Last Night

Recenzje

Info

Data wydania:
2008/03/31
Ocena:
Wytwórnia:
Artysta:

Kilka lat temu odczuwałbym niezdrowe podniecenie rozpakowując nową płytę Richarda Melville Halla – dziś powiedzmy, że robię to bardziej z dziennikarskiego obowiązku. Podejrzewam, że podobne odczucia towarzyszą wielu osobom, które sięgając po intensywnie reklamowany „klubowy comeback” Moby’ego kierują się nie tylko względami marketingowymi, ale przede wszystkim sentymentem do „Feeling So Real”, „Go” czy „Bodyrock”. Nadeszła właściwa pora by wspomnienia, oczekiwania i zapowiedzi skonfrontować z rzeczywistością.

Odwołując się do słów samego autora – „Last Night” to soundtrack gorącej klubowej nocy z nutką obowiązkowego smutku i nostalgii ©® by Moby. Szaleństwo najt lajfu, z wiadomych powodów, trafia do nas w formie bardzo skondensowanej i zamkniętej w 62 minutowym „ripleju”. Jeżeli nawet przez chwilę miałem nadzieję, że faktycznie czeka mnie szalona godzina, która na długo zostanie mi w pamięci – oficjalnie przyznaję – jestem naiwny i dałem się zrobić jak dziecko specom od promocji.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Jeżeli „Last Night” ma budzić jakiekolwiek skojarzenia, to w moim przypadku przypomina łyk podłej, ciepłej wódki spijany ukradkiem z plastiku rankiem w bramie, kiedy chyłkiem wymykacie się z kiepskiego afteru. Sorry Moby – ale tego rodzaju próba „powrotu” do muzyki elektronicznej może wywoływać co najwyżej mentalną zgagę i absmak.  Przepraszam, ja wysiadam…

To, co zawiera ten album, nie podlega jakiejkolwiek krytyce, ponieważ większość epitetów jakie przychodzą mi na myśl nie nadaje się do wykorzystania w kulturalnym towarzystwie. Nazywanie Moby’ego „muzycznym konfekcjonerem” w tych okolicznościach może uchodzić za komplement na wyrost.

Autor najwyraźniej obrał kierunek na clubbing w stylu Madonny – co samo w sobie odbieram jak niesmaczny i „gruby” dowcip, jaki zdarza się usłyszeć w męskim towarzystwie po piątej kolejce. Jest banalnie, smutno, topornie, bez cienia pomysłu i polotu – ciężko, na siłę i ostatecznie – zupełnie niepotrzebnie. Jeżeli „Last Night” ma być odzwierciedleniem tego, co Moby przeżywa w czasie swoich klubowych wojaży, to serdecznie mu współczuję, Dante w „Boskiej Komedii” był mniej dosadny.

Odnoszę wrażenie, że mimo swojej powszechnie manifestowanej niechęci do gwiazdorskiego stajlu, autor nie raz, nie dwa bywał na celebrities party nakręcanych przez typa w rodzaju DJ’a AM. Stąd być może jego zupełnie irracjonalne postrzeganie współczesnej rzeczywistości klubowej.
Porównywanie wytworu jego wyobraźni z czymkolwiek – jest samo w sobie najgorszą obelgą! Niemal każdy kawałek można by analizować w odniesieniu do jakiegoś pierwowzoru, ale raczej w kategorii mizernej karykatury rodem z Krupówek tudzież deptaku w Ciechocinku.

To desperacki policzek wymierzony współczesnej, coraz ambitniejszej i mądrej elektronice zza Atlantyku.

Aż trudno uwierzyć, że można świadomie dokonać tak perwersyjnego mordu na muzyce i nie dostać za to dożywocia. Wstrząsające jest to, że wiele osób da się wciągnąć w tę perfidną pułapkę w przeświadczeniu, że mają do czynienia z „klubowym misterium w całej jego doskonałości”. Nie wątpię też, że pojawi się niejedna pochlebna recenzja, w której rozpływać się będą nad stylem, eklektyzmem, brzmieniem czy „nowatorskim podejściem” Moby’ego – gdybym mógł, podsumowałbym to soczystym „pier… o Bożenie”.

„Last Night” zasługuje na poczesne miejsce w śmietniku historii, nic więcej. Zaoszczędzone pieniądze wydajcie w najbliższy weekend w jakimś dobrym klubie – i módlcie się, by nie pojawił się w nim Moby…

autor: Piotr „Wawro” Wawrowski

Tracklista:
1. Ooh Yeah (5:18)
2. I Love Move In Here (4:44)
3. 257.Zero (3:37)
4. Everyday It’s 1989 (3:40)
5. Live For Tomorrow (4:02)
6. Alice (4:26)
7. Hyenas (3:35)
8. I’m In Love (3:42)
9. Disco Lies (3:22)
10. The Stars (4:21)
11. Degenerates (3:58)
12. Sweet Apocalypse (5:18)
13. Mothers Of The Night (3:19)
14. Last Night (9:23)



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →