Przeskoczyć ograniczenia. MRD wydał album, który Was poruszy

fot. MRD / Soundcloud
Recenzje
MRD

Norwegia dała światu wiele znakomitych zespołów i artystów: a-ha, Röyksopp, Todda Terje, nie wspominając o rzeszy metalowych kapel. Do tej skandynawskiej muzycznej ściany chwały można dopisać Kenta Tonninga, znanego pod aliasem MRD. Po ostatnich trzech intesywnych latach wydawniczych sukcesów, didżej i producent z Oslo, zaprezentował swój długo wyczekiwany, debutancki (!) longplay Løvehjerte. Po kilku dniach intensywnego odsłuchu mogę powiedzieć, że jest to jeden z najlepszych albumów, jakie usłyszałem przez ostatnie lata, nie tylko w muzyce klubowej, ale i w ogóle.

MRD, czyli innowator

W historii muzyki rozrywkowej było już mnóstwo artystów, bądź zespołów, które z powodzeniem łączyły brzmienie gitar z taneczną elektroniką. Jednak z drugiej strony, nie przypominam sobie twórcy wywodzącego się stricte ze sceny klubowej, który tak odważnie, bezkompromisowo i – co najważniejsze – z powodzeniem łączył elementy nowej fali, dream popu, post punka, shoegaze’u z estetyką techno, rave’u, trance’u, itd.

To udało się Kentowi Tonningowi – pochodzącemu z Oslo didżejowi i producentowi muzycznemu, który jeszcze chwilę temu był… pracownikiem kliniki weterynaryjnej. Jego pierwsze kawałki trafiły do sieci na przełomie lat 2017/2018. Dla Norwega przełomowy był nieszczęsny rok 2020 – na miesiąc przed pierwszym lockdownem w uznanej oficynie Arts ukazała się jego EP-ka Superwoman, której utwór tytułowy szybko stał się hitem.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

MRD – Superwoman feat. STICKY ICKY

Następnie światło dzienne ujrzała zbiór numerów Flowers Of Flesh And Blood, kawałek Oslo (na reedycji Superwoman 2.0), oraz piorunujący Reach My Hand na pierwszej kompilacji labelu Amelie Lens EXHALE. Te utwory nie dość, że dzięki swojemu eklektycznemu charakterowi stały się wizytówką nowej fali muzyki klubowej, to również rozbudziły dyskusje na temat powrotu mody na trance.

MRD – Oslo

Na kolejnych mini-wydawnictwach prezentowanych pod szyldem oficyny Nali, prowadzonej przez belgijskiego artystę i przyjaciela KentaJuliana Mullera, coraz bardziej klarował się charakterystyczny styl MRD: jeszcze więcej gitar i piosenkowego charakteru, nie tylko do codziennego odsłuchu, ale z równie ogromnym parkietowym potencjałem. Mistrzostwo kompromisu.

MRD – Out Of Red

„Ustał! Zrobił to!”

Po tak kapitalnej serii singli i EP-ek, poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko. Przy tak dobrej formie zawsze istnieje obawa, że długo wyczekiwany longplay nie będzie tak dobry, jak poprzedzające go wydawnictwa – szukają przykładu z ostatnich lat, wystarczy wrócić do koreańskiej didżejki i producentki, Park Hye Jin. Na szczęście Løvehjerte sprostało wysokim oczekiwaniom i to z nawiązką, ponieważ MRD jest tu po prostu.. uniwersalny, a przez to kompletny. Można by rzec, że Norweg przeskoczył scenę niczym swego czasu jego rodak Bjørn Einar Romøren konkurentów w konkursie lotów na mamucie w słoweńskiej Planicy.

Planica 2005 – Bjoern Einar Romoereen – 239 metrów WR

Okej, zachwyty na bok – czas na konkrety. Artysta spędził na produkcji 10-utworowego albumu dwa lata – jak sam wspomina w notce prasowej, czerpał inspirację ze swoich doświadczeń (podróży jako tekściarza i kompozytora oraz uwielbienia do muzyki nowej fali, post-punka, techno i popu), a także piękna natury, co spowodowało, że nasycił swoje produkcje „głębszym akcentem”, tworząc piękny i introspektywny materiał.

Warto wspomnieć, że tytuł płyty Løvehjerte jest hołdem dla filmu Astrid Lindgren Brødrene Løvehjerte, który opowiada chwytającą za serce historię o braterstwie i wytrwałości. Ba, Tonning dedykował ją.,. swojemu psu Duffy’emu. Tematy piosenek koncentrują się wokół doświadczeń rozstania, utraconych przyjaciół/nowych przyjaciół, samotności i ciągłego dążenia do jakości życia. Melancholijne, ale urzekające teksty MRD pochodzą zarówno z autopsyjnych przeżyć, jak i z fikcji, tworząc niebywałą, wciągającą i emocjonalną podróż dla słuchacza.

Album inauguruje przebojowy singiel Midsommar, z gościnnym udziałem Narcissa, który od razu podbił serca słuchaczy łatwo wpadającą w ucho melodią, złożonością kompozycji i gitarą. Zaraz potem następuje wesoły, progresywny Come To Velo z basem rodem z Blue Monday New Order oraz przaśną melodią, emulującą brzmienie peruwiańskiego fletu – quena. Kolejny Creek to romantyczna piosenka, która czaruje nas zestawem gitar i euforycznymi syntezatorami. Czwarty utwór, Memories of You, jest najdłuższym i najbardziej rozbudowanym, pełnym dramaturgii kawałkiem na longplay’u. Podobnie jak w przypadku drugiego numeru, mamy tu przaśną melodię kojarzącą się z końcówką lat 90., a dźwięki leadu przywodzą nam na myśl instant-klasyka Better Off Alone. I jakby tego było mało, wjeżdżają tu jeszcze charakterystyczne ambientalne gitary (również w formie tekstur) I głos TDJ, która brzmi niczym Rachel Goswell ze Slowdive. Utwór ten został nagrany w kanadyjskim Montrealu.

Po tak euforycznym numerze następuje chwila spokoju, gdy przechodzimy do kolejnego singla Let Her Go. Chciałoby się rzec „o Panie” – tym intro nie powstydziliby się OMD, nie wspominając już o Molchat Doma, bo po wstępie kawałek nagle zmienia kierunek w stronę transowego wiru. Następnie Destination Never – ponownie z ambiwalentną melodią i tekstem, przywodzącymi wspólnie na myśl nowofalowe klasyki oraz nowego idola publiczności – EKKSTACY. Wunderkind ponownie zabiera nas we wciągającą podróż do przeszłości, łącząc „melodyjkę trance” z gitarami. Najspokojniejszym utworem na longplayu jest Show Me – utrzymany bardziej w nowofalowej konwencji, gdzie MRD rezygnuje z przejścia do rave’owych klimatów.

Przedostatni na liście jest energetyczny Last Dance, który na początku przywodzi skojarzenie z Crystal Castles. Album zamyka niebywale melancholijny, wciagający, przepięknie powolny i synthwawe’owy, a momentami nawet cyberpunkowy Find My Way z udziałem monachijskiej artystki CAIVA na wokalu i saksofonie. Utwór ten prowadzi nas do końca. Takiego zakończenia nie odmówiłby sobie The Weeknd.

Minęła niecała godzina, a ja nadal nie mogę wyjść z podziwu ile pomysłów, emocji, inspiracji i brzmień w tak krótkim czasie potrafił tu zmieścić MRD. To jeden z tych albumów, które intrygują, niebywale bawią, a przy okazji wzruszają. Chce się do niego wracać i gdy to się staje to – co ważne – nic nam się nie nudzi…

Aż trudno w to uwierzyć, że to dopiero pierwszy longplay norweskiego didżeja i producenta. Kent Tonning łącząc elementy ze wszystkich swoich ulubionych gatunków, stworzył zupełnie nową jakość, która (mam nadzieję) zainspiruje rzeszę artystów do podobnych eksploracji.

Z czystym sumieniem daję MRD i jego Løvehjerte 10/10.

I na koniec mam radę: jeśli Wasza rodzina, partner/ka lub znajomi nie słuchają muzyki klubowej – puście im ten album.

MRD – Løvehjerte



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →