Słowo na piąteczek 8 FELIETON

Felieton

Nadszedł piątek, czas zbierać się do pracy! Przedstawiamy Wam najcięższy zawód świata...

Nieregularny Felieton Weekendowy

Kolejny weekend w robocie

Z trudem otwieram oczy, bo budzik oczywiście dzwoni za wcześnie… Co?! Jest dopiero jedenasta?! No tak – piątek i trzeba zrywać się do pracy. Znowu czeka mnie kolejny weekend harówy… Bleeeh!

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Ej, chłopie! Nie przesadzasz czasem troszeczkę? Weź lepiej walnij łbem o ścianę, a nie będziesz tłukł, jak potłuczony… Fakt, że wczoraj znowu zabalowałeś z ekipą nie daje ci żadnego prawa do bycia ofiarą wszystkich nieszczęść, ok? Owszem, miało być grzecznie („tylko” wspólny obiad w tygodniu, bo w weekend wszyscy w rozjazdach po całej Europie), a że skończyło się jak zwykle? A czego spodziewałeś się po tak mocno zaprawionych w bojach zawodnikach? I po sobie samym, hę? Może po prostu trzeba skończyć z tą hipokryzją, że możecie razem wyjść w południe do knajpy bez żadnego ryzyka tak zwanego „dalszego ciągu”?

Lepiej zacznij się pakować. Czasy, kiedy jeździłeś w Polskę lub gdziekolwiek indziej tylko z mini-kosmetyczką i jedną zmianą bielizny już dawno minęły. Od momentu, kiedy branża „dance warm-uperów” zaczęła się profesjonalizować, trzeba dbać o styl. W końcu klient nasz pan. Nie możesz wyglądać na parkiecie jak ostatni luj, bo nie po to promotor dopisuje cię na plakacie, żebyś budził obrzydzenie wśród imprezowiczów, którzy mimo bardzo wczesnej pory specjalnie przyszli do klubu, żeby popatrzeć właśnie na ciebie. Popatrzeć jak tańczysz.

Nikt dokładnie nie wie, kiedy to się zaczęło. Co tydzień podczas naszych „czwartkowych obiadów” zastanawiamy się, jak to się stało, że za nasze imprezowanie – to prawda, że na bardzo wysokim poziomie – zaczęto nam płacić.  Bart twierdzi, że nasza „branżunia” jest tylko kolejnym efektem mody na techno. Ma teorię, że w pewnym momencie, gdy kluby techno zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu i prawie wszyscy DJ-e z berlińskim meldunkiem – poza ostatnimi miernotami – zaczęli mieć pobukowane całe weekendy na dwa lata z góry, powstał problem „pustych parkietów”. Tak, to chyba było mniej więcej wtedy, gdy gimbaza na wszystko co fajne zaczęła mówić „techno!”. Nie wiadomo, który z klubowych menedżerów pierwszy zauważył, że jeśli ktoś z naszej ekipy jest na dancefloorze, to impreza szybciej się rozkręca, zaglądający do klubu ludzie – jak zwykle na początku trochę nieśmiało – chętniej zostają na resztę nocy, lepiej gra się DJ-owi, a bar ma więcej zamówień. Dzięki nam nawet do toalet robiły się większe kolejki. I nie wiadomo do końca, kto pierwszy zaczął nam za to płacić. Mamy prawo nie pamiętać – nie oszczędzaliśmy się…

Dobra, dosyć tego kombatanctwa, bo robota czeka, a rachunki same się nie zapłacą. Muszę wydrukować karty pokładowe, żebym później na check-inie znowu nie dostał po kieszeni. No nie! Magda znowu nic nie wysłała! Chyba będę musiał poszukać innego booking agenta, bo to przecież nie jest jej pierwsza wtopa. Bardzo ją lubię, tyle razem imprezowaliśmy, ale trudno – biznes to biznes… W sumie to powinienem ją wywalić już po numerze z Uzbekistanem, kiedy w ogóle mi o tym nie mówiąc podpisała kontrakt na prywatną VIP-imprezę w Taszkencie. Och, jaka ona była wniebowzięta, bo sami zaproponowali piętnastokrotną stawkę, klasę business do Moskwy, a stamtąd lot prywatnym jetem. „Widzisz! Zawsze mówiłam, że kiedyś będziesz jak Hawtin!” Kretynka! Gdyby zamiast tyle imprezować poczytałaby trochę o świecie, to wiedziałaby, że ubrała mnie w urodzinową imprezkę córeczki tamtejszego dyktatora. Przecież po czymś takim w każdym normalnym klubie byłbym spalony! Całe szczęście, że w kontrakcie była klauzula o skancelowanu gigu z powodu choroby… Jasne, że każdy wie, że to ściema, ale akurat w przypadku Uzbekistanu wali mnie to równo. A ta idiotka jeszcze długo po tym marudziła, że tyle hajsu przepadło i że w ogóle nie wie „o co takie wielkie halo”, bo córeczka dyktatora zażyczyła sobie bifor w postaci koncertu Stinga, a ten nie odmówił. I jak ja mam z nią pracować?!

W dodatku coraz więcej promotorów zaczyna narzekać na stawki. Co chwilę słyszę, że „dlaczego to tyle kosztuje” i że „każdy by tak chciał, nawet za darmo”. Tak?! Pewnie, że każdy by chciał, tylko że nie każdy w tych ciężkich czasach „nadpodaży” techno zapewni ci dodatkową gwarancję pełnego klubu! Problem jest poważny, bo nawet „Wyborcza” pisała o nim niedawno na ekonomicznych stronach. A utrzymanie odpowiedniej kondycji też kosztuje. Co najmniej raz w roku miesiąc w dobrym SPA to podstawa, bo o siłowni, basenie i masażach na co dzień nie ma co wspominać – to absolutne minimum. Kaśka wspominała, że w tym roku chyba szarpnie się na kompletną transfuzję krwi w szwajcarskiej klinice. Masakrycznie droga impreza, ale podobno to zupełnie inny poziom recovery. Fakt – w SPA u Erisowej to ja sobie mogę co najwyżej zrobić lewatywę z soku z bio-pomidorów i sycylijskich cytryn. Z odrobiną oliwy extra virgin z wyselekcjonowanych zbiorów.

Dzwoni taksówka, najwyższa pora jechać na lotnisko. Mam nadzieję, że Magda nie zapomniała przesłać promotorowi mojego ridera. Co prawda większość wymienionych w nim rzeczy to zwykłe zachcianki, np. Olga w swoim riderze ma napisane, że pije tylko i wyłącznie wodę kokosową (a pamiętam, jak w dawnych czasach niejedną imprezę przeżyliśmy dzięki ordynarnej kranówie nalewanej w kiblu do butelki po kupionym na spółkę piwie, bo na więcej nie było nas stać). Ja z kolei nie upieram się przy francuskich szampanach: na back-stage’u mogą być hiszpańskie cavy, włoskie prosecco, nawet alzackie cremant. Ale z kaprysu, żeby transfer z lotniska zapewniała dziewczyna prowadząca co najmniej 30-letni samochód (najlepiej Porsche albo Jaguar, od biedy może być też Mercedes) nigdy nie rezygnuję. W końcu trzeba dbać o swój wizerunek.

Łukasz Marcinkowski „Klubowicz”

foto główne: Matt Reyes
źródło: http://www.wheeltalkfixed.com/2012/chrome-man-up-party/



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →