochodnymi. Sam „Voyage Direct” uznaje się dzisiaj za mini album po szeregu wydawnictw dla Rush Hour Recordings, którzy długo przygotowywali Holendra do pełnowymiarowego zmagania.
Niby wystarczy powiedzieć, że ten moment nadszedł, ale z drugiej strony tło wydaje się o wiele bardziej skomplikowane. Po pierwsze Tom nie jest absolutnym beniaminkiem. Wydaje bardzo często, przeważnie dzieląc się z publiką prawdziwymi sztosami. Z kolei sam „Voyage Direct” doczekał się szeregu reedycji, a także pobocznych EP z równie genialnymi remiksami. I tę dwulatkę uświetnianą mniejszymi bądź większymi sukcesami Tom kończy, a jednocześnie rozpoczyna nowym rozdziałem, zatytułowanym „Iris”.
Trago mierzy się tu nie tyle z aspiracjami jeszcze szerszymi, niż sprzedaż winyli na poziomie dziesięciu tysięcy kopii. Śledząc już samą długość kompozycji można łatwo wywnioskować, że aspiracje sięgają już sfery stricte popowej (dobrze, mała przesada, niech będzie electropopowej). „Iris Album Sampler” nieznacznie moje obawy potwierdzał. Aż wreszcie mogłem się przekonać jak to z irysem jest naprawdę. A dobrze się nie dzieje. Pierwsze, na co można zwrócić uwagę, oprócz długości, to nagromadzenie materiału, a także lista gości. Kolejne kompozycje zatem powinny być schodami do nieba (choć nieco przykrótkimi). Ale niestety wcale tak się nie dzieje. Sample, będące niczym innym jak odświeżaniem skansenu, a także podstawami kolejnych kawałków, nie wprowadzają elementu zaskoczenia, jedynie bezlitośnie zatapiają charakter i potencjał materiału. Brzmienie nieraz zaskoczy, ale swoją płaskością, brakiem głębii, czy chociażby efektem trzeszczącej płyty. Ani Tyree Cooper, ani Romanthony, tym bardziej San Proper, wielkiego piętna na albumie odcisnąć nie zdołali. Czy jest aż tak źle? Bez przekłamań przyznam, że czułem się dużo gorzej, a wyraz zdziwienia nieraz obrócić się może w manifest oburzenia.
Zawód jest tym większy, gdy spojrzy się na listę dokonań młodego Holendra. Jedną EP-ką Awanto przyćmił cały swój debiutancki album, będący niczym innym jak rozmytym marzeniem o wielkiej karierze, choć z drugiej strony niejednemu zwolennikowi wszędobylskiego indie rodem z NME może to przypaść do gustu. Zapewne jeden z większych zawodów roku.
Tracklista
05. Rootstopia