Byliśmy na Weekenderze. Jakie wrażenia? – relacja Muno.pl
Relacja
"Ten festiwal dał mi muzycznie więcej niż większość imprez w klubach, zostałem dosłownie zbombardowany różnej maści brzmieniami, których od dawna już w Polsce nie słyszałem" pisze nasz redaktor w relacji z Red Bull Music Academy Weekender Warsaw 2016.
Pochłonięta technicznym graniem Warszawa po raz kolejny złapała powiew świeżości – tak w skrócie możnaby opisać Red Bull Music Academy Weekender Warsaw 2016, który odbył się kilka dni temu. To dopiero 3. edycja festiwalu, a już zdążyło na nim zagościć wiele osobistości, przedstawiających najciekawsze współczesne brzmienia. W tym roku organizatorzy przygotowali 5 scen w Pałacu Kultury i Nauki, na których wystąpiło ponad 30 artystów z całego świata.
Od początku istnienia festiwalu podziwiałem znakomitą selekcję artystów i nigdy nie był to event wyłącznie jednego gatunku. Elektronika z żywymi instrumentami, hip hop, juke, house i techno to tylko niektóre z wielu odmian goszczących przez te 3 lata w centrum Warszawy. Tak było i tym razem. Dla każdego coś dobrego – od przepełnionych scen śpiewanej elektroniki po kameralne spotkania z bass music.
Zebra Katz
Festiwal rozpoczynał koncert otwarcia w Teatrze Dramatycznym – wyjątkowa kolaboracja Lado ABC & U Know Me: Uncovered w składzie – Jerz Igor, Pictorial Candi, Der Father, Baaba, J=J, Lomi Lomi, RYSY, Night Marks Electric Trio, Sonar, Envee Ensemble, Sotei. Wyjątkowa po pierwsze dlatego, że było to spotkanie artystów z dwóch czołowych wytwórni muzycznych w kraju, po drugie twórcy byli połączeni w pary, wzajemnie interpretując swoje utwory. To tylko pokazuje jak bardzo wyrafinowaną formę dla słuchacza organizatorzy starają się prezentować.
Piątkowe występy rozpocząłem delikatnym akcentem. Na scenie Placu Defilad przyjaciele z kolektywu Warsoul oddawali hołd zmarłemu Maceo Wyro, prezentując seta z jego bogatej kolekcji płyt. Na jedynej scenie na powietrzu można było poczuć magię emanującą od tych nagrań. Garstka ludzi na leżakach całkowicie oddała się selekcji Envee, Jealo, Hory i Misty, często zamykając oczy. Trudno było opuszczać ten występ, ale 4 piętra nad ziemią swoim brzmieniem bombardował już Zebra Katz. Ojay Morgan ubrany w dziwny biały kostium i (hmm) kamizelkę kuloodporną wił się, wchodził na nagłośnienie i tańczył wśród publiczności, czyli robił dokładnie to czego zwykło sie oczekiwać od raperów rodem ze Stanów. Była energia, ale numery takie jak „Ima Read” czy „Marijuana” z najnowszej EP zasługują na lepsze nagłośnienie.
Kangding Ray
Przed północą, gdy dotarłem korytarzami do Teatru Studio, sala pustoszała już po koncercie Swindle. Można było oczekiwać na jedne z najmocniejszych punktów festiwalu – występy Andy Stotta i Kangding Ray’a. Jeżeli od początku trwania festiwalu fani bardziej technicznych brzmień mogli być delikatnie zdegustowani, to tych dwóch panów zaprezentowało mnóstwo dobroci na parkiet, choć nie tylko.
Obaj mieli w zamyśle zaprezentowanie bardziej wyrafinowanego materiału niż rozgrzewanie publiczności własnymi hitami. Andy zaczął ambientowo, później nieco przyspieszył, durzucił kilka numerów z najnowszego „Too Many Voices”, zdecydowanie dając tym znak do tańca. Nie wiedziałem, że tak pozytywnym facetem jest Kangding Ray. Prześledziłem większość jego wydawnictw i wydawał się co najmniej zbyt poważny. Na scenie zobaczyliśmy uśmiechniętego artystę, który bawił się każdym utworem, często spoglądając na publiczność. Podobno lubi grać w Polsce i zdecydowanie było to widać. Od delikatnych i eksperymentalnych utworów z „Cory Arcane” i innych wydań dla Raster-Noton, po ciężkie, galopujące techno rodem ze Stroboscopic Artefacts. Było świetnie, jak dla mnie występ tego dnia! Dla tych, którzy mieli jeszcze siłę do tańca, ostatni dzień zamykali Dj Paypal i RP Boo. Śmietanka brzmień juke/footwoork oraz grime na zakończenie festiwalu to dobry pomysł, choć sam nie jestem ich fanem.
Brodka
Sobotnie popołudnie było dniem otwartym. Na Placu Defilad dostaliśmy targi muzyczne niezależnych wytwórni oraz spotkania z m.in. z raperem PRO8L3M oraz legendą polskiej sceny techno, Jackiem Sienkiewiczem. O ile w pierwszy dzień dominowały występy anów, to sobota była zdecydowanie bardziej kobieca. Pierwszym mocnym punktem tego dnia i chyba jednym z najbardziej obleganych był występ Brodki. Tylko nielicznym udało sie przecisnąć do środka. Artystka wraz z 10-osobowym live bandem prezentowała materiał z najnowszej płyty „Clashes” pierwszy raz w Warszawie. Wizualnie wyglądało to świetnie, a muzycznie cóż… zostałem na kilka numerów, ale żadna to przyjemność słuchania przy takich tłumach. Na czwartym piętrze Pałacu Kultury i Nauki pojawiła się już kanadyjska artystka, współpracująca z wytwórnią Hyperdub – Jessy Lanza. Pierwsza myśl na występie – luz, brak stanika, kosmiczny wygląd, kosmiczna muzyka. Byłem pewnien, że jej charakterystyczne brzmienie nie wszystkim przypadnie do gustu. Mocno zbasowione utwory, kwaśne sample, często krzyki i falset były narzędziami, które tym razem pozwoliły kołysać się publiczności. W zupełnie odmienny nastrój wprawiły mnie siostry Diaz w duecie Ibeyi. Przepiękny, wzruszający, kameralny występ ze skromną ilością instrumentów dał olbrzymie pokłady pozytywnej energii na kolejne godziny festiwalu. Te niesamowite głosy, także acapella przeszywały tak mocno, że ciężko było się ruszyć. Publiczność reagowała bardzo entuzjastycznie na każdy numer, niejednokrotnie tupiąc w parkiet i śpiewając wraz z artystkami. Podobno trudno jest wzruszyć ochroniarza na koncercie, ale siostrom się udało. Najlepszy występ festiwalu! Chcę jeszcze raz!
Ibeyi
Koncertowy charakter miał też występ Robota Kocha. Producent z Berlina przybył do Warszawy z wokalistką Delhią De France, by zaprezentować świetnie przyjęty album „Hypermoment”. Było delikatnie, melancholijnie ale z elektronicznym pazurem i mogę tylko z niecierpliwością czekać na jego kolejne wydawnictwo. Dopełnieniem tego dnia były występy Miss Red vs The Bug oraz Leny Willikens. Pierwsi zaprezentowali duszny dubstep, bassową podróż przez czarny ląd, aż nogi same rwały się do tańca. Druga, mimo delikatnej postury, nie pozostawiła wątpliwości, że kobiety mogą również tworzyć mocarne parkietowe bangery i nie mam wątpliwości, że wkrótce do skromnej dyskografii doda pełnoprawny album. Z elektro, ebm’ów i industrialnych brzmień do funków, house’u i techno. Ostatnimi, którzy dopełnili tańce w Bar Studio byli Pev & Kowton oraz Jacek Sienkiewicz. Festiwal po spokojniejszym początku wyraźnie nabrał rozpędu wczesnym rankiem i pokazał przynajmniej kilka nowych twarzy.
Przyznaję, że na festiwal jechałem z myślą posłuchania muzyki dobrej, bez względu na gatunki. Teraz wszystko kręci sie wokół techno i nie jesteś spoko jeśli chodzisz na koncerty z muzyką, do której nie da się tańczyć. Ten festiwal łamie takie stereotypy. Choć czasami brakowało mi większej ilości decybeli w nagłośnieniu, kilkukrotnie był ścisk i brak swobodnego przemieszczania się, to ten festiwal dał mi muzycznie więcej niż większość imprez w klubach. Z wytęsknieniem czekałem na typowo koncertową elektronikę, brzmienia uk czy śpiew na żywo, którym mogłbym sie zachwycić. Dostałem to i nawet więcej. Zostałem dosłownie zbombardowany różnej maści brzmieniami, których od dawna już w Polsce nie słyszałem. Jednogatunkowcom mówię zdecydowane nie i radzę posłuchać Ibeyi – „Ghosts” z zaznaczeniem, że na żywo było 3 razy lepiej.
RED BULL MUSIC ACADEMY WEEKENDER WARSAW 2016 – FOTORELACJA
Tekst: Piotr Lenda
Zdjęcia: Monika Sadłos