Michał Wolski: „Muzyka staje się coraz bardziej anonimowa” [wywiad]

Fot. Marta Fraszewska
Wywiad
Michał Wolski, wywiad

Wywiad początkowo miał ukazać się w kwietniu. Przeprowadzony w formie pisemnej. Przy jego trybie pracy z całego dnia mógł mi poświęcić niewiele ponad godzinę. Raz, góra dwa razy w tygodniu. To było za mało. Z Michałem Wolskim spotykamy się pół roku później na warszawskim Śródmieściu. 

Michał Wolski. Trudny czas

Jest studyjnym stworem. Nigdy nie wychodzi ze studia. Spędza w nim całe życie. Nie ogranicza się jednak do miejsca: „Nie ma potrzeby ograniczać się przestrzenią. Studio to dla mnie określenie płynne – czasem jest to moja pracownia, a czasem kawiarnia. Tym, co czasem stanowi realne ograniczenie, to długość trwania doby czy kwestie materialne… a mam na oku kilka instrumentów, które niestety stanowią dość duże wyzwanie finansowe” – tłumaczy. O szczegóły pytam później. Muzykę ma wytatuowaną na twarzy. Niedosłownie. Nie zajmuje się nią od wczoraj. Podobnie, jak z mieszkaniem w Warszawie, z którą czuje się bardzo związany. Choć urodził się w Libii, to rodzice niedługo po jego narodzinach wrócili do Polski. Zawsze marzył o stolicy jako o mieście przyjaznym dla ludzi. Nie tylko „dla ludzi ogólnie”, ale również dla zajmujących się muzyką, lubiących słuchać techno.

Nigdy nie myślał o wyjeździe, choć co raz jest pytany o to, dlaczego nie wyjechał lub dlaczego nie wyjeżdża, np. do Berlina. W tworzeniu muzycznej historii starał się dokładać swoje 5 groszy do rozwoju miasta, aby było ono bardziej atrakcyjne i przyjazne dla tej kultury, którą tworzy. „Warszawa to wspaniałe miasto. Zapewne mówię tak również dlatego, że to moje miasto, ale Warszawa to dzisiaj mocny ośrodek skupiający masę wspaniałych, aktywnych ludzi oraz inicjatyw. Jednak, gdy zaczniemy porównywać Warszawę do choćby Berlina, co uwielbiamy robić i co słychać niemal na każdym kroku podczas rozmów o kulturze, to z pewnością mogłoby zdynamizować się jeszcze troszkę – choćby w zakresie wsparcia kultury klubowej”.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Trudno umówić się z nim na rozmowę. Nie do końca pamięta swój ostatni wywiad. Nie udziela ich wiele. Gdy już ktoś zaprosi go do rozmowy i są ku temu sprzyjające warunki – „Proszę bardzo”. Pół roku temu za oknem było szaro. Na nasze szczęście tym razem obyło się bez deszczu. Na miejsce spotkania wybieramy Relax Cafe Bar na Złotej. W ulubionej kawiarni Michała zjawiam się jako pierwszy. Przed czasem. Michał przyjeżdża chwilkę po 13:00. Na rowerze Peugeot rocznik 1970. Mamy dwie godziny. Napięty grafik to dla niego normalność. Ostatnie tygodnie to prawdziwa emocjonalna sinusoida. Po przebytym Covidzie wrócił do sił. Niemniej dostał w kość. Opóźniony wyjazd w góry, odwołany booking z Rrose na Jasnej, który był planowany od wielu miesięcy – dwa tygodnie wyjęte z życia. Osłabiony organizm dał o sobie znać w Tatrach – zwłaszcza w trakcie długich, wymagających tras. Zamiłowanie do gór odziedziczył po ojcu i bracie. Jedną z pierwszych wycieczek górskich odbył, mając mniej więcej 5 lat. „Góry w mojej rodzinie są głęboko zakorzenione. Zamiast chodzić do kościoła, chodzę po górach. Byle tylko wyjechać w Bieszczady, ale nie rzucać wszystkiego. Trudno byłoby rzucić wszystko ot tak. Akurat mam dość dużo do zrobienia” – dowcipkuje.

Chociażby z wykorzystaniem aparatu oraz obiektywów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku – dodatkowej pasji. Mając do wglądu jego social media, nie trudno jej nie dostrzec. Podobnie jak z górami, wszystko zaczęło się od brata, który jako pierwszy pokazał Michałowi ciemnię fotograficzną i z którym wspólnie wywoływał czarno-białe zdjęcia z klasycznej kliszy. Następnie pojawiły się kolejne analogowe aparaty i eksperymenty z obiektywami z przeróżnych okresów. Szczególnym zainteresowaniem darzy radzieckie obiektywy z okolic drugiej połowy XX wieku. Są niedoskonałe, ciężkie. W ich niedoskonałości jest coś miłego, czego „doskonały” cyfrowy świat nie potrafi oddać.

Michał Wolski, wywiad
Fot. Marta Fraszewska

Michał Wolski. Kryzys twórczy

Poza górami interesuje go medytacyjny, hipnotyczny rytm. Frapujące i wciągające brzmienia. Muzyka, która ciekawi Michała Wolskiego, to taka, która porusza ciało i angażuje umysł. „Nic bardziej nie wciąga mnie w muzyce, jak poczucie, że „coś” jest do odkrycia, że w procesie słuchania „coś” odkrywamy, że „coś” ujawnia się” – komentuje, popijając kawę. To, czego szuka w muzyce, to zaangażowanie i skupienie. Tak postrzega ważną dla siebie “medytacyjność”. „Jeśli muzyka angażuje do przeżywania w pełni tego, co się dzieje tu i teraz, jeśli po ciele chodzą ciarki i pojawia się radość z obcowania z dźwiękiem oraz innymi przeżywającymi go ludźmi, to to jest TO. Jeśli wobec muzyki pozostajemy obojętni, to zdecydowanie zdrowszym i bardziej wartościowym rozwiązaniem będzie cisza”.

Jeśli akurat MW nie tworzy solo, to znajduje kolejnego współtowarzysza. Nie tak dawno premierę miał album Aromatherapy nagrany wspólnie z Tomkiem Zającem aka Cafe de la Jungle pod szyldem Moonlight Resort & Spa. Gdyby nie fakt, że obu panów dzieli kilkaset kilometrów odległości i codzienne „sprawy zawodowe”, to wspólnych materiałów byłoby więcej. Mimo to kolejne nagrania są prawie gotowe. Pytam o muzyczną elastyczność i czas pozwalające wchodzić mu w kolejne współprace: „Idę za tym, co czuję i co mnie ciekawi. Czuję, że to jedyna droga, która rzeczywiście ma sens i która może w efekcie przynieść coś wartościowego oraz pożywnego”. Wspomniany jest duet Mech, kolejny projekt wpisany do CV Wolskiego: „Mamy z Mateuszem otwarty koncept albumu w tle, który jakiś czas temu został naszkicowany. Część utworów jest już skończona. Część czeka na dopracowanie. Jaki będzie dalszy ich los, czas pokaże”. Ponadto tworzy z Grzegorzem Bojankiem – w przypadku tego duetu światło dzienne ujrzał w 2021 roku album, swoją drogą również głęboko inspirowany tematami górskimi, który dla obu jest ważny i bliski. Wolski i Bojanek mają dziś wiele skończonych utworów, którym brakuje jeszcze tego jednego, ostatniego szlifu, by zaistnieć jako skończone, kompletne dzieła. Na wydanie czekają też nagrania z Jurkiem Przeździeckim – ale o tym więcej we właściwym czasie.

Nigdy nie czuję, że stoję w martwym punkcie. Oczywiście, są momenty, kiedy trafia mnie szlag. Kiedy sto pięćdziesiąty raz słucham jakiegoś mikro-fragmentu, który, mam wrażenie, ma potencjał, a czuję, jakby samochód ugrzązł w błocie, w piachu, w śniegu. I nie jestem w stanie się z niego wydostać. Dlatego eksperymentuję i puszczam wodze fantazji.

Produkcję muzyczną traktuje jako podstawową czynność życiową. Twórczość przychodzi mu naturalnie. Aktywność zawodowa odbywa się w studio. W pracowni. Są jednak wyjątki. Kiedy podróżuje, bierze tablet i szkicuje. Gdy jakiś pomysł wpadnie mu do głowy, bierze telefon i notuje. Linię basową dla przykładu. Z odmętów pustki umysłu, przy użyciu oprogramowania. Nieskończonych szkiców są setki. Nie siada do pustej kartki. Znajduje się w nieskończonym procesie. Żeby nie popaść w techno-pułapkę, eksperymentuje z dźwiękami. Sięga po nowe patche do Reaktora. Marzy, aby świeżość i brak przywiązania do konkretnej drogi oraz i metody pozostały przy nim na zawsze.

Czytaj również: Wysiąść na piętrze innego świata, czyli jak brzmi debiut wydawniczy duetu Michał Wolski & Cafe de la Jungle

Michał Wolski, wywiad
Fot. Marta Fraszewska

Każde z własnych wydawnictw traktuje na równi. Jako kolejny etap wędrówki. Po skończonym stawia kropkę. Idzie dalej. Poza muzyką związany jest z językiem. Praca redakcyjna pozwala mu skutecznie oderwać się od dźwięku. Wietrzy i resetuje głowę. Nigdy nie doświadczył kryzysu twórczego. Takiego, który nazwałby „totalnym”. Nie w ciągu minionych kilkunastu lat kariery producenckiej. „Nigdy nie czuję, że stoję w martwym punkcie. Oczywiście, są momenty, kiedy trafia mnie szlag. Kiedy sto pięćdziesiąty raz słucham jakiegoś mikro-fragmentu, który, mam wrażenie, ma potencjał, a czuję, jakby samochód ugrzązł w błocie, w piachu, w śniegu. I nie jestem w stanie się z niego wydostać. Dlatego eksperymentuję i puszczam wodze fantazji”. Dlatego uwielbia pisać muzykę w kawiarniach. Masa muzyki Michała Wolskiego powstała miejscach takich jak Cafe Relax.

Michał Wolski. Część sceny

Po mniej więcej trzydziestu minutach temat schodzi na Syntezę FM, wypełniającą pustkę po Funfte Strasse, czyli radiową inicjatywę pozwalającą Michałowi na „dzielenie się tym, co kocham, wspieram i uważam za warte uwagi”. Z radiem chciałby się zestarzeć. „Nie ukrywam, że kiedy trzeba wyjść do radia w niedzielę o 22:30, to jest to dość wymagające zadanie”. Dostrzega w tym jednak coś magicznego: „To, że nie wiesz, do kogo mówisz, a jednak ktoś tego słucha”. Muzykę, którą grywa w radio, poleca całym sobą. Podpisuje się pod nią, sygnuje swoim nazwiskiem: „Muzyka to jest przedziwne zjawisko. Ważna część tego, co nazywam ‘sobą’. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, dla których również jest ona ważna. Nie wiem, jak wiele ich jest, ale gdy przeróżni ludzie piszą do mnie w związku z radiową aktywnością, to mam poczucie, że to jest autentycznie praca, która ma sens”.

Kolejny łyk kawy wzbogaca wątek roli Michała na scenie. Pomimo bogatego dorobku, dostrzegam pewną nieścisłość z bookingami. W moim mniemaniu ma ich za mało. Michał w kurtuazyjny sposób przyznaje, że nigdy nie zastanawiał się nad swoją rolą na jakiejkolwiek scenie. Na wstępie wspomina o nagranych około dwustu utworach, które powstały w pandemicznym okresie, z których kilkanaście pragnie w najbliższym czasie wydać. Obecnie zakończył pracę nad albumem. Kilka EP-ek jest w drodze. Jedna opóźniona jest w tłoczni. Powinna być wydana mniej więcej rok temu. Jeszcze inna jest w procesie produkcji. Właściwie każdego dnia poświęca czas nowym rzeczom. Ma w sobie nieograniczone pokłady ciekawości. Nazywa to „syndromem szperania”. Rozbudowywania studia. Poszukiwania co raz to nowych urządzeń i programów generujących dźwięki. Bez przerwy buduje autorski system modularny. Dzięki temu pobudza wyobraźnię

Muzyka to jest przedziwne zjawisko. Ważna część tego, co nazywam ‘sobą’. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, dla których również jest ona ważna. Nie wiem, jak wiele ich jest, ale gdy przeróżni ludzie piszą do mnie w związku z radiową aktywnością, to mam poczucie, że to jest autentycznie praca, która ma sens.

Michał Wolski, wywiad
Fot. Marta Fraszewska

Lubi tworzyć bez konkretnego celu. Wszystko jest wynikiem eksperymentów i zgłębiania intuicyjnego, bardzo trudnego do opisania procesu. Studio jest dla niego niczym laboratorium, w którym ma ogromną potrzebę przebywania. Bycia częścią sceny także. „Wszystko jest ze sobą powiązane. Czy mogę chcieć, czy nie, to siłą rzeczy jestem częścią tej sceny. Tylko słowo „scena” jest bardzo trudne do określenia. Co to właściwie znaczy? Tłumaczę to sobie tak, że jest to grupa twórców, którzy wzajemnie dzielą się efektami swoich studyjnych prac. Jest też publiczność, która w tym uczestniczy i tworzy warunki, aby ta artystyczna twórczość mogła być przedstawiana. Wreszcie są instytucje i kluby, które to wszystko spajają, tworząc przestrzenie pozwalające spotkać się i twórcom, i odbiorcom. Czy sam powiedziałbym, że jestem częścią sceny? Raczej wolałbym, żeby to, co nazywamy ‘sceną’, stwierdziło, czy jestem tego częścią, czy nie. Moja opinia jest mi niepotrzebna w nieustannej muzycznej pasji i pracy – skupiam się na tym”.

Michał Wolski. Uprzywilejowana osoba

Na swoją pozycję nie narzeka. Cały czas gra. Raz częściej, raz rzadziej. Na pytanie, czy chciałby więcej bookingów, odpowiada twierdząco. „Co by nie było, to jest jednak nie tylko pasja, ale i moja praca. Taka jest kolej rzeczy. Są góry i są doliny. Raz występów jest więcej, raz mniej. W jednym roku jest ich 45, w kolejnym 20. Przyjmowanie tego z godnością i robienie dalej swoich rzeczy to jest jedyne wyjście, jakie znam. Nie ma innego”. Był czas, kiedy grywał tydzień w tydzień. Dwa razy w ciągu weekendu. Zdaje sobie sprawę, że nie występuje obecnie z taką częstotliwością jak dawniej. „Tu nie ma cienia dyplomacji. Teraz jest taki czas, mam więcej okazji, by działać w studio. Wszystko ma swój moment”.

Od pierwszych minut spotkania czuć bijący od Michała spokój. Nie ma mowy o stresie. Co znaczy świadomość bycia doświadczonym artystą. Nie ukrywa, że pandemia wywróciła świat do góry nogami – „Nie tylko w kontekście aktywności artystycznej, ale i warunków, w jakich funkcjonują instytucje kultury, kluby” – dodaje. Cieszy go każdy występ. Cała otoczka, podróże i przebywanie w różnych miejscach. Mając na koncie kilkanaście winylowych wydawnictw, nie czuje niedocenienia. „To byłaby jakaś abstrakcja!” – dodaje. „Jest wręcz przeciwnie. Dostałem tyle szans i tyle możliwości współpracy z fantastycznymi ludźmi, z którymi grałem czy tworzyłem, tudzież organizowałem przeróżne wydarzenia. Raczej mam poczucie bycia docenionym i przez to w pewnej mierze uprzywilejowanym twórcą, a nie na odwrót”.

Przed rejestrowaną częścią wywiadu rozmawialiśmy o przesycie w muzyce. W trakcie oficjalnej części nie mogłem nie wspomnieć o tym ponownie. Bo kto jak kto, ale Michał Wolski w tym temacie miał od zawsze wiele do powiedzenia. Przynajmniej tak czułem przed rozmową. Na bazie obserwacji i naszej znajomości. Nie pomyliłem się. „Ze względu na dostępność technologiczną jest ogromna podaż muzyki. Jakiś czas temu spotkałem się ze statystyką, że na Spotify każdego dnia ląduje ok. 100 tysięcy utworów. Bierzemy udział w ogromnie przesyconym rynku”. Tutaj mój rozmówca robi pauzę, sącząc ostatni łyk kawy. Wypowiedź kontynuuje, starając się naprostować pojęcie „rynku”, które nie do końca mu pasuje. „Jestem jednak bardziej techno niż biznes. Dlatego im więcej młodych ludzi będzie sięgać po łatwo dostępne dziś narzędzia służące tworzeniu muzyki, tym większa szansa na to, że będziemy poznawać zjawiska dźwiękowe, jakich nie znamy. To mnie fascynuje”.

Im więcej młodych ludzi sięga po łatwo dostępne narzędzia, tym większa szansa na to, że będziemy poznawać zjawiska dźwiękowe takie, jakich nie znamy.

Michał Wolski, wywiad
Fot. Marta Fraszewska

Zdaje sobie sprawę z faktu, że dzięki rozpoznawalności łatwiej jest Michałowi funkcjonować w tym przesyconym muzyką świecie. Mówi wprost, że mając w pamięci warunki, w jakich zaczynał swoją muzyczną drogę, trudniej byłoby mu zacząć w obecnych czasach. Kilka lat wstecz o wiele prostsze było zaciekawić ludzi czymś świeżym, bo było tego zwyczajnie mniej: „W tej chwili oferta jest tak szeroka, że większym problemem jest odpowiedź na pytanie: co wybrać? Może słowo >problem< nie jest tutaj najlepsze, ale jest to jednak wyzwanie”. Niebezpieczeństwo dostrzega także w wyniku rozwoju tanich technologii, które dzięki uczeniu maszynowemu AI mogą z łatwością zastępować elementy ludzkiej aktywności, co wprost prowadzi do kolejnego wzrostu nadpodaży muzyki, tracącej przez to na wartości. Działalność artystyczną wspieraną przez algorytmy „rynek” widzi jako twór prozaiczny. Nie robiący na słuchaczach wrażenia. „Z drugiej strony, jeśli młody człowiek, mając w domu tablet, może rozwijać coś, co kocha, i tworzyć z użyciem choćby tabletu muzykę, która brzmi profesjonalnie, to jest to jedna z piękniejszych rzeczy, jaka może mieć miejsce. To jest druga strona tej sytuacji, która może dosłownie uratować czyjeś życie i wyobraźnię!”. Kiedy udaje się do radia, odnosi wrażenie, że ma ze sobą więcej utworów niż czasu na to, aby je zaprezentować. Nie zawsze ma możliwość zagrać muzykę z płyt czy z innych fizycznych nośników. Dlatego często wybiera platformy streamingowe, żeby i taką drogą wesprzeć wydawnictwo czy twórcę. „Jeżeli mam zagrać muzykę z pliku mp3 z konsoli radiowej albo z wybranej platformy streamingowej, która może zarobić mikro-tantiem dla artysty, to zdecydowanie wybieram to drugie”.

Michał Wolski. Anonimowość muzyki

Przy całym swoim doświadczeniu nie raz przytłacza go ogrom wspaniałej muzyki. Zdradza, że czasami załamuje ręce nad tym, że nie jest możliwe doświadczenie jej choćby w ułamku. Codzienna działalność (nie tylko radiowa) skłania Michała Wolskiego do regularnego i nieprzerwanego diggowania muzyki. Kopania, szukania, węszenia.

Zdarzy się, że nie potrafi wskazać nazwisk niektórych twórców, których muzyka zachwyciła jego osobę. A przecież ma ją na playliście. „Muzyka w swojej masie staje się coraz bardziej anonimowa. Jest obecna na wszelkich możliwych playlistach. Jest playlista do snu, do pracy, do jazdy samochodem, do powrotu z pracy. Muzyka w streamingu staje się strumieniem zagłuszającym ciszę, który nie pociąga za sobą doświadczenia, jakie znam na przykład ze słuchania albumów, od deski do deski, setki razy. Zmienia się sposób, w jaki doświadczamy muzyki – nie jest to ani dobre, ani złe, ale ten kolejny, nowy dla naszych umysłów etap funkcjonowania muzyki jest dla twórców i wydawców wymagający”.

Jeśli działalność artystyczna nie będzie mogła zapewniać ludziom tworzącym np. muzykę możliwości działania zarobkowego, to albo jakość tej muzyki będzie spadała, bo będzie poza nielicznymi wyjątkami tworem czysto hobbystycznym, przez co ucierpi jakość, a wraz z nią spadać będzie zainteresowanie mniej znanymi artystkami i artystami, albo świat twórców i twórczyń zostanie nieco przesiany.

Michał Wolski: "Muzyka staje się coraz bardziej anonimowa" [wywiad]
Fot. Marta Fraszewska

Im bliżej końca wywiadu, tym nie brak kolejnych wątków zasługujących na osobne, długie dyskusje. „Jeśli działalność artystyczna nie będzie mogła zapewniać ludziom tworzącym np. muzykę możliwości działania zarobkowego, to albo jakość tej muzyki będzie spadała, bo będzie poza nielicznymi wyjątkami tworem czysto hobbystycznym, przez co ucierpi jakość, a wraz z nią spadać będzie zainteresowanie mniej znanymi artystkami i artystami, albo świat twórców i twórczyń zostanie nieco przesiany. Jeśli wciąż trudniej i trudniej będzie żyć artystkom i artystom z muzyki – a praca w studio trwa i bywa bardzo intensywna – to ucierpi na tym jakość. Jeżeli coś rzeczywiście ma być dopracowane, to godzina nie wystarczy, dwie godziny również. Czasami dana wizja wymaga tygodni czy miesięcy. Niekiedy coś dojrzewa przez całe lata. Ciekaw jestem, jak będzie wyglądać muzyczna praca w przyszłości. Możemy spotkać się za dwadzieścia lat. Dzisiaj mamy 15 dzień października 2022 roku. Sprawdźmy, co to wtedy będzie. 2042 rok. Akurat mam wtedy wolne. Mam co prawda rano mechanika, ale to najwyżej po południu się spotkamy”. Zaproszenie przyjmuję. Michale, do zobaczenia za 20 lat.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →