Ill At Ease

Recenzje

Info

Data wydania:
2007/04/28
Ocena:
Wytwórnia:
Artysta:

Nie do końca jestem w stanie powiedzieć dlaczego, ale gdy kilka miesięcy temu dotarła do mnie paczka z płytami była to pierwsza płyta która zagościła na deckach. Praktycznie zawsze jest tak, że nie do końca wiadomo co się zamówiło w tej cholernej paczce. Najpierw z pomocą noża otwierasz starannie zapakowaną przesyłkę, a potem przeglądasz co faktycznie przyszło i widząc pierwszą okładkę przypominasz sobie resztę zamówienia. Po chwili wrzucasz to, co najbardziej przyciągnęło Twoją uwagę i sam do końca nie wiesz dlaczego.

Tak było tutaj. Być może chodziło o to, że jest to limitowana wersja 10 calowego winyla wydanego przez Spatula City, świetny i świeży label z Chicago który w odróżnieniu do wielu masowych wytwórni potrafi naprawdę zaskakiwać. Autorzy EP’ki, czyli John Mork & Frankie Monacella znani jako The Sound Republic zrobili to i tym razem.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Przede wszystkim warto wspomnieć o tym, że w odróżnieniu do wielu winylowych wydań w niestandardowym rozmiarze ta płyta jest doskonale wytłoczona i nawet takiemu malkontentowi jak ja, trudno przyczepić się do jakości. Każdy najmniejszy dźwięk brzmi bardzo wyraźnie i głośno, dokładnie w tej kolejności. Od pierwszego wybrzmienia na głośnikach każde drgnienie igły budzi mój uśmiech na ustach i wzbudza odpowiednie wibracje tam, gdzie powinno. Niestety wciąż wielu wydawców i producentów, w szczególności na white labelach, zapomina o tym, że nawet słaby numer z dobrym dźwiękiem potrafi czułe ucho bardziej poruszyć niż dobra produkcja z kiepskim brzmieniem (np: Tim Deluxe – „It Just Won’t Do” w pierwszym wydaniu Underwater H2O 016).

Wracając do płyty, pierwszy kawałek „Get Loose (Take  a Breath)” jest doskonałym przykładem jak robić dobry funky house. Krok pierwszy, to znajdź dobry i chwytliwy sampel z czegoś mocno fundującego /jazzującego i odpowiednio starego. W tym przypadku The Sound Republic, pochodzący z Chicago poszli daleko i blisko zarazem. Sampel pochodzi z starej kapeli grającej Dixieland Jazz, nawiązujący do typowego jazzu w stylu Chicago z początku 20 wieku, mimo tego, że przywodzi na myśl brzmienia swingowe z trochę późniejszych lat. Krok drugi, zapakuj to w brzmienie i odpowiedni rytm. Tutaj też się udało bez większych kompromisów. Brzmienie starej trąbki doskonale współpracuje z nowoczesnym Westcoast’owym rytmem, którego stopa bazuje na minimalnie doskonałych brzmieniach popularnego Rolanda TR-909. Całość dopełnia bardzo prosta linia basowa kojarząca się z kontrabasem, choć ma więcej wspólnego z klasycznym analogowym basem przepuszczonym przez filtry i z dodanymi samplami drapanej płyty winylowej. Krok trzeci, to dorzucić partie wokalne. Co prawda, nie są to nowojorskie house’owe divy, które wyśpiewują miłosne teksty o uczuciu, a raczej grupka kumpli zabawiająca się przy nagrywaniu płyty dialogami rodem z filmów o włoskich mafiosach. Tutaj to po prostu pasuje i tylko delikatnie podkręca atmosferę w kluczowych momentach wraz z oczekiwaniami słuchającego („I wanna hear that jazzy tune you know, the one with the Horn…(trąbka)…yeah that’s the one!”).

Jeśli te trzy elementy są na najwyższym poziomie, to numer można uznać za bardzo dobry. Ale co czyni kawałek wybitnym? Odpowiedź nie jest prosta, ale za to krótka. Taki utwór po prostu się nie nudzi. Wracamy do niego za kilka lat i wciąż potrafi nas zaskoczyć, a ludzie którzy go wcześniej nie słyszeli zaczynają się kołysać w rytm muzyki. Po kilku miesiącach mam wrażenie, że i tak jest tutaj. Początek jest mocny, pompujący, daje się zmiksować spokojnie z Tech House czy Break Beat’ami Lee Coombs’a, Dalej jest luźno zgodnie z jazzowym zamysłem, Masa breakdown’ów, zmian rytmu i linii melodycznej, gdzie można przeskoczyć w coś zupełnie innego, jeśli akurat klimat na parkiecie na to pozwala. Końcówka i wyjście z utworu to długie przedłużenie głównego motywu i luźnej rozmowy na temat tego jak rozruszać ludzi. A to pozwala łatwo uciec w każdy inny rodzaj muzyki tanecznej. Jednym słowem jest to klucz francuski (chicagowski) dla wprawnego dj’a i dobra zabawa dla słuchacza.

Kiedy przewrócimy płytę na drugą stronę, pierwsze dźwięki rytmu przywodzą na myśl tech house’owe brzmienia z odrobiną tribal. Tylko krótkie breakdown’y w rytmie rumby zwiastują swingującą partię gitary i funkowe wokale którymi zostaniemy zaszczyceni za moment. Po chwili wraz z rytmem wystukiwanym na pałeczkach perkusyjnych w oparach okrzyków i gwizdów wchodzi wspomniana gitara będąca podstawą całego utworu. W porównaniu do strony tej płyty linia basowa jest dużo ciekawsza i lepiej zaaranżowana. Od strony technicznej nie ma do czego się przyczepić, jest sporo ciekawych zmian nastroju, co pozwala płynnie włączyć taki kawałek do każdego seta o zacięciu funkowym. Całość jest obudowana w dobrze dobrane i pocięte sample wokalne, które wpisują się w klimat utworu. Niestety nie jest tak ciekawy jak wspomniany wcześniej „Get Loose (Take a Breath)”. Wiele razy słyszałem bardzo podobne produkcje i zbyt mało rzeczy zaskakuje. Niemniej jest to cały czas kawał dobrej roboty i mogłoby być wydane jako osobny singiel bez wstydu.

Całe wydanie oceniam na 5, przy poszczególne numery na 5 i 4. Dodatkowe punkty w tym przypadku należą się za jakość wydania. Dawno nie słyszałem w podobnym klimacie czegoś tak poprawiającego nastrój i dobrze zmontowanego jak „Get Loose”. Strona B nie zaskakuje, ale trzyma poziom i jest luksusową przystawką do głównego dania, jakim jest pierwsza strona tej płyty.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →