’Zamiast jak zawsze marudzić, tym razem byłem zachwycony’ – Sonar Reykjavik RELACJA

Relacja

Artur "Essence" Szatkowski, didżej i członek kolektywu Technosoul, spisał swoje wspomnienia z tegorocznej edycji legendarnego festiwalu Sonar w Reykjaviku.

Choć, jak już kiedyś wspominałem, nie lubię festiwali, z dużą ciekawością podszedłem do zimowego Sonaru. Z dwóch skandynawskich edycji słynnego festiwalu to właśnie ta odbywająca się w stolicy Islandii organizowana jest ze znacznie większym rozmachem – pojawiło się na niej ponad 70 artystów, podczas gdy na odbywający się tydzień później event w Sztokholmie zaproszono zaledwie niespełna 30. Dodatkowym plusem Sonaru Reykjavik był… Reykjavik 🙂 – wycieczka na festiwal okazała się świetnym pretekstem do odwiedzenia tego wyjątkowego miasta.
Niestety, na czwartkową część eventu nie udało nam się dotrzeć – na miejsce dojechaliśmy w piątkowy wieczór i po błyskawicznym check-inie w hotelu w mgnieniu oka udaliśmy się na nabrzeże. Położony tuż przy porcie budynek Harpa, w którym odbywał się cały festiwal, robi naprawdę piorunujące wrażenie – olbrzymia szklana konstrukcja, efektownie podświetlona światłami LED, okazała się być doskonała lokalizacją dla 5 festiwalowych scen, rozmieszczonych na kilku poziomach budynku. Zresztą, organizacyjnie i aranżacyjnie całość oceniam na mocne  5+ – rzekłbym, że był to najlepiej zorganizowany festiwal, na jakim miałem okazję być. Perfekcyjne soundsystemy w każdym z pomieszczeń, świetne wizualizację w Sonar Club i Sonar Hall – zamiast jak zawsze marudzić, tym razem byłem zachwycony

Ciężko wymienić wszystkie występy, którymi mieliśmy okazję się uraczyć w trakcie tych dwóch dni. Najbardziej w pamięć zapadła mi Holly Herndon i jej mocno emocjonalne podejście do muzyki wraz  z generowanymi w czasie rzeczywistym wizualizacjami, w których wykorzystywane były elementy live streamingu. Interesująco wypadł koncert Floating Points z zespołem – żywe instrumenty tym razem niemal całkowicie wyparły elektroniczne beaty. Jak już przy instrumentach, nieznany mi wcześniej James Pants z Stones Throw na Red Bull Stage okazał się być dla mnie najfajniejszą niespodzianką festiwalu. Jego multi-instrumentalny występ i nieco psychodeliczne wokale, okraszone sporą dawką poczucia humoru, sprawiły mi sporo radości i wywołały uśmiech niedowierzania na mojej twarzy. Także fragment występu Lone’a, na który udało mi się załapać,  „zrobił robotę” – zarówno od strony brzmieniowej, jak i wizualnej. 

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy


Floating Points fot. Jagna Szaykowska
Żeby nie było, że wszystko mi się podobało – Hudson Mohawke zdecydowanie nie zachwycił, a występy Kiasmos czy Boyz Noize były dla mnie nie do strawienia muzycznie. Ale nie miałem na co narzekać – z występów, które nie trafiały w mój gust, uciekałem w kierunku „piątej sceny”, która mieściła się w… podziemnym garażu. Otoczenie w sam raz nadawało się do beatów techno, które dudniły z potężnego soundsystemu Funktion-One: w sobotę przesiedzieliśmy tam sporo czasu na rewelacyjnym secie Bena UFO, który udowodnił po raz kolejny, że jest jednym z najlepszych dj-ów na świecie. Tuż po nim na scenie pojawił się Rodhad, który zagrał… po swojemu. Jedni lubią, inni nieco mniej – ja plasuję się gdzieś pośrodku, ale tym razem jego „big room techno” było nieco męczące. Jedynym minusem tej podziemnej sceny była temperatura – ja bez kurtki nie potrafiłem tam usiedzieć, ale lokalni klubowicze biegali po niej w samych t-shirtach. 

Na oddzielną uwagę zasługuję Sonar+D, czyli dzienna część festiwalu. Udało nam się tam trafić w sobotę i m.in. obejrzeć VR-owy teledysk Squarepushera na Samsung Gear VR, pobawić się nowymi sprzętami Pioneera, a także wysłuchać bardzo interesującego wykładu Olivera Lucketta (ex-CEO theAudience) na temat wykorzystania mediów społecznościowych w promowaniu muzyki elektronicznej. Wysoka piątka za całość, zaskakujące było jednak  to, że pojawiła się tam zaledwie garstka ludzi.
Podsumowując: świetne miejsce, wspaniała organizacja, 5 scen, ok. 4000 ludzi, wysokie ceny (Islandia tak ma), dużo bardzo interesujących występów. Jeśli tak mają wyglądać festiwale, to być może jeszcze uda mi się je polubić. Zwłaszcza, jeśli będą odbywać się w Islandii.

Następny przystanek: Sonar Barcelona – tam na temperaturę zapewne narzekał nie będę.


Tekst: Artur Szatkowski
Zdjęcia: facebook.com/SonarReykjavik


Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →