Saturday Adventure Club – RELACJA

Relacja

Saturday Adventure Club w Berlinie za nami. Nie zabrakło tam również redaktorki Muzikanova.pl, która dzieli się wrażeniami z tegorocznego SAC.

Wejdź na stronę Saturday Adventure Club i kup bilet. Wydrukuj go i trzymaj w kieszeni do momentu, w którym poprosi cię o niego bileter przy wejściu do Postbahnhof – lokalizacji tegorocznego spotkania Klubu Sobotniej Przygody. Proste? Jak się okazuje, nie dla wszystkich.

 

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Plastic, man! 

 

Nie wiem, czy to z obawy o zniszczenie, czy może z podświadomej chęci wyróżnienia się, ja postanowiłam swój bilet… zalaminować. A co! Nie wpadłam jednak na to, że powlekanego plastikiem fotokodu może nie odczytać skaner. „It’s plastic, man!” – powiedział do swego kolegi ubawiony ochroniarz, kiwając z niedowierzaniem głową. Na szczęście pod obrazkiem znajdował się numer, który łatwo dał się wprowadzić do komputera, zatem ostatecznie dane mi było wejście (przekraczając próg przeklinałam siarczyście w duchu mój laminator).

 

 

Postbahnhof to połączone ogromne hale znajdujące się przy berlińskim Dworcu Wschodnim. Hala numer zero to swego rodzaju przedsionek (do piekła, do nieba? każdy z uczestników może wstawić tu swoje określenie). Połączona płynnie z halą numer jeden, w której tego wieczoru bawili się fani wytwórni M_nus. Halę numer dwa okupowało Mobilee i niezwykłe wizualizacje. To ta sala łączy in z outem – przez wielkie drzwi można wyskoczyć na zewnątrz i zaczerpnąć trochę świeżego berlińskiego powietrza. Hala numer trzy to największa i najbardziej mroczna ze wszystkich Desolat Floor. Salka numer cztery – najmniejsza – to ekipa Freude Am Tanzen.

 

Minus dla M_nusa

 

Kto wymyślił, by scenę M_nusa zrobić w tym miejscu, tego nie wiem. Zapewne miał dobre powody, by rozegrać to tak, a nie inaczej, czyli wrzucić najbardziej okupowane gwiazdy tego wieczoru do drugiej co do wielkości i najbardziej dusznej ze wszystkich sal. Szkoda też, że nie wzięto pod uwagę tego, że to na M_nusie najwięcej ludzi będzie chciało być pod sceną, blisko Richiego Hawtina i wybrano jedyną salę z podłużnym, a nie poprzecznym parkietem. Wiem, wiem, w Berlinie nie zwraca się może uwagi na takie niuanse.

Skoozbot i Barem grali jeszcze na cywilizowanym gruncie – na parkiecie była przyzwoita ilość miejsca i tlenu. Gdy za konsoletę wkroczyła Magda, zrobiło się ciut nieprzyjemnie. Raz, że w moim odczuciu zagrała wybitnie smętnego seta, dwa – z sali uciekło powietrze i wolne miejsce, uciekły też dobre maniery. Biorąc pod uwagę wszystkie te aspekty nie powinnam się dziwić, że w pewnym momencie zniesmaczony brakiem mocnego uderzenia polski fan wskoczył na głośnik przed artystką i wykrzyczał jej prosto w twarz: „Magdaleno, do…!” (tu padł wulgaryzm, czasownik w drugiej osobie liczby pojedynczej, w trybie rozkazującym). Pan był zniesmaczony brakiem beatu, a ja byłam zniesmaczona panem.

 

 

Po Magdzie nieoczekiwanie (agenda zmieniała się co i rusz) na scenę wkroczył Richie Hawtin. Można go nie lubić, można naigrywać się z jego linii odzieżowej, można nawet stwierdzić, że gra komercyjnie (bo i tacy się zdarzają). Jednak nikt nie ma prawa powiedzieć, że nie jest MISTRZEM w tym, co robi. Totalny fenomen, zapatrzone w niego oczy, zasłuchane uszy, wzdychające kobiety, zazdrośni mężczyźni. Bas tak ciężki, że zrobiło mi się słabo (nie przesadzam). Chciałam ewakuować się w inne miejsce parkietu, jednak nieważne, czy stałam pod djką, przy kolumnie, za kolumną czy 30 metrów od kolumny – basy nie dość, że przeszywały ciało na wskroś, to część z nich zatrzymywała się w okolicach żołądka i nie chciała wypłynąć! Siłę basu doskonale słychać na nagrywanych tego wieczoru filmikach. Czułam się trochę jak w startującym samolocie. Następnym razem doradzałabym powieszenie tabliczki przed wejściem: „Gra Hawtin, uwaga na przeciążenia”.

 

 

Scena M_nusa miała to do siebie, że pomimo iż zgromadziła najliczniejszą publiczność, to i tak w niektórych momentach zastanawiałam się, czy przypadkiem tłum na scenie za Marco Carolą nie przewyższał liczebnie tego na parkiecie. Przyznam szczerze – po raz pierwszy widziałam na żywo to zjawisko, zwane przez niektórych minusowym hypem. Już za Magdą zbierał się spory tłumek, jednak grający po Hawtinie Carola przyciągnął największe „zaplecze”. Jego set przetykany eksplozjami basu zakończył ten wieczór na M_nus Floorze.

 

Rytmicznie Mobilee-cznie

 

Soczystym orzeźwieniem po poprzedniej sali z pewnością była hala nr 2. Nie tylko dlatego, że prowadziła do ogrodu, ale też ze względu na radosne i skoczne (znawcy muzyki skrzywili się zapewne na to określenie) nuty serwowane przez Anję Schneider i jej podopiecznych z wytwórni Mobilee. Zaczynał solenizant Hektor, a ja cieszę się, że krzyczący później do Magdy pan nie wpadł na pomysł, by odłączyć Hektorowi wszystkie kable i w ciszy wywrzeszczeć mu „Sto lat”.

 

 

Marcin Czubala zaczarował wszystkich swoim livem, a pojawiające się za jego plecami wizualizacje świetnie podkreślały ten muzyczny klimat. Anja Schneider nie zawiodła, a ja stwierdziłam, że jest jednym z najbardziej pozytywnych artystów, jakich znam. Miło było widzieć, ile ma w sobie czystej radości z grania. Rodriguez Jr. i jego live przyciągnął raczej me oczy niż uszy, każdy muzyczny frik z pewnością miliony razy widział to urządzenie, na którym tworzył Jr., ale dla mnie widok był całkiem zaskakujący. Niby-pianinko i Chopin elektroniki tego wieczoru 🙂

 

 

Po elektronicznym Chopinie moi ulubieńcy, czyli Pan Pot. Nadal nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że słuchając ich setów w domu nie jestem do końca przekonana, a gdy słyszę ich grających w klubie lub na festiwalu, na usta nachalnie ciśnie się uśmiech muzycznej satysfakcji. Po raz kolejny zostałam zastrzelona kawałkiem, który chodził za mną już od sierpniowego Grünanlage. Tym razem sukces, zdobyłam w końcu ID tego numeru, to Einmusik – Conflict.

Niepocieszona mogłam być tylko faktem, iż tego wieczoru nie zagrał Ralf Kollmann – mój absolutny idol z Mobilee, którego dobór kawałków w setach jest dla mnie zawsze strzałem w dziesiątkę.

 

Ciemnia Desolata

 

Najmroczniejszym (dosłownie) pomieszczeniem był floor Desolata. Czasem wręcz dziwiłam się, jak artyści trafiają w takim półmroku w swoje pokrętła i przyciski. Grająca najpierw tINI, a potem live Guti’ego nie przyciągnęły szczególnie mej uwagi. Cieszę się, że w końcu miałam okazję usłyszeć na żywo Martina Buttricha. Niewielka ekspresja na scenie przekłada się na całkiem rozsądną porcję dobrych beatów.

 

 

Kiedy na scenę wkroczył Loco Dice, tłum oszalał. Do tej pory na Desolat Floor było stosunkowo niewiele osób (w porównaniu z wielką przestrzenią, którą mieli zapełnić), jednak dokładnie o godzinie 3:00 sala wypełniła się po brzegi. Loco Dice nie patyczkował się ani przez chwilę. Dokładnie takim go zapamiętałam po Audioriverze w tamtym roku – równo, mocno… i tu właśnie przydałoby mi się fachowe słownictwo, abym mogła określić wszystkie zabiegi, które tak mi się podobają w jego wykonaniu. Cóż, ujmę to tak – nader często kusiło mnie, by krzyczeć: „uuuuuu”, taką właśnie energię wyzwalał ten loco set.

Freude am Tanzen?

Wielkiej radości z tańca (niem.: Freude am Tanzen) tam nie widziałam. A to z jednej prostej przyczyny – najmniejsza scena i najmniejsza frekwencja. Być może byłoby inaczej, gdyby postawiono tam na bardziej chilloutowe brzmienia. Muzycznie, moim zdaniem, całkiem nieźle. Pierwszy raz słyszałam live’a Douglasa Greeda i z pewnością zwrócę na niego większą uwagę w przyszłości. Dixon kapitalnie, jednak ze względu na małe oblężenie opuściłam go szybko, przyznaję – ciągnęło mnie do tłumu.

 

 

Allstars SAC!

Na Mobilee Floor po godzinie ósmej miały zagrać wszystkie gwiazdy SAC, ale na posterunku zostali już do końca panowie z Pan Pot (Allstars się chyba ulotniły w tak zwanym międzyczasie). Impreza miała trwać do 14tej, jednak organizatorzy zdecydowali, że skończą po 10tej. Nie mam pojęcia, czym były spowodowane zawirowania timetable. Ten, kto nie był na SACu, niechaj żałuje. Ten, kto był, niechaj również żałuje – nie otrząśnie się z tego przynajmniej przez kilka tygodni. A żyć trzeba… 🙂

See you next year!

 

text: Monika 'mondym’ Dymek



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →