Polska kultura – mauzoleum bez miejsca dla klubów. O ministerialnych dotacjach

fot. Aleksandr Popov / źródło: Unsplash.com
News

Lata lecą, zmieniają się rządy, nie zmienia się jedno - polska kultura klubowa pozostaje niezauważona. W wielu przypadkach ministerialne granty trafiają do osób i inicjatyw mających zerowe przełożenie na rozwój rodzimego rynku nowoczesnej sztuki i rozrywki. Czy ta sytuacja ma szansę się zmienić? Co musiałoby się wydarzyć, by do tego doszło?

Afera wokół “grantowego jaguara”, jak niektórzy określają niesławnego Stanisława Trzcińskiego, ukazuje liczne patologie rodzimego systemu dofinansowań w ramach programów rozpisanych przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wracając na moment do Trzcińskiego, który sam w sobie nie jest tu istotną postacią, a jedynie kamykiem, który ruszył lawinę – jako osoba pracująca w szeroko rozumianej kulturze i rozrywce ponad 15 lat, jestem w stanie docenić jego zawodowe CV, lecz nikt nie otrzymuje (a przynajmniej nie powinien otrzymywać) dofinansowań za dokonania z przeszłości, a za współczesny i przede wszystkim rzeczywisty wkład w efektywną promocję polskiej kultury i inicjatywy ją stymulujące. Słynne podcasty czy playlisty są ośmieszające nie tylko dla osoby legitymującej się takim dorobkiem jak Stanisław Trzciński, lecz przede wszystkim dla osób, które przyznały fundusze na tego typu przedsięwzięcia. Byłoby to śmieszne, gdyby nie było to dojmująco przykre, bo na koniec dnia należy gorzko przypomnieć sobie, że te karykaturalne inicjatywy zostały sfinansowane z naszych pieniędzy – pieniędzy podatników.

Kluby i festiwale nie mają co liczyć na dofinansowania…

Gdzie w tym wszystkim jest kultura klubowa? Ano właśnie – nigdzie. Zahaczając o wątek krakowskiego Unsoundu, który nie otrzymał dofinansowania z tego konkretnego programu – mowa o programie “Muzyka 2025” – warto pójść krok dalej i sprawdzić listę szczęśliwców. Wśród 189 podmiotów, które otrzymały granty (oraz 52, które zostały wsparte rezerwą ministry Hanny Wróblewskiej) na próżno szukać klubów elektronicznych czy festiwali o takim profilu. Sprawy mają się inaczej, gdy sprawdzimy kto dofinansowania nie dostał – tu od razu spotykamy znajome nazwy, w tym Electrum Up To Date Festival, Avant Art Festival czy przypomniany już Unsound.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

…bo przyszłość polskiej kultury leży w przeszłości

Choć lektura pełnej listy wszystkich rozpatrywanych wniosków przyjętych w ramach programu “Muzyka 2025” nie należy do najciekawszych, to polecam ją, by uświadomić sobie jedną rzecz. Rodzima kultura, a raczej ten jej wycinek, który jest systemowo dotowany, przypomina spacer po muzeum albo – jeszcze gorzej – mauzoleum. Znakomita większość projektów, które według komisji spełniają warunki otrzymania dofinansowania, skupia się wokół historycznego dziedzictwa kulturalnego, w dodatku nie zawsze polskiego. Liczne koncerty, konkursy i festiwale dedykowane twórczości Chopina, Baacha czy Moniuszki, do tego ogrom inicjatyw poświęconych muzyce sakralnej czy ludowej – o ile cały sercem kibicuję promocji dorobku rodzimej sztuki, o tyle nie ma we mnie zgody na dominację projektów potwornie odtwórczych, wtórnych, opartych głównie o nieustanne reinterpretowanie twórczości artystów bezdyskusyjnie zasłużonych i znaczących, lecz jednocześnie martwych i już wystarczająco wyeksploatowanych. O ile Chopin może być pozbawionym dna źródłem inspiracji dla kolejnych pokoleń pianistów, o tyle niezmienny pozostaje fakt wspierania wciąż tego samego segmentu działalności kulturalnej, który – z racji powszechnego charakteru i instytucjonalnej opieki – ma się doskonale. Inkubatory współczesnej kultury i sztuki, świeżej, nowatorskiej i oderwanej od kanonu, pozostają niezauważone. Wniosek nasuwa się sam – większe szanse na wsparcie mają te projekty, które zahaczają o doskonale znane obszary i postacie kultury, nawet jeśli jedynym ich zadaniem jest wtóra próba reinterpretacji masowo znanych dzieł. Otwarte głowy szukające własnego miejsca i środków wyrazu, na dodatek chcące odkryć nowe przestrzenie do twórczej eksploracji, są z góry skazane na porażkę. “Zbyt awangardowe” – cytując słowa Gosi Płysy, pomysłodawczyni Unsoundu i Ephemery, która w swojej gorzkiej konstatacji na temat opisywanej sytuacji zwróciła uwagę na smutny fakt, że projekty, za które odpowiada, pewnie miałyby dużo większe szanse na wsparcie w Nowym Jorku, Londynie czy Osace. Natomiast w Polsce potrzebujemy dotować z podatków 80 festiwali muzyki pianistycznej, drugie tyle ludowej, kameralnej, sakralnej, itd.

I nie zmienia się nic….

Brak dofinansowania dla wspomnianych kulturotwórczych, lecz równie niesamowicie prospołecznych, integrujących i aktywizujących inicjatyw jak choćby Electrum Up To Date Festival, brzmi jak nieśmieszny żart, w dodatku zestawiając białostockie wydarzenie, jego historię i skalę działalności, z przypomnianym na początku artykułu niechlubnym przykładem Stanisława Trzcińskiego i jego podcastów czy playlist o znikomym zasięgu czy wartości. W trwającej od kilku dni dyskusji, która przetacza się przez media społecznościowe, pojawia się sporo głosów przedstawicieli i przedstawicielek rodzimej sceny klubowej. Wiele z nich to pełne zrezygnowania westchnienia – większość osób działających w środowisku szeroko rozumianej muzyki elektronicznej, w ogóle nie wzięło udziału w tym czy innym ministerialnym konkursie, już na starcie wieszcząc niepowodzenie. Przypomina to smutne, pandemiczne czasy, kiedy to rodzima scena klubowa wydawała się być nieistniejącym bytem dla władzy z jednym wyjątkiem – gdy trzeba było zamknąć kluby, w przeciwieństwie do sal koncertowych czy kościołów.

Wystarczy wrócić do kilku tekstów z tamtego okresu, by zauważyć, że podobnie jak wtedy – a przecież mówimy o innej rzeczywistości i innej, wydawać by się mogło, iż dużo mniej wrażliwej na niszową kulturę władzy niż ta dzisiaj – ten konkretny segment jest zawieszony w próżni. Wieloletni brak systemowych regulacji dopasowanych do profilu działalności, brak jakichkolwiek programów wsparcia, brak funduszy rozwojowych – w czasie, gdy tyle mówi się o braku pomysłów na aktywizację i integrację młodych ludzi offline, miejsca, które w naturalny sposób są przestrzeniami dającymi możliwość ekspresji po obu stronach sceny, wykazujące cechy stymulujące tworzenie się więzi społecznych, oferujące możliwość rozwoju i wymianę doświadczeń, zostają pozostawione same sobie. Nic dziwnego, że właściciele_lki rodzimych klubów czy organizatorzy_rki festiwali skupionych wokół kultury klubowej odpuszczają walkę o granty – zamiast tego, starają się jakoś wiązać koniec z końcem, co w obecnych czasach, przy rosnących kosztach prowadzenia działalności i innych problemach, staje się niezwykle wymagającym zadaniem.

…a co mogłoby się zmienić?

Czy jest szansa na jakąkolwiek zmianę? Być może zabrzmi to naiwnie, lecz by systemowa zmiana mogła się dokonać, należy zmienić osoby operujące systemem i go kształtujące. Podobnie jak w wielu innych dziedzinach życia, potrzeba świeżej krwi i nowego spojrzenia – jeśli młodzi (choćby duchem) ludzie nie będą angażować się w politykę, czy to na szczeblu lokalnym, czy krajowym, to na próżno oczekiwać, by sytuacja się odwróciła. Jak widać, niezależnie od partyjnej przynależności osób u sterów władzy, polska kultura ma generyczną mentalność osoby w starszym wieku, stroniącej od tego, co nowe i nieznane, za to lubującej się w twórczości Chopina, jazzie czy muzyce sakralnej. Albo w podcastach, z których może dowiedzieć się czego słuchają ludzie w wieku jej wnuczków.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →